sobota, 31 grudnia 2005

Nocą,

światło latarni odbijało się od ogromnej ilości świeżego śniegu, wpadało przez okno i tworzyło żółtawą poświatę. Opowiadałam mu o swoich powtarzających się snach, o strachu przed ciemnością, o strachu przed duchami, 
bo duchy bywają złe.

Bawił się moimi włosami, mocno tulił.
W pokoju było chłodno, a pod naszą kołdrą panoszyło się przyjemne ciepło, uspokajało, tworzyło wyspę zasłoniętą ochronnym płaszczem, do której nie miały dostępu żadne koszmary.

Wierząc w jego kojące słowa,
zasnęłam.

sobota, 24 grudnia 2005

‘…zamyślona gwiazda kapelusz zakłada, niesie nad Betlejem ciepło, światło, cień...’

Sądziłam, że będzie gorzej. Tata pił wcześniej, jak zwykle ostatnio. Jak co dzień. Ale obyło się bez nieprzyjemności. Bez kłótni, bez awantur. Spokojnie. Popołudnie w kuchni, lepienie z babunią pierogów, mama przygotowująca ryby, a później cynamon, dużo cynamonu.

‘…A nadzieja znów wstąpi w nas, nieobecnych pojawią się cienie, uwierzymy kolejny raz, w jeszcze jedno Boże Narodzenie…’

Migoczące światełka na choince, opłatek i wzruszenie, że znów możemy usiąść wszyscy razem, że jesteśmy, chociaż tak różnie bywało przez ten mijający rok, chociaż czasami zaczynało brakować sił.

‘…I choć przygasł świąteczny gwar, bo zabrakło znów czyjegoś głosu, przyjdź tu do nas i z nami trwaj, wbrew tak zwanej ironii losu…’

Nie chciałam patrzeć za okno, na ubłocony śnieg, wolałam zostać ze wzrokiem wbitym w szalejącą niebezpiecznie blisko bombek Ewę, uśmiechniętą babcię, tatę zawzięcie dyskutującego z wujkiem, krzątającą się mamę, zachwyconego prezentami Jasia, sprzeczające się Anetę i Karolinę. Robiłam zdjęcia, stukałam w parkiet szpilkowymi obcasami nowych butów, cieszyłam się z szarego swetra z wielkimi guzikami…

‘...Daj nam wiarę, że to ma sens, że nie trzeba żałować przyjaciół, że gdziekolwiek są - dobrze im jest, bo są z nami, choć w innej postaci…’

Teraz jak zawsze o tej porze wycieram z policzków łzy, które zaplątały się wśród myśli o Kamilu i ‘Kolędy dla nieobecnych’.
Obiecałam sobie, że pójdę jutro na cmentarz porozmawiać z nim. Dawno tego nie robiłam. Nie, nie zapomniałam. Tylko wmówiłam sobie, że w biegu nie mam na to czasu. Że w biegu nawet go nie usłyszę. Że jestem bardzo zajęta.

‘…I przekonaj, że tak ma być, że "po głosach tych wciąż drży powietrze", że odeszli po to, by żyć, i tym razem będą żyć wiecznie…’
.
Ciepło, ciemność, sen…
Tęsknię za tobą.
Przyjdź.
Dziś.
…proszę.

piątek, 23 grudnia 2005

‘Poranki nie cieszą mnie, rozczarowują noce’…

Słucham ‘Z rejestru strasznych snów’. 
Po raz pierwszy od kilku lat nie wysłałam do nikogo świątecznej kartki. Odganiam demony przeszłości, które pchają się nachalnie między znajomymi dźwiękami, próbuję wygonić je przez nieszczelne okna. Niech zamarzną. Na wieki.
Jak ja kiedyś.
.
Obserwowałam roześmianą Ewunię, wieszała niebieską bombkę na jednej z najniższych gałęzi, to nic, że bombka zrobiła bam i się ‘pokukła’.

Nie reaguję na petardy za oknem.
Nie odpisuję dziś na smsy.
Nie czekam na cud. 

W domu.

Jak zawsze. Sprzątanie, zabieganie, pakowanie prezentów, robienie stroików.
Babunia krzyczy, podobno nie jem. Gadanie! Ani słowa o tym, że ostatnio trochę się odzwyczaiłam od jedzenia. Nienaturalnie szybko zadowalam się jedną kanapką albo talerzem babcinej dietetycznej zupki.
/Studniówka się zbliża, linię trzymać trzeba – tak to sobie i wszystkim tłumaczę.
.
Szczury napędziły nam strachu. Już myślałam, że się przeziębiły podczas podróży. Na szczęście nie, odpukać, one tylko sobie żartowały, a ja zwyczajnie jestem przewrażliwiona od czasu odejścia Iskry. Paskudy, chciały mnie sprawdzić. Ale oczywiście nic im nie jest. Dziś po wypuszczeniu z klatki szybciutko zaprezentowały stare przyzwyczajenia – Milva zabunkrowała się w poduszkowej poszewce na łóżku, Nitka w mgnieniu oka wywaliła stertę ziemi z doniczki niewinnego fikusa, Falka ze stoickim spokojem przyjmowała pieszczoty serwowane jej przez Ewunię, a Triss standardowo nie miała najmniejszego zamiaru wyjść zza szafy.
Ja tymczasem działam na francuskim forum o szczurach, co wszystkim nam wyjdzie na zdrowie, a najlepiej przysłuży się mojej majowej maturze. Mam nadzieję.
.
Jestem śpiąca, ale nie chce mi się wstać, żeby się położyć. Jest mi zimno, ale nie chce mi się odkryć, żeby się przykryć. Śpiąco mi, ale boję się zasnąć.
Kto zgasi światło?

/nie bój się, k., to, że jest zwyczajnie dobrze wcale nie znaczy, że coś się posypie w najmniej oczekiwanej chwili, nie nie – nie będzie wcale źle. Nie ma prawa być!/

wtorek, 20 grudnia 2005

…parmi les flocons de neige.

Zasypało Łódź. Czysto tak. Śnieżnie.
Nieświątecznie.
Zbankrutowałam się na prezenty. W portfelu bezpiecznie ukryty bilet do domu na jutro i nieważne rachunki ze sklepów. Drobiazgi dla wszystkich czekają w reklamówce koło biurka.
Z parapetu uśmiecha się zmęczony przeprosinowy tulipan z przyschniętymi płatkami. W tymczasowej klatce tuli się do siebie kłębek składający się z czterech szczurzych dam. Na szafce spiętrzony stos książek. Zakatarzony nos, przykryte niebieskim polarem drżące ramiona. Lekki stan podgorączkowy. Gwałtowna niechęć do genetyki i analizy ostatniej sceny ‘Przedwiośnia’.
.
Robię postępy. Co wieczór nie mogąc zasnąć mamroczę w myślach słowa w formie niezmienionej od lat. Od czasów, kiedy każdego dnia klękałam obok babci, opierając łokcie na krawędzi łóżka, wpatrzona w oprawiony w stare nadgryzione zębem czasu ramy z ciemnego drewna obraz Jezusa w cierniowej koronie. Uspokaja mnie. Wreszcie zwalniam. Nie biegnę przez chwilę, zatrzymuję się obok małej klęczącej dziewczynki. Czuję jej tęsknotę za mamą, czuję żal, czuję obojętność wobec ładnych ubranek, BoboFrutów, pomarańczy i oryginalnych lalek Barbie, których zazdrościły dzieciaki z całej okolicy. Czuję rodzący się bunt. Czuję zapowiedź długiego odejścia.
/Nie spodziewałam się, że wrócę, że będę chciała wrócić kiedykolwiek/
Ale jest tam siła i mocna wiara babci. Jest jej pewność w sens. W niezbadaną obecność. ...tej samej babci, która dziś jest tak delikatna i krucha, której bez powodu pękają żyły, która mimo faktu, że dobrze zna ból, pozostaje wierna i przekonana o jedynej prawdzie.
A ja - ciągle zagubiona między płatkami śniegu.

niedziela, 18 grudnia 2005

Co się z tobą stanie, gdy ci ufać przestanę…?

Czy można w jeden dzień zburzyć to, co z takim szaleństwem w oczach budowaliśmy przez ponad półtora roku?

Czy można w ciągu jednej kłótni zranić się tak mocno, by nigdy nie dało się zapomnieć tych słów?

Zmienić wszystko?

- Można.
.
.
.
Nie wiem, czy uda nam się to naprawić. Będziesz musiał się postarać.
Bardzo.

środa, 14 grudnia 2005

Miasta i szczury, wymieszane z próbą dojrzałości.

Szliśmy z mapą w torbie, trzymając się za ręce, oboje jakby przesiąknięci Łodzią, chłonący atmosferę z dziwnym wrażeniem, że nie jesteśmy dopasowani do krajobrazu. Przyzwyczajeni do wszechobecnego brudu i szarości ulic, osaczeni przez nagłą mnogość kolorów straciliśmy na chwilę głowę. Ja, zapatrzona w budynki Starego Miasta, przy okazji zaczytana w informacje o prowadzonych tam wykopaliskach, chciałam jak najmocniej poczuć i posmakować, jak brzmi echo odbijające się niespodziewanie wśród murów i świątecznych świecidełek, jak szorstkie są ściany kamienic. Artur oczywiście wolał sprawdzić elementy nieco bardziej praktyczne i nowoczesne. Jakoś się dogadaliśmy.
Drażniła mnie ta świadomość, że ludzie tam są jakby inni, że po nas widać tą małomiasteczkową łódzkość, naszą ciekawość i nieznajomość miejsca.
Mijając budynki Uniwersytetu, rozglądałam się podświadomie szukając. Oczywiście nie spotkaliśmy Szymona, ani tym bardziej Janusza, co z pewnością wszystkim nam wyszło na zdrowie. Kiedyś będę się bardzo starać, by wszystko toczyło się od dawna ustalonym rytmem, bez niepotrzebnych wstrząsów i bolesnych potknięć.

Warszawa. Warszawa. Warszawa.
Obca jeszcze, ale dziwnie bliska.
Odnajdziemy się.
.
.
.
…Iskra odejdzie jutro, w dniu naszej próbnej matury z polskiego. Artur będzie ją trzymał, nie chcę, żeby umierała na obcych rękach, a nie damy rady same, ja ani Amanda. Chociaż mam świadomość, że zrobiłyśmy chyba wszystko, żeby się udało i ciągle tli się jakaś resztka nadziei, że może, może…
Nie. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Ona cierpi. Zupełnie niepotrzebnie, bo to nie ma najmniejszego sensu, nie ma szans…
Iskierka… mój biedny, kochany okruszku…
Ta walka zakończy się wielką przegraną.
/…przepraszam, maleńka…

niedziela, 11 grudnia 2005

Strachy nocne.

Skrobie coś na strychu.
Chowam się pod kołdrę. Znikam się.

Wołałam cię dziś ponieważ chcę, żebyś był. I odgonił ich wszystkich, jednym gestem.
Oni nie chcą mnie słuchać.

Wampiry, duchy, diabły i koszmary. Wynocha. Natychmiast. Już!
Proszę mnie schować, proszę uspokoić, jestem rozdygotana, głodna, bojąca, roztrzęsiona, jestem
- nieobecna.

Nie dziś, nie teraz, nie w tym świecie, nie na tej stronie, nie ta książka, kochanie.
Nie szukaj mnie tu.
Zniknęłam się.
Wstanę jutro, więc może pozbieram wszystkie kawałki porozrzucane nie wiadomo gdzie.

Może posklejam.
Się.

piątek, 9 grudnia 2005

Nic nie mów.

Po prostu płakać, siedząc obok niej na krawędzi szpitalnego łóżka, trzymać ją za zsiniałą od popękanych żył dłoń, dłoń z wbitym wenflonem, sączącą się kroplówką, patrzeć na jej uśmiech, na spokojne oczy, potargane włosy, patrzeć na zsiniałą od popękanych żył dłoń ściskającą lekko moje palce, patrzeć, słuchać jej głosu, codziennych wyrzutów, że schudłam, jestem blada, oczy mam podkrążone i na pewno nie jadłam dzisiaj śniadania, słyszeć dumę w jej głosie kiedy pyta mnie o tę olimpiadę z francuskiego, czuć jej słabą zsiniałą dłoń w mojej dłoni, czuć jej delikatność, kruchość, chcieć powiedzieć jej jak bardzo ją kocham, jak się martwię i jak tęsknie, i nie szepnąć ani słowa.

Płakać, płakać, płakać.
Teraz.

czwartek, 8 grudnia 2005

Fragile dreams.

Szliśmy trzymając się za ręce. Było ciemno. Z nieba sypały się posklejane płatki, łączące się z błotem na ulicy i chodnikach w brejowatą maź. Patrząc na uciapane buty marudziłam, że zimno, że mokro i brzydko. Powiedział, żebym popatrzyła w górę. Niebo takie piękne. Nieważne, co dzieje się na ziemi.
.
Zdziwiłam się, bo to zawsze odwrotnie przecież. To ja wiecznie w jego towarzystwie z głową w chmurach nie patrzę pod nogi. A on ciągle jeszcze dziwi mnie, po cichu odkrywam kolejne fragmenty, chociaż kiedyś tak szczelnie bronił dostępu do siebie, on, zawsze tak pewny i opanowany, tak, opanowany to dobre słowo, w przeciwieństwie do mnie, do mnie płaczącej, kiedy jest smutno, i śmiejącej się kiedy można się śmiać.
.
.
.
W mikołajkowym prezencie dostałam fikusa z poskręcanymi listkami. Wiedział, że brakuje mi w bursie zieleni na parapecie. Na zarzuty, że zupełnie nie ma czasu i mijamy się, mieszkając dwa piętra od siebie, przyszedł do mojego świata, zawężonego do rozmiarów łóżka i szafki obok, oraz kawałka pomarszczonej wykładziny, przytulił, okrył kocem. Obrażona odwróciłam się do kaloryfera i oznajmiłam, że będę spać.
Na co on, że dobrze, poczeka aż zasnę i pójdzie do siebie (o już, uważaj, bo cię wypuszczę… pomyślałam, chowając się w jego objęcia i czekając, aż pocałuje mnie delikatnie w zupełnie niechcący i przypadkiem odkryte ramię). Pocałował.
Zasnął pierwszy.

’Zgasła na oknie pelargonia

Palił się tylko nade mną
twój oddech

Z głową przechyloną
przez krawędź księżyca
spadłam na dno nocy’
( ‘Chwila’ M. Hillar )


.

(Z Babunią lepiej. Głos mamy – zdecydowanie spokojniejszy. Tata zabierze mnie jutro do domu. Zwolnię się z ostatniej lekcji. I do szpitala, biegiem, biegiem. Z paczuszką herbaty i ciepłymi słowami.)

środa, 7 grudnia 2005

Upiornie zimny ranek.

Opuchnięte powieki, skołatane myśli.
I nie wiem, czy leżąc wieczorem bezsennie w łóżku dzielonym z pluszowym misiem rzeczywiście po raz pierwszy od ładnych kilku lat świadomie powiedziałam po cichu słowa modlitwy, czy tylko mi się śniło.

poniedziałek, 5 grudnia 2005

Deszcz, deszcz pada…

Specjalnie dla mnie przyszła w piątek na górę, przyniosła kubek gorącej herbaty jabłkowo-różanej, siedziała obok na krawędzi łóżka i pytała o wszystko, a ja opowiadałam o odwołanym kursie, o Warszawie, do której w końcu nie pojechałam, o szkole i planach. W niedzielę specjalnie dla mnie stała przy kuchence, szykowała obiad, i jak zawsze narzekała, że nie spakowałam prawie nic do jedzenia. 
Marudzisz, Buniu, buziak w policzek przelotem na dowidzenia i biegiem na przystanek.
W plecaku jak zawsze mały album ze zdjęciami w ciemnoszarej okładce.
.
I dzisiaj w południe jeszcze chwaliłam się mamie smsem czwórką plus z polskiego i piątką z historii, i jeszcze było ‘super’, a wieczorem podczas wieczoru u Amandy telefon, że babcia leży na chirurgii, że atak, że trzustka.
Wbiło mnie w krzesło.
.
BaBuniu…

/tak strasznie, strasznie zimno/

‘Między krzesłem a podłogą wszystko po staremu.’

'gdy z nieba spadnie biały śnieg przysypie ciebie i mnie,
a czarny kot przejdzie nam drogę…

czasami lubię jak ktoś mnie obserwuje i patrzy na mnie
i mówi że mnie lubi’
( 'Amsterdam' Negatyw )
Jesteś jedną z kilkudziesięciu osób, które tu zaglądają. Myślę, że czasami mnie czytasz. Wiesz, coraz częściej zastanawiam się, kim jesteś.
I czy to ma jakiś sens.
(?)
- Pogadamy?
.
( ‘Zazdrość’ Hey )
Tak tak. Wiem, że tak serio to ja nie jestem okej. Bo przecież. Jaka ja, a jaki on. I co on, a co ja, i wakacje, itakdalej (zasłona milczenia). I w ogóle co ja myślę. On? Nniieee.
/To czemu, k., nie mogłaś zasnąć, bo szalałaś z bólu, że ON tam jest, że ONA, i że najgorsze – wódka.
’k., naprawdę myślałaś, że mógłbym cię zdradzić…? Naprawdę się bałaś…? Głuptasie…?’
Tak, bałam się. I wiesz, czego jeszcze, i dlaczego A. Oboje wiemy, prawda? Więc boję się o ciebie, o nas. Oboje to znamy, więc proszę.
Obiecujesz? Obiecałeś!
Więc nie, nie przestałam ufać. Nie zawiodłeś. Po prostu pamiętaj o naszej dzisiejszej rozmowie. Po prostu pamiętaj, jak jest. Pamiętaj, że… boję się, że usłyszę kiedyś od ciebie słowa, po których trzeba będzie zniknąć, by leczyć niewidzialne rany. Jak to nieraz bywa, w czasie teraźniejszym.
.
.
.
Ewunia wróciła ze szpitala cała pokłuta, komentarze na temat polskiej służby zdrowia wyślę w kosmos, bo nie przystoi kobiecie bluzgać w sposób tak wulgarny jak bym chciała.
/Bąbelku, dobrze, że wyzdrowiałaś, twoja głupia stara siostra bardzo cię kocha, nie rób jej tego nigdy więcej, mój mały Bąbelku-Kropelku.
.
Pokasłuję.
(- mam świetny pomysł na sen.)