piątek, 29 grudnia 2006

Nieskończoność do kwadratu.

‘Jeśli odbiera nam się tych, których kochamy…
Możemy przedłużyć im życie, tylko nadal ich kochając.

Domy trawi pożar, ludzie umierają, ale prawdziwa miłość jest wieczna.’
( z filmu ‘Kruk’ )


Te zdania wywołały lawinę, która zapowiadała się od dłuższego czasu.
.
Ranek przeciągnął się do południa łóżkiem, kawą, papierosami i poezją.

‘Jak ci się żyje w naszym niebie?’ – zapytał M., wchodząc do pokoju z herbatą.

środa, 27 grudnia 2006

Niecierpliwa.

‘Kocham cię od początku niemożliwości
w której zamieszkaliśmy jawnie
Od końca milczenia
którym ją ocalasz
Od trzęsienia pamięci
Od pożaru wyborów
Próbuję cię od środka
trafionego wiersza

Niech nikt nie umawia się już z nikim
na pozorne stąd dotąd tej podróży

Tu jest za nago
na błąd’
( ‘Za nago na błąd’ Krystyna Rodowska )


Nie chcę teraz powtarzalnych zdań, z daleka.
Chcę ciebie. Przy mnie, we mnie.
Bliżej.
Chcę czuć, że naprawdę jesteś.
Chcę już.
.
Czekam,
godziny są jak wieki.

Me gustas tu.

‘Me gusta la mañana, me gustas tu.
Me gusta el viento, me gustas tu.
Me gusta soñar, me gustas tu.
Me gusta la mar, me gustas tu.
Me gusta la lluvia, me gustas tu.
Me gusta volver, me gustas tu.
Me gusta la noche, me gustas tu.
Me gusta camelar, me gustas tu.
Me gusta la guitarra, me gustas tu.
Me gusta la canela, me gustas tu.
Me gusta el fuego, me gustas tu.
Me gusta la castaña, me gustas tu.’
( Manu Chao )

Cię, Ciebie.
.
.
.
Dotarła dziś kartka z życzeniami świątecznymi od A.
Nie wiedziałam, jak zareagować.

‘k., po co? Nie drap już kocie. Jest Maciek.’
- masz rację, Natalio.

Iskra chciała na spacer, wybrałyśmy się wreszcie na cmentarz.
Siedziałam na ławeczce obok pomnika Kamila, czarna płyta i czerwona róża, zanoszę mu zawsze, albo białą.
W pobliżu kościelny z zięciem wykopywali nowy grób, przeszkadzali nam w dyskusji bez wypowiedzianych słów, więc zapaliłam jeszcze znicze u prababci, a wtedy zaczęły się tamte smsy z A., zaczęły i skończyły bardzo szybko.
Szłyśmy sennymi uliczkami niby-zimowego Ż., zauważając, że od poprzedniego razu wycięli stare drzewa przy placu 900lecia i kieleckiej trasie. Patrzyłam w oszronioną trawę, gdy nagle wyrosła przede mną zakapturzona postać, wołająca ‘sieeema, k.!’.
Och.
I właśnie tego mi było trzeba.
( - fajki na placu zabaw ).
.
.
.
A kot
na kolanach

nocna lampka
pies przy stopach

hiszpańskie słowa
i cisza.

wtorek, 26 grudnia 2006

‘Gaśnie latarnia, a potem znów…’

Pozytywniej przez chwilę?
Dyskretnej troski…?
Mejl, rozmowa, dużo rozmów.
Musiałam uciec od bolących myśli.
.
‘Od wielu dni gapię sie w okno i patrzę jak
gaśnie latarnia, a potem znów
rozpala swój szkarłatny brzuch

zostawiam w kuchni odkręcony kran
siadam na krześle i zapadam się
pod spód, pod główny myśli nurt

u mnie słońce zachodzi na poduszce
w pokoju dwa na dwa ciągle kończy się dzień
a okno otwarte na oścież…’
( ‘Drugie okno’ Cała Góra Barwinków )


Koszmarnie zimno dookoła, ale w środku coraz cieplej, spokojniej.
Staram się wierzyć, że.

M., czy ja mogę napisać już?
‘że Ciebie
Tobą
w Tobie
z Tobą
na Tobie
pod Tobą
obok Ciebie
o Tobie
że Ty’


…?
.
Tęsknię.

‘Zapal świeczkę za tych, których zabrał los…’

W winampie Dżem. Od wczorajszego wieczoru.

Nie mam siły.
To za dużo jak na jedną mnie. Za dużo, kiedy trzy bliskie mi osoby mówią o samobójstwie. Za dużo.
Mam ochotę stanąć między wami i wrzeszczeć. Na was.
Zamknijcie się wreszcie.
Jak chcecie to zrobić, róbcie, tylko dajcie mi spokój. Ja sama już nie mam siły.
Może przestańcie dwu-jedno-znacznie mówić, coś sugerować, mniej lub bardziej wprost, może pomyślcie, że to za dużo jak na jedną mnie.
Że ja też mogę nie mieć już siły.
Nie mam.
Nie mam!
Jestem załamana i chcę, żeby mną też się pomartwić.
Objąć.
Kłamać, że będzie dobrze.
Czy cokolwiek.
Bo może ja też już nie mam kurwa siły.
Bo może ja też sobie myślę różne rzeczy.
Bo może jestem gotowa złamać obietnicę?
.
Damian, jakiś czas temu pisałeś mi, że życie jest piękne.
A teraz? Co teraz?!
.
.
.
Śniłam dziś Anioła Stróża.
Ten Anioł Stróż często zwiastuje smutek.
…stanie się?
.
Terapeutycznie wtulony kot śpi w zgięciu mojego łokcia.
W pokoju robi się coraz ciemniej.
Przykładam głowę do poduszki.
.
Idź sobie.
Ja nikogo nie potrzebuję.

poniedziałek, 25 grudnia 2006

O miłości słów kilka. Minionej. Obecnej.

- …i proszę, przekaż Arturowi, żeby odesłał moją ‘Chemię śmierci’. Albo lepiej, ty mi ją prześlij, Olu.
I pozdrów mamę, koniecznie! - zadzwoniłam na chwilę.
- Mama dziękuje za pozdrowienia! - odsmsnęła później.
.
‘Jakie to dziwne
tak bolało
nie chciało się żyć
a teraz takie nieważne
niemądre
jak NIC’
( ‘Nic’ ks. Jan Twardowski )


Nie sądziłam, że dzień, w którym będę mogła spokojnie zacytować ten okruszek z uniesionymi kącikami ust, kiedykolwiek przyjdzie.
.
…i może kiedyś nawet ty mnie pokochasz?

niedziela, 24 grudnia 2006

‘A nadzieja znów wstąpi w nas.’

- R. próbował popełnić samobójstwo, słyszałaś? – mama wiedziała, że takie informacje elektryzują jej najstarszą córkę.
- Nie, skąd niby. A dlaczego, coś wiadomo?
- On zawsze miał źle w głowie.
- Co chciał zrobić?
- Powiesić się. Pilnują go teraz.
- Przecież wiesz, że jak będzie chciał to i tak to skończy.

.
- Kretyn! – rzuciła Młoda.
- Kto Kretyn? R.? Bo?
- Bo kto normalny chce się zabić?
- Młoda, rozpatrujesz w złych kategoriach. Najłatwiej tobie, nie będącej na jego miejscu, powiedzieć wszystko wyjaśniające ‘kretyn’. I już, nie trzeba się zastanawiać, zakładamy ‘kretyn’, patrzymy z pogardą i dalej, nas to nie dotyczy. Kamil też był kretynem?
- Nie, nie był.
- A widzisz, idąc tokiem twojego rozumowania najwyraźniej się do nich zaliczał. A ja jestem gotowa wydrapać oczy każdemu, kto spróbuje mówić o nim w ten sposób. Jakieś wnioski?
- No to o co w tym wszystkim chodzi?
- Może, że R., tak jak Kamil, ma problemy o których nic nie wiemy? I może nie ma do kogo zwrócić się po pomoc?
- To co trzeba zrobić?
- Rozmawiać. Jak ja z tobą, teraz. Myślisz że czemu nie zastanawiałam się nad tym, że dostanę opierdol od mamy jak przyjdzie rachunek, tylko zadzwoniłam do Olgi i przez kawał czasu tak po prostu słuchałam jej płaczu, a potem do niej mówiłam?
- Wiedziałaś, że ona cię potrzebuje.
- Brawo.
- k., porozmawiaj z nim.

.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
‘Porozmawiaj z nim’… Aż za dobrze pamiętam dzień, w którym padły te słowa. Godzinę później usłyszałam przerażające ‘Kamil wisi!!’ wykrzyczane przez mamę, mamę która godzinę wcześniej powiedziała ‘porozmawiaj z nim’, kiedy jeszcze nikt z nas nie wiedział…
Nie zdążyłam, nie zdążyłam, Braciszku…
.
.
.
Siedziałam dalej nad stroikami, wplatałam bombki na drucikach między gwiazdy betlejemskie, jak co roku o tej porze w głowie miałam ‘Kolędę dla nieobecnych’, po cichu nuciłam.
Nadzieja…?
.

- Są ŚFIĘTA, Kasiu! – uradowana Ewa wpadła do pokoju z impetem trzaskając drzwiami, aż zadrżały powieszone zamiast firanek muszelki, Iskra poderwała uszy z poduszki a kot zrobił minę z serii ‘ssso jessst, kurfffa…?’.
Ja zaś podniosłam wzrok znad klawiatury i uśmiechnęłam się do małej.
- Tak, Ewuniu, są Święta.
.
Wam wszystkim, ciepłych.
Spokojnych.
I dużo sił, w każdym kolejnym nowym roku.

Natalia pisze ostatnio piękne notki.

I we mnie drzemie wiele historii do opowiedzenia, w Verte, wśród zdjęć, przy stoliku, przy odpalonym od poprzedniego papierosie, między łykami czekolady czy kawy, albo w moim maleńkim mieszkanku, gdzieś w kocu jednym drugim lub trzecim, z kotem szczurem i psem na kolanach, z herbatą, a może z ustami w uśmiechu, z błyskiem w oku, z odbitym w źrenicy spojrzeniem.
.
Jeśli to sen, nie chcę się budzić.

sobota, 23 grudnia 2006

Chwila refleksji nad sobą samą, w nastroju nieświątecznym.

Poprzednią notką zupełnie niechcący stworzyłam burzę.
Nie spodziewałam się, że osoby, które niekoniecznie są mile widziane tutaj, w moim małym kawałku sieci, przeczytają i wywołają taki a nie inny efekt.
Ale stało się.
I pragnę uświadomić wszystkim, że nie ponoszę i nie poczuwam się do żadnej odpowiedzialności.
Ja odpowiadam wyłącznie za własne decyzje.
Nie za decyzje innych.

Z uwagi na to proszę, by każdy, kto zechce oskarżyć mnie o skrajny egoizm, zastanowił się najpierw nad swoim własnym postępowaniem.
Bo właściwie czemu tak o mnie myślicie?
Wy nigdy nie działacie z myślą o was samych?
Zawsze pieprzeni twardzi altruiści, dbacie w pierwszej kolejności o to, by kogoś nie urazić, by wszystkim innym się powiodło, nie wam?

Śmierdzicie hipokryzją.

Wiecie, że to nierealne? Że tak się nie da? 
Zawsze będzie ktoś, komu zrobicie krzywdę.
.
.
.
Jak zawsze pod dniu spędzonym nad stroikami w piwnicy mam porysowane dłonie, którymi tym razem dodatkowo zajął się kocur. Iskra zwinięta w kłębek przy moich nogach, Eskel na wieki wieków posiadł fotel przy stoliku pod oknem, muzyka z Amelii gra, zegar tyka w czasie letnim, prezenty leżą w reklamówce gdzieś w nie rozpakowanym plecaku.
Boli mnie nadal nie zagojona noga.
Chciałam napisać, że Święta.

- Powiem, że jakoś smutno.
.
Biorę się za przepisywanie wykładów.
Najbardziej twórcza rzecz na jaką mnie w tej chwili stać, to dobór kolorowych cienkopisów.
.
Aneta przyniosła mi mandarynkę z cudnie zielonym listkiem.

piątek, 22 grudnia 2006

Listy, zdjęcia i stare rany.

W domu czekała na mnie paczka od Dominika.
Książki, płyty, zdjęcia.
Koszulka, którą kupił mi na koncercie Pidżamy w Poznaniu, mieliśmy być tam wtedy razem.
Ale ja już wiedziałam. Rozchorowałam się, miałam masę pracy, nie pojechałam.
.
List jest bardzo długi.
I bardzo pachnie Dominikiem.
A ja czytam go kolejny raz ze łzami w oczach.
.
I będę milczeć, będę, bo tak do jasnej cholery trzeba!
.
.
.
Mejl od Damiana napisany w nocy, kiedy ja spałam wlepiona w Dorotę, a jemu nie pozwoliłam się przytulić.

‘Wiesz, mam ciągle wrażenie że ty myślisz tylko o sobie, nie myślisz o innych. Tylko ty i twoje chodzenie po trupach. Myślałaś o tym że rozpierdalasz temu Maćkowi związek? Przecież mówiłaś mi o jakiejś Karolinie. Chcesz po raz kolejny zawalić komuś życie?'

'Nie krzywdź Karoliny - poszukaj sobie kogoś innego. Nie idź ciągle po trupach, bo kiedyś to wszystko się zemści na tobie Kasiu. Pomyśl o innych choć raz, pomyśl ze ona go kocha. Że dopóki ty się nie pojawiłaś byli szczęśliwi. I pewnie byli by długo - tak jak ja i Justyna.'

'Szkoda, ze liczy się dla ciebie tylko osobiste szczęście. Nie dostrzegasz krzywd, które możesz wyrządzić przy tym innym, smutku, rozczarowania, czy nawet złamać komuś życie- sprawić, ze przestanie o nie dbać. Przestanie doceniać jego piękno i zacznie je niszczyć kawałek po kawałku.'

Czy ja się kurwa mam całe życie przejmować innymi?! Czy ja dziś, po latach dochodzenia do tego, by myśleć i o sobie, a nie robić ciągle za pierdoloną Matkę Teresę wiecznie dbającą o wszystkich dookoła tylko nie o siebie samą, czy ja dziś mam się cofać?!
Dlaczego to JA mam być dobra miła cicha i rozsądna i ustępować, rezygnować ze swojego szczęścia, dlaczego to ja mam poświęcać siebie, dlaczego kurwaaaa!!
I nie mów mi, że gdyby nie ja, to byłbyś szczęśliwy z Justyną, bo może bądź łaskaw i przypomnij sobie co mi wtedy mówiłeś!! Co mówiłeś i przypomnij sobie kto mnie zaczął dotykać i całować wtedy w akademiku. I czyja to była decyzja. Ja byłam wolna, ja mogłam, a ty miałeś wybór.
Więc nie mów mi dzisiaj, że to ja zniszczyłam wasz związek.
I że byłbyś z nią taki szczęśliwy, bo jakoś wtedy wcale nie byłeś.

Mi ktoś mógł zniszczyć to co było dla mnie najważniejsze, i podobno tak to właśnie jest, normalne.
Ktoś o tym myśli, to obchodzi kogoś?!

...i dlatego mając teraz swoją szansę, na pewno nie odpuszczę tak po prostu.
Dosyć, dosyć tego!!
Ja tu też jestem ważna.
.
.
.
Taki daleki ten nastrój od wczorajszego wzruszenia, które złapało mnie po długiej rozmowie na trzepaku pod blokiem, po przeczytaniu dedykacji na wymarzonym Lux perpetua, mój przyjacielu Damianie.

Bo ja już nie chcę nigdy więcej kłamać.
Nie chcę, nie zamierzam, nie będę.
Jedyne, czego mi trzeba, to jeszcze czasu na poukładanie się, na wyjaśnienie niektórych rzeczy, na dokończenie pewnych spraw.
.
Do szczęścia potrzebuję teraz kota śpiącego na parapecie, psa na dywanie, muzyki, kawy i papierosów, ciepła kochanego i kochającego Mężczyzny tuż obok.
I śniegu za oknem.
.
Znasz mnie od najgorszej strony, wiesz?
- Drżenie.

środa, 20 grudnia 2006

C’est dure, la vie.

Sztuka wyborów.
Niełatwych.
Często chybionych.
Co będzie, co będzie?
Życie dopisze ciąg dalszy – a przynajmniej psychotyczna autorka ma taką nadzieję.
- Co zwykłam umieszczać w papierowych wydaniach bloga, którymi obdarowuję czasem ludzi dla mnie wyjątkowych.
.
Jutro mamy kolokwium z fonetyki, Dorota uczyła się, ja spałam.
Nawet nie pozoruję działania.
Za dużo we mnie emocji.
.
Wymieniam dziesiątki smsów nad szklanką herbaty owocowej.

Dawno już nie czułam się tak cudownie i podle w tym samym momencie.
.
Boję się kilku słów.
Chociaż brzmią pięknie.
.
C’est dure, la vie.
Do diabła!

sobota, 16 grudnia 2006

‘Pogasły światła i zamknęli niebo.’

Mam kota na kolanach.
I psa pod łóżkiem.

Iskra śpi.
Eskel mruczy kołysankę, tuli się, ogrzewa, mruczy, mruczy, zaciska pazurki na mojej bluzie, patrzy głęboko w oczy.
Patrzy, mruczy, ślepia mruży i zasypia.
.
.
.
Nie będę Boską.
Nie!
- dystans.
.
A może to kończące się ledwie 19 lat daje mi prawo do popełniania błędów?
Do uczenia się na własnej skórze, wyciągania wniosków na podstawie doświadczeń?

Może.

Pytanie tylko, czy pozwalając sobie, wyjdę na tym lepiej.
Przecież nietrudno przewidzieć ciąg dalszy.
.
Kocie, mrucz, dalej!
Podpowiedz.

Kiedyś obiecałam sobie, nigdy więcej nie płakać.

Żaden facet nie jest wart.

I co,
tusz kurwawodonibyodporny
na policzkach.

I co?
Idę do sklepu po papierosy.

Dajcie mi wszyscy święty spokój.

(Napisałam siedząc na dnie).

I po co mi to było?
Co zostało?

Z g l i s z c z a.

Bądźmy ze sobą szczerzy, choć przez chwilę – kobieto, jesteś beznadziejna.
I leżysz tu teraz SAMA.
.
.
.
Po całym dniu abstynencji fajka wypalona z prędkością światła, grudzień za oknem, kręci mi się w głowie, kręci mi się w głowie, niebo jest piękne ciemnogranatowe, kręci mi się w głowie, pełne gwiazd, kręci mi się w głowie, gwiazdy są piękne.

Kręci mi się w głowie.
Się, sobie, mnie, ja.
Kocham.
Siebie.
(powiedziałam to pierwszy raz w życiu.)

Moje. Mi.
I właśnie DLATEGO nie potrafię.
Bo chcę.
Bo KOCHAM.
.
'Diabeł upadł i nigdy się nie podniesie.
Anioł nie upadnie nigdy. Człowiek upada i wstaje przez całe życie.’
( Dostojewski )


Dziękuję za mejla, Viss.
.
Płaczę, tak po prostu.

piątek, 15 grudnia 2006

Ostatnie liście.

Tym razem czekała na zupełnie innym przystanku, chciała wreszcie odwiedzić dom. Miała na sobie jesienną kurtkę i brązowy kapelutek, spięte włosy, ciężka torba z laptopem i notatkami przewieszona przez ramię, pies przy nodze na czarnej smyczy. 
- Siad, Kudłata. – powiedziała półgłosem.
Wygrzebała z czeluści kieszeni słuchawki, pstryknęła w mały guziczek, odgrodziła ścianą nie do przebicia dla wszystkich spoza. Zresztą, nikt nie próbował się do niej zbliżyć, ludzie przechodzili, mijali, zajęci własnymi sprawami, nikt nie zwracał uwagi na wysoką dziewczynę z długimi bordowymi kolczykami w uszach. Ani na to, że siedział przy niej śmieszny, szaro-czarny kundel.
Beznamiętnie wpatrywała się w ulicę, budynki, chodniki, autobusy, ogrzewały ją ostatnie promienie popołudniowego słońca.
- Patrz, Iskra. – wyszeptała, wskazując nieznacznym ruchem głowy pobliskie drzewo.
Drzewo było najzwyklejszym drzewem. Wśród jego gałęzi drżało kilka pożółkłych liści.
Wpatrywała się w nie. Tańczyły w rytm wiatru, poddawały zupełnie, nagle – wiatr pokazał swoje kaprysy
i porwał, wszystkie, poleciały, szalone, nie patrząc na nic.
Zniknęły z oczu.
- Jakie to łatwe. – myślała. – Zupełnie jak… - i w tym momencie czuła, że coś nie daje jej spokoju, woła, przyciąga. Zerknęła kątem oka na drzewo.
Ach, więc został jeszcze jeden.
Walczył.
Był zdesperowany, trzymał się kurczowo resztkami sił, wiedział, że wysyła mu ciepło, wiedział, że stała tam
i w niego wierzyła.
Ale wiatr nabierał mocy, rozwścieczony upartością liścia.
Ostatni nadal próbował, coraz słabiej, w końcu - poddał się, zapomniał chwycić oddech.
Nie pofrunął.
Zsunął się delikatnie, w szumie szyderczo roześmianego wiatru, zniknął, zatopiony powoli w brudzie kałuży.

Żegnaj…

Drzewo poczuło się przeraźliwie nagie i bezbronne.
Ona -
smutna.

'Trwają prace nad usprawnieniem serwisu, prosimy o cierpliwość'

- czy coś w ten deseń, poinformował późną porą ownlog.
Ale ta notka pojawić się musi.
.
.
Godzina druga i minut kilka. Jest nocnie.
Dorota wróciła spod prysznica i za chwilę mieszkanie zaleje perlisty śmiech.
W głośnikach brzdąka Manu Chao, a nam włączają się fazy na plątanie francuskiego, hiszpańskiego, niemieckiego, z angielską domieszką, gdy nad wszystkim króluje łacina i skojarzenia dotyczące zapamiętywania nowych słówek.

Powinnyśmy częściej ze sobą mieszkać, częściej pić białe wino i płakać, częściej gotować zupę o północy, tworzyć ogólny burdel, który dopiero co zdążyłyśmy posprzątać, palić w łóżku i zachwycać się migoczącymi gwiazdkami odbijającymi się w szklance z colą.
- Przytul mnie.

Out of time, man.

wtorek, 12 grudnia 2006

. (sza)

Ubóstwiamy noce gdy wersje robocze zapisują tylko ostatnią kropkę z kilometrowych maili, ubóstwiamy noce przepełnione mandarynkami i czekoladkami od babci, gryzące w oczy dymem, bolące nerką, otumanioną głową, niby-ciszą mieszkania przypisaną blokom tuż obok ulicy, ostatnie tramwaje.
Bose stopy wystają spod kołdry, leżą na stole, rytmicznie manewruję, by nie zrzucić butelki z bambusem, pies doprasza się pieszczot, wszystko-poza-mną, liczy się tylko bambus, butelka, pies, odbijające się w szybie światło, głos błąkający się w najgłębszych zakamarkach, pełna wspomnień.

Pas assez de toi!

I jak znam życie, nie pojawię się jutro na uczelni.
I wcale nie jest mi dobrze.

Opowiem wam bajkę.

Dawno dawno temu, albo może wcale nie tak dawno, w odległym, a może bliskim Królestwie znanym jako Wiecznie Biegnąca Kula Absurdu żyła sobie pewna Księżniczka nazywana przez niektórych Potłuczoną.
Potłuczona – to od nie do końca zdrowego stanu umysłu i innych szwankujących aspektów psychofizycznych.

Księżniczka lubiła własny mały świat, stworzony na jej wyłącznie prywatny użytek. Wielu śmiałków próbowało się do niego wedrzeć, wielu straciło przez to zdrowie, życie, a wszyscy równo dostali przez nią pomieszania zmysłów.

Potłuczona szukała swojego Prawdziwego Księcia.
Książę zaś mieszkał w odległym Państwie i nie wiedział nawet o jej istnieniu.
Do czasu.
Spotkali się przypadkiem i wniknęli w siebie.

A potem, pewnego ciemnego wieczoru, gdy za oknem był tylko księżyc i migające światła samolotów zbliżających się do Lublinka, Księżniczka Potłuczona leżała samotnie w łóżku, jedząc glazurowane pierniczki baśniowe, zaciągała się niepowtarzalnym papierosem i słuchała dziwnych melodii, myśląc, że nierzeczywistość tego dnia zwyczajnie ją przerasta.

poniedziałek, 11 grudnia 2006

Poranek za oknem.

Pod powiekami resztki nocy, gryzący dym, najchętniej zostałam bym tu gdzie jestem, między kołdrą a snem. Wcale nie chce mi się wstawać, biec do tramwaju, pozorować twórcze myślenie na uczelni, pozorować cokolwiek.
Wolałabym wsłuchać się w oddech i odpłynąć. Raz jeszcze.
.
Plączą mi się nad zmęczoną głową czerwone i zielone sukienki.
Jakieś zgubione pióra.
Tańczą.

niedziela, 10 grudnia 2006

Niedziela pełna ciepła.

Babunia przywiozła smak domu. I sztandarowe stwierdzenie, że wcale o siebie nie dbam.
.
.
.
A później pachniało już tylko cynamonem i rozgrzanym ciałem, po którym delikatnie błąkały się opuszki palców.
(Bardzo dokładnie staram się ukryć smutek.)

sobota, 9 grudnia 2006

Ulotnie.

Deszcz padał, kiedy siedziałyśmy przy okrągłym stoliku nad dwoma kawami z czekoladą i lodami.
Mam nową czerwoną świeczkę - gdybyś nie istniała, to koniecznie trzeba by cię wymyślić, Natalio.

Między rozmowami o wszystkim zrobiłam w szklanej popielniczce popiołowe serce.
Potem dmuchnęłam. Dźgnęłam je końcem łyżeczki.
Telefonem pstryknęłam zdjęcia.

Co mi zostało?

Tak, to mało skomplikowana metafora.

Nie musisz nić mówić.
My obie lubimy przytulać się do ścian.
.
Trawa pod drzewem koło śmietnika była niebieska, w domu czekał bałagan, szczury i Iskra.
Kilka mejli. Wiele słów
- brakuje mi.

Ciebie nie ma.

Dobrze, że wczoraj była Anka.
Czerwone wino.
.
Pod skórą smutek.
Ja – naga i koc.
I tylko kawałek bandaża z opatrunkiem.
Rana boli, doskonale pełniąc swoją funkcję.

Trudno się przyznać, że.
Gdy -
.
Słodycz przygryzionej wargi.
.
.
.
Głaszczę śpiącego Kudełka. 

Prysznic, makijaż. Czas zadbać o siebie.
Dla mnie.

Wieczorne Verte z Natalią.
Gorąca czekolada.

Polubiłam własną samotność.
Nie boję się żyć.

piątek, 8 grudnia 2006

Pamiątka.

W tle niesłyszana piosenka, znane na pamięć słowa.
Niedopałek w dwóch palcach.
Gołe nogi.
Cztery centymetry nad lewą kostką, po wewnętrznej stronie.

Powoli. Z wahaniem.
- ciepło. cieplej.
Zdecydowanie.
- gorąco.

Jak ukłucie tysiąca igieł.
Łzy w oczach.

Nie sądziłam, że ta chwila sprawi taką przyjemność.
.
.
.
A teraz wracaj, k., do łaciny nad którą modlisz się od kilku godzin, jest środek nocy.
Dasz radę, już wiesz po co.
Obiecałaś sobie.

Wściekle.
/Zapamiętaj.

Nie, nie umiem się dzielić.

Nigdy nie umiałam.
I nie będę kłamać, że jest inaczej.
.
Discolours all. Sunsetter.

Fajka drży w ręce.

czwartek, 7 grudnia 2006

Pomarańcze i papierosy. Overdose.

Odespałam właśnie kilka nocy, by móc zarwać kolejną.
.
Zabieram się za ustabilizowanie sytuacji na uczelni. Czas nadrobić masy zaległości, za bardzo mi zależy na końcowym sukcesie. Iskra nie pozwala zaspać na poranne wykłady, widok za oknem wita nas mokrymi chodnikami. 


Dziewczyna i jej pies wtopili się w uliczny krajobraz miasta. Trudno określić, czy to ona prowadzi psa, czy pies ją, faktem jest, że nie wyobrażają już sobie życia osobno.
.
Zimne stopy wystają spod kołdry, do domu wkradł się rzadko widywany bałagan, łacina miesza się z cichą muzyką, pies wciska się pod łokieć i zasypia spokojnie, szczury w dwóch klatkach są samotne, wszyscy na coś czekamy.

Może na trochę słońca.
.
Przemijamy intensywnie. Coraz mniej nas chwilami, mniej z każdym kolejnym znikającym papierosem.
Coraz więcej przyszłej pani romanistki, coraz więcej z zapachem pomarańczy od babuni, bardziej stanowcze i konkretne postanowienia.
Nie myślimy o Arturach ani o Dominikach, tym bardziej o Szymonach, nabieramy kolorów wbrew przezroczystości, którą funduje nam nerka.

'…Fold to my arms
hold their mesmeric sway
and dance to the moon
as we did in those golden days...'
( ‘Nymphetamine’ Cradle of Filth )


Uczymy się kochać.
.
.
.
Na co dzień skrzydła chowamy pod rudym swetrem, poczujesz, gładząc nas po plecach.
(a myślałam, że straciliśmy je na zawsze.)

Czasami tylko pojawia się pytanie.

‘And would you ever soon
come above unto me?'
( ‘Nymphetamine’ Cradle of Filth )

wtorek, 5 grudnia 2006

Resztki wczorajszego wina.

Dopijam zimną popołudniową kawę z mlekiem, pies zajął moje miejsce w fotelu. 
Wilgotne włosy przylepiają się do policzka, czekam na kogoś, cieszę się, że ostatnie dni zdarzyły się właśnie tak.
I powinnam być w tym momencie szczęśliwa, dokończę palić, na kolację zrobię sałatkę, będzie mi dobrze w nowej koronkowej bieliźnie.

Ale...
.
Nat, masz rację.
Życie jest jebnięte.
Świat jest pojebany.

poniedziałek, 4 grudnia 2006

Spadam.

W dole jest ciemno, nie majaczy nigdzie żadne pieprzone światełko, tunel to tunel, tu się zwyczajnie leci.
Rozkładam ramiona, myślałam, że potrafię - ta, jasne.
Dno się zbliża, zbliża, czuję zimny oddech twardej skały.
Zaraz rozwali mi głowę.
Szybko.
Szybciej.
.
.
.
Trzask.
.
I co, już?
To jest ten inny świat?
Gdzie fanfary, gdzie kwiaty i zapach cudowności?
Śmierdzi rozczarowaniem, czyżby jakieś zawiedzione marzenia?
.
Haha, znowu wpakowałaś się w niezły kanał!

‘Nieprzytomna z bólu czeka na sen.’

sobota, 2 grudnia 2006

Life goes full circle…

Papierosa.
Papierosa.
Papierosa.
Płuca kaszlące resztkami choroby szaleńczo domagały się porcji słodkiej trucizny. Drżące palce nie wiedziały, co ze sobą zrobić, zaczęły więc ślizgać się po czarnej klawiaturze poczciwego laptopa. Nie wiedziały, co chcą powiedzieć, wydawało im się tylko, że czują straszliwe zagubienie. Gdzieś pomiędzy świadomością, że to było słuszne, a chęcią natychmiastowego schowania się w jego włosach.
To tylko cztery miesiące, czym były cztery miesiące w porównaniu do minionych dwóch lat.
A jednak coś nie dawało spokoju, palce były wyraźnie nerwowe.

/Przecież wiesz, jak on się teraz czuje. Jak ty, wtedy. – wiedziała./
Nic nie mogło zmienić tej decyzji.
Tej - i kolejnych.
/Miała dosyć stałych związków, miała dosyć ‘prawdziwej’ miłości, wmawiała sobie, że teraz czas na niezobowiązującą zabawę, na przygody, seks, poszukiwanie księcia z bajki, na bycie zwykłą samicą, fizyczną do bólu, tak, ból jest bardzo przyjemny, można się nim sycić i czerpać z niego siłę – pod warunkiem, że jest twój./

Spod umalowanych rzęs świat wygląda inaczej.
Wiatr bawiący się hematytowymi kolczykami.

- Wszystko, byle nie zgubić więcej ani jednej łzy.

Sama ja.

Wspomnienia zaplątane między oddechem pełnym ciszy, liczyła nieistniejące na suficie gwiazdy i drobinki kurzu na szafce przy łóżku. 
Nie można odwlekać tego w nieskończoność, myślała, nie można, razem z mijającym czasem będzie coraz trudniej, zacznie się wytwarzać to pieprzone przywiązanie i przyzwyczajenie, zacznie być żal tego, co jeszcze mogło się zdarzyć, więc chyba lepiej, rozsądniej…
Dzisiaj.
.
.
.
Nic nie dzieje się tak po prostu.
Ale nie chodzi o to, że było mi źle. Nie było.
Tylko nie widzę sensu zapętlania coraz głębiej w więź, dla której nie ma optymalnej wersji przyszłości, bo przyszłość z Huraganem mogła by rysować się pięknie, ale kiedy swoje 3 grosze zaczynają do nas dokładać wszyscy dookoła, giniemy...
.
.
.
Jestem biedronką, jestem wolną kobietą, jestem!

/Jestem i czas wreszcie złapać wiatr w żagle.

Stagnacja i marazm.

Niczego nie wymagam, niczego nie oczekuję.
Trwam w przekonaniu, że wszystko ma swoje miejsce i czas.
.
Niektórzy twierdzą, że wyhodowałam zapalenie płuc.
Inni mówią, że to tylko choroba psychiczna.
.
Słucham ciągle tych samych piosenek.
Tracę kontury i rozmywam się w nierzeczywistości.

czwartek, 30 listopada 2006

Intensywnie.

Sobota zamieniła się we wtorek. Wtorek zamienił się na jeden z serii nie-do-zapomnienia.
Maed, jej ciocia Danka i cudowna Babcia, a potem nerwowe czekanie na przystanku…

Nie wiem czy tak naprawdę w tej historii potrzebne nam było kilka spojrzeń i uśmiechów, tysiące iskier w oczach a potem kawałek nocnej Warszawy.
Maćku, bo ja wiem, jak jest.
.
Dwa kolejne dni z Tomkiem i delikatny dotyk dłoni, tylko i aż tyle. Ciepło było rozmawiać godzinami i kaszleć przy kolejnym papierosie nad kubkiem kawy, inaczej niż zazwyczaj.
.
Telefon, kiedy szłam Piotrkowską, śmiech.
Czekolada z bitą śmietaną w Verte i Natalia i znów śmiech, dużo śmiechu, smsy od dziewczyny Szymona, bieg do szóstki, cmok w policzek i kocham cię, Nat, siostrzyczko, tak bardzo.
.
Idzie zima, robię życiowe porządki, czas poukładać wewnętrzne drżenia, spakować je głęboko do zamkniętych na pogubione klucze szufladek.
.
Zabroniłam Dominikowi przyjeżdżać na ten weekend.
Jestem chora i potrzebuję spokoju. Potrzebuję czasu na podjęcie ostatecznych decyzji.
.
.
.
- Pieprzyłeś się z nią. – powiedział Jacek, gdy Damian wrócił rano do akademika.
- Kochałem. - odpowiedział Damian.
.
Chowam się w muzyce z płyt Tomasza, chowam się w słowach.
Głęboko we mnie.

niedziela, 26 listopada 2006

Disorder, disorder, disorder.

'Now, somewhere between the sacred silence,
sacred silence and sleep.'

- ‘popadasz w paranoje’

‘Hey you see me
pictures crazy.’


- ‘jesteś nienormalna, ale nie głupia’

‘I have a problem that I cannot explain...’

‘I dont know how I feel when I’m around you.’
.
I czemu znów mam w oczach smutek?

Tęsknota we mnie siedzi.

Słońce odbija się w szybach innych bloków, zmartwychwstały cudem laptop zostaje wykorzystany do granic niemożliwości, nacieszyć się, nacieszyć.

Kudłacz wyciąga na spacer, przez otwarte okno wpuszczamy do mieszkania zapach jesienno-wiosennego miasta, powietrze miesza się z papierosowym dymem i geranium, kupionym za 5zł od staruszki siedzącej na rozkładanym stołeczku przy skrzyżowaniu Broniewskiego i Rzgowskiej.
Kaszlę, kaszlę, kaszlę, nie wiem czy to nadal cholerne zapalenie gardła, czy wczorajszy dzień i noc, 2 paczki fajek i wino.

Z ubiegłotygodniowego jednego kolosa zrobiły się trzy w przyszłym, będzie źle, będzie źle, Tristan et Iseult nie wciągają, nudzą nieprzeciętnie starofrancurzczyzną, ‘masz strasznie dużo znajomych’, powiedział w łóżku Maciek, czy na pewno mówimy o tej samej kasi, co to niedawno kumplowała się głównie z samą sobą?

Chyba innej, tamtą trafił szlag, pieprzona grzeczna dziewczynka i jej cierniowy kolec w mózgu, żyj, żyj, na boga, życie ci przez palce ucieka, ile można umierać.

Tańcz, tańcz, czytaj, Tuwim, Rayuela, skacz, graj i baw się, nie myśl, że jutro, kolejny dzień przyjdzie niezależnie od tego czy ty się obudzisz, więc pamiętaj, stara duszo, świat się nie skończy choćby dlatego, by zrobić ci na złość!

I tak, masz 20metrów kwadratowych swojej wychuchanej życiowej przestrzeni, która rozciąga się czasem do ram Śródmieścia, Bałut, uczelni, ż-wskiego domu, podwórka, półki z ulubionymi książkami, fikusem nie mieszczącym się od lat na parapecie, gdzie jesteś, grzeczna dziewczynko, co się z tobą stało, kto cię skrzywdził, nieważne, tańcz, śmiej się i pluj mu w twarz, śpiewaj i krzycz waląc pięścią w ścianę, jest dobrze, dobrze tak, oswajamy samotność, samotność z człowiekiem gdzieś tam, z wieloma ludźmi, ty wiesz, że oni chcieliby cię mieć, a ty, miej najpierw siebie, pamiętaj, nie daj się jebanemu życiu, śmiej się i tańcz, nie daj się, nie-daj, zapomnij, przytul psa.

Poszeptaj mi słodko do ucha. Tęsknię.
.
Tak, ja wiem.

poniedziałek, 20 listopada 2006

Lubię twój głos.

To niedobrze. Niedobrze przyzwyczajać się do czyjegoś głosu i nie móc słyszeć go tak często jak by się chciało.
A chciało by się. Gdzieś mi majaczy ta sobota.
I nie wiem, jak tak naprawdę się stanie. I czy w ogóle, czy dalej.
Znów się kłębi chaos. Może dlatego, że jakoś łatwiej mi bez Artura w gadugadowej liście kontaktów. Może dlatego, że chciałabym, żebyś był bardziej.
Żebyś był.
A wiem, co jest niemożliwe.
.
Chowam się pod kołdrą, dogrzewam Aspirynę i wycieram nos.
Zakatarzona Katarzyna i setki złych przeczuć.
I już tęsknota za Milvą, a Milva odeszła dziś rano. Dwa lata patrzenia w ciemnobordowe ślepka, które zostały tylko na zdjęciach.
.
Tamta stara kobieta wyszła wtedy z mgły, owinięta w zniszczoną kraciastą chustę. I chociaż spojrzenia skrzyżowały się tylko na pojedynczą sekundę, przeszły mnie dreszcze.
Chyba zwiastowała zimę.
Ona wydaje się jeszcze odległa, kiedy idę ulicami Śródmieścia, z góry sączy się delikatny deszcz, chociaż pamiętam te chodniki zasypane śniegiem.
Nierealna, kiedy topnieję w środku w chwilach, o których nie powinnam dziś myśleć.
.
Gdzieś przy nogach tuli się Iskra.
Nie pal tyle, Katarzyno, rozwalasz sobie układ odpornościowy.
(– ale przecież każdy musi kiedyś na coś umrzeć.)

niedziela, 19 listopada 2006

Wieczorem.

Grały we mnie słowa z opowiadania Natalii, siedziałam wciśnięta w niebieski fotel, fotel przykryty starym brązowym kocem, Dominik na chwilę wyszedł, został na noc z powodu mlecznej mgły okrywającej szczelnie dachy bloków i szczyty kościelnych wież, parapet zazielenił się skrzydłokwiatami i oleandrem, który od wakacji nie chciał zakwitnąć.
W głośnikach smucił Turnau, a Iskra leżała na kanapie.
Iskierko, jesteś już psem z miasta, jak twoja pani, pies z miasta brzmi dumnie, pies z kanapy i parków, jesiennych.
Wdzierał się w nas chłód, gdy ciepło kaloryfera rozwijało pąki pomarańczowych tulipanów od mamy, tulipany rozchylały płatki a ja miałam w oczach kształt twoich ust.
.
Daleko stąd.

sobota, 18 listopada 2006

Czarno czarna.

‘Najbardziej lubię
czarne wstążki w czarnych włosach
i czarnej szminki ślad
na czarnych papierosach

Mam same czarne myśli
czarny jest mój cień…’


Same czarne myśli. Czarna bluza ze Strachami i czarne dżinsy.
Od wczorajszego koncertu, poprzez smutek na bisach, samotne pół nocy spędzone w towarzystwie Dominika i Anety, smętny poranek, nijaki dzień.
Gdzieś tam niby radość, że w domu, tuląca się Ewa i jej ‘tęśkniłam za tobą!’.
A ja taka podła, z bolącym gardłem i rozpalonymi policzkami krzyczałam na nią popołudniu, bo uparła się żeby przeszkadzać mi w czytaniu lektury.
Denerwuję się, ochota na fajkę za fajką.
.
Mocno niewyspana.
Dygoty.
Dygo dygo ty.
- Zakręt… niebezpieczny.

/niewypowiedziany smutek/
.
.
.
Sapkowski miał rację
- Nie pomyl nieba z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu...

czwartek, 16 listopada 2006

Amente.

I kto by pomyślał, że świat jest mniejszy, niż nam się wydaje, że nie wiadomo skąd nagle ‘jakie wino lubisz? słodkie czy wytrawne?’ ( - pół ).
.
‘trwa odbieranie wiadomości 1/1’
.
.
.
Hiszpański w lesie, tienes tiempo libre esta noche?
Tej nocy uśmiecham się do monitora.

(A Szymon kazał mi kupić sobie nowe kolczyki).

wtorek, 14 listopada 2006

Bo.

Zaczynam drugą paczkę papierosów wypijam kolejną szklankę soku topię miliony łez chciałabym dostać jeszcze jedną szansę, zacząć wszystko od początku na nowo, choćby i miała być ostatnia, choćby i potem miało się wszystko skończyć, ja.
Bo nie potrafię kochać innego mężczyzny bo kochając się z innym mam pod powiekami jeden uśmiech i jedne oczy, tamte, jego.
Bo odkąd odszedł świat zawalił mi się drugi raz, drugi po Kamilu, i to wszystko jest w zasadzie równoznaczne ze śmiercią.
Bo jestem fragmentarycznie rozrzucona w samej sobie, dzielę się między tych i tamtych, nie będąc niczyją, nawet swoją własną.
Bo najbardziej jego jestem.
.
Może czas wreszcie przestać okłamywać wszystkich dookoła, może czas wreszcie ukryć się w bezpiecznej samotności i spróbować odnaleźć to, co nazywają szczęściem.

(O tym, że znów)

Siada -
my
przy stole,
ja i mój pies.
I chciało by się
powiedzieć –
cisza. Ale tramwaj
za oknem
jedzie, a w klatce śpi
szczur.

I chciało
by się
- zapomnieć, że
‘nienawidzę cię’
a tak naprawdę to
(siebie).

Co jeszcze można
- zrobić, kto
nas
uratuje.
Czy jest jeszcze
- co.
(tu nie
ma
nikogo, jestem
tylko ja i mój pies,
i szczury
- oni śpią).

Siada –
my
przy stole,
ja i mój pies.
Patrzymy na
- rozmowy
(których
nie było).

poniedziałek, 13 listopada 2006

Iskierka w mroku.

Najedzona Iskra ma mięciutki brzuszek, kiedy wtula się we mnie w nocy pod kołdrą jest bardzo słodka.
.
Płakałam po zajęciach stojąc przy słupie oblepionym teatralnymi plakatami, na ulicy Sienkiewicza.
Deszcz jak na złość nie chciał padać.
.
- Czy istnieje szansa, że moja pańcia schowa się dziś, tu obok, w naszym łóżeczku? – szczeknęła mała kudłata, wychylając nos spod poduszki.
- Zaraz do ciebie przyjdę, Uszatku, tylko zmyję resztki echa ze zmęczonej głowy. – odpowiedziała nieobecna nieco k., zbierając z podłogi ostatnie kawałki bolących popołudniem zdań.

niedziela, 12 listopada 2006

Inna ja.

I kiedy siedzę tak naga przed lustrem, patrzę na gładką skórę, zaciągam się papierosem i myślę o tej czarnej bieliźnie, którą założę jutro pod nową sukienkę, dotykam się delikatnie pomalowanym na bordowo paznokciem, odgarniam z czoła wilgotne włosy a usta są takie miękkie, wtedy myślę też o tobie, o Mężczyźnie, o tym jak mnie nie rozbierasz, nie wiesz jaki mam zapach i smak i nie widzisz, jak mrużę powieki kiedy błądzisz rysując kolejne mapy na moim ciele, nie wiesz nie widzisz nie pamiętasz. 
.
Żałuj.

sobota, 11 listopada 2006

Dosyć.

Pisania symbolami, treści ukrytej w formie pół-słów, tam gdzie tak zwane drugie dno kończy się gdzieś pod każdym kolejnym.

Sens-za-sensem, krzyk-za-krzykiem, wszystko uleciało z dymem.
Szeptem przez uchylone drzwi.
.
Iskra uznała dom za swoją twierdzę.
Szczeka słysząc domofon i kroki pod drzwiami.
Zapytaj ją, czy wpuści cię do naszego świata.

środa, 8 listopada 2006

Mam.

Słoik zielonych oliwek, trzy wiersze w kieszeni.
Pięć papierosów.
‘Brak nowych wiadomości.’
.
Serce leży w lodówce.

wtorek, 7 listopada 2006

‘Spokój, wielki spokój…’

‘…przestrzeń między łzami w oku’ zaczyna się powiększać, łzy (i te dawne sprzed miesięcy i bliskie, niedzielne, z Dworca Centralnego w Warszawie, zanim przyjechał pociąg) powoli znikają, droga staje się jaśniejsza, oddychamy głębiej, spokojniej, gdzieś tam w środku pewne sprawy przybierają coraz bardziej określone kształty.
Wraca życie.
.
Siedzimy z Iskrą w romantycznej atmosferze, przy świecach. W bloku wysiadł prąd.
Pachnie nam cynamonowo.
Donica z mirtem stoi obok szafy. Na parapecie rośnie rosiczka od Maćka. Pilnuje jej drewniany kot.
Półki są pełne francuskich książek. Między nimi zaplątany słownik do hiszpańskiego, a ja dumam nad gramatyką praktyczną, mając w świadomości migoczące uwaga-jutro-kolokwium.
Szczury śpią przytulone, chroniąc się przed chłodem, który wpadł na chwilę przez uchylone okno.
Poznajemy sąsiadów wychodząc na spacerki do pobliskiego parku. Iskra nie przepada za tramwajami, ale jest grzeczna i wie już, że nie wolno szczekać w domu. I że popołudniu wrócę do niej z uczelni, że na pewno przyjdę, a wtedy ona uśmiechnięta z paszczą pełną mlecznych zębów wskoczy mi na kolana i opowie, jak bardzo tęskniła i jak się cieszy, że tak po prostu jestem.
.
Dom.
Słowo przylgnęło automatycznie do 20 metrów kwadratowych składających się z korytarzyka, pokoju, mikroskopijnej kuchni i łazienki.
Czuwa nad nami anioł w czerwonej sukience, miś od mamy, powiększone zdjęcie z Paryża w antyramie. Po raz pierwszy od dawna czuję, że znalazłam właściwe miejsce na ziemi. Takie, które pasuje do mnie od samego początku do końca, gdzie można bezpiecznie zatopić się w fotelu pod kocem, tulić Iskrę i wiedzieć, że to ma być właśnie tak.
.
Często bawię się hematytem i srebrnym łańcuszkiem zawieszonym na szyi.
Trzymam w nich zaklęte wspomnienia.

środa, 1 listopada 2006

November rain.

Cmentarz jest jak wyspa migoczących lampek.
Rozpuściłam włosy – ‘Tak ci lepiej?’ – zapytał.
- Cieplej.
Nawet wśród wściekle wiejącego wiatru i lodowych grudek spadających z czarnego nieba.
.
A później grzane piwo z sokiem malinowym i Iskra pod kołdrą.
.
.
.
Szykuje nam się jutro kolejna apokalipsa.

niedziela, 29 października 2006

Kaloryfery są ciepłe, ale...

...nie szepczą miękko do ucha i nie można bezpiecznie chować twarzy w ich rozgrzanych ramionach.

sobota, 28 października 2006

‘Czasem oprócz marzeń trzeba mieć papierosy’.

Gadugadowy opis koleżanki z roku idealnie wplata się w aktualny sens mojej egzystencji.
.
Długa nocna rozmowa z Damianem.

Nie potrafię wyrazić słowami jak bardzo i naprawdę się cieszę, że tak po prostu jesteś.
I chociaż nic nie układa się tak jak miało, jak powinno…
- dziękuję ci.
Za wszystko.

czwartek, 26 października 2006

Psycholingwistycznie.

Amo - amare, indicativus praesentis activi, to przecież nic nie znaczy, to 105 smsów zapisanych w archiwum wiadomości, ani kolejne 40 w skrzynce odbiorczej, to przecież nic nie znaczy, ‘kochanie’ przysłane mi 2 dni przed rozstaniem, nic, że przejmująca cisza przerywana szczurzym hałasem zbija z nóg i nic, że ta cisza, ta obojętność przetykana gdzieniegdzie cieplejszymi słowami wprowadza chaos w mózgu, w sercu, że straciłam zdolność bycia logiczną, że krzywdzę sobą innych, że nie potrafię, że boli.
.
Ama! – imperativus praesentis activi.
.
/Czy będziesz szczęśliwy gdy zniknę?
.
Zabłądziłam w snach.

Amo znaczy kocham.

Snuję się po mieście odbita w szybach sklepowych wystaw, podniosłam do góry głowę, rozsypany mały kok, chustka na szyi owija szczelnie, broni dostępu do środka, dźwigam tony kserówek i wejściówki do kina, mrugam zielonymi powiekami obserwując ludzi, patrzę szeroko szarymi tęczówkami, mam czujne źrenice.
Czy można minąć się za bardzo?
- Wiem, że można, ale gdzieś tam w środku brzmią we mnie słowa, że podobno ‘należy też w coś wierzyć i ufać…’, chociaż dawno już zapomniałam co to znaczy, modlić się.
.
.
.
Czasami myślę, N., że kiedyś umarł ktoś wielki, a jego dusza rozbiła się w wędrówce przez gwiazdy na maleńkie kawałeczki. Część z nich trafiła do nas i pewnie dlatego zauważyłaś dziś w Verte, że od jakiegoś czasu długopis trzymamy w ten sam sposób.
.
Zasypiam nad łaciną.

wtorek, 24 października 2006

Kobieta w proszku.

Ostatnio coraz częściej zapominam o jedzeniu, trwam sokiem pomarańczowym, francuskim, muzyką i powietrzem, w przerwach zaciągając się papierosem.
.
Ograniczam życie.

sobota, 21 października 2006

Wszystko się plącze.

Rosół z kaszą manną przypomniał mi dzieciństwo, stary dom dziadków, bliźniaki sąsiadów, z którymi łaziłam po drzewach i płotach, tamtego czarnego kota z krótkim ogonem.

Nasza ulubiona lipa została ścięta jesienią kilka lat temu, czarny kot zaginął, kiedy się przeprowadziliśmy, dom dziadków to prawie ruina, a bliźniaki tylko w biegu rzucają zdawkowe powitanie.
Rosół z kaszą manną też smakuje inaczej.
.
.
.
Śniłam ostatnio Kamila.
Był taki zwykły. Rozmawialiśmy długo w nieokreślonym miejscu. Budząc się uparcie chciałam zatrzymać go pod powiekami.
/Zniknął.

Zaniosę mu jutro rano jeden ze stroików z magnolii.
Siedzę nad nimi od rana.
.
Nie wiem kiedy wrócę do Łodzi i jakim cudem przeczytam ‘Romans de la table ronde’ na poniedziałek.

środa, 18 października 2006

Od pewnego czasu męczy mnie bardzo zła myśl.

‘A jeśli to właśnie Ona i On…?’
.
Stojąc na przystanku przy Piłsudskiego wyjęłam z torby zeszyt i długopis, napisałam wielkimi literami jedno zdanie, po czym podarłam kartkę na bardzo małe kawałeczki i rzuciłam ją z wiatrem.
Zniknęła pod kołami rozpędzonych aut.

wtorek, 17 października 2006

Czas rdzawych liści.

Ciasno zawijam się w polarowy koc. Czytam ‘Le Petit Prince’ i myślę o róży.
Zagubiony książę błądzi wśród obcych asteroidów.
.
Straciłam wszystkie kolce, jestem bezbronna.
Ostre słowa wbijają się w każdy milimetr słabego ciała.
Uodparniam się powoli.
.
.
.
Chciałabym znów usłyszeć to samo co kiedyś. W tamtym życiu, które odeszło razem ze znajomym zapachem marzeń.
.
‘Jesień trwa, szpetnej aury czas
pod płaszcze się pcha
wyziębia nam serca wiatr…’
( ‘Byłabym’ Hey )


Wychodząc rano na zajęcia, cicho nucę.

środa, 11 października 2006

Świat na nie.

Ryjasty dostał kolejne 3 zastrzyki, tłukliśmy się do lecznicy tramwajami, wracaliśmy po ciemku. Pielęgniarka miała problemy ze znalezieniem miejsca do wkłucia się, a biedny młody piszczał i wciskał mi się w kurtkę. Zakład, że będą martwice?
Będą, Ryjasty czuje się pewnie jak sitko.
Trzymamy się obietnicy pana doktora, że jutro już ostatnia porcja leków.
Po tym wszystkim ludzie dziwią się, że mój szczur bywa agresywny i nie lubi dotyku rąk…
.
Jestem zmęczona, zarwana noc wychodzi bokiem, na stoliku czeka ksero z fonetyki, dobrze, że chociaż hiszpańskiego nie będzie, bo istnieje ryzyko, że wyląduję jutro na wykładzie pod ławką.
.
Smutam ciągle.
Znów czuję się jak w lutym. Czekam na te pieprzone smsy których nie ma, uszczelniam się słuchawkami w uszach, chowam pod kołdrę i liczę w nieskończoność mijające sekundy.
A czas płynie, milczy. Bosko obojętny.
Nie jest wcale dobrym lekarzem.
Udaje sprzymierzeńca zabierając dni pozostałe do być może kolejnego spotkania. Mijając, oddala pustymi godzinami.
To tu to tam.
Niech go szlag.

wtorek, 10 października 2006

Ciszej. Ciemniej.

‘Mam wrażenie, że żaden z nich nie jest tym właściwym. Jeśli kochasz, to jedna osoba staje się całym światem – poza nią nie ma nikogo innego.’
( 24.08.06, Teodor )
Jak zawsze Teodor miał wtedy rację.
Szkoda tylko, że ja już przekonałam się o mądrości tych słów, a Artur robi to samo co kiedyś.
Teraz już nie matura – teraz studia są ważniejsze niż ja.
.
W tej chwili powinnam intensywnie ryć, jutro kolos.
Odwaliłam hiszpański, zerkam smętnie to na telefon, to na Bescherelle’a.
Coś mi się nie chce.

Potrzebuję chyba solidnej motywacji.
/może sprzedają na allegro…?

poniedziałek, 9 października 2006

Ot, życie.

Nie lubię wykładów z literatury ani wstępu do literaturoznawstwa, ponieważ po pierwsze niewiele rozumiem, po drugie – ta kobieta chyba mówi do nas w jakimś dziwnym dialekcie zalatującym tylko chwilami prawdziwym francuskim.
Zastanawiam się nad ostatecznym wyborem między poezją a prozą. Nie wiem, czy poradzę sobie z przeczytaniem oryginału Pieśni o Rolandzie na poniedziałek.
Boję się kolokwium z gramatyki praktycznej w środę, drażnią mnie każdorazowe wejściówki z hiszpańskiego. Przerażające widmo gramatyki opisowej i łaciny spędza sen z powiek. Nie jestem przekonana, czy poradzę sobie na pisaniu. Teksty są wiernym odbiciem ostatniego roku w liceum, a deja vu wiąże się z kolejną częścią Panoramy, co w sumie daje ogromny ukłon w stronę pani profesor Sz.
.
Studenckie życie to jak na razie poranne zrywanie się na zajęcia i ostre stany depresyjno-lękowe kończące każdy dzień, X-files oglądane po nocach w towarzystwie Maćka i nabytek – rasowa starsza siostra ukryta pod przykrywką wiecznej jedynaczki – Amanda. Prowadzimy więc handel wymienny, ja na inaugurację pożyczyłam od niej spódnicę, ona polubiła mój polarowy bezrękawnik z kapturem i żakiet. W supermarkecie zapłaciłam za nowe miski dla Ursusa i Vogla, a ona wysupłała drobne w lecznicy za wizytę i zastrzyki dla Ryjka (Ryjek, jak to Ryjek, nie byłby sobą gdyby przez dłuższy czas coś się z nim nie działo i aktualnie podniósł mi adrenalinę ropniem – prawdopodobnie reakcją alergiczną na pozostawione po kastracji szwy wewnętrzne).

W kwestii ludzi pozostałych, mam problemy z dostosowaniem planu do możliwości rekreacyjnych. Ciągle jestem z kimś umówiona i chwilami zastanawiam się, czy aby na pewno stawię się w odpowiednim miejscu i czasie.
Na wszelki wypadek nabyłam w księgarni kalendarz, na dzień dobry załadowując go ważnymi notatkami.
Żeby nie zagracać nagłymi myślami przypadkowych skrawków papieru, w torbie wożę zawsze czerwony zeszyt, w motyle.
.
Gdzieś tam w środku boli mnie bardzo pewien drobny szczegół – to, że Artur idzie na rodzinne wesele z Natalią. Wiem, że tak pewnie będzie lepiej, ale boli. Bo o tym weselu była mowa już rok temu i w zasadzie miałam je za pewnik, jako okazję do wspólnego spędzenia ciekawej nocy.
Ale oczywiście wszystko musiałam spieprzyć.
Wszystko.
Ostatnio coraz bardziej jestem tego pewna.
.
‘A niebo znów na głowę spada mi
I nadziei coraz mniej na słońce…’
( ‘List’ Hey )

Do końca miesiąca czeka mnie bieda. Wieści o enigmatycznym stypendium brak, a głupia ja wydałam ostatnie pieniądze na mp3 playera.
Szlag mnie trafia bez muzyki pod ręką.
.
Wieczorami intensywnie dołuję się Heyem.
Co widać.

niedziela, 8 października 2006

Wiersz dla A.

'Mężczyźni którym podoba się moja twarz
nie wiedzą że to twoja twarz
kobiety którym podoba się twoja twarz
nie wiedzą że

wymienieni bez reszty
na każdym skrawku skóry odciśnięci
odebraliśmy sobie wszystko
wyraz twarzy
dźwięk głosu
gest

ja jestem twoim śladem
ty jesteś moim echem

ja jestem twoim cieniem
ty jesteś moim lustrem

ja jestem książką którą czytasz
a ty zeszytem w którym piszę

ja mam ciebie na wargach
ty masz mnie na dłoni


ja jestem twoim tętnem
ty jesteś moim oddechem

ja jestem twoim słowem
ty jesteś moją melodią

kiedy od ciebie uciekam
gonię za tobą

zdradzam cię
z tęsknoty za tobą

mężczyźni którym podoba się moja twarz'
( Katarzyna Groniec )
...
Uspakajam się jego smsem.
.
.
.
Czeka mnie kilka poważnych rozmów.
To nie będzie łatwy czas.

‘Znów płakałam, wczoraj znów płakałam…’

A dziś mam opuchnięte powieki.
Wszystko jest nie tak.
.
Najpierw koncert Piżamy i długa, bardzo długa rozmowa z Cezarym, późniejsze spotkanie z Arturem.
Uświadomiłam sobie, że czas najwyższy z tym skończyć.
Dosyć już, nie mam prawa ranić innych. Siebie – mogę, tu akurat mam powody i wiem co robię. Ale nikt i nic nie upoważnia mnie, by cierpieli przez to ludzie dla mnie ważni.
.
Przyznajmy się – kocham Artura. Nie potrafię być z innym mężczyzną, bo kończy się według schematu – i tak ostatecznie dochodzę do wniosku, że to nie to. Że gdzie jest Artur.
Artur tymczasem uczy się żyć w Warszawie, co poniekąd mogę uznać za swoją zasługę. Nic bardziej bezsensownego nie dało się wymyślić.
.
Być może jestem idiotką.
/tak cholernie tęsknię za chwilą, w której bardzo mocno mnie przytulił.

wtorek, 3 października 2006

Zapiski urywane.

Byłam w 104.
Łóżko Artura stoi w innym miejscu. Ściana, na której napisał zielonym cienkopisem moje imię jest zakryta biurkiem.
.
Rozmawiałam z Okruszkiem i panią Lucyną, w przelocie pozdrowiłam wychowawców, na ławce za bursą (tam, gdzie 2 lata temu między drzewami zachodziło słońce, a ja i Artur robiliśmy zdjęcia) prowadziłam monolog z Natalią, dziwiąc się między innymi, że Łódź stała się nam obu bliska.
I że pół roku temu wracałam późnymi wieczorami z mieszkania Amandy do bursy, a teraz odwrotnie.
.
Tą notkę piszę na odwrocie planu zajęć, na kolanie, w starym, jak zawsze rozklekotanym 65.

Mam ładne oczy, bo Amanda wyleczyła mnie z czarnej kredki i cienia do powiek.
Maluję się na zielono.
Jak to napisane przez Artura moje imię, wtedy nad jego łóżkiem.
.
Z rozbiegu wpadłam do 9 ze zmienioną trasą, niemal gubiąc ulubiony parkerowski długopis od cioci Marysi.
W tym czasie czarno-biały kot wyszedł przez uchylony lufcik i po gzymsie przespacerował się na ważne kocie rozmowy do zerkającego na mokre domy i ulice kota burego.
.
Nowa torba też jest zielona.
Mówią, że to kolor nadziei.

Wieczorem miewam dziwne myśli.

Wróciłbyś zmęczony po zajęciach, a ja czekałabym w mieszkaniu, bo dziś kończę wcześniej i nie umówiłam się z nikim na popołudnie. Zjedlibyśmy obiad - intensywnie uczę się gotować. Iskra też dostałaby swoją miseczkę. Później wyszlibyśmy z nią na długi spacer. Po powrocie wzięlibyśmy prysznic, a w łóżku, przy świetle nocnej lampki wtuliłabym się w ciebie bardzo mocno. Rozmawialibyśmy jeszcze chwilę szeptem, potem… 
…potem, rano, objąłbyś mnie ramieniem i pocałował w czubek nosa, jak kiedyś, jak…
Kiedyś.
.
Ale tego nie ma.
Jesteś tak daleki. I obcy.
Za oknem świeci szara lampa, a na mnie kurz zwykłej codzienności. To tylko ja.
Tylko.
Niedługo ‘przez noc zasypie śnieg nasz park…’
…czas płynie, pewnie zapomniałeś już jak pachną moje włosy.
Wspominam chwile, w których byłeś.
/Śpij spokojnie.
.
- Wiesz, tak naprawdę nadal za nim tęsknię…
- Wiem. - odpowiedziała Amanda.
.
Teraz pada deszcz.

poniedziałek, 2 października 2006

Coś się, ewidentnie, zmieniło.

Od przedwczoraj jestem pełnoprawną studentką romanistyki. Świadczy o tym indeks i leżąca jeszcze w dziekanacie legitymacja. I może to rzucane od czasu do czasu w moim kierunku sztucznie i obco brzmiące ‘pani’.
.
Mieszkanie z Amandą wychodzi nam póki co całkiem nieźle, szczury fukają na psy, kiełki rosną w słoikach na mikrofalówce, a w ‘moim’ pokoju Internet bezprzewodowy od Orange działa według własnego widzimisię za zasadzie – w łóżku pod palmą nie ma, ale w jednym miejscu chwilami bywa, na stole bliżej drzwi nie ma, za to na środku już tak.
Wyniosłam śmieci i zapchałam lodówkę zamrożonym bigosem i pierogami od babci, a w Maćku odkryłam genialnego kompana do wspólnego dygotania przy ‘Z Archiwum X’.
Jako że błogosławionym trafem zajęcia zaczynamy od wtorku, czyli właściwie z okazji wtorkowego tylko wfu (albo aż, po 3 latach zwolnienia w liceum…) od środy, planuję obskoczyć kilka interesujących miejsc, odwiedzając zaniedbanych przez wakacje znajomych.

A, słabo mi trochę na myśl o tych wszystkich wykładach po francusku i dodatkowymi hiszpańskim, łaciną.
Przypuszczam, że będzie bolało.
.
Smutno jakoś.
Czuję się jak beton, mam też uzasadnione obawy, że dzięki swym wybitnym zdolnościom i niezwykłemu wręcz talentowi do komplikowania życia, właśnie jestem w trakcie wysmażania kolejnego pasztetu.

Na razie nie płaczę, dogrzewam stopy pod kołdrą podziwiając upór wiszącej na prętach klatki Milvy.

niedziela, 24 września 2006

No to tak, tak to.

Zacznijmy od tego, że moje liceum obchodziło właśnie setne urodziny.
Tymczasem ja karmiłam się wczoraj tabletkami i dogrzewałam termoforem, sycząc przy byle nieostrożnym ruchu.
- nerka.
Powinnam zmienić dietę, przestać notorycznie dosalać co się da, odpuścić sobie szpinak i inne takie, które generalnie lubię. Powinnam tez przestać palić oraz porzucić ulubione hektolitry kawy z mlekiem.
Ostatnio coraz więcej rzeczy powinnam, co nie zmienia faktu, ze wprowadzam w życie znikomy ułamek całości.
Słowem - chujoza.
Bułgarskie centrum chujozy, nawet, jak śpiewa genialnie Grabaż.
I nic nie świadczy o tym, by cokolwiek miało się w czasie najbliższym zmienić.
.
...ale przede wszystkim powinnam przestać kłamać.
Tak pięknie mówię, przytulam się i tworzę pajęczą sieć spleciona z gestów i słów, całość daje wrażenie spokoju i szczęścia.
Wszystko bardzo pozorne, podczas gdy wewnątrz nadal jestem rozmemłaną galaretką z bitą śmietaną sprzed kilku miesięcy. Nadal fizycznie boli mnie serce kiedy rozmawiam z A., kiedy go słyszę, a słyszę równie wyraźnie razem z literkami pojawiającymi się na ekranie komputera jak i w słuchawce telefonu.
Później z reguły płaczę, szlocham przy Dominiku zachłystując się własnymi łzami.
Nie wiem, czy to z powodu tego co się stało, czy może bardziej męczy mnie fakt tego co stać się nie może, a może i może tylko diabli wiedzę jak znowu potoczy się życie i ile razy zaśmieje nam się w twarz.
.
Bo co, za kilka dni spakuje kolejny raz kawałki siebie do wielkich pudeł, jakieś ciuchy, trochę książek, laptop, szczury, torba leków, misiek od mamy, kwiatek od Artura, świeczka, czy co tam jeszcze.
Gdzieś mi się rozwiał po drodze ten wielki sen o Warszawie, chyba nawet lepiej...

Drażnią mnie opisy znajomych również emigrujących do Łodzi.
Łódź jest moja. Naj-mojsza.
.
.
.
Chciałabym już zająć się październikiem.

czwartek, 21 września 2006

Co lubi pracująca po 12 godzin 19letnia kobieta?

Kawę z mlekiem i pełen troski babciny obiad.
Dotyk szorstkiego kociego języczka na posiekanych drutem dłoniach i ciepło mruczącego futerka grzejącego nogi.
Zmywający zmęczenie prysznic.
Czas, w którym wsuwa się pod chłodną kołdrę, zamyka oczy, a chwilę później czuje na szyi delikatne muśnięcie warg mężczyzny i bezpiecznie obejmujące ją ramiona.
Sen pozwalający obudzić się rano ze spokojem, pocałować go w czoło i uśmiechnąć mimo świadomości, że właśnie zaczynamy kolejny, kończący się odległą nocą – dzień.
.
A teraz chcę zasnąć zanim on przyjdzie, żeby później czując bliskość, cicho wtulić się i wyszeptać 

‘tęskniłam’.

niedziela, 17 września 2006

Artur,

nie chcę cię tutaj.
Te zdania ciągle zbyt często są do ciebie. I właśnie dlatego nie chcę.
Nie interesowałeś się moim życiem kiedy odszedłeś, więc dlaczego teraz?

Właściwie nie wiem, jak jest. Czy słowo ‘nienawidzę’ przedkłada się we mnie na realne uczucie, czy jest tylko wynikiem żalu i bezradności. A może chwilami resztką przytłumionej rozpaczy. Kiedyś przeczytałam, że nienawidzić można tylko tam, gdzie się kiedyś kochało.
Być może.
Możliwe też, że oba te stany współistnieją obok siebie jednocześnie, zwłaszcza gdy nie chcemy się przyznać do jednego z nich.
Bo przecież to boli, kiedy się na mnie gniewasz o wyjazd z Dominikiem, tak jakbyś zapomniał zupełnie o tym ile razy widziałam cię siedzącego przy jednym stoliku z Boską – nawet jeśli według ciebie między wami nic się nie wydarzyło.
Ale do diabła, Artur, przecież od ponad pół roku ze sobą nie jesteśmy, a to nie-bycie pozwala nam sypiać i oddychać wilgotnym morskim powietrzem z kimkolwiek, nie-z-tobą, nie-ze-mną, bez wzajemnych pretensji.
/Ponieważ wybraliśmy zupełnie inne ścieżki.
.
.
.
Dziś w nocy zaczęłam znów rozmawiać z bezsennością, opierając się o framugę stałam przy otwartym oknie, Wielki Wóz świecił na bezchmurnym niebie jak zawsze.
Przez chwilę wzrok powędrował w głąb pokoju, prześlizgnął się po stoliku z zasuszonymi w kryształowym wazoniku kwiatkami, ominął fikusa i zatrzymał się na przykurzonej półce.
‘S@motność w Sieci’.
Drżąc, uchyliłam okładkę.


‘Ze wszystkich rzeczy wiecznych
miłość trwa najkrócej…’

piątek, 15 września 2006

Co w trawie piszczy, albo – standardowe opowiastki.

W domu tak grzybowo, grzyby się suszą, marynują, gotują w sosie na obiad. Grzybową harmonię kuchni zburzył na chwilę jabłecznik, wykonany przeze mnie, z babciną pomocą w postaci ugniatania ciasta i dobrych rad. Moją własną inwencją twórczą w przepisie był dżem wiśniowy, rodzynki i migdałowe płatki. Całość wyszła intrygująca, ale i tak najlepsza była mina mamy, kiedy powiedziałam, że właściwie lubię gotować - nie umiem, to jedno, ale mimo wszystko lubię. I kolejny raz wyszło, że właściwie czasami trochę mało się, mamusiu, znamy…
.
.
Jestem totalnie zmęczona. Przesiaduję całymi dniami w piwnicy, klecąc stroiki na Wszystkich Świętych. Zrobiłam na razie jakieś 300 sztuk, do końca zostało więc, bagatela, 900. I wyrobić się muszę października,
bo później trzeba znów rozpocząć kolejny sezon wielkiej emigracji łódzkiej...
I było by mi przy tych stroikach niemiłosiernie nudno, gdyby nie towarzystwo rozgadanej Anety, rozśpiewanej Niny albo zaczytanego w komiksach Jaśka, oraz, rzecz jasna - Ewuni, która zagląda na dół do czasu do czasu w przerwach między chorowaniem i gorączką, opowiada śmieszne historyjki, chwali się nową super koszulką z Montim (tym od Monte Drinków i innych mleczno-czekoladowych uciech), później daje mi miliardy bakterii razem z buziaczkami i zmyka na górę, a efektem jest mój nasilający się kaszel. W przypływie dobrego humoru Aneta wpuszcza do nas psiska, Iskra z rozbiegu wskakuje mi na kolana i z zazdrością warczy i szczeka obwieszczając całemu światu, że pańcia jest jej, kolanka są jej, mizianie i tulenie tylko jej się należy, toteż lepiej się trzymać od jej pańci z daleka, bo inaczej ona, krwiożercza Iskra, będzie gryźć. Kiedy już odgoni wszystkich potencjalnych wrogów (czyli swą rodzicielkę Figę, tatę Urwisa, babcię Kikę, wujka Tygrysa i brata Smoka, a także tę wiecznie podejrzaną łajzę, Anetę) układa się jak małe dziecko, wtula w przykurzony polar i śpi, grzejąc rozczuloną pańcię.
.
.
.
Boskim zrządzeniem losu mam rozładowany telefon, udaję więc że mnie nie ma i po cichu planuję się wyspać. Jeszcze tylko kolejna porcja intensywnie łagodzącego balsamu wklepana w obolałe dłonie.
Wyłączenie światła, wyłączenie świata.
.
Pstryk.
I już.
…sza.

czwartek, 14 września 2006

Nocne z Arturem rozmowy.

- ‘Ty naprawdę myślisz, że kot skatowany bejsbolem przez kogoś, kogo kochał, będzie jeszcze potrafił zaufać…?’

Wyjedziesz do Warszawy, wielki-wspaniały-świat, poznasz mnóstwo ludzi, nie próbuj mi wmówić, że nigdy nie zapomnisz, nie próbuj, że zawsze w-tych-naszych-marzeniach będę ja, nie będę.
Nie wierzę.
.
.
.
Przez chwilę czułam bliskość, a pod powiekami miałam w półmroku ciebie z telefonem, pokój, łóżko, 302 i 104.
Jak wtedy, jak tamtej każdej nocy, każdego popołudnia, kiedy zasypiałam z twarzą wtuloną w twoje ramiona,  w czarną koszulkę, bordowy sweter, piżamę, słowa. Kiedy słuchaliśmy spokojnych oddechów, w tle brzmiały cicho moje ulubione piosenki, za oknem przy Drewnowskiej skrzypiało 78, drzewa były szare, zielone i czasami trochę niebieskie, nie umieliśmy palić papierosów mimo perfekcyjnie opanowanej sztuki trzymania się za ręce. Powietrze pachniało…

Nie pamiętam już, czym pachniało powietrze.
Nie liczę też żadnych łez, minionych, przyszłych ani teraźniejszych.

Żyję pragnieniem, utkaną w wyobraźni iluzją, bo przecież nie zapomniałam jeszcze jak to jest – kochać.
/cię.

wtorek, 12 września 2006

‘Życie jest cieniem ruchomym jedynie,

nędznym aktorem, który przez godzinę
pyszni i miota się po scenie, aby
umilknąć później na zawsze; jest bajką,
opowiedzianą przez głupca, pełnego
furii i wrzasków, które nic nie znaczą.’
( ‘Makbet’ W. Szekspir )


Jednak zostałam w domu.
Wystarczył mi widok strażackiego hełmu na wieku trumny, setki białych kwiatów i ludzi z szalikami klubu piłkarskiego, w którym się aktywnie udzielał.
Zawsze w takich chwilach zastanawiam się, czy to naprawdę musiało się stać. I wiem – nie musiało.
Może potrzeba było kilku słów w odpowiedniej chwili.
Ale zabrakło ich.

Te białe róże i lilie są smutkiem i żalem.
Mają w sobie szczyptę rozczarowania. Zapowiedź tęsknoty.
- Tak samo jak ta, którą zaniosłam dziś Kamilowi.
.
‘Dziecię dopalające papierosa,
i srebrne nitki, wygasły ogień oczu.
Pośpiesznym zdążyć na pogrzeb
ptaka co skrzydła utracił
nim latać się nauczył...
Starym się urodzić,
nie popełniać błędów.
Nie zacząć żyć...’
( ‘Niedopałek egzystencji’ Iliriana )


A ja chcę być silna.

poniedziałek, 11 września 2006

Chwila dla samobójców.

Co jakiś czas niewielkim pseudomiasteczkiem wstrząsa niespodziewana wieść o śmierci.
Niespodziewana, bo kto przypuszczałby, że zdrowy młody człowiek o ustabilizowanym życiu zatańczy na sznurze swój danse macabre, zostawiając wszystkich.
.
Kolejna lina zaciska się na kolejnej szyi, zostawiając bolesną pręgę. Sine paznokcie zapamiętane w spokojnym splocie dłoni, z różańcem i książeczką do nabożeństwa.
A przynajmniej tak właśnie wryły się w moją podświadomość te palce Kamila, sprzed 4 lat.
.
.
.
Niemal dokładnie rok temu byłam nieco bliżej tego właściwie nieznanego mi człowieka, kiedy staliśmy obok siebie na targu w pobliskiej miejscowości. Pamiętam, jak uśmiechał się opowiadając o swoich dzieciach, o uczącej się mówić maleńkiej córeczce.
Przez pół dnia sprzedawaliśmy wtedy znicze i wiązanki przy sąsiednich stoiskach. Kiedy zmarzłam, przyniósł mi od taty gorącą herbatę z termosu. Rozmawialiśmy nawet przez chwilę o Kamilu, o bezsensowności takiej śmierci. O desperacji i bezradności, które muszą jej towarzyszyć.
Jeszcze jakiś czas temu widziałam go spokojnego, w drodze do kościoła, szedł obok prowadzącej wózek żony, trzymał za rękę synka.
Ten synek znalazł go rano martwego, w ich własnym domu. Powiesił się w nocy, w łazience.
Jutro pogrzeb.
Pójdę później na grób Kamila, zapalę świeczkę symbolizującą moją pamięć o kolejnej mijającej bez niego rocznicy.
Gdzieś tam po cichu będę wyć, znieczulać rozpacz strzępami wspomnień.

Kamil, nie wiesz jak bardzo chciałabym poczuć znów zapach twojej obecności.

piątek, 1 września 2006

Wcale się nie nudzę. Ponudzić bym się chciała.

Wklepuję w dłonie tony kremu, szorstka skóra podrapana drutami od stroików piecze, niewielka szrama na czole od dziabnięcia nożyczkami zupełnie niechcący - boli, wieczorami zamieniam się w charczącego gruźlika, a najbardziej martwię się o Ryjastego. 
Mały głupolek Ryjasty sam wyjął sobie część szwów po kastracji, czego efektem jest rozłażąca się rana. Smaruję go maścią, przemywam. Weterynarz dopiero w niedzielę rano, bo jutro szaleństwo w pracy i w Łodzi będziemy bardzo późno.
Umówiłam wizytę w lecznicy i nocleg u Amandy, Amanda nakazała przywieźć najmniej dwie butelki wina, a resztę z bulwiastych baniaków stojących w dużym pokoju poleje Maciek.
Później jedziemy z Dominikiem nad morze spełniać ciągnące się od lutego marzenia o Gdańsku. I tam bardzo bym chciała spotkać się wreszcie z Tomaszem, bo wypadałoby wiedzieć, czy wyśnił mi się kiedyś rzeczywiście, czy tylko na niby.
.
Na jutro przewiduję jeszcze bonusowy kataklizm zwany pakowaniem.
O wymykaniu się z domu cichaczem, żeby nie wywołać ryku Ewy, przezornie nie wspomnę.

czwartek, 31 sierpnia 2006

Co się dzieje, ja nie wiem.

Kaszlę. Piję lipową herbatkę. 
Nie odbieram telefonów i nie odpisuję na smsy, jestem nieosiągalna na gg, nie wychodzę z domu.
Mam dziś chłodny, niedawno przemeblowany pokój. Mam porządek na półkach, poukładane książki i płyty. Świeczki palą się waniliowo. Nie dojadłam maminego jabłecznika.
Kaszlę.

Leżymy obok siebie zatopieni we własnych myślach.
Nie trzymamy się za ręce.
.
Czasami płaczę w nocy.

‘nie umiem powiedzieć słowem
nie słowem tęsknię
ale rękoma
zamykającymi przestrzeń
ale krwią
opływającą ręce

jesteś w moim tętnie
odkrzykującym sobie
powracającym do siebie
wiecznie pamiętającym

we mnie powstajesz
najgłębiej
i każdy oddech
który na mrozie krzepnie
przypomina że jesteś
że znów odszedłeś ode mnie’
(H. Poświatowska )


Bardzo zimny koniec sierpnia.
Artur, proszę, nie dzwoń już więcej.
.
.
.
Dominik otula kołdrą.

piątek, 25 sierpnia 2006

Migawki.

Ona pachnie wieczorną kawą z mlekiem, dmucha w malinową pianę na krawędzi wanny.
On stoi przed lustrem z uśmiechniętymi oczami.

W pokoju ciche tykanie zegara, ciepłe palce głaszczące jej włosy.
Skórę elektryzuje przelotny dotyk.
Miękkie wargi szepczą niesłyszalne słowa.
Noga szczelnie oplatająca jego biodro.
Dłoń szukająca gładkiego policzka.
Twarz wtulona w bezpieczne ramię.

/Niech teraz czas sobie mija.

niedziela, 20 sierpnia 2006

Gin z tonikiem, whisky z colą, campari z sokiem.

Wesele w Poznaniu, park nocą i oddech Dominika gdzieś nad zsuniętym ramiączkiem bordowej sukienki.
Smsy z Olgą, Madź i Natalią wymieniane z dymem czerwonych L&Mów. Czarne cienie na powiekach, czarna kredka. Alkohol, dużo alkoholu. Dużo głupich myśli i kłujących serce wiadomości.
.
Niebezpiecznie przyzwyczaiłam się do dwóch szczoteczek do zębów w jednym kubku i mojego ulubionego żelu pod prysznic na półeczce nad wanną w jego domu.
.
k., gdzie ty znów pobiegłaś, głupia?
.
Idziemy spać, śnić.
Dominik podśpiewuje Happysad, ja rozczesuję włosy uśmiecham się mrużąc oczy myślę, zgubiłam wszystkie gwiazdy.
Kiedy trzeba będzie się obudzić?


'noc
trochę więcej czasu
trochę więcej odwagi
trochę trochę mniej mniej słońca
trochę więcej powagi...'
( 'Noc jak każda inna' Happysad )


Jesteśmy tak cholernie niepoważni pozwalając sobie na to wszystko.

czwartek, 17 sierpnia 2006

Ta noc jest zła.

Dominik oddycha sennie leżąc tuż obok.
Nerka boli, staram się leżeć, nie ruszać, ogrzewać jego ciepłem. Wzięłam leki. Niepotrzebnie zapaliłam papierosa.
Ale przecież do rana minie, musi minąć.
.
Dominik sennie oddycha, myślę tysięczny raz, czy Damian nie zgubił szlaku, czy dotarł przed nocą do schroniska.
Nie napisał.
.
.
.
Śpij, leż spokojnie, nie ruszaj się.
/Fala bólu.

poniedziałek, 7 sierpnia 2006

‘Pakuję resztę tego, co z nas pozostało.’

‘Zniknij z mojego życia. Bo nigdy nie będę kochać nikogo tak jak kocham ciebie.
I właśnie dlatego cię nienawidzę.’
- napisałam Arturowi, po tym jak zadzwonił do mnie stojąc gdzieś w Warszawie, po złożeniu dokumentów na uniwersytet.
Ja się tam nawet nie dostałam, naiwna, tęskniłam zamiast się uczyć, kiedy odszedł.
A przecież mieliśmy razem zamieszkać na studiach, razem być.
Ale przegrałam, przegrałam. Przegrałam nas wtedy.
Przegrałam z Boską, matematyką i angielskim.
A dziś słyszę, że przesadzam, kiedy mówię, że niewiele brakowało by dziś zamiast rozmawiać, zapalał świeczkę na moim grobie.
Przecież tak naprawdę i tak wtedy umarłam. Umarł wielki kawał mnie, tak samo, jak umarła ogromna część po śmierci Kamila.
.
Nie chcę już nigdy więcej.

Czytam archiwum bloga z tamtych dni, słucham Łez, za którymi kiedyś nie przepadałam, a które idealnie dopasowały się do tamtego nastroju, siedzę zwinięta w kłębek na łóżku, laptop opiera się o zmarznięte stopy, tak po prostu, czytam, piszę, słucham muzyki i płaczę.

/Ryjuś przytuptał i przytulony pozwolił się przez dłuższą chwilę głaskać, chociaż nigdy tego nie lubił.
.
‘I nie budź mnie, mogę nie istnieć
wciąż kocham cię
nie mów nigdy o nas
- my,
to tylko ja i tylko ty
zapomnieć chcę o wszystkim…’
( Łzy )


Nigdy więcej płakać przez ciebie, Artur.
/Za oknem deszcz.

‘Kochaj i… bądź. Bądź.’

Natalia, Madź, Cezary, Amanda, Maciek, Ania, Karolina, Renata, Ola, Kamil, Okruch, Anka, prof. Szkl(...), pani Ania, Grzybek, Piotr, Daniel, su, Iskra, Nitka, Milva, Arsen i Ryjuś, Ursus i Vogel, kuchnia Amandy, moja kuchnia kawa mirt na parapecie, tramwaje które znam, Pietryna i Plac Wolności, Siódemki i nasz park, Dworzec Fabryczny, Mistrz i Małgorzata w Teatrze Nowym, romanistyka, przecież chciałam studiować romanistykę.
Damian.
Łódź.
.
Zostawić ich, to wszystko?
‘Przecież chcesz być blisko domu, patrzeć jak dorasta Ewa, przecież zawsze chciałaś… nie politologię, romanistykę.’

Wypaliłam może za dużo czerwonych L&Mów, które są jak Madź, jak bursiane noce.
.
Co tak naprawdę, czego?
Potrzebuję, chcę?
Odnaleźć siebie. Siebie w tym wszystkim, przede-wszystkim.
Siebie.
Ja.
.
Nie zasnę teraz, boli mnie głowa, ale jutro i tak przyjdzie.
Już-wiem.
/N. – dobrym duszkiem jest Madź.

niedziela, 6 sierpnia 2006

Jak mogłam wszystko tak spieprzyć…

Twarz wtulona w koszulkę Damiana, pachnąca Damianem, pumą i papierosami, pachnąca gorącym popołudniem, oczy pełne łez, rozmazany makijaż, tusz spływający po policzkach, bo kiedy już powiedziałam, że wyjadę, i że Poznań, kiedy on zareagował dokładnie tak, jak się bałam, nagle Poznań wykrzywił się jakimś koszmarnym grymasem, a w głowie wyświetlił się obrazek tego co miało być łódzkie, tego co miało być damianowe, damianowe-nasze, tego co było by, gdyby nie to, że Dominik przyjechał jak dwa lata temu.

I nie ma tego duszka, o którym mówiłaś przez telefon, N., nie ma nawet ciebie a ja wspominam balkon fotele koc i papieros za papierosem odgaszane w słoiczku trzymanym w drżącej dłoni…
…sms od Damiana, ‘szybko o mnie zapomnisz, byłem dla ciebie tylko zabawką’, sms od Dominika ‘przepraszam, nie chciałem cię tak skrzywdzić, kasiu’, sms od Artura ‘kiedyś to ze mną rozmawiałaś tak długo’, sms sms sms, Damian wyszedł sam na łąkę, a ja nawet nie znam łąki Damiana, Dominik siedzi sam w pokoju patrząc na telefon, Artur pewnie też jest teraz sam, ja leżę sama w łóżku z tą koszulką Damiana, a łzy same płyną…

Rozmowa.

N.: listopadowy ownlog jest Dominika
k.: tak.
N.: pamiętasz, mówiłaś mi o tym na balkonie
k.: tak
ja piszę notkę
bolesną.
Natalia - uciekam?
uciec…?
N.: ucieczka nie daje komfortu psychicznego
zawsze oznacza tchórzostwo
k.: ale jest pewnym sposobem na uwolnienie się od 'było'
N.: rozpatrz wyjazd do Poznania w innych kategoriach, o, właśnie
i chodzi o to, żeby to była w pełni Twoja decyzja, a nie decyzja tego, czego się boisz
i przed czym uciekasz.
k.: wczoraj płakałam pod kościołem w P. rozmawiając niemal godzinę z Arturem.
N.: dlaczego płakałaś?
k.: dlatego, że on chce ze mną być.
że on chce jak kiedyś.
ostatnio napisał mi, że przecież nikt nie pasuje do nas bardziej niż my.
ze przecież w zasadzie tyle razem mieszkaliśmy, tyle przeszliśmy
i 'tylko kryzys stał się końcem...'
N.: ...
k.: Natalia, ja nie postrzegałam tego jako 'kryzys', ja... widziałaś. to BYŁ koniec. z jego strony.
N.: wiem
k.: a dziś, on dziś mówi to tak, jakby to była moja wina... jakbym to ja go zostawiła, jakbym to ja odeszła, a teraz nie chciała wrócić
a ja ci powiem, że nie kocham ani Damiana ani Dominika
nie kocham ich.
tylko chcę kochać, i umiem przekonująco kłamać.
ty wiesz o tym, N.
ale ja nie mogę do Niego wrócić
bo za mocno to wszystko pamiętam
bo 'już za późno bym mogła zapomnieć'
...
N.: i co ja mam Ci powiedzieć?
k.: że jestem popaprańcem emocjonalnym?
bo powiedz - czy nie jestem?
N.: jesteś
ale i tak Cię kocham
tylko wiesz...
ja też mocno się o Ciebie boję
bardzo mocno
k.: dlaczego?
N.: bo to wszystko, co się dzieje najbardziej kaleczy Ciebie
wystarczy popatrzeć na Twoje opisy... takie siedemdziesiąt znaków
k.: masz rację, N.
N.: i boję się, że niemożliwe jest wmówienie sobie, że się kocha
nawet, jeśli bardzo, bardzo, bardzo chce się kochać
i że niemożliwe jest wmówienie sobie szczęścia
k.: 'podróbka szczęścia z fabryki na Tajwanie...'
N.: ...a ja nie chciałabym niczego tak, jak tego, żebyś była szczęśliwa.