środa, 27 kwietnia 2005

Ufff...

To tylko stres, k., to tylko stres. To tylko sprawdzian z biologii, matmy, chemii, geografii, to tylko stres, k., to seria kłótni z Mężczyzną, zbliżająca się wizyta w jego domu, kurs prawa jazdy, to tylko stres, k. 
To niedospanie i drażniące zimno za oknem, 'Piosenka księżycowa' wymieszana ze zmęczeniem.
.
Już dobrze. Już dobrze, nowe wielkie plany, śnij dalej, dziewczynko w czarnych trampkach, ze wzorem półstrukturalnym mrówczanu sodu na nadgarstku i myślą, że jutro będzie niebo albo drogę przebiegnie czarny kot.

czwartek, 21 kwietnia 2005

Bardzo wielki schiz.

Potrwa do wtorku - środy i wtedy będą dwie drogi. Obie w pewnym sensie złe. 
Proszę cię, och, tak bardzo cię proszę. Nie teraz! Nie możesz... Za 2-3 lata wielkie TAK, ale nie dzisiaj, nie teraz, teraz jest najbardziej nieodpowiednią chwilą z wszystkich niemożliwych!
Przecież sumiennie biorę pigułki. Przecież nawet nie kochamy się ostatnio zbyt często, bo ciągle zaganiani oboje, brak czasu miejsca akcji zgrania wolnej chwili. Tak, wiem, że jeden raz wystarczy i wcale nie trzeba więcej.
Na razie staram się być spokojna. Tonem stanowczym stwierdzam, że musiałoby się za dużo rzeczy na raz spieprzyć, żeby było aż tak źle. Ale wiem, że w sumie mogło. Chociaż sprawa śmierdzi na kilometr cudem albo splotem najdziwniejszych wypadków.
Paraliżujące przerażenie z wizją numer jeden. Powrót do wioski, wylot ze szkoły, świat się wali z hukiem wielkim. Teraz, kiedy właśnie stałam się pełnoprawną obywatelką chwilowo jeszcze bez różowego kawałka plastiku z danymi i zdjęciem, kiedy z szaleńczym zacięciem i ogromną przyjemnością ćwiczę parkowanie ukośne i garażowanie tyłem a tata remontuje dla mnie starego żółtego pasata z ciemna tapicerką, kiedy już bliżej niż dalej i za rok o tej porze matura i sen o studiach, być może o Warszawie, być może coś więcej. Teraz? Nie, proszę cię... Nie możesz...
Tak, często myślę o dziecku. I nawet czasami w żartach spieram się z Arturem w kwestii pojęcia wczesnego macierzyństwa. Ale, do licha, nie teraz...!
Mam nadzieję, że to tylko moja wybujała wyobraźnia płata mi paskudne figle i bardzo chce perfidnie oderwać mnie od spraw szkolnych, czyli ważnych, w chwili obecnej podniesionych nawet do rangi priorytetowych z okazji coraz szybciej zbliżającego się końca roku szkolnego.
Chcę środy. Chcę pewności i uspokojenia.
Teraz.

wtorek, 12 kwietnia 2005

11.04.2005, wieczór.

Introwertyczne szpilki pod paznokciem.
.
Wielki wkurw na ludzi, bursę, szkołę, fizykę i pół świata.
.
Powoli staję się mistrzynią zdrapywania tępym nożem lekko przyschniętych strupów.
Nie chcę ubiegłorocznych wspomnień.
.
Mamo, zadzwoń.

piątek, 8 kwietnia 2005

Notatki z zeszytu.

01.04.2005
Wieczór. Spóźniony autobus i kłótnia. Pidżama. Masakra w szatni. Koncert. Szaleństwo. Sms od dziewczyny Marcina i nagła konsternacja – jak to, Papież...? Joasia w łóżku słuchająca RMFu. ‘On umrze’. Twarz wtulona w pluszowego misia. Nie wierzę w kościół. Wierzę w Boga, a nie drętwą instytucję. Ale On był Kimś. Dla mnie od zawsze.
Nie będzie tak samo.
.
.
.
Cisza.
.
(Za dużo już powiedziano na ten temat. Medialna szopka i smsowe łańcuszki.
A ja nadal szukam. Często wątpię.
Dobrze, że pozostały Jego słowa.)
.
.
06.04.2005
Zapukała równo o północy razem z pierwszymi życzeniami od Cezarego.
* ‘Dobry wieczór, Dorosłość, miło mi. Jak samopoczucie, droga jubilatko?’
Powiedziałam: Zjeżdżaj...! Jeszcze się nie urodziłam! Nie pokazuj mi się przed 7.20!
* ‘Kogo ty chcesz oszukać, k.? Obie wiemy że, jak napisał pan Marquez, kobiety są w stanie dorosnąć w trzy dni. Ty czasu i okazji miałaś aż nadto. Przestań wierzgać, to czysta formalność. Proszę o podpis na podaniu o dowód osobisty, resztę informacji na temat uzyskanych praw i obowiązków udzieli ci nieznajomy poczęstowany cukierkiem na szkolnym korytarzu.’
.
.
.
To jak to szło? ‘Już za rok matura’...?