środa, 16 marca 2011

Bez-nadzieje.

Za dużo mam wolnego czasu, o.
Bezsensownie go marnuję na nic nie wnoszące do tematu rozkminy.
Dla odmiany zacznę chyba regularnie uczęszczać na zajęcia, skoro UAM w łaskawości swojej do tej pory nie wywalił mnie na zbity ryj. Pozaliczam ten pierdyliard zaległości. Nawet prace domowe będę odrabiać na bieżąco.
Wywiążę się ze złożonej Anicie obietnicy i co drugą sobotę poniańczę jej dzieciaki. Poproszę Perdo, żeby wkręciła mnie w wolontariat. A jak dobrze pójdzie, to poszukam frajerów potrzebujących pomocy z francuskiego.

Może wtedy przestanę mieć wrażenie, że jedyne co potrafię robić ze swoim życiem, to perfekcyjnie je rozpieprzać.

czwartek, 10 marca 2011

Borze, borze, borze,

albo inaczej - do chuja, niech ja dostanę ten przeklęty okres, na litość boską, wszyscy święci, czy co na świecie, bo to się w pale mieści, żeby żyć na permanentnym PMSie, żeby nie iść na zajęcia raz drugi czy trzeci, bo czuję się jak rozdeptane psie gówno i chcę umrzeć bo wszystko mnie boli, wszyscy mnie wkurwiają, nienawidzę tej całej radośnie mnie otaczającej rzeczywistości, nienawidzę siebie i mojego (constans) rozjebanego organizmu, nienawidzę tych przeklętych prochów po których czuję jak krew mi spływa żyłami i przed zaśnięciem trzymam się za głowę co spada spada spada i leży, bum, rozjebana o chodnik. Nic mi się nie chce, chcę tylko błogosławiony spokój i ciszę i niebyt, bo poza systematyczną utratą jakichś astronomicznych sum pieniędzy nic jak na razie z mojego leczenia nie wynika i w ciąży kurwa też nie jestem. . . . [Panna Katarzyna porą wieczorową odpaliwszy tablicę Mendelejewa w bibułce patrzy wzrokiem pustym, acz rozpaczliwym i wznosi okrzyk pełen boleści prosto w niebo... o, pardon, w sufit] - Borze i jak ja mam się niby ogarnąć?! [Elfy Świętego Mikołaja albo inne dobre duszki odpowiadają jej uprzejmie] - Zgi-niesz marnie, zgi-niesz marnie!!! -- kurtyna.