poniedziałek, 30 lipca 2007

I się było spierdoliło. Na amen.

Wiedziałam, że powiedzenie na głos zbyt dużej ilości słów pociągnie takie a nie inne konsekwencje. Trzeba było nie trąbić o złudnej chwili spokoju, głupia dupo.

Cudownie, nie ma to jak zapierdol w pracy, ząbkujące niemowlę ryczące godzinami tak, że nie mam jak iść się wysikać, bo na każdą próbę zdjęcia dziecka z ramion reaguje ono zanoszącym się szlochem i wspaniały mężczyzna mojego życia, który oznajmia mi, że mój pies jest chory ale do weterynarza zabierze go 'później', a po ponowieniu prośby o to, z wściekłością odpowiada, że już wszystko załatwił, a ja, jeśli mam pisać wyłącznie dlatego, że martwię się o psa, to mogę nie odzywać się wcale.

No, bo przecież to nie ja wysłałam mu nieco wcześniej kilka smsów i nie ja spędziłam z nim cały czas wolny w wymiarze niemal godziny popołudniu na gg, przysięgam, że nie było nic o psie, dopiero, gdy dowiedziałam się, że mój pies jest chory a on zabierze go do weterynarza 'później' idiotycznie zaczęłam dopytywać o psa, bo pies, jakby nie patrzeć, jest psem bezwarunkowo moim własnym, toteż chyba normalne, że będąc te ileś-tysiąc-tysięcy kilometrów od tego psa dzwonię zębami w parapet nie wiedząc, co się z owym psem dzieje.

Kurwa japierdolę, po prostu miodzio. Na pociechę strzelamy dobranocne fochy, spierdalając raczkiem każdy w swój kącik, mantrujemy, zły zły Dominik, zła zła k.

Miłych snów, kochany, miłych snów.
.
Ja po prostu mam dosyć.
I idę sobie terapeutycznie wyjarać mentolowego Marlborasa z paczki za 5 euro.

Rzygam tym wszystkim.

niedziela, 29 lipca 2007

…zmienną jest.

Francuskie białe wino, potem wino czerwone, Florence, Alexandre, Eric, Catherine, Guillaume, Thomas, ja, śmiech, śmiech i jeszcze śmiech, nawet jeśli nie rozumiem wszystkich słów. Kuchnia z półokrągłym stołem pełna ciepła, czułość w spojrzeniach Flo i Alexa. Zazdroszczę im po cichutku, myślę o tobie, odpowiadam z radością ‘Dominique va venir’, Flo śmieje się perliście, Alex rubasznie, a ja odpowiadam z radością, ‘Dominique va venir!’, Eric dolewa wina, na krawędzi kieliszka świeci mała gwiazda. 

Rozmawiam z tobą i mówię, jak bardzo cię kocham, jak chcę kochać się z tobą, w tej chwili, zawsze, nie skarbie, nie-jestem-pijana! Ale…
s z c z ę ś l i w a.

( sza! )

Kobieta z przeszłością.

Niebieskie okiennice domku naprzeciwko są zamknięte. Agnieszka wyjechała ze swoją rodziną w Alpy. Dziwnie pusto.

Moi wybyli na kolację do restauracji, ja rzecz jasna zostałam z małą, wykąpałam ją, nakarmiłam, uśpiłam i wreszcie mam święty spokój. Gdzieś mi się plątają nie nazwane uczucia, potargana grzywka zasłania czoło, odgarniam ją nieświadomym ruchem ręki siedząc na progu. Po lewej hortensje, po prawej leśna paproć. Wiatr pachnie lawendą z deszczem.
Melancholijnie się zrobiło, obrzydliwie melancholijnie.
.
'K., nie zapominaj przeszłości. Człowiek bez przeszłości jest... niczym?' - napisała Natalia w bardzo krótkim mailu. Kim jest kobieta z przeszłością?

‘biały sad tęsknot
oczarowanie
ulic i ogrodów
młodość zbudzona

biała sól rozpaczy
ucięte głowy
rajskich ptaków marzeń
młodość zdradzona

sad kwitnący i soli gorycz
rajskich ptaków złudne kolory
wino czerwone’
( ‘Wino’ Andrzej Bursa )


Kobietą pamiętającą, odwracającą głowę z żalem, z bladym uśmiechem w kącikach ust, bo co mi pozostało? Patrzenie w przyszłość z lękiem i inne bzdury tego pokroju.
Co jeszcze -
Świadomość, że ktoś mnie nienawidzi, nienawiść do kogoś innego, pamiątki po depresji, nałóg palenia ogromnej ilości papierosów, pierwsze doświadczenia z mocniejszymi używkami, blizna nad lewą kostką, co jeszcze… smutek w oczach, które podobno potrafią się pięknie śmiać.

/Nie dzisiaj, nie dzisiaj, dziś przytul mnie mocno.

sobota, 28 lipca 2007

Praca, praca...

Mam wrażenie, że powinnam zażądać dopłat albo podwyżki, za atrakcje w stylu - wspinanie się na parapety i śmietniki w celu ściągnięcia z dachu butów, które same wpadły tam 'przypadkiem'.
.
Refleksja na przyszłość - życzę sobie mieć dwie córki. I ewentualnie jednego syna.
Tylko jednego.

piątek, 27 lipca 2007

Niech szlag trafi operatorów sieci komórkowych.

Mama zadzwoniła, pogawędziłam chwilę z babcią, zażądałam Ewy przy telefonie, usłyszałam ciche ‘cześć kasiuniu’ i nastała cisza. Na pytanie o prezent, jaki życzy sobie z dalekiej Francji, ledwie dosłyszałam ‘przyjedź’, coś mnie ścisnęło w gardle, a telefon zapikał ostrzeżeniem, że pieniędzy na karcie wystarczy jeszcze na minutę połączenia…
.
To będzie bardzo długi miesiąc.

czwartek, 26 lipca 2007

W głowie mam francuski zamęt.

Kiedy piszesz wieczorem ‘opowiedz mi coś’, walę czołem w klawiaturę. Tutaj życie płynie po prostu stałym rytmem wyznaczanym przez żelazne punkty programu. 
Na śniadanie butelka dla Manon, jej krótka drzemka o 11 i przygotowanie obiadku o 13, sjesta od 14 do 15.30, o 17 podwieczorek, o 19 kąpiel, mleko na kolację o 20 i utulenie jej do snu gdzieś przed 21. W tak zwanym międzyczasie stanowcze i zabawne tony kierowane do małej i do reszty, bieganie za piłką, rysowanie, oglądanie bajek, pogawędki z Flo, spacery z dziećmi na plażę, szybkie wypady na rowerach do miasteczka, zachody słońca nad oceanem, cuda na kiju.
Kiedy mówię ci, że tego wieczoru padłyśmy z Agą niezdecydowane czy bliżej nam w tym momencie do komedii czy tragedii, wiem, że się nudzisz. Niemal nic dla ciebie nie znaczą imiona piętnastu rozgadanych osób, które siedziały razem w niewielkim domku z niebieskimi okiennicami, nad dwoma pudełkami z pizzą.
Ja, Agnieszka, Florence, Stephanie, Virginie, Olivier, Manon, Joseph, Jules, Zachary, Armond, Emma, Lancelot, Gaspard, Luis... To moje chwilowe życie, tymczasowy ekosystem. Wiem, że choć jesteś blisko, w sercu, to jednak strasznie daleko.

Chciałabym móc zaśpiewać ci szeptem, trzymając cię ufnie za rękę, że ‘wreszcie jest, czego więcej chcieć… najświeższe doniesienia, kurs funta, polityka – niepotrzebna mi ta wiedza, tylko ty i ta ulica’.
Brakuje mi naszego świata.

środa, 25 lipca 2007

...

Długo nie mogłam zasnąć, aż w końcu… Całą noc śniłam prababcię. Byłam w jej mieszkaniu. Rozmawiałyśmy, robiłyśmy zdjęcia, choć wiedziałam, że nie żyje. Wiedziałam, że nie mogła żyć przez cały ten dziwny sen, ale była tak prawdziwa i rzeczywista, jak wtedy gdy byłam mała, kiedy opiekowała się mną po wyjeździe mamy do Niemiec. Świat na zewnątrz się zmienił, ja dorosłam, ale ona pozostała taka jak ją zapamiętałam. Jej kuchnia nie była pełna obcych nam ludzi. Na parapecie pachniało geranium, stół stał tuż przy oknie, nosem dotykałam aromatycznych mechatych listków. Czułam ciepło babci. Przytulała mnie i mówiła swoim spokojnym głosem, choć bez snu zupełnie nie pamiętam jak brzmiał. 
.
Zniknęła, rozpłynęła się, w powietrzu unosił się tylko zapach geranium. Zostałam sama, paliłam pozostawione przez kogoś papierosy, leżąc na podłodze i oglądając stare wyblakłe fotografie. Szukałam rzeczy spakowanych po jej śmierci do kartonowych pudeł. A potem, gdy je wreszcie znalazłam, książki z bajkami, które czytała mi tak często, zaczęłam płakać. Obudziłam się z tymi łzami w oczach. 
.
Anioł Stróż czuwa. Wiem, że jesteś, babciu.
.
.
.
Czekam na obniżki połączeń w roamingu, żeby zadzwonić i posłuchać Ewuni.
Tęsknię za domem.

wtorek, 24 lipca 2007

Dwóch Polek – operek przy pracy dialogi:
Aga: Où est Lancelot?
k.: Il est là.
Aga: Ah oui, bien, d’accord.
- po czym wybuchamy śmiechem, orientując się, jak bardzo przestawione jesteśmy na obcą mowę, która wkrada się między nas niepostrzeżenie i dominuje naturalnych odruch rozmawiania ze sobą po polsku.

sobota, 21 lipca 2007

Zła.

Wszystko mnie drażni, denerwuje.
Czyżby k. kolejny raz gubiła życiową ścieżkę?
Nie.

Tym razem to tylko echo przeszłości odbija się w głowie bolesnym krzykiem.
.
Za każdym razem, gdy pomyślę, że może ona i on, wbijam kolejne szpilki pod paznokcie.
Tylko nikomu o tym nie mów. To tajemnica.

środa, 18 lipca 2007

Wyspa.

W niedzielę przenieśliśmy się grupowo do Noirmoutier. Agnieszka mieszka z trójką swoich diabląt w domu naprzeciwko, korzystamy więc ile się da z własnego towarzystwa. Łatwiej upilnować razem bandę potworów.
Widzę znaczny postęp, Joseph przestał kompletnie olewać moje polecenia i od czasu do czasu zdarza mu się, może nieco przez przypadek, być choć trochę posłusznym.
.
.
.
Po raz pierwszy miałam wczoraj okazję skorzystać z dobrodziejstw tego miejsca. Po jako takim oporządzeniu się i zapakowaniu na dwa wózki pary dzieciaków w wieku mocno szczenięcym, sterty niezbędnego wyposażenia i podpięciu w żelazny uścisk dłoni dziecięcia trzeciego, po kilku minutach udało nam się dotrzeć do celu. Zaserwowałyśmy podwieczorek, Manon upaplała się w jogurcie, Lancelot zrobił z siebie czekoladowego chłopca, Joseph nie chciał się z nikim podzielić ciastkami, mówiąc krótko, wszystko zgodnie z przewidywaniami. Szczęśliwym trafem Florence postanowiła zerknąć jak sobie radzimy i wpadła z małą inspekcją. Zajęła się dziećmi, a my plusnęłyśmy w otchłań Atlantyku. Dawno nie miałam takiej radochy z pływania i przeskakiwania przez fale. Było by do końca świetnie, gdyby nie głupi pomysł postawienia się fali ostatniej. Mały błąd w obliczeniach, a efektem są poobdzierane i obolałe nogi, sztuk cztery. Sprawdziły się ludowe porzekadła – stare, a głupie, bo żeby kózka… Co nie zmienia faktu, że jutro mają się zacząć prawdziwe upały i z pewnością nie odpuścimy sobie plażowo-oceanicznych przyjemności.
.
Trochę mi przykro, bo mój kochany myśli chyba, że my tu mamy co najmniej spa, Bahamy i drinki serwowane bezpośrednio na hamak pod palmami. Nic bardziej mylnego, kotku… Życie la jeune fille au pair usłane płatkami róż wcale nie jest. I jeśli komuś się wydaje, że to nic wielkiego, zapraszamy, niech Wielki Brat popatrzy jak się zapieprza ze zgrają smarków od rana, atrakcje z myciem upapranych kupą tyłków dorzucimy gratis.
.
.
Bardzo bardzo późnym wieczorem, kiedy wreszcie udało się położyć spać naszych małych podopiecznych, wymknęłyśmy się cichaczem na rowery i pomknęłyśmy do miasta. Ciemnoskóra dziewczyna w czerwonych ciuszkach na stoliku w Cafe Noir, tuż obok starego portu, hipnotyzowała płynnymi ruchami i mową ciała, rytm arabskiej muzyki porywał. Sierp księżyca zatańczył z gwiazdami nad Wyspą.

I takie chwile wynagradzają nam wszystkie problemy i codzienne zmęczenie, dla takich chwil - warto. Magia żyje zaklęta w kalejdoskopach wspomnień. 

poniedziałek, 16 lipca 2007

Zapiski z podróży.

piątek, 6.07.2007 ( a właściwie, to już 2 w nocy dnia następnego )
Po pomyślnym zakończeniu zabawnych ale męczących przygód na lotnisku, po podróży między chmurami…
…dotarłyśmy do przytulnego mieszkania przy Rue de Sainte Lucile.
.
Tuż obok, przy Rue d’Eglise jest niewielka piekarenka. Kiedy w środku nocy wracaliśmy z głośnego klubu, cała okolica pachniała obłędnie świeżym pieczywem. Kilka kroków dalej, widoczna z Rue de Saint Charles, migotała rozświetlona Wieża Eiffela.
.
.
.
‘Paris, je t’aime!’ – krzyknęła wstawiona nieco Agnieszka.
.
W duchu przyznałam jej rację.

niedziela, 8.07.2007
Mieszkam w Pornichet, w różowym domu przy Avenue de la Mer. Dwie minuty spacerku i czuję mieniący się złotem piasek pod stopami. Plaża pełna kolorowych muszelek, porośnięte delikatnymi zielonymi wodorostami skały i panorama wybrzeża zapierają dech w piersiach.
.
Mam nieciekawe przejścia z Josephem. Joseph jest uroczym trzylatkiem, prawda, wychowanym na grzecznego chłopca, też prawda, ale przy mnie, kiedy nikt z rodziny nie widzi, przypomina chwilami małego diabła. Nic to, że muszę się z nim bawić przez cały dzień, latać z łopatka, babrać się w piasku, zbierać z dywanu rozgniecioną ciastolinę, itp. Nic to zaczyna ryczeć za każdym razem gdy powiem ‘nie’, nic to, że kiedy nie trafi w piłkę rzuca się na piasek i wrzeszczy. Najgorsze, że nie słucha mnie zupełnie w wodzie i pcha się w zbyt duże fale. Ogólnie rozumiem, sprawdza jak daleko sięga moja cierpliwość. Z dobrego serca radzę mu przystopować, bo już niedługo przestanę być niemal-bezstresową nianią i skończą się te hulanki i swawole.
8 miesięczna Manon to przesłodki pulpecik, ale szczerze mówiąc, dawno już się nie zajmowałam tak małym dzieckiem. Nie mam problemu ze zmienianiem pieluch czy przebieraniem jej, ale nie bardzo ogarniam rytuał karmienia butelką. Dla mnie to zupełnie obca bajka. Denerwuję się strasznie i w ramach odreagowania po całym dniu uganiania się za parą wiercipiętów (bogowie, mam nadzieję, że Jules zostanie w Nantes jak najdłużej, bo z trójką chyba polegnę…), korzystam z dobrodziejstwa wolnych wieczorów i wypuszczam się na plażę. Na fajka. Źle, bardzo źle, wszak planowałam rzucić palenie. I znów skoczyło się na zamiarach.
.
Dzieci poszły spać po 20, teściowie Florence mają gości i wszyscy są w domu, a ja padnięta na twarz po pierwszym dniu pracy podreptałam smętnie nad ocean w celu zabunkrowania się pod murkiem i spokojnego ukołysania zszarganych przez Josepha nerwów. Po półgodzinnym bezsensownym gapieniu się w fale, kątem oka zarejestrowałam zbliżającą się trójkę młodych ludzi. Właściwie nie byłam w nastroju na zawieranie nowych znajomości ani międzykulturowe wymiany poglądów w języku obcym, ale przechodząc obok nich, stwierdziłam, że nic nie tracę, bo może wcale nie będzie chciało im się ze mną gadać. Zdumienie!
Nieco później dołączyli ich znajomi, po krótkiej prezentacji mej skromnej osoby wróciliśmy do szalonej konwersacji. Praca, wakacje, języki, pochodzenie nazwisk, Polska, Francja, klimat, muzyka, polityka, ceny fajek, stereotypy i tak dalej i tak dalej… godzina minęła błyskawicznie.
Tuż po 22 powiał strasznie zimny wiatr. Z niemałym żalem pożegnałam się i wróciłam do różowego domu przy Avenue de la Mer.

czwartek, 12.07.2007
Manon przesypia popołudniową sjestę, Joseph z parą kuzynów szaleje w klubie na plaży. Gdzieś tam majaczy obiad, nic mi się nie chce. Siedzę z lapkiem na kolanach na tarasie, legalnie palę papierosa, nuda panie, nuda. Już wiem, czego zapomniałam zabrać z domu – kolekcji DVD ‘Z Archiwum X’.
Może mi to wyjdzie na zdrowie, przynajmniej z braku innych zajęć łapię od czasu do czasu książkę o historii literatury francuskiej i odbębniam pańszczyznę uniwersytecką. Wszak kampania wrześniowa czeka. Nie ma co, piękne sobie zafundowałam wakacje.

Zadzwoniłam dziś do rodziców, boże, jak cudownie usłyszeć normalny język, a nie to wściekle szybkie świergotanie. Niby dużo się tutaj uczę, jak czegoś nie rozumiem kombinuję z prędkością światła wyłapując z kontekstu słowa-klucze. Jak do tej pory nie zbłaźniłam się ani razu, a moi pracodawcy przy znajomych podkreślają, że bardzo dobrze znam francuski i świetnie sobie radzę.
Jasssne…
.
.
.
Zabawnie, gdy podczas spacerów ludzie z uśmiechem zerkają w wózek, po czym mówią, że mam śliczną córeczkę. Uhmm…
Chciałabym.
Wcale mi nie minął zew natury i szalony rozkwit instynktu macierzyńskiego. Opiekowanie się Manon tylko wszystko pogarsza. Moje chore strachy i cholernie silną chęć własnej kruszynki. Pieluchy zmieniam koncertowo, butelka i przygotowywanie obiadków zostały okiełznane i znajdują się już wśród umiejętności upchniętych pod paznokieć małego palca. Szkolę się we francuskim systemie wychowania z zamiarem częściowego przeszczepienia go na własny grunt. Kiedyś.
Gdy czarujący mężczyzna mojego życia przestanie bredzić i wreszcie dorośnie.

Tak, chciałam tym samym powiedzieć, że cholernie mi ciebie brakuje, Dominik, mój ty duży dzieciaku.
Potwornie za tobą tęsknię.

czwartek, 5 lipca 2007

Do zobaczenia we wrześniu.

Rytuał zdejmowania kwiatków z parapetu. Odsuwanie muszelek nawleczonych na rzemyki, wiszących zamiast firanki. Jak w wakacje, pamiętasz?

Mój ostatni papieros wypalony w domowym oknie.
.
.
.
I jeszcze tylko gorączka porannego pakowania. Zrzucenie zdjęć na iPoda. Pożegnanie z rodziną, Dominikiem, szczurami i psem.
/Nie lubię pożegnań.


Samolot o 17.55.

poniedziałek, 2 lipca 2007

...

Ledwie zdążyłyśmy dotrzeć z Anetą z przystanku i zdjąć w ganku buty, gdy zagrzmiało rozdarte błyskawicą niebo.
.
W kuchni czekali rodzice. Zrzuciłam z siebie stertę toreb, puściłam luzem uradowanego Kudłacza i rozsiadłam się wygodnie za stołem. Tata, wykorzystawszy mnie do ściągnięcia z kredensu pudełka z kluczykami, wyszedł do garażu kontynuować rozbebeszanie naszego grata, czysto kurtuazyjnie zwanego od czasu do czasu samochodem. Z mamą zatopiłyśmy się w rozmowy. Kobieco-kobiece, matko-córkowe.
(…)
Na dworze pociemniało, deszcz szumiał, świat zamruczał w oddali.
.
Noc -
w domu,
pokoju (nie)swoim, w łóżku, na poddaszu, z bębniącymi kroplami, w dach, w szyby, z niezachwianą pewnością, że tam, powyżej nabrzmiałych chmur, świeci mój przyjaciel Wielki Wóz.

niedziela, 1 lipca 2007

Uwaga, gryzę.

Chcę do domu. Mam dosyć sesji, zwyczajnie olewam jutrzejszy egzamin z literatury i przekładam go sobie na wrzesień. Nie zamierzam przekopywać się przez stosy kserówek w poszukiwaniu jednej głupiej kartki, która i tak niewiele mi pomoże.
.
Im bliżej piątku, tym mniej mnie cieszy perspektywa najbliższych miesięcy.
Co z tego, że tak chciałam do Francji, do wytęsknionych wąskich uliczek w spokojnych miasteczkach, magicznych zakątków, antykwariatów pełnych zapachu starej farby i kurzu, do melodii języka.
Nie chcę wyjeżdżać na tak długo. Nie wiem co zrobić ze szczurami i nie mam komu zostawić psicy. Wszystko-nie-tak.
.
.
.
Jasna i pieprzona cholera.
/Cały zapał i entuzjazm poszły się, najdelikatniej rzecz ujmując, pierdolić.

(idzie na burzę. idzie na deszcz.)

Utul.

‘Podaj mi płaszcz, deszcz pada 
koniec z pogodą, niestety...
To nie deszcz?
Nie, to łzy spadły z jakiejś odległej planety...’
( M. Pawlikowska – Jasnorzewska )
 


Całowałeś mokre policzki.
‘Rozmawiaj ze mną, nie z blogiem’
– próbowałam, tylko gdzieś po drodze zgubiłam sens.

A może nie ma sensu, może trzeba wierzyć, może ufać więcej, wierzyć mocniej, kochać.
.
Bardzo jasna noc zasnęła nad miastem.
Za chwilę wsunę się pod kołdrę i zniknę zasłuchana w tykanie zegara i rytm twojego oddechu.

środa, 27 czerwca 2007

Kochanie,

za chwilę środek nocy. Śpisz razem z Iskrą, tuż obok. Tak blisko.
Próbowałam się w ciebie wtulić, ale…

…siedzę na łóżku paląc kolejnego papierosa.
.
Wiem, że masz do mnie żal. O to, jaka czasami jestem.
Bo ja nie potrafię tak jak ty.
Nie mam za bardzo czasu, by czuć się dzieckiem. Odkąd straciłam Kamila, odkąd opuściłam dom i najbliższych. A potem był już tylko wielki i wcale nie tak różowy jak by się chciało świat.
.
Wiem, że masz do mnie żal. O to, że za bardzo się martwię.
Bo ja nie potrafię tak jak ty.
Może masz rację, że zbyt nasiąknęłam pesymizmem. I faktycznie niepotrzebnie próbuję wybiegać tak daleko w przyszłość.
To nie jest tak, że koniecznie muszę wiedzieć, co będę robiła za 2, 5, 10 lat. Ale jeżeli chcesz, żebym przeniosła się do ciebie… zrozum, że wyprowadzka z Łodzi nie należy do decyzji łatwo odwracalnych. Ty nie jesteś pewien, co się stanie za rok, za choćby i pół roku czy miesiąc. Niczego nie możesz mi zagwarantować, niczego obiecać - nie chcę, żebyś cokolwiek obiecywał. Mimo wszystko wolałabym sprecyzować kilka tematów, żeby nie zostać któregoś dnia z niczym.
Są sprawy, o których powinniśmy pomyśleć wspólnie.
Popatrz, jeśli będzie-my, ty skończysz studia za dwa lata. Ja – dużo później. Co wtedy? Wrócisz do rodzinnego miasta, zostawisz mnie w Poznaniu? Czy może wyjadę z tobą i codziennie będę tłuc się autobusami na uczelnię? Własnego samochodu, w przeciwieństwie do ciebie, jeszcze długo nie będę miała… to tylko jeden przykład. Jest ich dużo więcej. Każdy rodzi nowe wątpliwości, budzi stare i nowe obawy.
Kiedy próbuję ci cokolwiek wytłumaczyć, stwierdzasz, że nigdy mnie nie zostawisz, że wszystko samo się ułoży. Samo? Kochany… za dużo już dostałam kopniaków, żeby w to wierzyć…
.
Wiem, że masz do mnie żal. O to, że wymyślam sobie problemy.
Już kiedyś ktoś kazał mi nie wymyślać.
(nie chcę o nim pamiętać.)
.
.
.
Lęki zaplątały mi się w cebulkach włosów.
Późno już.
Niedopałek duszę w popielniczce. 

/Proszę, nie pozwól mi kolejny raz zniknąć - jak ta strużka dymu, która właśnie odeszła z przypadkowym podmuchem wiatru.

poniedziałek, 25 czerwca 2007

W pamięci strzępki myśli.

Przypadkowo spotykam dziwnych ludzi, rozmawiam z nimi, czasem to tylko kilka, kilkanaście zdań, a potem znikamy ze swojego życia. Każdy idzie w inną stronę.
.
Przedpołudniową porą siedziałyśmy z Agnieszką w ogródku Daily Cafe, zadowolone z wpisów w indeksie ze zdanym egzaminem z łaciny. I zdołowane. Agnieszka – zachowaniem i postawą Mieszka. Ja – kolejnymi problemami ze zdrowiem i coraz mocniejszym pragnieniem dziecka.
.
Mężczyzna w średnim wieku zatrzymał się przy naszym stoliku. Zapytał, czy poczęstujemy go papierosem i przedstawił nam Hrabiego – pięknego rudo dereszowatego wyżła. On sam był wyraźnie wstawiony, ale mówił bardzo składnie i z sensem. Płynnie przeszedł na angielski. Potem dodał coś po niemiecku. Twierdził, że jest muzykiem, od kilku lat pracuje głównie w Stanach. Życie jest ciężkie. ‘Oto widzicie pijanego profesora…’ – dorzucił.

Dziwne, bo z reguły podchodzę sceptycznie do wynurzeń w tym tonie, a jednak tym razem byłam przekonana, że mówi prawdę.

Skończyłam palić, wstałyśmy, a pijany profesor muzyk na pożegnanie polecił nam nigdy nie wyjeżdżać z kraju na stałe - jemu to szczęścia nie przyniosło.

niedziela, 24 czerwca 2007

Przed-sennie.

Ciemność zza okna skrada się na palcach, owija szczelnie myśli.
Każda o tobie.
.
Pokój znika. Rozmyte kontury oddalają rzeczywistość. Po chwili zapominam, że nie ma cię tuż obok i instynktownie szukam ciepła szerokich ramion. Twarz wtulam miękko w poduszkę, wiem, że oddychasz teraz głęboko, spokojnie, wiem, że gdy wyciągnę ręce, opuszkami palców natknę się na koniuszki twoich rzęs. 

środa, 20 czerwca 2007

Encore un jour se lève.

Jeszcze jeden dzień... się kończy. 
Załamana jestem po historii Francji. Załamana jestem perspektywą łaciny. Załamana ciszą w telefonie.
.
Oddychałam głęboko, a nagle kolejna porcja powietrza utknęła w połowie drogi. Z przerażeniem otworzyłam oczy, szeroko.

Zobaczyłam ją na przystanku z kundelkiem na smyczy. Znów miała włosy spięte w niewielki kok, umalowane powieki, pachniała miastem i papierosami. Mała dziewczynka podbiegła wołając, jaki ładny piesek, czy mogę pogłaskać? Dotknęła leciutko kudłatka.
I wtedy zobaczyłam go, przy przejściu dla pieszych, w centrum.
Szli ramię w ramię, wiedziałam, co ona myśli. Dłoń, zobaczyć jego dłoń, wariactwo. Chciała powiedzieć, przepraszam, musisz pokazać mi swoją dłoń! Nie zdążyła, schował ręce w kieszeniach i wsiadł do drugiego wagonu.
Kiedy wracała, starsza kobieta zaczęła rozmowę. Opowiedziała kilka zabawnych historii, które zawsze miały dobre zakończenie, pochwaliła psa. Wysiadając życzyła im wszystkiego dobrego.
Nie sądziła, że… pojawi się, właściwie znikąd, po prostu szedł w odległości kilku kroków obok. Dłoń, musiała zobaczyć jego dłoń.
Dopiero na ostatnim przystanku, gdy poprawiał torbę na ramieniu mogła się upewnić.
Dobrze znanej blizny poniżej prawego kciuka nie znalazła.
To w ogóle nie był on, nie J.
Nie wiem, jak mogłam się pomylić, miał nawet identyczne okulary i gesty.

Przecież byłam w niej, nie będąc sobą. Byłam nią, choć ona nie była mną.
.
Dziwny ten dzień, dziwne spotkania i długie rozmowy z właściwie nieznanymi mi ludźmi. Piotrkowska, okolice Verte, uliczni grajkowie, Sebastian. Pani spotkana na Widzewie.
Potrzebowałam tego, tak po prostu.
/czy jest we mnie smutek?
czy fakt, że lubię ubierać się w czarne i szare kolory znaczy, że za czymś tęsknię?
.
.
.
Mój Smok się nie odzywa, ja się zaraz rozryczę, emocjonalny dygot. Boże, dlaczego jestem tak kretyńsko głupia i każde kilkugodzinne milczenie odbieram jako co-zrobiłam-źle i proszę-niech-nic-się-nie-zjebie, tak-jak-kiedyś.

(kilka minut później)
Zadzwonił.
Beczkę piwa temu, kto odgadnie przyczynę ciszy.

- Agnieszka ma stuprocentową rację. Smoki są z jakichś odległych planet. My, diablice – z najgłębszych otchłani.
I weź kobieto ogarnij faceta.

wtorek, 19 czerwca 2007

...

‘The function of Man is to live, not to exist.
I shall not waste my days trying to prolong them. I shall use my time.’
( Jack London )



Egzamin, znowu egzamin, codziennie egzamin, a ja już zwyczajnie zmęczona jestem i śpiąca. Wcale nie chce mi się uczyć.
Zaliczyłam hiszpański, cudem, obiecując pani doktor, że w przyszłym roku nie będzie musiała mnie dręczyć.
.
Monika płakała pod wydziałem, siedziałyśmy razem na schodkach, wiedziałam wszystko. Tigrito okazała się być kompletną idiotką, co prywatnie podejrzewałam już od października. I tylko paliłyśmy, głaskałam Monikę po plecach, a od czasu do czasu padał z naszych ust potok gorzkich słów. Ona ma zapędy masochistyczne na moją miarę, tak samo pieprznięta byłam i umierałam z miłości, dobry rok wyjęty z sensownego życia. Chuj z tym! Przestaję wchodzić na bloga lu, do szału mnie doprowadzają wstawki o Arturze. Bo może łatwiej myśleć, że skurwiel i że w dupie go mam, z całym jego wielkim wspaniałym światem Warszawą. Niech się tam pławi w chwale, nie moja sprawa, pora wrzucić na luz i nie psuć sobie nerwów przez coś, co od wieków nie powinno mieć najmniejszego znaczenia.
Dla mnie umarł, rozpłynął się i zniknął.
.
Mama zadzwoniła – Zaliczyłaś?
- Si!
- To idź na piwo.

No to poszłam, z laskami do homoknajpy, siedziałam na głośniku przy barze obiecując sobie, że się nie uchlam, co oczywiście wyszło mi średnio, bo podobno z FuFu wyjść trzeźwym nie sposób. Polubiłam z miejsca właścicielki grzesznego przybytku, Ewę i Ewelinę. Przy okazji pierwszy raz w życiu widziałam parę tulących się i całujących facetów, zerknęli na mnie obaj kątem oka, byłam tam ‘nowa’. Uśmiechnęłam się do nich i ciepło pomyślałam o Dominiku, rozczulona, rozmarzona, tęskniąca.
.
Życie galopuje, rozwiewa nam włosy, a my coraz mocniej zdajemy sobie sprawę, że wszystko tylko od nas zależy, decyzje pociągają za sobą określone skutki, nie ma tu miejsca na demony przeszłości, szkoda sił na rozgrzebywanie podgojonych ran, ważniejsze od wczoraj jest - 

dziś
jutro.

niedziela, 17 czerwca 2007

‘hei’ – napisała na klawiaturze Niteczka.

Maleńka, dzielna babuleńka, łaciata kruszynka… Cieplutkie ciałko ufnie wtulone w mój bok. Przyprószony siwymi włoskami pyszczek, słodka para czujnych uszek, czarne paciorki ślepek, cztery zmęczone łapki i długi ogonek. Cały szczur.

Poradzimy sobie z wszystkimi rankami. Wiem, że nie lubisz przemywania, smarowania, ale ty przecież rozumiesz, że tak trzeba, że to dla twojego dobra, a ja nigdy nie zrobiłabym ci krzywdy.

Śpij, myszeńko, śnij spokojnie.
Bardzo cię kocham, Nitusiu.

Silniejsze ode mnie.

Ten strach jest niewyleczalny, można go tylko czasowo zagłuszyć, chwilowo o nim zapomnieć. I tak zawsze, w którymś momencie wraca. Ogarnia, paraliżuje, buduje podejrzenia i obawy. Zwijam ciało w kłębek (z natury kłębek to forma obrony). Jeżę kolce, udaję obojętność, pozorny spokój. Drżąca kruchość w środku.
.
Czy ci ufam?
Tobie – tak.
.
Nie ufam innym kobietom.

czwartek, 14 czerwca 2007

Przepraszam, czy w tej Łodzi są wiosła?

Najpierw przedstawienie pod tytułem ‘uczelniany dzień z życia studentki romanistyki’, czyli pobudka w okolicach piątej, za dużo papierosów pod wydziałem, 3 zaliczenia i dwie części egzaminu. Później zgubiłam 50zł między bankomatem a sklepem. A na koniec w ciągu kilku minut zahuczało, zagrzmiało, niebo pękło i wysypała się z niego potężna burza. Szukając schronienia wpadłam do piekarenki w pobliżu mojego bloku żeby przeczekać nawałnicę. Widok wspaniały, panorama rzeki Rzgowskiej. Komunikacja miejska padła, samochody przedzierały się w szalonych strugach rozbryzgując dookoła fontanny burej brei. Nagle wszystko zalała jasność – w tym samym momencie deszcz, grad i słońce.
Straciłam poczucie czasu.
.
Schowałam pantofelki w reklamówce, podwinęłam nogawki spodni i odważnie wstąpiłam w otchłań. Wbrew obawom, woda była przyjemnie ciepła. Gdyby nie strach, że zaraz, by dopełnić tradycji, wpakuję się na jakiś kawał szkła lub inny mało sympatyczny w zetknięciu z ciałem przedmiot, mogłabym nawet poczuć się jak na wakacjach.
.
.
.
Przy najbliższej okazji kupię sobie ponton.

Chodzę po ciemku,

po omacku, znam na pamięć każde załamanie dywanu. Chwytam się krawędzi miękkiego koca. Bezwstydnie naga szukam cię w zapachu maleńkiej świeczki.

Zaśnij mnie.

wtorek, 12 czerwca 2007

Battlefield.

W przerwach między łaciną a językoznawstwem w żyłach telepie przedawkowana kofeina. Mam poprzepalane kabelki w mózgu, dwie butelki coli, drugą paczkę fajek, zerowy zapas energii.
Chwilowa inhalacja Blind Guardianem.
Długa noc przed nami.
.
- Zabierz mnie stąd, proszę…
- Zabiorę. Ale teraz musisz być silna.


Który to już raz? Muszę, wcale nie jestem.
Najogólniej mówiąc, szarpie mną przeogromna ochota na przypierdolenie łbem w ścianę.
.
Na tabliczce katedry przy Sienkiewicza powinno być napisane:
Uniwersytet Łódzki,
Filologia Romańska - welcome to dying!

S.E.S.J.A.

Proszę zapiąć pasy i przygotować się na poważne turbulencje.
.
Staję na głowie.
I niech bogowie mają mnie w swej opiece.

‘Penetrować spojrzeniem przestrzeń za widnokręgiem…’

Właściwie nie wiedziałam, jak będzie wyglądać to spotkanie z Cezarym. Pierwsze po długim okresie milczenia.
.
Kawa w Verte, lutowy stolik. Spacer do parku pod Siódemkami. Piotrkowską na Plac Wolności. Setki wspomnień o, skojarzeń z.
Siedzieliśmy pod pomnikiem Kościuszki, po lewej oświetlona Pietryna, naprzeciw mnie Legionów, po prawej Nowomiejska, stary tramwaj sunący po wąskich torach i słynne 78 wyjeżdżające zza rogu Zachodniej. Zupełnie jak kiedyś....
Dużo słów między nami.
.
.
.
Muszę zabrać w te wszystkie miejsca Dominika. Koniecznie jak wczoraj, bez pospiechu, w wieczornym szumie miasta.
.
Zasypiam z nadmiarem myśli o szorstkiej brodzie mojego mężczyzny pod opuszkami palców.

czwartek, 7 czerwca 2007

Patrz mi w oczy.

Świeża mięta parząca się w dzbanku, ty, seks, mięta, seks, zawrót głowy, szybki oddech, mięta, oddech, gorąco, pot, paznokcie wbite w plecy, ty, pocałunki, ty, mięta, seks, mięta, mięta, ty, ja, mięta…

…świat nagle zawirował.

wtorek, 5 czerwca 2007

Taka kolej rzeczy…

- Cześć siostra! Bo wiesz Kasia, chciałem ci powiedzieć, że od wczoraj śpię w twoim pokoju, w twoim łóżku, a Ewa zajęła moje w sypialni rodziców!
( Jasinek )


Ach… I ja mam w tej chwili wykazać entuzjazm, tak…?
.
Trzeba sobie wreszcie życie poukładać, chyba.

.
Obłędnie słodkie truskawki smakują marzeniami.

poniedziałek, 4 czerwca 2007

Anno, no i wykrakałaś!

WEZWANIE
Pani Katarzyna K. proszona jest o stawienie się z dowodem osobistym na komendzie miejskiej w O. w dniu 6 czerwca 2007 na przesłuchanie w charakterze świadka.

Czy coś tam takiego, poinformowała przez telefon poddenerwowana rodzicielka. Proszę proszę! Ha, tego jeszcze nie było!
6 czerwca w godzinach dopołudniowych, szanowny wymiar sprawiedliwości może mnie cmoknąć w czółko, moje studia i dwa kolokwia są zdecydowanie ważniejsze. Ewentualnie mogę iść na ustępstwo, zjawiając się w piątek z samego rana, bo potem niestety mam wykład i zaliczenie ćwiczeń z gramatyki opisowej w Łodzi.
Swoją drogą, zrobiłam solidny przegląd pamięci i zapewne rozczaruję panią nad-pod-czy inną komisarz, bo świadkiem żadnego ciekawego wydarzenia ostatnio nie byłam. Nic, co powinno interesować nasz drogi organ ścigania, bo moje prywatne grzeszki jak na razie raczej nie podpadają pod paragraf ( jeszcze... głęboko wierzę, że w tym kraju niebawem wszystko będzie możliwe ).

Kochana Policjo,
Nie potraficie znaleźć 4 piętrowego bloku, więc ja się zupełnie nie dziwię, że i trup przy ścieżce w miejskim parku uszedł waszej uwadze, ale na bogów, jeśli macie jakąś sprawę do mnie, apeluję o odrobinę zdrowego rozsądku! Nie dajcie żadnych wezwań w ręce mojej rodziny, mama ma chore serce, a po czymś takim już mam za sobą prywatne dochodzenie i stałam się podejrzaną o co najmniej współudział w morderstwie.

niedziela, 3 czerwca 2007

'Kolorowe życie'.

Wpieprzyłam się w przeszłość z prędkością światła, zaryłam twarzą w mur. Zadudniło głucho, gdy zaklęłam szpetnie nad pustą paczką fajek.

‘…twoje młode oczy są
takie stare…'
( Naiv )


Zbieram z podłogi pogruchotaną czaszkę. Upycham do niej drżące słowa. Cicho, cicho tam. Jeszcze przyjdzie wasz czas. Bardzo niedługo.
.
Za dużo już spraw zlekceważyłam.
- Nie tym razem.

Daleko mi.

‘Lęku pręcik, gdzieś za mostkiem, przy aorcie,
żarzy się bez przerwy…
jak w żarówce mały drutu zawijasek
co wiązkę światła sączy…’
( K. Nosowska )

Nie lubię, kiedy Dominik wyjeżdża. Gdzieś za mostkiem przy aorcie, niepokój. Taka pamiątka po ‘kiedyś’.
.
Kiedyś pozbędę się strachu, że już nie wrócisz.

piątek, 1 czerwca 2007

'Skaż to ciało na śmierć przez zapomnienie'...

Siedzieliśmy w zagraconym pokoju Michała w Ż., katując skaner książką o public relations. Przeglądałam album ze zdjęciami. Nagle...
- Zaraz zarazzz, Michaś... Jak miała na imię ta dziewczyna? Tutaj, blondynka?
- Nie pamiętam!
- Hmm... Boska!! Ona wygląda zupełnie jak Boska! Czy to nie była przypadkiem Dominika?
- A, faktycznie, całkiem możliwe. Dominika. Zresztą popatrz, tu jest Artur.
- Artur!!! I Roland! O rany... Kiedy to było? Kurwa... Pamiętam... Pamiętam tamtą noc... Impreza. Artur. Boska. - (Mój dziki schiz, bo ja byłam w domu, daleko.)
- Eee... Ale wtedy przez cały czas przystawiała się do niego jakaś brunetka. Ta.
- Kurwa!!! Laska z mojego LO... Z bursy! Jak ona miała na imię, do cholery! Monika? Kołacze mi Monika.
- A, może i Monika. Tak, chyba Monika.


k. na chwilę ukryła twarz w dłoniach.
.
Ale dziś, to przecież już bez znaczenia... Bez jakiegokolwiek znaczenia. To już tylko przeszłość. Dawno minęła.
.
.
.
'Skaż to ciało na śmierć, przez zapomnienie.'
Skaż wspomnienia na śmierć. Zapomnij, k. Daruj sobie pełne wściekłości i żalu niepotrzebne smsy.
.
.
.
Wracaliśmy z Ż., powoli zapadał zmrok.
- Zmęczony jestem... - Ziewnął Dominik.
- To możemy się zamienić... Mogę jechać.
- Na pewno?
- Nno... Mogę. Chcę. Ale trochę się boję. Nie siedziałam za kółkiem dobre półtora roku.
- Jak chcesz. Stanę na stacji, poćwiczysz sobie trochę i spróbujesz. Ale po drodze nie palisz!
- Zgoda.
(...)
- Jak zdawałem prawo jazdy, to koleś odpalał w samochodzie fajkę od fajki. Chyba już wiem dlaczego.
- Luz, kochanie, poradzę sobie.
- Wrzuć czwórkę. Dociśnij gaz! No nie bój się, depnij! Zjedź na lewy pas! Ciągnij! Sprawdź w prawym lusterku! Dociśnij gaz! Wrzuć piątkę!
- Spokojnie kochanie, muszę go wyczuć, nigdy nie jeździłam Yarisem...

( Łódź, zaczynają sie światła, k. nieco panikuje, bo nie bardzo pamięta, jak to się robiło, żeby zahamować, ruszyć i żeby silnik nie zgasł... ale szalenie zadowolona z siebie daje radę. )
- Pięknie to zrobiłaś, kochanie.
- Widzisz, muszę się tylko przyzwyczaić! Coraz lepiej!

Dojeżdżamy pod blok, Dominik parkuje, bo ja nie jestem jeszcze na tyle odważna, by wciskać się w niewielką lukę między samochodami.
Nasz kawałek Rzgowskiej obłędnie pełny akacji, ulotnego wspomnienia deszczu.
Zdjęłam buty, stoję przed nim bosa, mam zarumienione policzki.
- Jestem z ciebie dumny... - mówi i obejmuje mnie bardzo mocno.
.
.
.
- Chyba się upiłam... - Dodaję kilkanaście minut później, całując go, wyłapując iskierki w jego oczach, spokojna, szczęśliwa, roześmiana, a potem idziemy do łóżka, a ja 'skazuję to ( tamto ) ciało na śmierć przez zapomnienie', to już tylko przeszłość, nawet jeśli w momencie, w którym schowałam twarz w dłonie, bolało...
.
/Papieros przez chwilę smakuje jak na bursianym balkonie.
Potem już nie myślę.

środa, 30 maja 2007

SexBlues.

'Serie nagłych uderzeń
ciepła pod pępkiem'
( K. Nosowska )


Z muzyką w tle, tulimy, głaszczemy, gdzieś pomiędzy cichy szept.
I nawet kiedy nie mówię, to.

Choć bywa, że tak bardzo różnimy się -

'co w nim wypukłe
z tym co wklęsłe w niej splecione w całość'
( K. Nosowska )


Kocham cię.

sobota, 19 maja 2007

Dostępu do Internetu chwilowo brak.

Skoro już po wypłaceniu 6 stówek na naprawę laptop łaskawie działa bez zarzutów, modem postanowił się spieprzyć.
I tak oto żyjemy sobie na nieustannym debecie, zrujnowani przez kolejne fochy sprzętów elektronicznych, nowe kontrolne badania, kursowanie między domami.
.
Spinam się wewnętrznie i wrzucam piąty bieg. Już tylko miesiąc do sesji, a ja marzę.

‘Płyń póki jeszcze krew śpiewa we skroniach
płyn w dal nieznaną za nic miej lamenty
szukaj przygody w tajemnych ustroniach
i płyń z ochotą na morskie odmęty

szukaj przygody nim wszystko przeminie
niech cię nie trwożą najdziksze odmęty
znajdziesz tam bajkę w odległej krainie
i wszystkie morza i sny i okręty’
( Szukaj przygody G. Turnau )


Lipiec i sierpień w pracy na jednej z bretońskich wysepek, wrzesień obowiązków i przyjemności, październik…?
Tak, znów marzę październikiem.

czwartek, 10 maja 2007

To ja. Oto prawda o mnie.

‘What'll you do when you get lonely
and nobody's waiting by your side?
You've been running and hiding much too long.
You know it's just your foolish pride.’
( ‘Layla’ Eric Clapton )


Gdy wychodziłam na zajęcia, świeciło słońce.
.
.
.
Wracając od Agnieszki, w przemokniętych pantofelkach próbowałam przeskoczyć kałuże. Nikt nie mógł odróżnić deszczu od łez.

Nie wiem co mam robić. Nie wiem jaka mam być.

Dzwoniłam do domu w poniedziałek, we wtorek pisałam. Dziś usłyszałam, że się nimi w ogóle nie interesuję, że nic mnie nie obchodzi. I po co mają mi mówić, że tata od niedzieli bierze silne leki, że Jaś i Ewa przez cały tydzień chorują. Przecież mnie i tak nic to nie obchodzi, przecież. Interesuje mnie tylko czubek własnego nosa, mój świat i moje zabawki. Nic więcej, a oni najmniej. Zupełnie nie przejmuję się nimi, więc po co mają mi cokolwiek mówić.
Gdybym wiedziała, że w sobotę potrzebowali mnie w domu wczesnym popołudniem, mogłam zdążyć. Ale nie wiedziałam, bo łatwiej jest teraz wyrzucać mi dwugodzinne spóźnienie.
Gdybym ktokolwiek powiedział, że na komunii Marty mogę być z osobą towarzyszącą, przyjechałabym z Dominikiem. Ale nie zrobiłam tego, bo skąd mogłam wiedzieć, że przygotują dwa miejsca, skoro zaprosili mnie samą. A mi głupio było zostawiać go w mieście.

Zawsze wszystko robię nie tak jak by chcieli. Nigdy nie spełniłam ich oczekiwań, nigdy nie byli ze mnie dumni ani zadowoleni.

Nie cieszy ich moje ukończone liceum, jedno z najlepszych w tym kraju. Nie podoba się kierunek studiów, który wybrałam.

Wiecznie sprawiam im zawód, zmartwienia i rozczarowania.

Najstarsza i najmniej udana córka państwa K., wyrodek przynoszący rodzinie wstyd.



Nie jestem ani dzieckiem, ani nie jestem dorosła.
Jestem nie wiadomo kim, czym, po co.

Dół, kurwa, dół.
.
Szklanka herbaty pachnie pieczonymi kasztanami. Uczę się hiszpańskiego na jutrzejsze kolokwium.
Próbuję być.

środa, 9 maja 2007

Niemoc twórcza.

‘…ciszę wplatam we włosy i na palce nawlekam.’
( G. Turnau )


Oglądam nas na zdjęciach z morzem w tle.
A pod sufitem stadami latają moje myśli.

sobota, 5 maja 2007

Ofiara przedwcześnie odciętej pępowiny.

Dopadają mnie ostatnio refleksje dotyczące podjętych dawno temu decyzji. Trochę wiąże się to z faktem, że moja siostra stoi w tej chwili w tym samym miejscu, w którym byłam 4 lata temu. Ale ona wybór ma o wiele prostszy. Gdziekolwiek pójdzie, nadal będzie blisko domu.

A ja? Być może popełniłam błąd.
.
Wyrwałam się z niewielkiej miejscowości mając 16 lat. Skoczyłam na głęboką wodę, zupełnie sama. Wpadłam w wir wielkiego miasta. Łódź, liceum, bursa.
Inne życie.
Podobno wyszłam tym na plus. Podobno dało mi to masę doświadczeń, zahartowało, nauczyło samodzielności i odpowiedzialności. Podobno jest mnie za co podziwiać, bo dałam sobie radę i oto dziś mogę powiedzieć – jestem.
Jakaś inna od znajomych, którzy dopiero od niedawna poznają uroki czegoś poza rodzinnym zaściankiem. I wychodzi im to bardzo różnie.

Tylko czasem zastanawiam się, czy warto było. Szczerze mówiąc, żałuję, że od 4 lat dom jest tylko hotelem na weekendy, święta, wakacje. Dociera do mnie boleśnie, że jeszcze chwila i zupełnie stracę jedyny azyl. Mój domowy pokój. Coraz bardziej obcy, z każdym przedmiotem należącym do rodzeństwa, który powoli wypiera mnie stamtąd, spycha w kąt moje rzeczy, moje kwiaty, moje pamiątki. Pozostaje w nim tylko jakieś niewyraźne wspomnienie klimatu. Tylko cień.
.
.
.
Katarzyna bez ziemi. Bez własnego miejsca.
Jedną nogą tu, drugą tam.
Wszędzie i nigdzie.

/noce przynoszą mi sny o niewielkim mieszkaniu, skrawku świata, w którym mirt pachnie na kuchennym parapecie, fikus w pokoju dumnie prezentuje swoje wypieszczone gałęzie, półki uginają się pod ciężarem książek, szczury śpią bezpiecznie wtulone w materac, pies wygrzewa się na posłanku, ze ścian spoglądają koty w antyramach, a ja i ty…/

piątek, 4 maja 2007

Myślę czy jesteś tylko snem.

Na drewnianej podłodze palą się trzy maleńkie świeczki. Ktoś śpiewa, a pościel pachnie panem. Niech pan już zdejmie ze mnie swój ciepły sweter i wsunie się tu, pod kołdrę.
.
Czekałam na ciebie.

czwartek, 3 maja 2007

Przeszłość, miłość, nadzieja.

Na prawym nadgarstku noszę stary czarny rzemyk, nową bransoletkę ze sznurka z czerwonymi koralikami i zaplecioną zieloną mulinę.
.
Zawsze byłam sentymentalną idiotką przywiązującą wagę do symboli.

sobota, 28 kwietnia 2007

'Jesteś podwiniętą rzęsą, pod moją powieką...'

Poznaliśmy się, kiedy miałam jakieś 10 lat. Przyjaciółka mojej babuni jest siostrą jego babci. Któregoś lata wymyśliły wspólnie wakacyjny wyjazd nad wielkopolskie jeziora do babci dominikowej.
Wtedy właśnie znielubiliśmy się od pierwszego wejrzenia. Traktował mnie jak przykry obowiązek, smarkulę, którą zwalili mu na głowę, choć on ma milion ciekawszych zajęć.
Kolejny pobyt nie przyniósł wielkich zmian. Ale ostatni, gdy byłam pąjąkowatą 12latką, owszem. Pojechała tam z nami moja o 3 lata starsza kuzynka, Gosia. Dominik szalał za jej obfitym biustem, a mnie zaczął trafiać szlag. Szczenięca miłość, jedna z pierwszych. Bardzo stałam się uprzykrzyć im życie.
Kolejny rok to cisza, aż do chwili, kiedy siedząc i nudząc się nieprzeciętnie napisałyśmy do niego z Małgośką list. Zaczęło się gadugadowanie, potem okazyjne wiszenie na telefonie. Spotkać się jakoś nie było nam po drodze.
Pierwszy raz w życiu upiłam się mając 17 lat. To właśnie wtedy rozmawiałam z nim kompletnie bez kontroli.
I wstydziłam się tego przez wiele miesięcy.
Kiedy przyjechał do Ż. w połowie 2004 roku, blog odnotował wielogodzinne pobyty na pewnej łące, mnóstwo śmiechu i niezapomnianych chwil. Dominik pisał później długie listy, a ja wróciłam do Łodzi i arturowych ramion.
Wszystko powinno się wtedy skończyć, ale on z upartością dzikiego osła co jakiś czas o sobie przypominał. Ale po tym jak Artur mnie zostawił, usunął się w cień, zły na moje zaślepienie.
Wcale nie zamierzałam znów go zobaczyć. Wcale a wcale. Co z tego, skoro stało się i kompletnie zadurzeni popełniliśmy mnóstwo lekkomyślnych błędów. Odeszłam od niego, zachowując się przed tym jak ostatnia szmata. Nikt nie mógł przewidzieć co przyniosą kolejne miesiące…
.
- Pamiętasz co mi mówiłaś, kiedy dawno temu zadzwoniłaś w nocy kompletnie pijana? – zapytał dzisiaj ze śmiechem – Że mnie kochasz i że chcesz się ze mną pieprzyć…
Pamiętam… obudziłam się wtedy w okolicach południa na kompletnym kacu i nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie też zniknęła moja poczciwa Nokia. Usiłowałam odtworzyć wydarzenia poprzedniego wieczoru. Świadomość wracała stopniowo. Nagle opadłam na łóżko przyciskając palcami pulsujące skronie i przerażona jęknęłam ‘o nie, naprawdę to zrobiłam, kurwa…’
- Zabawne, że tamte słowa są nadal aktualne – pomyślałam mocniej wtulając się w Dominika i posyłając mu oczami wszystko, co tylko kobieta może w takiej chwili powiedzieć ukochanemu mężczyźnie.

środa, 25 kwietnia 2007

Miasto zalane słońcem.

Obcasy czarnych i czerwonych pantofelków stukały w chodnik, szłyśmy Piotrkowską zatopione w rozmowie. Ktoś śpiewał z gitarą, ktoś inny grał na trąbce nieznane nam melodie. Agnieszka wybrała fioletowo-żółty bukiecik kwiatów. Za 5 złotych, których nie wydam na fajki oraz kilka ciepłych słów wywołałyśmy uśmiech na twarzy starszej pani.

Od innej kupiłam jeszcze narcyza na Placu Wolności i pojechałam do bursy po moje książki, które dawno temu Artur oddał Natalii.
Artur przestał wywoływać gwałtowne skurcze serca. Artur rozpłynął się i rozmył w mglistych wspomnieniach. Artur zniknął na dobre. Już nic nas nie łączy, nawet książki leżące dotychczas u Natalii wróciły na właściwą półkę.

Podobno mam teraz nudne i monotematyczne życie, o którym piszę bezpłciowo, a sama jestem bez wyrazu. Roztapiam się w tłumie przeciętności razem z bordowymi włosami, oliwkową torbą, dżinsami, glanami, bluzą i opowiadaniami Sapkowskiego, które doczytuję w tramwaju wracając z uczelni późnymi popołudniami.
Czy też ‘dorośleję’, jak to nieprecyzyjnie określiła niedawno Natalia.

Albo po prostu chcę stabilizacji, bo mam dosyć nieustannych kruchych wzlotów i widowiskowych upadków, wiecznego szarpania się, niezdecydowania i chronicznego szukania dziury w całym…

Faktem jest, że piszę teraz trochę inną bajkę.
Ale mi - bardzo się ona podoba.

wtorek, 24 kwietnia 2007

Na ucho.

Przed snem czytam, fragmenty podkreślam ołówkiem, bazgrzę na marginesach.

‘Komputer bez cienia wątpliwości przyjmował wszystko. Jego posłuszeństwo ośmielało mnie. Ale za to ja miałam wątpliwości – kogo obchodzę ja sama, dlaczego uznałam, że warto zapisać mnie z jakąś moją niewyraźną, nie znaczącą przeszłością. Czy nie dzieją się na świecie rzeczy ważniejsze, warte opisania?’
( ‘Gra na wielu bębenkach’ O. Tokarczuk )


Zamykam książkę, gaszę światło. Klawiatura laptopa cierpliwie pozwala zdzierać z siebie litery i symbole, a ja opowiadam sobie o szarozielonych oczach Dominika, o tym jak smakuje jego dotyk i cała jestem czekaniem.

poniedziałek, 23 kwietnia 2007

Obywatelu szanownej IV RP!

Jeżeli twój sąsiad z 3 piętra w środku nocy robi imprezę i chryję na cały blok, drżą ściany, a z pierwszej fazy snu wyrywają cię potępieńcze jęki, krzyki, tudzież odgłosy ciał tępo staczających się ze schodów, pamiętaj!
Dzwoniąc na Komisariat Policji, miej na uwadze, iż funkcjonariusze tejże zapewne przejadą majestatycznie obok twojego bloku, przespacerują się pod oknami, by mimo posiadania dokładnych namiarów poinformować cię, że czteropiętrowy blok jest jednopiętrową kamienicą z bramą zamkniętą na kłódkę, a wokół panuje niczym nie zmącona cisza, ład i porządek.
W tej sytuacji, należało by chyba wywiesić na rzeczonym bloku migający na czerwono neon z napisem ‘AWANTURA – TUTAJ!!’ i odpowiednią strzałką, jasno kierującą policjantów pod wskazany adres.

Być może wtedy zdążyliby dotrzeć na czas, zanim owa awantura się skończy i krzesła przestaną fruwać pod sufitem, a ty nie dostałbyś nakazu stawienia się na komendę oskarżony o bezzasadne wezwanie.
.
.
.
Notka napisana pod wpływem chwili, przy mentalnym wsparciu Anki, zainspirowana wydarzeniami bieżącej nocy, z wyjęciem nakazu, który, miejmy nadzieję, nie nastąpi.

‘Kurwa! Ten dzień miał być zupełnie inny!’ – zawyła Anna, kobieta z gołym biustem, odpalając mi i sobie kolejnego papierosa.

niedziela, 22 kwietnia 2007

Standardowo.

Małe łaciate, czarno-białe, długoogoniaste szczurzysko śpi mi pod bluzą. Moja dzielna kruszynka poradziła sobie z paskudnym ropniem. Walczymy ciągle z niedowładem łapek, ale niewiele można zdziałać, ot, starość.
Tymczasem Seniut chrupie coś w swojej klatce, Iskra wyleguje się w fotelu. Szarówka otula Rzgowską. Z kiepskich laptopowych głośników sączy się ulubiona muzyka, zapalam waniliową świeczkę i przymykam oczy.

- chwila na zebranie sił przed kolejnym starciem z łaciną.
.
'nawet kiedy się budzę rano
wiem,
że zanim
ubierzesz buty
będziesz stał boso z kubkiem
żółtej herbaty
i myślał o kasztanie moich włosów
na wierzchu twoich dłoni'
( *** )


Chciałabym, żeby już przyszedł piątek, dworzec w Poznaniu i ty czekający z niecierpliwością na mój pociąg.

sobota, 21 kwietnia 2007

Home, sweet home.

Primo - na wejście tradycyjnie wywołałam burzę w szklance wody, popisując się impertynencją i chamstwem. Jak na wyrodka przystało, bezczelnie odpowiedziałam na wszystkie uwagi najukochańszej z mych ciotek. Jej żmijowaty uśmieszek i zaciśnięte usta w akcie bezradności wywołanym brakiem argumentów doprowadziły mnie do niekontrolowanego wybuchu dobrego nastroju. Spontaniczna satysfakcja strzelała mi snopem iskier spod wymazanych na czarno powiek. I och jak mi przykro, będę istną suką i mimo, iż głównym tematem moich studiów jest język francuski, odmawiam udzielenia jakiejkolwiek pomocy jej synalkowi, gdyż – wkurwia mnie interesowność, obrabianie mi dupy po kątach przy jednoczesnym lizaniu tyłka, bo nagle przydały by się moje magiczne znajomości w branży romanistów.

Secundo – szykuję się do wojny z ojcem i przysięgam, tym razem nie odpuszczę i bardzo gorzko pożałuje, jeśli faktycznie zawiezie tego głąba do Łodzi w następny weekend. Owszem, mogę pojąć, że ten ćwierćinteligent jest zbyt pusty, żeby poradzić sobie z podróżą autobusem i przejściem przez park naprzeciwko dworca, by trafić do Alliance, ale! Czemu dla taty nie jest problemem zawiezienie kogoś specjalnie i całkiem nie po drodze, a ja mogłam prosić przez całe święta i w efekcie kwitnąć dwie godziny w deszczu na przystanku z tobołami, psem na smyczy i stadem chorych szczurów, klnąc i mantrując, żeby jakikolwiek autobus nas zabrał?
To nie jest w porządku, tatusiu, bardzo dobitnie ci pokażę, bo to, wiesz, boli.

Tertio – lubię siedzieć w kuchni na poręczy plastikowego krzesła, z plecami opartymi o lodówkę, rozmawiać z mamą, posypywać oponki cukrem pudrem, gdy dookoła jest ciepło, domowo, tak zwyczajnie i po prostu.
Mogę sobie wkręcać, że wcale mi tego nie brakuje, ale tak naprawdę, to tylko znieczulenie, żeby nie zwariować. Kocham ich wszystkich bardzo mocno i rozpływam się, kiedy późnym wieczorem Ewa drepcze w piżamce do mojego łóżka, po czym stanowczo żąda nowej bajki, w trakcie zasypia, oddychamy równo, głaszczę niesforne kosmyki i wiem, że najwięcej znaczy jej dziecinna łapka obejmująca mnie z ufnością.

Quarto – jak tak dalej pójdzie, zginę zupełnie zamotana we własnych sprawach. W poniedziałek zostawiłam na parapecie sali 314 wszystkie swoje notatki z łaciny. W środę zapomniałam dopisać się do listy obecności na wykładzie z historii Francji. I nie poszłam na kolokwium z hiszpańskiego, bo mimo dwóch dni nauki w głowie czułam tylko przerażający chaos. Ciągle coś gubię, wiecznie gdzieś się spóźniam, uciekają mi tramwaje, wyrzucam do kosza baterie wyczerpane w połowie drogi. I chociaż czasem rozmawiając z mamą przez telefon muszę kłamać, że ‘w porządku jest’ – to damy radę, nie?

czwartek, 19 kwietnia 2007

Żyję, oddycham, pełniej.

‘…codzienne późniejsze
wstawanie
i twoje imię
na zaparowanej stronie
mojego odbicia’
( *** )


Czasem niespokojna, ale - to mija, słabnie proporcjonalnie do zwiększenia ilości pozytywnych chwil. Chcę jechać z Dominikiem nad morze. Biegać po plaży, rysować palcami na mokrym piasku, zanurzyć w wodzie dłonie, robić zdjęcia chmur. Dużo się śmiać, spacerować na krawędzi brzegu, szaleć, tańczyć z Huraganem.
.
A ty mów, pisz, myśl co chcesz.
Mi jest dobrze, ja jestem egoistycznie i obrzydliwie szczęśliwa.

środa, 18 kwietnia 2007

Zimno, szaro.

Ani odmalowywany na żółto i zielono blok, ani narcyzy na stoliku nie rozjaśniają wisielczego nastroju. Atmosfera dnia sponsorowana przez pytanie ‘dlaczego ludzie są głupi, beznadziejni i fałszywi?’
Rzygać mi się chce.
.
Nie ruszyłam jeszcze hiszpańskiego, stukam paznokciami w okładkę repetytorium, zmęczona zajęciami. Przemokłam, drżę.
Ogrzej myślami.

Dziesięć minut.

Na kawę z mlekiem i papierosa, zanim wybiegnę pospiesznie z mieszkania gubiąc sny.
Nerwowo przerzucam kartki zeszytów, nieprzygotowana na wszystko, na co tylko dziś mogę, choć nie powinnam, od 8.30 do 17.00.

W Łodzi padało, ranek za oknem dziwi świeżością wiatru i chłodem cienia.
.
Budziłam się w nocy nie wierząc, że nie ma cię na odległość oddechu.

wtorek, 17 kwietnia 2007

‘Tęsknota to jest takie zło, co atakuje z czterech stron…’

Po tygodniu spędzonym z drugą osobą, zagracony pokoik wydaje się być pełen pustki. Bezcelowo patrzę w monitor, zerkam w książkę, miotam w sobie, aż wreszcie nie mogąc wytrzymać w zamknięciu, wychodzę z psem. W parku słońce grzeje nagie ramiona, świeci w oczy, fioletowa bluzka przyciąga obcy wzrok, kręci się w głowie od kwitnących słodko drzew.

Kilka dni temu siedzieliśmy tam razem, przytuleni na odrapanej ławce.
Czas płynął zbyt szybko.
.
.
.
Weź mnie ze sobą, zabierz stąd, nienawidzę tego miasta, bo całe jest jednym wielkim wspomnieniem, przeszłością. Nie opiszę uczuć, które towarzyszą mi codziennie, kiedy mijam znajome miejsca związane z tamtym życiem.

‘powoli zedrzyj skórę
uwolnij mnie
od rysów tych przeklętych

a kiedy już się spełni
bezkarna tak i naga
przejdę ulicą’’
( Hey )


I będę wolna. Twoja. Nauczę się na nowo.

poniedziałek, 16 kwietnia 2007

Rysuję grubą kreskę między było, a jest i będzie.

Za dużo złych rzeczy zdążyłam zrobić przez ostatni rok, zbyt wielu ludzi skrzywdziłam bardziej lub mniej świadomie.
I życie przypomina mi o tym kolejny raz, kopiąc solidnie w dupę.
.
Szczerość kosztowała wiele.
Potem w powietrzu zawisło gęste milczenie.
.
.
.
To już inna ja.

sobota, 14 kwietnia 2007

Spokój i ręce.

‘mam ciebie w roztańczonej krwi
w zębach
nitkami nerwów związanych w supeł
czuję - złotą namiętność twojego ciała
przeciągam po nim ręką
lekko
lekko
gnę się
zewsząd z końca aż do początku
i znów
do końca
jestem
pośrodku ciebie
wspięta nad tobą
cała - w tobie’
( H. Poświatowska )


Cieszę się chwilami, kiedy jesteś, budzę przy tobie i zasypiam. Całuję cię w czubek nosa, a ty liczysz mi piegi.

‘spalmy wszystkie dokumenty
stare fotografie
niech znikną wizytówki na drzwiach

SZCZĘŚCIE polega na tym - całe szczęście -
by z prostych rzeczy nie tworzyć
intelektualnych labiryntów’
( P. Porno )


Nic więcej.

czwartek, 12 kwietnia 2007

Gdzie są moje słowa?

- rzuciłam w przestrzeń pokoju.
.
Nie trzeba, przecież wystarczy, jeśli za chwilę zniknę w zagłębieniu między szyją a obojczykiem wplatając ci palce we włosy.

poniedziałek, 9 kwietnia 2007

Nie potrafię rozmawiać o śmierci.

Nie jestem w stanie spokojnie wpatrywać się w literki wyskakujące w oknie komunikatora, nie opanowuję płaczu.
.
Natychmiast widzę czarną płytę grobu Kamila, jego uśmiech. W ciągu ułamka sekundy pamiętam boleśnie chwilę, pewne piękne niedzielne popołudnie, kiedy świat zawalił się nagle, bez zapowiedzi, bez ostrzeżenia.
On umarł, a ja muszę żyć, chociaż po tym co się stało chcieli mnie zamknąć w klatce, zaczęli sprawdzać każdy krok, piosenkę, książkę, próbowali poznać moje myśli.
Ale im uciekłam. 
.
.
.
I mi też pewnie się nie uda, a ty nigdy się o tym nie dowiesz.

piątek, 6 kwietnia 2007

‘Today is the first day of the rest of your life.’

Jestem już dużą i rozsądną dziewczynką.
Nie przestaję się zachwycać deszczem bębniącym w szyby mojego pokoju. Wtulona w poduszkę, pod powiekami wyświetlam czarno-biały film. Krople po zetknięciu ze szkłem i blachą zostawiają mokre ślady na policzkach.
.
Wypalona czerwona świeczka.
Wreszcie nie pachnę tamtymi nocami.

W poniedziałek, 6 kwietnia 1987 roku około godziny 7.20…

…w szpitalu miejskim w O. przyszła na świat Katarzyna Aleksandra K., córka Elżbiety i Ryszarda.

Poród o czasie w 41 tygodniu ciąży, położenie główkowe, siłami natury, 3900g, 59cm, 9 pkt Apg.
.
W piątek, w dodatku Wielki, rankiem 6 kwietnia 2007, Katarzyna siedzi na swoim domowym łóżku z laptopem na kolanach i z lekkim przerażeniem spogląda za siebie. Galopujące z całych 19 lat życia wspomnienia wywołują oszołomienie.

Te urodziny mają być punktem zwrotnym.

środa, 4 kwietnia 2007

Źle.

‘jak ślepiec
w labiryncie nie mogę
znaleźć swoich kocich dróg
wydeptanych
u schyłku tamtej ery’
( Błękitna Czarownica )


Zadzwonię na koniec świata, on opowie mi jak świeci księżyc zawieszony nad dachem jego domu. Usiądę na parapecie z papierosem w palcach i popatrzę w to samo miejsce.

Nie mam odwagi marzyć.
.
Późno, a nadal tkwię we wstępie do ‘La Renaissance’ i zero szans, by stan ten miał się w najbliższym czasie zmienić. Ziewam tylko coraz więcej.

Rozespany Seniutek przydreptał ze swojej ulubionej półki z książkami, zażądał miziania. Głaszczę szczurze kudłate futerko, przez chwilę staram się nie myśleć.
/Dół totalny.

wtorek, 3 kwietnia 2007

‘Zanim wróci światło miną wieki, zanim wróci spokój lata…’

‘Zaufaj mi’ – już to kiedyś gdzieś słyszałam.
Ktoś mówił ‘wpisuję Cię na czystą przestrzeń, dawno nie zajmowaną przez nikogo’. Albo ‘kocham, tulę, całuję, tęsknię’. Było też o tym, że wymyślam, nie ma żadnej innej, że liczę się tylko ja. I dużo innych bzdur zdążyłam usłyszeć, zanim jako ostatnia dowiadywałam się prawdy.

Bolało.

A teraz nie wiem, czy potrafię wierzyć.
.
Chciałabym tylko…
Żebyś mnie objął, żebym mogła się w tobie schować i znów być ufną kobietą, nie analizować każdego zdania, nie interpretować na wiele sposobów i nie doszukiwać się ukrytego sensu ani drugiego dna wszędzie, tam gdzie być może wcale go nie ma?

‘Przedostała się w parszywy czas
przez ulice zakażone bezradnością dni
przez korytarz betonowych spraw
pewność że my
mimo wszystkich nieprzespanych nocy
mimo prawdy porzuconej na rozstajach dróg
potrafimy w rzeczywisty sposób
znaleźć się już’
( ‘100 tysięcy jednakowych miast’ Coma )


Chciałabym przestać się bać.

poniedziałek, 2 kwietnia 2007

Przegrać bitwę – wygrać wojnę.

Pięć żonkili uśmiecha się ze szklanki na biurku.

Moje miasto.

Niedziela, wczesny wieczór, nosi mnie. Miotam się.
Ostatecznie smsowo umawiam z Agnieszką na okolice 20.00, wychodzę więc godzinę wcześniej, żeby spokojnie dotrzeć na Widzew.
6 nam ucieka, w porządku, niedługo przyjedzie 5. Spóźnia się, dopalam papierosa tupiąc glanem. Plac Niepodległości mijamy bezproblemowo, pozwalam sobie na chwilę relaksu. Błąd. Przy Reymonta coś zatarasowało zakręt. Jeśli nasz tramwaj ruszy jeszcze kawałek, zakorkuje przejazd Piotrkowską. Czekamy. Czekamy. I czekamy. Wreszcie łaskawie przepchnęli zator, dojeżdżamy do skrzyżowania z Mickiewicza. Niedziela późny wieczór, kwitniemy, wypuszczamy korzonki, zielenieją nam listki. Ostatecznie wysiadamy prawidłowo i trafiamy, chociaż niewiele brakowało, żebyśmy się zagapiły. U Agnieszki miło, ale czas leci,
nagle strasznie późno. Spacer pustym osiedlem do przyjemności nie należy. Odważnie, głowa go góry, chroni mnie mój dzielny pies. Czujny, warczy na każdego mijanego kundla i podejrzane drzewo. Czekamy na 8, orientuję się, że komórki w torbie zdecydowanie nie ma. Wszystkie kieszenie puste. Niedobrze. Myśl pierwsza, chrzanić telefon, najwyżej Aga przyniesie mi go jutro na uczelnię, myśl druga, kurwamać, jak ja wstanę o 7.00 bez budzika? Wracamy z Fool’s Garden, Lemon Tree. Szybki skok na 4 piętro. Lotem błyskawicy, z powrotem na przystanek. ‘Do zajezdni Telefoniczna’ i niech ich jasny szlag, nie wypuszczę się bez sensu na drugi koniec miasta. Kolejny, to samo. Przesiadka po kilkunastu minutach, w 98. Przy Kościuszki ucieka ostatni normalny tramwaj, widzę N6, biegniemy przez wszystkie możliwe czerwone światła, autobus pięknie odjeżdża migając nam na pożegnanie. W tym czasie majaczy w oddali 2, ‘do zajezdni Dąbrowskiego’, szybko, jest szansa. Wypluwam płuca, pies patrzy z wyrzutem, kretynko, zabijesz nas! …zwycięstwo, zachlany dres łypie spod oka, ale zatrzymuje go ostrzegawcze warknięcie kudłatej albo wściekłość wymalowana na mojej twarzy. Dąbrowskiego średnio nam po drodze, więc maszerujemy przez kawał Rzgowskiej bez niepotrzebnych dyskusji z komunikacją miejską. Pod blokiem zastanawiam się, czy aby na pewno mam klucze, bo może zgubiłam przypadkiem, tylko tego by brakowało. Uff, przekręcam zamek w drzwiach, Iskra rozwala się w fotelu, ja zrzucam ciuchy w kąt, rozkładam łóżko, uruchamiam lapka, dopijam resztki coli. Błoga chwila szczęścia legła w gruzach razem z pojawiającym się poczuciem obowiązku. Jasne, jeśli jutro nie zaliczę łaciny na konsultacjach znów przyjdzie trząść portkami przed sesją w obawie utraty indeksu.

Zegarek ustawiam na dziką godzinę poranną, jeszcze tylko ostatnia fajka i dobranoc.

Nie przeczytałam nudnej książki na literaturę ani nie zrobiłam tabelki na ćwiczenia z opisówki. Katarzyna K. jak zawsze przygotowana pierwszorzędnie na starcie z uczelnianą rzeczywistością.
.
Ten czarny kot, co przebiegł nam drogę, to na szczęście.

niedziela, 1 kwietnia 2007

Przeskok.

Listopad – kwiecień, niespodziewana teleportacja.

‘Nie przepraszaj, że żyjesz, po prostu żyj’
( Paweł )

.
Ostrożnie stawiam kroki, nie rzucam się już z wysokich pięter z rozłożonymi rękami. Tylko powoli i z wahaniem znikam na chwilę w ramionach Dominika. Nagle przypływa wielki spokój, pewność, świadomość.

Nie czekam na księcia z bajki, oni nie istnieją, zawsze okazują się tandetni.
Ty jesteś, po prostu,
bądź.

‘…świat nie kończy się na firmamencie
nie krąży tylko po najwyższych piętrach

nie liczy się nic liczą się przyspieszone tętna.’
( ‘Hymn 78’ Happysad )


Nieważne są żadne słowa.
Zrozumiałam, wreszcie.

piątek, 30 marca 2007

Potrzeba bycia w ciszy.

Co z tego, że się przy was uśmiecham, całkiem zgrabnie maskuję drżenie.
Mam wprawę w udawaniu kogoś, kim nie jestem.
.
Ulotny dźwięk głosu, zapach i dotyk.
Miliardy kawałeczków rozrzucone w tysiącach miejsc.
Nie posklejasz mnie najczulszym gestem.
.
Tamta mała płakała w drugiej części wagonu, zerkałam na nią i chciałam zapytać, co się stało, wyjąć chusteczkę, żeby nie musiała wycierać rękawem kapiących łez. Wysiadła nagle, zanim zdążyłam podejść.
.
Kłębek nic nie znaczących dla ciebie nieszczęść, prywatne dno schowane pod kołdrą, papieros za papierosem.
To tylko ja.
.
.
.
Czuję się cieniem.

czwartek, 29 marca 2007

Zostaw mnie, odejdź.

Nie dotykaj. Sięniezbliżaj. Nie próbuj poznać ani zrozumieć.
Nie pojmiesz, nie obejmiesz.

Tylko przyjdą bezsensowne pretensje, rozczarowania, rozpadającymi się ‘przyjaźniami’, nieudanymi ‘związkami’. Może mam dosyć. Albo pokochałam samotność i teraz przeszkadza mi nawet czyjaś obecność w mieszkaniu kiedy śpię.

Chcesz, to pobaw się w domorosłego psychologa, powiedz, czego się boję.
.
‘Moje prawo to jest pańskie lewo.
Pan widzi: krzesło, ławkę, stół,
a ja - rozdarte drzewo.’
( ‘Na zakręcie’ A. Osiecka )

.
Muzycznie kołysze Sigur Rós.
Odpływam.

Bardzo daleko.

środa, 28 marca 2007

Ona.

Widziałeś ją na pewno.
Stała na przystanku z papierosem w palcach, z pomalowanych bezbarwną pomadką ust wyfrunęła strużka dymu. Rudawe włosy, chyba do ramion, spięte z tyłu w niewielki kok. Ubrana zwyczajnie, dżinsy, glany, bluzka z nadrukiem jakiegoś rockowego zespołu, lekka kurtka. Kabel ze słuchawkami biegł z czeluści brązowej torby przewieszonej przez ramię. Kilka piegów na nosie wygrzewało się w wiosennym słońcu. Może nawet ominęła cię spojrzeniem, zupełnie nieobecnym, patrzącym inaczej. W szaronijakich oczach odbity niewielki fragment nieba, kawałek ruchliwej ulicy.
.
Wsiadła w tramwaj i odjechała, stopiona z tłumem ludzi.
.
.
Druga ławka przy oknie, sala 208. Osiemnasty wiek, awantura francusko-hiszpańska, w Polsce mieliśmy wtedy wojnę północną. Srebrny długopis ślizgał się po kartkach zeszytu z kolorową mozaiką na okładce. Klasyfikacja komunikacji według Romana Jakobsona, półtorej godziny później podkreślona na pomarańczowo. Jeszcze prezentacja o języku suahili, ninakupenda znaczy tyle co je t’aime.
.
Przerwa spędzona w Verte, jakoś beznamiętnie, cicho. Głosy innych poza nią. Ulubiony zestaw, kawa z lodami i czekoladą, dziękuję, do widzenia, do następnego razu, jutro.
.
Tekst, jak przetłumaczyć ‘En habit de soirée, accoudé à la cheminée et maniant un revolver dans un geste de théâtre, j’interrogeais par désœuvrement l’eau verte et dormant de ces glaces très anciennes; une rafale plus forte parfois l’embuait d’une sueur fine comme celle des carafes, mais j’émergeais de nouveau, spectral et fixe, comme un marié sur la plaque du photographe qui se dégage des remous des plantes vertes’, jak rozumieć, jeśli mamy métaphores, gdy nic nie jest przekazane dosłownie?
.
.
.
Wróciła i zmęczona usiadła na krawędzi łóżka, pies oparł głowę na jej kolanach. Marzyła już tylko o jednym, żeby przyszła, przyjaciółka – noc…
‘…soudain elle était là, assise toute droite dans ses longues étoffes blanches.’
.
Widziałeś ją na pewno.
Byłam tam.

poniedziałek, 26 marca 2007

PaniKa, idiotka.

Cierpię na syndrom braku jednego dnia. Weekendy za krótkie, tak jak noce. Problemy ze wstaniem z łóżka i wyjściem na uczelnię od samego początku. Zwyczaj wyniesiony z liceum. Żadna nowość.
Jestem na siebie zła, dobrze wiem, jakie są skutki i konsekwencje. Potem żałuję i nic z tego nie wynika, że trzeba było. Martwienie się na zapas to moja specjalność, ale dziwnym trafem w kwestii własnej edukacji wykazuję daleko posunięty debilizm.

Tak tak, na pewno, jeśli dziś zostanę w domu, nadrobię zaległości i się wszystkiego pięknie nauczę, potem pójdę na konsultacje, elegancko zaliczę.
Pytanie, kogo chcę oszukać.
.
.
.
‘Codzienne torowanie sobie drogi w kleistej masie,
która siebie nazywa światem’
( J. Cortazar )


Nie wychodzi mi ostatnio.

sobota, 24 marca 2007

Bez słów rozmowy.

Odbijałam się w czarnej płycie nagrobka. Wiatr parzył mi palce, chwiejąc płomieniem zapałek. Czerwoną różę wstawiłam do wazonu obok kolorowych tulipanów.
Pies siedział spokojnie obok ławeczki. Zsunęłam kapelusz, żeby zasłaniał szklane, mokre oczy.

- To ten twój nietoperz, z którym byłaś u mnie ostatnio? Urosła i wyładniała, jeśli w ogóle można użyć tego słowa w kontekście jej wyglądu.

Setki myśli i jedna wielka pustka. Chciałam opowiedzieć mu tyle, a wyszło bez ładu i składu.

- Nie przejmuj się, mała. Przecież wiem. Nie przepraszaj.

Mała… zawsze byłam dla niego mała. I pewnie taka pozostanę, tak samo jak on dla mnie do końca świata będzie miał 26 lat.
.
.
Na chwilę podeszłam do półki. ‘Nieznośna lekkość bytu’. Moja. Stara, zniszczona, czytana dziesiątki razy. Szukana bezskutecznie od dłuższego czasu.

Wertowałam kartki.
‘…bo umarli są niewinni jak dzieci.’ - zaznaczyła kiedyś k. w Małym Słowniku Niezrozumianych Słów pod hasłem ‘Cmentarz’.

piątek, 23 marca 2007

Dorosłość jak początek umierania.

Przyglądam się splątanym kablom komputera stojącego na stoliku pod oknem. Stolik zagracony stertą płyt z bajkami. Nie moje to.

Pokój coraz wyraźniej użytkowany przez innych. Brata, siostry. Ja, przelotnie. Funkcja hotelowo-sypialniana ścian białych, podłogi drewnianej bordowej, jasnego sufitu z boazerii. Gości mnie granatowa pościel w słońca, księżyce i gwiazdki.
.
Chciałabym spakować najbliższe książki, zabrać fikusa, muszelki z okna, mapę-puzzle, plakat Wojaczka. Sentymentalne bzdety.
Formalnie powiedzieć, podzielcie się resztą. To dla was. Weźcie. Przynieście inne. Zmieńcie.

Ale nie zrobię tego, bo nadal nie posiadam własnego mieszkania. W mieście ciągle nie mam prawa wbić gwoździa w ścianę, by móc powiesić ulubione zdjęcie Paryża w antyramie.
Nadal na ‘swoim’ nie-swoim.
.
Za każdym razem, gdy będąc w Ż. stoję w progu niby-mojego pokoju, bardziej w nim obco. I wyraźnie czuję, że to już czas. Ofiara przedwcześnie odciętej pępowiny dorasta i powinna mieć osobistą przystań.

Chciałabym.
.
.
.
Przechodzę kryzys, emocjonalno-psychiczny, dwudzieste urodziny zbliżają się, nic tak naprawdę nie zmienią, bo przecież za dwa tygodnie po przekroczeniu magicznej daty nie stanę się mądrzejsza-dojrzalsza niż dziś jestem, a ja nagle zapragnęłam zupełnie własnego kąta, zamarzyłam całkowitą wyprowadzkę z rodzinnego domu, choć jednocześnie przeraża, że to się już dzieje, że dla mnie zaczyna brakować tu miejsca, że…

… się boję.

czwartek, 22 marca 2007

Uśmiech, k., uśmiech, machamy kurwa łapką.

Podsumować można jednym słowem:

b o s k o.

Jeśli ośmielę się cokolwiek zaplanować, chociażby w zarysie, to oczywiste, że wyjdzie z tego jedna wielka dupa.
.
Pod górkę i wiatr w oczy.
Taki standard.

środa, 21 marca 2007

Kałużami i mgłą.

Nieprzytomnie wyłączam budzik, kilka minut przeciąga się, czas kurczy. Nie zdążę już na historię Francji. Językoznawstwa nie ma, gramatyki praktycznej nie ma, pojadę dopiero na teksty. Jutro wolne, można będzie wstać w południe bez wyrzutów sumienia. Potem udawać, że funkcjonuję normalnie.
.
.
.
‘After summer came winter
it all went cold and black
the sun is shining somewhere else and never coming back
that was then and this is now’
( Lipnicka&Porter )


Dopijam zimną kawę z mlekiem.
That was then, this is now.

Dopalam papierosa.
That was then, this is now.

Muzyka.
…this is now.
.
The journey seems endless, but I’ll carry on.

Dobranoc.

W maleńkiej kawalerce na czwartym piętrze gaśnie światło. Szczur wraca do klatki, pies układa się w fotelu. PaniKa przykrywa ramiona kocem.

W powietrzu nurkują niedokończone zdania.
Powieki opadają.

wtorek, 20 marca 2007

Kolejne rozstanie.

Eskel pojechał do nowego domu.
Poryczałam się, kiedy wróciłyśmy z Iskrą do mieszkania. Nie przywitał nas jak zwykle, nie siedział na szafce w kuchni przy drzwiach, nie zaatakował moich sznurówek ani szalika, nie wskoczył na kolana ani nie wpychał się tyłkiem na klawiaturę, gdy tylko usiadłam do komputera.

Tłumaczę sobie, że to konieczność, że tak najlepiej. Nie musi już zostawać sam na weekendy i przeraźliwie miauczeć. Teraz zawsze ktoś przy nim będzie, nowa pani, jej dziadkowie albo rodzice. Wiem, że decyzja słuszna i prawidłowa.
Ale bardzo źle, bo jednak przywiązałam się przez ładnych kilka miesięcy do tego buro białego szatana, mającego zwyczaj budzić mnie w środku nocy, uwielbiającego wciskać się wszędzie gdzie go nie proszą, miziastego, mruczącego małego diabła.

Trzeba zaraz sprzątnąć z parapetu jego miseczkę i poduszkę… umyć szybę wymazaną eskelowymi łapkami…

Już nie wtulę twarzy w kocią sierść.
.
Zagłuszam się, uspokajam, wyciszam. Próbuję przynajmniej.
Czytam Kinskiego. ‘Ja chcę miłości!’

Ja chcę.

poniedziałek, 19 marca 2007

O smutku.

Słowa są niezgrabne.
Plączą się. Powtarzają. Nie oddają myśli.
.
Ja - zamotana.
Przemieszczam bezcelowo z kąta w kąt. Odbijam od ścian. Nie wstaję z łóżka.
.
Pierdolę, nie robię.
Dzień poświęcony użalaniu się nad sobą. Mokrym oczom.
Tęsknocie.

niedziela, 18 marca 2007

Warszawa Centralna - Łódź Fabryczna.

Dworzec, pociąg.
Pierwszą rzeczą, którą chciałam zrobić po zajęciu ostatniego wolnego miejsca w przedziale, było – wysiąść.
Wrócić do jego mieszkania, schować pod kołdrą, wtulić nago. Zapalić papierosa. Mówić, milczeć.
Zamiast tego głaskałam leżącą mi na kolanach Iskrę i z całych sił hamowałam łzy.
.
Tak naprawdę nadal nie rozumiem tego, co się stało, mimo długich rozmów w Przystani.
Kilka dni temu coś pękło we mnie, zmieniło, coś pojawiło, a inne zniknęło. Nagle przytłumione uczucia. Próbowałam zrozumieć siebie, zdefiniować. I nie umiem nawet konkretnie nazwać własnych obaw. Nie wiem czy chodzi o to 16 lat różnicy, czy o zazdrość, oczekiwania, a może zupełnie inne problemy.

Przekonałam się tylko kolejny raz, że nie potrafię stworzyć normalnego związku. Odeszłam chyba na wszelki wypadek.
Płaczę, bo…

boli.

czwartek, 15 marca 2007

Stuku puku.

Brzmię inaczej w nowych pantofelkach na niewielkim obcasie. Iskra jeszcze nie poznaje, szczeka, gdy wracam, póki nie usłyszy zgrzytu klucza w zamku.

stuku-puku.

Mam robaczka w głowie, robaczka, co czasem mówi brzydkie rzeczy, czasem robi stuku-puku i zżera od środka. Ktoś tak kiedyś do mnie mówił, - robaczku, pieszcząc głosem, wplatając palce w moje włosy, głaszcząc.

stuku-puku.

Zaśnij, robaczku, zaśnij, paniKa.

Bez nocnych strachów.

Baczność, już pora!

Pobudka, zwierzyniec przewala się po mnie, przepychanki i mizianie. Pod prysznicem Eskel próbuje złapać strumień chłodnej wody. Iskra asystuje wtykając pychol do wanny. Suszymy się hurtem. Maluję powieki, pociągam usta błyszczykiem, wskakuję w kolorowe szmatki, na chwilę porzucam czerń.
Taki scenariusz dla moich sąsiadów, pilnujemy opinii grzecznej dziewczyny. Z torbą przewieszoną przez ramię szybkim krokiem uśmiechnę się do pani na trzecim piętrze, dowiem, że nazwała Iskrę Księżniczką, zatrzasnę drzwi.
Bezcelowe łażenie po sklepach w galerii, uczelnia.
Forma ponad treść.
.
Dwadzieściaczterysmutki, to zwykła nasza doba.

środa, 14 marca 2007

Słońce razi w oczy.

Kopcę jak komin, wszystko zbiera się pod sufitem, pod czterema żarówkami. Przepalam ostatnie grosze, ciągle pod kreską.

Przepisuję wykłady, mam piękne kolorowe zeszyty, mam pustkę w głowie. W koszulce ze strachowym duszkiem, z potarganymi włosami, słomiany zapał.

Poza tym po staremu, wiosna przyszła i uczymy się jej bardzo dokładnie, samotnie. Zapamiętujemy fotograficznie, chłoniemy zmysłami, zza uczernionych rzęs.
Wzorcowa kobieta niezależna.
.
Kot podrapał mi dłonie.

wtorek, 13 marca 2007

Świat się nie skończył.

Poranna kawa z mlekiem, papieros, zajęcia, spacer z psem.
Powtarzalnie.
.
Było mi potrzebne to popołudnie. Spotkanie w Parku Staromiejskim koło zegara słonecznego, Kamil w chabrowej koszuli. Nie widzieliśmy się od matury i nie wiedziałam nawet, że ma długie włosy. Spacer Pietryną, poznanie Artura, kojarzonego dotychczas tylko przelotnie z korytarzy I LO. Rozmowy w Verte, nad herbatą i czekoladą z irishem. Powrót tą samą trasą, nieco mi nie po drodze, ale miło maszerować, trzymając dwóch facetów pod rękę, śmiać się. Na koniec trochę zasmucić, drżącym głosem.
.
W mieszkaniu czeka moje stado, biegniemy jeszcze z Iskrą na dwór, ciepło. Wczoraj widziałam gwiazdy, ale już ich nie ma i nieprzyjemnie na zewnątrz, kiedy patrzę w puste niebo.

Siadam, wstęp do językoznawstwa czeka, nie przygotuję się na teksty. Kolejny dzień walki na uczelni. Znowu będzie ciężko wstać na myśl o wykładzie z historii Francji. Bo chroniczny leń ze mnie. Nieuleczalny.
.
.
.
Minął rok i trzy tygodnie, nie tęsknię już i nie płaczę. Tylko chwilami wpadam w dziwny stan. Wtedy najlepiej, jeśli mogę pobyć sama.
Tylko ‘cisza ja i czas’.

niedziela, 11 marca 2007

'Dlaczego jesteś smutna, Kocie?'

Nie wymagaj ode mnie niczego, nie każ się uśmiechać. Nie pytaj o powody, powodów jest tyle, że ich nie ma. Są zdjęcia, są wspomnienia. Są migoczące w głowie okruchy.
Zapamiętane strzępy zdań. Urywki, fragmenty. Całe tysiące.
To miasto.
.
‘I want the sky to fall in
I want lightning and thunder
I want blood instead of rain
I want the world to make me wonder
I want to walk on water
take a trip to the moon
give me all this and give me it soon’
( The Cure )


Daj mi lekarstwo z twoich dłoni, nakarm swoim oddechem.
Wypij ze mną wino. Delikatnie rozbierz. Pozwól płakać. Pozwól jeszcze raz opowiedzieć stare historie, które siedzą głęboko, drzazga w mózgu.

Ulep raz jeszcze. Kurzem wymieszanym łzami.
Bez słów, bez obietnic.
.
.
.
‘drink more dreams more bed more drugs
more lust more lies more head more love
more fear more fun more pain more flesh
more stars more smiles more fame more sex
but however hard I want
I know deep down inside
I'll never really get more hope
or any more time...’
( The Cure )

Wszystko.
Nic.
Cokolwiek.