sobota, 5 maja 2007

Ofiara przedwcześnie odciętej pępowiny.

Dopadają mnie ostatnio refleksje dotyczące podjętych dawno temu decyzji. Trochę wiąże się to z faktem, że moja siostra stoi w tej chwili w tym samym miejscu, w którym byłam 4 lata temu. Ale ona wybór ma o wiele prostszy. Gdziekolwiek pójdzie, nadal będzie blisko domu.

A ja? Być może popełniłam błąd.
.
Wyrwałam się z niewielkiej miejscowości mając 16 lat. Skoczyłam na głęboką wodę, zupełnie sama. Wpadłam w wir wielkiego miasta. Łódź, liceum, bursa.
Inne życie.
Podobno wyszłam tym na plus. Podobno dało mi to masę doświadczeń, zahartowało, nauczyło samodzielności i odpowiedzialności. Podobno jest mnie za co podziwiać, bo dałam sobie radę i oto dziś mogę powiedzieć – jestem.
Jakaś inna od znajomych, którzy dopiero od niedawna poznają uroki czegoś poza rodzinnym zaściankiem. I wychodzi im to bardzo różnie.

Tylko czasem zastanawiam się, czy warto było. Szczerze mówiąc, żałuję, że od 4 lat dom jest tylko hotelem na weekendy, święta, wakacje. Dociera do mnie boleśnie, że jeszcze chwila i zupełnie stracę jedyny azyl. Mój domowy pokój. Coraz bardziej obcy, z każdym przedmiotem należącym do rodzeństwa, który powoli wypiera mnie stamtąd, spycha w kąt moje rzeczy, moje kwiaty, moje pamiątki. Pozostaje w nim tylko jakieś niewyraźne wspomnienie klimatu. Tylko cień.
.
.
.
Katarzyna bez ziemi. Bez własnego miejsca.
Jedną nogą tu, drugą tam.
Wszędzie i nigdzie.

/noce przynoszą mi sny o niewielkim mieszkaniu, skrawku świata, w którym mirt pachnie na kuchennym parapecie, fikus w pokoju dumnie prezentuje swoje wypieszczone gałęzie, półki uginają się pod ciężarem książek, szczury śpią bezpiecznie wtulone w materac, pies wygrzewa się na posłanku, ze ścian spoglądają koty w antyramach, a ja i ty…/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz