piątek, 31 grudnia 2004

Mam ignora na GG u Dominika.

Nie powiem, żeby mnie to specjalnie martwiło. Przyznam nawet – szczęśliwa jestem, że wreszcie udało mi się go obrazić. Żeby śmiesznie było – jego babcia dzwoni do swojej siostry, a ta do mojej babci, z płaczem, że k. się z Dominikiem spotykać nie chce. Boże. Patrzysz, i nie grzmisz. Czego chcą ode mnie te kobiety?! Nic mu nie obiecywałam. Miało być niezobowiązująco. Koleżeńsko. To było. Nie moja wina, że jemu nie wyszło. 
Co dziwne. Palić mi się chce, palić. Nowy rok zaczynamy z mocnym postanowieniem. Co by się nie działo, żadnych fajek. I przyjacielskich spotkań z Dominikiem.
Amen.

Piękną mamy jesień tej zimy.

Lubię deszcz. Zwłaszcza kiedy leżę w łóżku zakopana w kołdrę i koc po czubek kichającego nosa. Przespałam pół dnia. Sr11mhhcr2222accccccccc (<- to napisała Milva na spółkę z Nitką). Szczury też mają katar i tęsknią za łódzkim pokojem i pełną akceptacją (tutaj mama nadal wrzeszczy na ich widok). A ja za Arturem i nielegalnymi nocnymi wycieczkami na pierwsze piętro. 
.
Wczoraj się dowiedziałam, że dzisiaj Sylwester.
Podsumowanie starego roku?
Urodziła się Ewa. Umarł dziadek.
Odeszłam od Janusza. Jestem z Arturem. Epizod z Dominikiem zepchnęłam do szufladki ‘dawno i nieprawda’.
Szymon mnie olał. Poznałam Cezarego, czy też może - Cezary poznał mnie i nie wiem, czy on tego nie żałuje.
Z Michałem, jak zwykle, prowadzimy absurdalne rozmowy na GG (jakby nie było, mieszkamy w tej samej wiosce i mieście...).
Zaczęłam bawić się kolorami, w chwili obecnej na mojej głowie coś jakby bordowa czerń (a miał być jasny kasztan).
Ułożyły się stosunki z mamą. Z resztą rodziny też lepiej.
Mam szczury (i zaszczurzam kogo się da)!
Wymyśliłam sobie romanistykę i tego się trzymam.
We Francji byłam dwa razy, z czego jeden określam jako kompletną klapę, a drugi zaliczam do tych z serii ‘chcę jeszcze!’.
Dopiero kiedy Maed wyjechała z Łodzi poczułam jak brakuje mi jej niesamowitego śmiechu.
Podoba mi się tegoroczna płyta Pidżamy Porno.
Drażni mnie coraz mniej czasu na czytanie książek.
Koncert Hey’a zaczął się optymistycznie, a zakończył melancholią.
Na chwilę obecną wygrzebałam się z chemii, ale standardowo mam zagrożenie z fizyki.
Uciekłam... z czterech blogów?
Nadal uważam, że I LO jest beznadziejne.
Nie lubię bursy.
Dzięki badaniom psy(-chiatrycznym)chologicznym z uczniami I LO wiem, że klasie postrzegana jestem jako optymistyczna i kontaktowa neurotyczka, z którą się fajnie gada.
Lubię bawić się w kuchni – mama, jedząc mój obiad: córka, wrodziłaś się we mnie, ja też wszystko robię przesolone.
Im dłużej jestem w Łodzi, tym bardziej wydaje mi się, że zostanę w niej na studia.

Poza tym...
‘każdy nowy dzień rodzi nowe paranoje’
i
‘ostatnio krzyczę rzadko’
( Pidżama Porno )


Z nadzieją, że jutro i każdy następny dzień będą lepsze posyłam uśmiech i informuję, że szczury śpią mi w kapturze.

czwartek, 30 grudnia 2004

Półki, pozbawione ochronnej warstewki kurzu mają do mnie pretensje o nagość.

Torba suchych liści i wiatr wywiewający zapach owocowych świeczek. Trochę chłodno.
Najlepiej zatopić się w dużym, ukrytym za fikusami fotelu, obok kaloryfera i ściany oblepionej widokówkami. Głęboki oddech, łyk cynamonowej herbaty. Francuski to piękny język... Udowodnię wszystkim, że chociaż być może porywam się z motyką na słońce, postawię na swoim.
A ten bordowy fotel i cisza mojego pokoju wybitnie mi w tym pomogą.

środa, 29 grudnia 2004

Pomysł sprzątania porzuciłam po dwóch machnięciach szczotką.

Niechcemisię. I nadgarstek wredny boli.
.
W moich (zjednostkowanych) kwiatach pojawiło się tajemnicze coś. Wyrosło w większości doniczek, i na tyle działało mi na nerwy, że zostało unicestwione w stopniu znacznym. Śledztwo przeprowadzone w celu wykrycia sprawcy utknęło w martwym punkcie, główna podejrzana Aneta K. nie przyznaje się do winy. Utrzymuje, że to samo zielsko w jej roślinach to całkowity zbieg okoliczności lub podłe manipulacje wrogów, usiłujących ją wrobić. Sugeruje też, że może to być sprawka UFO lub KGB.
Śmiem wątpić.

poniedziałek, 27 grudnia 2004

'...jak to zwykłeś robić Ty.'

Sypiam namiętnie z pluszowym misiem

...a ja, zamiast uciekać, sama pcham się w jej łapy.

PRZESZŁOŚĆ.

Cezary (0:02)
czytałem dość popularne stwierdzenie i wygląda na to, ze jest jednak prawdziwe, ze faceci są zazdrośni o tych którzy byli przed nimi, a kobiety o te które będą po nich...


Wchodząc na tamto forum, o którym już dawno zapomniałam, nie myślałam, że to zaboli tak mocno. A przecież jego musiało boleć bardziej, kiedy go zostawiałam. Kiedy nie wiedział i nie rozumiał. A teraz co?
Janusz. Jak możesz kochać/pieścić/sypiać z inną, skoro kiedyś byłeś mój?! Jak możesz... Chociaż ja robię to samo, od 9 miesięcy mam swoje życie, nie powinnam więc...
A jednak.
Artur, chodź tu natychmiast, trzymaj, przytul mnie mocno i powiedz, że kochasz. Chcę to znowu usłyszeć.
I zapomnieć o nim, na zawsze, aż do następnego razu.

sobota, 25 grudnia 2004

Outlook Express.

Odebranych wiadomości: 29. Nie masz nowych wiadomości. Nie masz nowych wiadomości. Masz, ewentualnie, spam. Masz ochotę pogadać. Popisać. Wysłać w cyberprzestrzeń kodem zero-jedynkowym trochę sensownych słów. I nie masz do kogo. Samych sensownych słów też nie masz. Ale na rozpadającym się dysku zostało ci trochę pancernych logów z GG sprzed 2-3 lat, więc zawsze możesz się spokojnie podołować, że kiedyś zazwyczaj bywali jacyś ktosie, którzy potrafili cię czytać. I wtedy jeszcze od biedy umiałaś powiedzieć coś ciekawego. I od czasu do czasu kogoś to interesowało.
.
Miałam wczoraj w łóżku genialną myśl, przemknęła mi o drugiej w nocy między artykułem o studiach filologicznych i szczurzym chrobotaniem, tylko po to, żeby mnie zdenerwować faktem, że zanim zdążyłam usiąść do kompa, poszła w tak zwane pizdu.
.
Nie masz nowych wiadomości. Nie masz nowych wiadomości.
I tuszu w umierającej drukarce.
.
To ja już chyba sobie pójdę.

...

Ja: (...)
Artur: Nie zgadzam się! Wybij to sobie z głowy!
Ja: Ale czemu od razu tak reagujesz?! Przecież ja wiem, że to całkiem nierealne. Tak tylko przyszło mi do głowy...
A.: Wystarczy, że TY to powiedziałaś i już jest przeraźliwie realne.
Ja: Niby skąd wiesz?
A.: Bo cię znam.

...

Drażni mnie Dominik. Wakacje minęły wieki temu, k. wróciła sobie do ciepłego gniazdka w Łodzi i żyje grzeczniutka u boku swojego A., a uparty Dominik nie chce zrozumieć, że jego był tylko tamten jeden tydzień, który być może minął nieco zbyt szybko, ale w żaden sposób zmienić się tego nie da. I ja nic na to nie poradzę, że tak bardzo się zdziwił na mój widok (nie tak odrażający jak mu wmawiałam) i nie spodziewał się, że przeze mnie rzuci swoją ówczesną ukochaną, żeby odlecieć gadając ze mną (robiącą sałatkę z trawy) gdzieś na zapyziałej łące, gdzieś pod gwiazdami, gdzieś na końcu świata, tu, całkiem blisko. Co z tego, że było miło. Wtedy i później, kiedy padał deszcz, a my słuchaliśmy płyt w jego samochodzie, pod oknami domku ciotecznej babci, co z tego, że byłam pierwszą, co z tego... Nawet jeśli przez chwilę wydawało mi się, że będzie inaczej. Kubeł wody w postaci odległości Poznań-Łódź mnie otrzeźwił bardzo szybko. I bliskość arturowych ramion zawsze, kiedy najbardziej potrzebuję.
.
Podobno złamałam mu serce. Chociaż on twierdzi, że cały czas na mnie czeka. Wszystkiego najlepszego.
Sobą bym nie była, nie czując odrobiny wrednej satysfakcji.
.
Zanim zechcesz się ze mną spotkać i wejść głębiej, zastanów się dobrze. Nigdy byś się nie domyślał, co kryjemy pod osłonką ciepłej dziewczynki.
Grzecznej, ułożonej i spokojnej. Jak ktoś kiedyś powiedział. Zbyt spokojnej. Myślisz, że dziś by się zdziwił?

piątek, 24 grudnia 2004

Nie o świętach wcale.

Śniegu nie ma.
Choinka w barwach czerwieni i złota.
Kasza z cynamonem.

Tak naprawdę nie wiem co napisać. Może, że w tamtym roku było inaczej. Inna atmosfera. Dużo strachu. Dużo niepokoju i fizycznie bolesnych lęków.
Tamte święta Ewa spędziła w maminym brzuchu. Za chwilę będzie miała roczek, coraz odważniej chodzi, bez pytania wywala z szafek co się da, a ja kojarzę jej się najbardziej z moimi szczurami. Cmoka i łapie mnie za ramiona przy każdej okazji (dla niewtajemniczonych – w ten sposób chce wywabić ogony). Ewy ulubione słówka to ‘nie’ i ‘daj’, które raczej brzmią jak ‘ne’ i ‘da’, ale jej minka i tak mówi wszystko. Poza tym strasznie pyskuje (‘mamamamaneneneedaaaaaaaatataamamamaaneee’...) i piszczy głośniej niż Janek i Karolina razem wzięci. Uśmiecha się przepięknie pokazując wszystkie swoje ząbki (sztuk osiem), i w cudowny sposób marszczy nosek. Ulubiony sport Ewuni polega na rozpędzaniu się w chodaku po korytarzu i jeździe bez trzymanki z ostrym hamowaniem na drzwiach, ewentualnie plucie kaszką na odległość z jak największym zapapraniem otoczenia. A ostatnio pełzaczek odkrywa uroki wspinaczki wysokoschodowej. Jeśli ma dobry humor, posyła całuski, bywa nieznośna, a kiedy boi się kogoś obcego, wtula się we mnie i chowa buzie. I. Tak właściwie. Wiem, że nigdy nie przeczyta archiwum mojego bloga. Zwłaszcza z okresu sprzed jej narodzin.

I chociaż tak bardzo się bałam. Chociaż tak bardzo nie chciałam.
Tak bardzo ją teraz kocham. 

wtorek, 21 grudnia 2004

To wcale nie jest łatwo, stukać w klawiaturę z plastrami i bandażami...

Chciałam być dobra dla rodziny i raz w roku na coś się przydać.
Kuchnia błyszczy. A ja syczę, bo palec serdeczny lewej dłoni nieco pokroił się spadającym szklanym zegarem. Nie chciałam, żeby się potłukł... Ale najlepszy jest piekielnie bolący mały palec dłoni prawej. Pod paznokieć wbił mi się kawałek plastiku od paneli.

I tak jestem zdolną dziewczynką! Dałam radę powiesić firanki i nie złamać nogi.

W chłodzie swojego pokoju.

Uciekłam dziś wieczorem. Nieplanowane. Zamierzałam przyjechać do domu w środę, po klasowej wigilii i przedświątecznym zamieszaniu na dworcu. Artur został w bursie sam, z prezentem dla mnie i żalem, że nic mu wcześniej nie powiedziałam. Bo i jak? Nie sądziłam, że wsiądę z tatą w samochód i tak po prostu ucieknę z miasta. 
Rybka, obrażona, pływa w słoiku. Zmęczone podróżą szczury, w transporterku pogryzają chrupki. Maleństwo kupione dla Anety śpi w fałdach mojego swetra.
Ciekawe, że do tej pory nikt z rodziny nie zauważył mojej bordowej czerni na głowie. A miał być jasnobrązowy kasztan...
I nienawidzę bursy. Śnię o przytulnym mieszkanku. Nie musi być duże. Byle tylko moje. Nasze. Bez zbędnych osób, czepiających się o byle bzdurę. I tych słuchających od rana Radia Eska Łódź. I tych chichoczących. I tych, co nie wynoszą śmieci. i tych co się drą, że po 20.00 panie na górę, panowie na dół. Chciałabym mieć święty spokój. Z Arturem?
Sama nie wiem. Chyba nie umiem dzisiaj pisać. Znowu nazbierało się za dużo rzeczy.
Z nastrojem zimowo depresyjnym leczę się Heyem. W ramach antidotum na ten dół, co dopadł mnie w czasie koncertu. Tak, było świetnie. Tylko w którymś momencie zachciało mi się napisać smsa do Szymona. O, jak ja kocham robić z siebie idiotkę.
Nie odezwał się.
.
Żyję.
.
Już wiem, że nigdy. 

sobota, 4 grudnia 2004

Późno już. Chodźmy spać.

* Nie. Nie to, żebym nie miała o czym pisać. Mogłabym opowiedzieć o tamtym tygodniu we Francji. Mogłabym opowiedzieć o miejscach, uliczkach, widokach, ludziach, którzy stali mi się dziwnie bliscy. Sytuacjach, które pozostały zagmatwane. Mogłabym, o rozmowach, które były. I spojrzeniach zawieszonych między tak nie nie wiem, aha. Pomyśl, zanim zrobisz, czasami nie da się wrócić. 
* Coraz bardziej pusta książka telefoniczna, adresowa, lista gadu-gadu. O nie obejrzanych filmach porozmawiać bym mogła. Ale nie mam z kim. Wiem, że dla Szymona już nie istnieję. Dawno temu rozpłynęłam się w drodze przez kabelki, wymieszałam z mętną wodą i zostałam wykasowanym numerem. Czasami tylko przypomnę pytaniem albo niechcianą kartką na święta. Już bez nadziei, że świat jest mały, przecież łatwo minąć się w tramwaju.
* I że chcę jeszcze. Więcej ciepłych snów. Wtedy napiszę.
* Dla ciebie, żebyś wiedziała, że ostatnio często mówię tup-tup, w wiecznym półbiegu przez miasto. Ze słuchawek przeciekają słowa wyśpiewane szeptem, wczoraj wieczorem. Uśmiechy dookoła głów. Czasami nie wiem, czy to ja_sowa, czy po prostu coś mi się pomyliło.
* I właśnie wtedy odkrywam świat, w którym...
„NIEOBECNI BYLI OBECNI, A NAS PRAWIE NIE BYŁO.”
( „Wróć, Aleksandrze!” Krystyna Siesicka )

wtorek, 2 listopada 2004

Wagary?

Zamiast matematyki. NetCaffe. I cóż poradzę, że praca z filozofii na jutro, a ja, powiedzmy sobie szczerze, nie uważałam?
Przy okazji obejrzałam na forum zdjęcie mojej nowej szczurki. Milva = husky agoutii, czyli w Polsce okaz rzadko spotykany. Jest przecudowna. Tylko kto mi ją przywiezie z Warszawy...?
.
A Szymona to ja kiedyś w końcu spotkam. I wtedy powiem mu 'od ciebie nic nie chcę nic nie chcę w tobie zmienić'.
...i tak nie uwierzy.

Tadzio, jak zwykle niewzruszony stoi na środku Placu Wolności. Podły - widział go nie raz na pewno, ale mi nie powie.
.
Mam dziś ładne oczy. Chcesz popatrzeć?

poniedziałek, 1 listopada 2004

Czerwona róża na jego grobie.

Nie przyjdę dziś wieczorem. 
Muszę wracać do Łodzi – uczyć się uczyć się uczyć uczyć...
Tak tak, oczywiście.
Być może nie będę płakać. Być może.

Pomyślę o tym, jak stoi przy nim cała rodzina (beze mnie, bo przecież muszę wracać, naprawdę muszę?).
I pewnie ktoś po cichu wytrze łzy (nie będę cicho, ale wolno mi, nie zobaczą). Zapalą więcej zniczy
(żeby nie było mu zimno, ale to tylko ja tak mówię). Pokiwają głowami (schowam myśli w poduszkę). Wymienią bieżące uwagi (znowu zapytam dlaczego).
A może spokojnie przypomnę sobie barwę jego głosu i zapach. I te godziny spędzone razem przy komputerze.
I wszystkie jego słowa, które pielęgnuję w sobie, by zostały na zawsze.
Tak bardzo boję się zapomnieć.

Co by było gdyby...? Gdyby nie 8.09.2002? To na pewno inna data. Ale ta za jakieś 60 lat byłaby zdecydowanie lepsza.
Przez ten czas zdążyłabym powiedzieć, że go kocham. A teraz... teraz tylko czerwona róża na jego grobie.
I drażniąca świadomość, że wszystko mogło być inaczej. 

sobota, 16 października 2004

Sennie wieczornie.

Dreszcz przebiegł po plecach, kiedy je usłyszałam. Na początku nie byłam pewna, one – nieśmiałe, jakby nie do końca przekonane o tym, co dalej. Leżąc na łóżku, zawinięta w koc, przymknęłam oczy. Pomyślałam, że to tylko wywołane zmęczeniem złudzenie. A jednak. Coraz bardziej, więcej, mocniej... Odpłynęłam w szumie bębniących w dach kropel. 

W moim pokoju,
ulubioną porą roku jest deszcz.
.
Tęsknię za tobą, A.

niedziela, 10 października 2004

Zabawa psychologiczna w klasie II e.

Maksymalnie optymistyczna otwarta i kontaktowa neurotyczka mająca fajny kolor włosów.
Tak cię widzą jak cię piszą?

Tak cię piszą jaką chcesz, żeby cię widzieli.
.
(Piasek pod powiekami, uczernione rzęsy, oczy mam ani szare ani niebieskie. Plecak, torba, szczury, kierunek Łódź. Krótko mówiąc, uciekam z jednego bułgarskiego cetrum hooy osy w drugie. 'Gawiedziowstręt. Źle się czuję w tłumie.' Ale chcę na koncert Pidżamy.

Października zdecydowanie nie lubię.) 

sobota, 2 października 2004

Wodolanki.

I nie wiem, czy bardziej mi zimno z wierzchu, czy gorąco od środka. To pewnie wina tej przesłodzonej herbaty ze szczyptą babcinej szorstkiej czułości. 
.
Deszcz nie pada. Słońce nie świeci. Pogoda zaprasza do łóżka. ‘Ucz się, dziecko’. Dziecko ma dziś wieczorem dodatkowy angielski ( tak, trzeba stawiać na języki obce, dlatego jeszcze kurs niemieckiego i francuski, mnóstwo mnóstwo ). Ale dziecko zapomniało słownika. Dziecko zapomniało o wszystkich słownikach, które posiada. Przejęte godzeniem się z A. I te słowniki zostały w bursie, a ja nie umiem przetłumaczyć niektórych phrasal verbs.
.
Wróciłam. Tak naprawdę to od samego początku nie było serio. Żadne ‘nie chce już z tobą być’ i żadne ‘nie myśl już, zapomnij mnie’ ( ambitne, bo trudno trochę nie widzieć kogoś mijanego milion razy w szkole i mieszkającego 2 piętra wyżej - niżej ). Wróciłam... Być może dlatego, że tak mi wygodnie. Być może dlatego, że nie lubię być sama. A być może kocham. Chociaż to już może takie trochę przyzwyczajenie. Mimo wszystko pewnych rzeczy nie powiem głośno. Dlatego nie jestem zwolenniczką opcji ‘prawda i tylko prawda, w oczy prosto zawsze i bezwzględnie’. I na ostatniej wychowawczej nie miałam ochoty brać udziału w dyskusji. Obawiam się, że zbyt wiele osób mogłoby nie zrozumieć o co mi chodzi.

Czasami lepiej kiedy...
‘na pierwszym planie było zrozumiałe kłamstwo, a w tle niezrozumiała prawda’
( ‘NLB’, M.Kundera )
 

Niespodzianka!

Na krótką chwilę stałam się w poniedziałek średnio szczęśliwą właścicielką ośmiu szczurów. Okazało się, że kiedy kupiłam Agrafkę, była w ciąży. Urodziła siedem małych. Zostawiłam jej dwa. 

środa, 22 września 2004

Odchodzę.

Powiedział, że mam taki spokojny głos. Jakby to było nic. A jemu bardzo zależy. Czy już nie kocham? Nie, to nie tak. Ale nikt nie zobaczy jak płaczę. 

piątek, 10 września 2004

Zmieniaj buty, nowy parkiet, farba, WŁÓŻ MUNDUREK.

Powiedzmy, że wpadać zaczynam w rytm szkolny. Powoli. Smaruję przerdzewiałe śrubki, oliwię skrzypiące szufladki. Wysilam szare komórki. A przynajmniej udaję.
Znowu będę chciała pokazać całemu światu, jak to świetnie potrafię. I najwyżej przypadkiem zrobię sobie krzywdę, całkiem przy okazji i niechcący.
Nie tak być miało.
Wystarczającym błędem jest to konkretne miejsce, gdzie klasa humanistyczna okazuje się ogólną ze wskazaniem na biol-chem, z rozszerzonym li jedynie francuskim i teoretycznie geografią ( której godzin tygodniowo aż dwie ), podczas lekcji historii pan profesor opowiada o jedzeniu robaków na Dominikanie, a do matury z języka polskiego przygotowywani jesteśmy na poziomie podstawowym, i czego my w ogóle chcemy. Śmiać się czy płakać, naprawdę nie wiem.
*
Chciałam jeszcze powiedzieć, że może spotkajmy się w Łodzi.
Fajna nie jestem.
Ładna wcale ani mądra.
Nie musisz mnie lubić.
Nie musisz mnie kochać.
Nie szukam zachwytów.
O pochwały nie proszę.
Krytykę przyjmuję zawsze. 

wtorek, 31 sierpnia 2004

Wyjazd.

Pakować się nie potrafię.
Na nic kartka z przygotowanym spisem rzeczy absolutniedoniezapomnienia.
Sytuacja wygląda mniej więcej tak:
deszcz,
godzina 8.50,
pokój jak pobojowisko,
na śniadanie butelka coca-coli,
mokre ciuchy na balkonie, w tym spódnica galowa i ulubione dżinsy,
komp na pełnych obrotach,
dwie torby,
pudło,
plecak,
mundur i bluzka biała wiszą przy półce z książkami,
w głośnikach w chwili obecnej ‘Electrified’,
na głowie gustowny ciemny brąz ( jako dowód szacunku i miłości do drogiego rodziciela, któremu czerwona rudość wybitnie działała na nerwy, a zaczęło się od glanów i ‘co ludzie powiedzą?!’ a doprawione było aroganckim ‘nie obchodzi mnie to wcale’... ),
Katarzyna K. w stroju sennym ( czyt. koszulka i majtki ) zamiast wrzucać do pudła kolejne rzeczy pisze te oto słowa
i na mamine pytanie dobiegające z parteru bardzo przyjemnie ryczy ‘NIE, JESZCZE NIE SKOŃCZYŁAM!!!!!!’
Tak w ogóle co z tego, że o 10.00 przybywa Joanna i kilka minut później wyjeżdżamy?
I wish you were here’.
A najlepiej zabierz mnie stąd.
Jedźmy już!
Od jutra przystanek I LO. I razem, razem.
Tylko jak to wszystko się skończy...? 

piątek, 27 sierpnia 2004

A, a, a, kotki dwa...

Ewa długo nie chciała zasnąć i na wszystkie sposoby próbowała uciec z wózka. Zła byłam, bo czas leciał, a na mnie czekał ciąg dalszy wielkich porządków, z którymi chciałam się uporać przed powrotem rodziców. Jakoś się na to nie zanosiło. Mała zaczęła płakać. Bardzo intensywnie.
Zrezygnowana, wzięłam ją na ręce i zaczęłam myśleć o cudach, które mogłyby uratować sytuację. Długo się nie zastanawiałam... Mrucząc banalną kołysankę, poczułam, jak Ewa wtula buzię w zgięcie mojego łokcia. Już spała.

Panele w kuchni myłam szeptem.  

czwartek, 26 sierpnia 2004

Ser biały czy będzie?

W tym domu całkiem nie niezwykłą rzeczą jest telefon dzwoniący o 23.30.

Odbieram mocno zdenerwowana.

ja: Słucham?
nieznajoma: Czy można rozmawiać z panią Elą?
ja: Nie, nie można, od dawna śpi. To jakaś ważna sprawa?
nieznajoma: Tak, wie pani może, czy jutro będzie biały ser?
ja: No, nie wiem.
nieznajoma: Ale będzie?
ja: Nie wiem! Bardzo mi przykro, ale specjalista do spraw zaopatrzenia także śpi...
nieznajoma: A czy mogę zadzwonić rano?
ja: Ależ proszę, byle nie przed 6...
nieznajoma: Aha, dziękuję. Dobranoc.
ja: ...bra... noc...
...
Uroczo. Nie mogłam zasnąć do 4. 

Waakaacje, to wakacje!

Bardzo jestem zmęczona. Codzienne wstawanie w okolicach piątej w połączeniu z faktem, że rzadko zasypiam przed północą. I ciągle opiekowanie się małą, albo przesiadywanie w sklepie. Czy też jedno i drugie. Do tego bonusowe zadania specjalne.
.
Najbardziej drażni mnie fakt, że w poniedziałek trzeba się zrywać z łóżka, ponieważ jest poniedziałek, początek tygodnia i targ w wiosce, we wtorek też trzeba, bo jest wtorek, w środę środek tygodnia, a w czwartek mamy czwartek, w piątek – bo piątek i weekend już się zaczął, sobota - wiadomo, a w niedzielę ‘idą ludzie z kościoła’, więc do 14.00 sklep czynny dla wszystkich zapominalskich, którzy nie kupili rosołowego makaronu czy też zabrakło im cukru.
I kolejne dzień dobry, znowu się zaczyna!
Błędne koło.
.
Ewa przypadkiem rozbudziła chyba mój instynkt macierzyński.
Właściwie specjalnie się przed tym ostatnio nie broniłam.
Wiele osób bierze mnie za jej matkę. Znajomi i nieznajomi coraz częściej zauważają, że jest do mnie bardzo podobna. Chociaż ma zupełnie inny typ urody, to jednak ‘jakby twoja była’.
No. Bo jest. Moja.
I niech ktoś spróbuje powiedzieć inaczej.

Kiedy przypominam sobie, co myślałam o jej przyjściu na świat...
Teraz oddałabym dla niej wszystko.
.
Mam miedź we włosach. Czytaj – jestem ogniście czerwona i nieco ruda. Farba, którą upaćkałam wannę skojarzyła mi się z krwią, którą tracę dziś nadzwyczaj obficie. Nie dość, że jak co miesiąc, to jeszcze z samego rana pięknie wbiłam sobie drut w opuszek palca.

Tak, to doprawdy bardzo w moim stylu.  

poniedziałek, 23 sierpnia 2004

Potrafisz mówić językiem tubylców?

Stęskniłam się za Joasią. Dopiero wczoraj, kiedy się spotkałyśmy, zauważyłam jak mi jej brakowało. 
Zobaczyła wreszcie mój pokój. Zabawiałyśmy Ewę. Przespacerowałyśmy się na cmentarz. Siedziałyśmy na ławeczce w ż-skim parku, plotkując ile wlezie o naszych miłościach i całej reszcie. I że już do Łodzi. I mocne postanowienia na nowy rok szkolny. Bo nie ma to jak IV + I LO. Poza tym bursa rządzi, nie chcemy nowej tapety! A najbardziej chyba zastanawiamy się, jaka będzie Czwarta. Już niedługo. Za tydzień o tej porze zaczniemy się pakować.
Wylot z rodzinnego gniazdka na kolejne 10 miesięcy. Z przerwami na promocje i reklamy.
Autobusy i tramwaje. Takie złe i zmęczone łódzkie twarze.
Make love not war.
Nieważne, Widzew czy ŁKS.
.
LiD (18:31)
oj ty to jesteś dziwna wiesz
Ja (18:31)
serio? :)))))))))))))))))))
LiD (18:31)
jak coś ci ktoś mówi w dobrej wierze to wtedy
LiD (18:31)
odwracasz to
LiD (18:31)
i to jest wnerwiające!!


‘- Co znaczy być szalonym?
- Właśnie. Tym razem odpowiem ci wprost: szaleństwo to niemożność przekazania swoich myśli. Trochę tak, jakbyś znalazła się w obcym kraju - widzisz wszystko, pojmujesz, co się wokół ciebie dzieje, ale nie potrafisz się porozumieć i uzyskać znikąd pomocy, bo nie mówisz językiem tubylców.
- Każdy z nas czuł to kiedyś.
- Bo wszyscy, w taki czy w inny sposób, jesteśmy szaleni.’
( ‘Weronika postanawia umrzeć’ Paulo Coelho )

.
Nie pytam, czy umiesz. Ale czy potrafisz?
.
Chyba pójdę dziś wcześnie spać. 

sobota, 21 sierpnia 2004

Pomiędzy niebem a piekłem. Deszczową nocą.

Wczoraj w nocy nastrój miałam straszny, straszny. Taki, że nie podchodź, bo gryzę kopię drapię. Albo może trzymaj mnie mocno, tul głaszcz i pozwól wyparować całej złości. Czy może. Coś.
Tylko uważaj na siebie.
A później zrób ze mną co zechcesz. Będę bardzo cudowna.
Będę bardzo.
Ale najpierw...
.
‘Sabina ciągnęła swoje melancholijne rozmyślania: a gdyby miała mężczyznę, który jej rozkazuje? Który chciałby nad nią panować? Jak długo by z nim wytrzymała? Nawet nie pięć minut! Z czego wynika, że nie pasuje do niej żaden mężczyzna. Ani silny, ani słaby.
Powiedziała:
- A czemu nigdy nie używasz siły w stosunku do mnie?
- Ponieważ kochać to znaczy wyrzec się siły – odpowiedział cicho Franz.
Sabina uświadomiła sobie dwie rzeczy; po pierwsze, że to zdanie jest piękne i prawdziwe. Po drugie, że przez to zdanie Franz dyskwalifikuje się w jej życiu erotycznym.’
( ‘Nieznośna lekkość bytu’ Milan Kundera )
.
I lubię jesień. Może być wczesna.

środa, 18 sierpnia 2004

Królowa Lodu.

Przypadkiem trafiłam na pusty, jak mi się wydawało, flakonik. Nieostrożnie spróbowałam jego zapachu (jasnofioletowy, a przecież nie lubię). Poczułam go na nadgarstku. Dziwne było to szczypiące ciepło, czy może bardziej, piekący chłód. Na krótką chwilę odpłynęłam we wspomnienia ukryte w pudełku na szafie. 
.
Zawsze mogę się tłumaczyć, bo przecież ostrzegałam. Lód też parzy. A może to był ogień?
.
Nic nie powiem. 

wtorek, 17 sierpnia 2004

Coś jakby bez ładu i składu, śmierdzi mi tu brakiem polotu i smaku.

Naciągnięte podczas pielgrzymki ścięgna pod kolanem prawym wracają do normy. Jeszcze nie wiem, czy warto było.
.
Chomik podczas nielegalnej wycieczki po pokoju chyba jednak nie najadł się mysiej trutki, ponieważ żyje i aktualnie z szelmowską miną grzebie w świeżej trawie. Biedak nie zdaje sobie sprawy, co się przez niego w domu działo. Młoda rozpętała wojnę, pomstowała na chomicze klatki, dzikie myszy, ludzi, generalnie wszystko dookoła. Rozpacz w grochy, bo Toffi zaraz zdechnie. Osobiście jakoś dziwnie wydawało mi się, że nic mu nie będzie – dla takiego obżartego i rozpuszczonego chomika śmierdząca podstępem ‘karma’ nie mogła być atrakcyjnym kąskiem, zresztą, mimo wszystko głęboko wierzę, nie jest taki głupi na jakiego wygląda. Obym się nie myliła - całkiem lubię tego wścibskiego gryzonia...
.
Czytając wieczorem kolejny kryminał pani Christie stwierdziłam, że chyba znowu gorzej widzę okiem prawym, a okulary jak zwykle mam nie wiem gdzie.
Podobnie zresztą jak paszport, którego szukam bezskutecznie od wczoraj. Za szafą nawet sprawdzałam. Między nami mówiąc, bardziej zależy mi na artykule, który był w niego wciśnięty, ale głośno tego nie powiem, bo już wystarczająco oberwało mi się dzisiaj od mamy.
Tradycyjnie, rachunki. A wrzesień za chwilę, opłaty w szkole, bursie, zeszyty, książki, kurs angielskiego, francuski i jeszcze mi się niemiecki wymyślił i czy ja przypadkiem nie zapomniałam, że jedynaczką nie jestem i oprócz mnie jeszcze trójka w szkole. Pyśka do gimnazjum, Nina w podstawówce, Jasiek do zerówki, tylko Ewa w domu i ile to wszystko kosztuje. A komórka, a net, a to a tamto i mi wiecznie kasy mało. A-no-fakt. 
Oszczędzanie nigdy nie było moją mocną stroną...
.
Ale sobie myślę, że po przeżyciu fizyki z babunią S., nawet cięcia budżetowe nie są jakąś przesadnie wymyślną torturą.
.
A w ogóle, to zupełnie nie tak i nie o tym być miało.
Może za mało kofeiny na dziś.
.
Ziew.
... 

poniedziałek, 9 sierpnia 2004

Na wariackich papierach.

Kłóciliśmy się i godziliśmy, nie wiem ile razy byliśmy na krawędzi, nie wiem ile rzuciłam słów, które miały tylko i wyłącznie ranić. Płakałam, klęłam, robiłam wszystko, żeby bolało go jak najmocniej. Żeby zobaczył, jaka jestem podła i obrzydliwa. Że może racje miał ktoś, kto powiedział o mnie ‘podła zimna suka’. 
A on mimo wszystko nie dał sobie spokoju. ‘Nie rozumiem, czemu to robisz... I tak cię kocham. Przestań już!’.
Nieświadomy tego, co go czeka, dał się namówić na spacer do Częstochowy, skuszony wizją kilku wspólnych dni. Decyzja zapadła dziś między 21.00 a 23.30.
Przed chwilą wyszłam z wanny. Muszę się tylko spakować, troszkę załatać namiot, posprzątać pokój i co tam jeszcze? A, zapisać nas na tą pielgrzymkę. Artur przyjedzie do wioski koło południa, wyruszamy o 14.00. ‘Jesteś wariatką, jesteś totalną wariatką, ten pomysł jest szalony i bardzo mi się nie podoba, ale od samego początku wiedziałem, że i tak mnie na to namówisz...’
Będzie świetnie. Nie ma innej opcji.
( już ja o to zadbam! )
P.S.
‘...no też o to mi chodzi. Bądź z Arturem. Wiem, że przez najbliższe lata nie będziemy razem, ale ja będę czekał na ten moment i chce być w tym czasie twoim najlepszym przyjacielem. Kocham Cię i nie przestanę, a jak już będziemy blisko siebie za te dwa lata, będę się o ciebie starał aż mnie znowu pokochasz!’
(Dominik) 

czwartek, 5 sierpnia 2004

Brednie spod półprzymkniętych powiek.

W ciemnym pokoju. Zmęczona, śpiąca. Piję piwo Żywiec z puszki, które schłodzone było jednego z wieczorów spędzonych z Dominikiem. Wyrzucone z plecaka turlało mi się gdzieś w pokoju, stwierdziłam więc, że czas najwyższy je spożyć.
Ttak, teraz piwo i coca-cola. A w plecaku mam dwie butelki 0,5l vodki Finlandia (lime i cranberry), zakupione dziś po południu w Łodzi. Przegrałam zakład, więc wywiązuję się z umowy i proszę uprzejmie o poinformowanie mnie w sobotę, jak już będę pijana, że idąc do pierwszej komunii świętej ślubowałam abstynencję. To tak w celu pobudzenia uśpionego chyba sumienia.
Chociaż, czy ja wiem, w sumie bóg mnie nie rusza.
.
Czułości dziś w nocy i ciepła, pilnie potrzebuję.

Jest bardzo bardzo bardzo cicho.

Rozmawiałam z Arturem. Wkradła się niepotrzebna oschłość. Jakieś moje chore pretensje. Dziwny mam nastrój. Uciekłam do mamy. Jest w sypialni, Ewa śpi, tata z resztą dzieciaków nocują nad zalewem. Potrzebowałam chwili na uspokojenie. Nie trafiłam. Jeszcze bardziej się zapetłałam.
.
Nie lubię Łodzi. Powtarzam to przy każdej okazji, ale po cichu zaczynam wątpić. Przyzwyczaiłam się do nazw ulic, dzielnic, rozkładów jazdy. Mapy Poznania czy Krakowa są całkiem obce. Włączyło mi się dziwnie poważne myślenie. Matura, studia. ( ‘Masz jeszcze dwa lata’ ).
Może dlatego, że zauważyłam rok mojego bloga. Czytam o tym co myślałam kiedyś o tej porze. Jak wiele się zmieniło. Jak bardzo ja. A może wcale.
Nadal niespokoje i obawy o tej samej tematyce.
Ciągle złe sny, fear of the dark, wszystko na swoim miejscu.
Ale jednak dłuższe włosy, więcej pewności siebie.
Czuła na dotyk.
Chyba bardziej silna.
.
Chciałam, żeby podpowiedziała co dalej. ‘To twoje życie’. Tylko moje?
Oczywiście, że zrobię co zechcę.
Na dziś mogę powiedzieć tyle, że nie wiem. Tylko obiecuję sobie nie zawieść. Ich. I siebie przede wszystkim. Zastanawiam się co by jednak było, gdyby...
Chyba niepotrzebnie poruszyłyśmy pewien temat.
Córka maminej znajomej, rok ode mnie młodsza, przedawkowała. Miała wszystko. Tak? Więc dlaczego?
A dlaczego Kamil? ‘Taka bezsensowna śmierć! Popatrz, to już dwa lata...’. No, widzę, widzę, chociaż nie byłam na cmentarzu kilka miesięcy. Mocno czuję. Nigdy nie będę wiedziała dlaczego, ale chyba potrafię... nie, nie rozumiem, bo nie wiem, ale potrafiłabym zrozumieć, bo umiem sobie wyobrazić.

‘(...)
Wyrzec słowo, by stwierdzić, że głos
jest krzykiem i nikogo to nie obchodzi’
( Rafał Wojaczek )


Tak było kiedyś.
Od jego śmierci, po wielu miesiącach, moja mama odrobinę zrozumiała.
.
Kamil, dziękuję za wszystko. Za tamte wieczory, które przeciągaliśmy do nocy, nie mogąc się nagadać. Wiesz, bardzo brakuje ciebie. Między innymi po to, żebyś mógł podpowiedzieć. Wyjmując mi z ręki papierosa.
Przy tobie łatwiej było latać w chmury stojąc na solidnych fundamentach.

środa, 4 sierpnia 2004

Jak zwykła mawiać Aśka – życie komplikuję sobie w sposób niezaprzeczalnie mistrzowski.

Późno jakoś. Kiedy uciekło mi wczoraj?
Obiecałam Arturowi, że zadzwonię i umówimy się na spotkanie w Łodzi. Teraz to już nie będę chyba... dzwonić.
Spotkać się. Zobaczyć. Kochać?
To normalne jest, że nie mam żadnych wyrzutów sumienia? Zero żalu, skruchy. Wiem, że gdyby Dominik był krócej czy dłużej, nieważne, skończyłoby się tak samo. Łąka, deszcz, samochód, płyty, The Cranberries i. I. I i i. I później jeszcze pełno ludzi w domu i strych. I jeszcze i jeszcze i jeszcze więcej.
A to tylko flirt miał być. Słodka malutka ‘zemsta’ za moją szczenięcą miłość sprzed 5 lat. I miało nie być żadnego zaangażowania, żadnych uczuć. I co? Głupia jesteś, k.!

wtorek, 27 lipca 2004

Jeżeli chodzi o mnie i Dominika:

'Jeśli czegoś nie wolno, a bardzo się chce, to można'
( rosyjskie przysłowie )

hm hm hm.
Zobaczymy się za rok.

niedziela, 25 lipca 2004

Ręce mam zimne.

Trudno mówić nie, gdy myśli się tak.

Jesteśmy przyjaciółmi. Chociaż do czwartku nie widzieliśmy się pięć lat, a on mnie kiedyś nie lubił. Miejscówka na łące, piwo i dużo rozmów. W towarzystwie krowy, pań komarowych, dziwnych gwiezdnych kształtów i leflektora.
(Dominik, pamiętaj, za 70 lat w tym samym miejscu, jesteśmy umówieni!)

...mamy glany, pada deszcz, słychać dyskotekę w Ż. (dźwięki wydawane przez zepsutą pralkę), obiecuję, że jutro przyjdę wcześniej i za chwilę idę spać. W sumie... 'pozytywistycznie'.

wtorek, 20 lipca 2004

Kobieta szcz***iwa.

Nie mam czasu pisać, chociaż chwilami strasznie ciągnie mnie do klawiatury. Między sklepem, Ewą, znajomymi Francuzami, wypadami do ż-wskiego parku i conocnym wiszeniem na telefonie brak czasu na siedzenie przy komputerze. Na czytanie też. I tu boli. ‘Biesy’ harcują na półce od dwóch tygodni, a Dziadek Dostojewski odgraża się, że jak sama nie czytam, to innym bym dała i jak na przykładną obywatelkę przystało, odniosłabym książki do biblioteki. Z tym, że tam nikomu nie są potrzebne. Sprawdzałam. Przede mną wypożyczył je ktoś w 1993 roku.
*
Siedzę przy otwartym oknie w cienkiej koszulce i białych majtkach z napisem ‘angel’, co jest chyba drobnym nieporozumieniem. Po dzisiejszej akcji w parku w Łodzi, A. z pewnością utwierdził się w przekonaniu, że kocha diablicę. I będzie teraz powtarzał, że nigdy więcej nie pozwoli się sprowokować, namówić za nic nie da, bo najlepiej jest za bezpiecznymi zamkniętymi drzwiami. Na pewno będzie.
...aż do następnego razu.
*
Boję się dwóch słów. Nigdy nie uważałam, by do mnie pasowały – zbyt były puste i naciągane. A teraz. Odniesione do rzeczywistości wydają się mieć sens. I chyba powinnam je sobie wytatuować w uchu.
Dobrze mi. Tak zwyczajnie i po prostu. Spokój w domu, ciepło w sercu. 


W chwili obecnej przyszłość maluje się w barwach całkiem jasnych, jak ulubione kredki mojej siostry.

piątek, 9 lipca 2004

Wracam za 3-4 dni.

Od 5.30 na nogach. Wizyta w szpitalu. Igła. Strzykawka. AUĆ.
*
Piotrków. Spotkanie z A., nad miastem przelotne opady deszczu, czyli burza i gradobicie. Ale my jak najbardziej pozytywnie. Frytkożerca w akcji. Tolubię. Tylko ludzi za dużo dookoła. I już tęsknię. "Pokochajmy się". Jejkujej.
*
Nie chce mi się jakoś jechać do tej mojej wytęsknionej Francji. I wcale nie to, że pobudka o 5.00, ponad 20 godzin w samochodzie + moja choroba lokomocyjna. I wcale nie to, że 23.00, a u mnie burdel w pokoju, pusta torba i połowa ciuchów mokrych na balkonie. I nie to, że oglądając mecz Polska - Francja rozcięłam palec plastikową butelką coca coli. A rodzice standardowo pokłóceni warczą czując swój zapach.
*
Nie. Ja tylko chcę do łóżka z Tobą, A. Tak jak lubisz. I jak ja. Żadna Francja nie zastąpi twoich pocałunków na wewnętrznej stronie mojej dłoni.  

środa, 7 lipca 2004

Opinia lekarza.

A właśnie że nie wyglądam jak zielonoprzezroczysty ufoludek!!! WCALE NIE!

Może faktycznie nie jestem jakaś super opalona itp., ale to jeszcze nie powód, żeby mi zaraz wmawiać wszystkie choroby świata. 

niedziela, 4 lipca 2004

Radio Ma Ryja.

Od rana toczę z babcią wojnę podjazdową. Bo poszłam do kościoła nieodpowiednio ubrana ( a kazanie było wyjątkowo interesujące, geje i lesbijki to pedały i zboczeńce, aborcja, seks, golizna i młodość są be, a Radio Maryja katolicki głos w naszych domach otwiera ludziom oczy i głosi Dobrą Nowinę Padre Rydzyka z misją zbawienia świata ), bo wstyd, bo jak sowa ( JA_SOWA ), bo co ludzie powiedzą, bo palcem wytkną, bo ja mam to w dupie. Bo mam. Bo jestem głupia, bo Artur, bo pewnie ma tam u siebie pięć innych, a ja sobie bóg wie co myślę, bo ja też powinnam mieć najmniej pięciu, bo jestem młoda, bo co ja sobie myślę, bo po co on miałby tutaj przyjeżdżać, bo co nie wytrzymam 2 miesięcy, bo co się chce pochwalić koleżankom, że mam, taaak, bo jestem głupia, bo sobie myślę, że co, że jaka ja jestem, pełno lepszych i ładniejszych ode mnie, bo... 
Spokojnie, tylko spokojnie, oddychaj, powoooli, spokoooojnie...

Za 3-4 dni jadę do Francji. Nie wiem ani gdzie, ani na jak długo, wiem, że do domu Katiany, którą znam bardzo pobieżnie, bo półtora roku temu nie mogłyśmy się zbytnio dogadać, gdyż ja po francusku rozumiałam oui, merci i bonjour. I boję się. Bo co ja potrafię po roku nauki, cóż z tego, że 5 lekcji tygodniowo + praca własna...
Ale. Mimo wszystko. Odrzucając swoje słynne czarnowidztwo. Mam nowe hasło:

'wyczuć taką chwilę,
w której kocha się życie
i móc w niej być stale na wieczność w zachwycie'
( 'Przebudzenie' Buzu Squat )


Chcę wierzyć, że będzie ok.

poniedziałek, 28 czerwca 2004

‘...jak to zwykłeś robić Ty, wyczuwam, wyczuwam Cię w zapachu ubrań’

Chłodny prysznic zmył zmęczenie i uspokoił rozpaloną skórę. Na krótko.
A teraz, teraz siedzę. W jego bluzie. Tej samej, w której spał w nocy przed wyjazdem. Tej samej, która pachnie nim tak bardzo, że nieobecność jego dotyku jest aż boleśnie nieznośna. Czuję zapach, tylko szeptu i muśnięć wilgotnego języka, oddechu na szyi, pieszczot dłoni, ciepła, uścisku ramion i ud przy udach brakuje.

Nie chcę sama.

UVA, UVB.

'Są dni kiedy się śmieję 
są kiedy jest mi smutno
fortuna bywa miłą
lecz bywa też okrutną
czasami deszcz mnie zmoczy
czasami słońce spali...'
( ‘Pozytywka’ Farben Lehre )


Ttak... pogoda niezdecydowana, to leje, to świeci, a ja naiwna nie wysmarowałam się żadnym kremem i po prawie całodniowym porządkowaniu podwórka mogę się pochwalić nierównomiernymi plamami ognistej czerwieni na skórze. Ajć.

sobota, 26 czerwca 2004

Wakacjuję.

W domu. Pudła z rzeczami przewiezionymi z bursy stoją od wczoraj na środku pokoju. Sprzątnąć mi się nie chce. Skoro tak się namęczyłam, żeby to wszystko spakować, to po diabła robić teraz to samo, tylko w drugą stronę? 
Trochę się boję tych wakacji. Większość czasu spędzę w domu, a doszłam do wniosku, że lubię niewiele osób z obecnych w najbliższej okolicy znajomych. Ale. w sumie po co mi ci ludzie, jakoś poradzę sobie bez nich. Gorzej z tym, jak wytrzymam bez Artura...
*
Szymon się do mnie odezwał wczoraj, ponieważ
'Szymon (25-06-2004 23:29)
obiecałem pewnej osobie że jeżeli coś się stanie to załatwię jedną rzecz z Tobą.'

I wyjaśnił. Że był chamski, nieprzyjemny i krnąbrny, ponieważ chciał, bym zajęła się realnym wówczas Januszem i dała sobie z nim spokój. Egoistyczno - szlachetne pobudki. Wyszło jak wyszło, finał jest znany. na pytanie, co dalej z naszą znajomością, odparł, że się musi zastanowić, bo chociaż zapewniam, że trochę się zmieniłam i nieco zmądrzałam, boi się zaufać. Ale 'jeszcze pogadamy' i zobaczymy. Może wreszcie wszystko między nami się wyprostuje. Bo przecież
'Z każdym dniem zmieniam się,
zmieniam się i wiem
że istotna jest to zmiana'

i wreszcie zrozumiałam, że
'z każdym dniem więcej wiem,
więcej wiem a to bardzo w życiu mi pomaga
(...)
dobrze wiem, po co żyć lecz nie pytaj mnie
każdy s w o i m życiem żyje
ja mam coś, ty masz coś, każdy ma swój cel,
każdy swoją drogą idzie,
dobrze wiem po co mam starać się
i żyć tylko najprawdziwszym życiem,
z każdym dniem mocniej wiem co w nim ważne jest,
a co jest w nim n a j w a ż n i e j s z e!'
( 'Najważniejsze' Hey )

*
Ewa ma już 3 zęby, intensywnie gaworzy i zaczyna siadać, uwielbia jeść łyżeczką wszystko, od biszkoptów, przez barszcz, kalafiora i koktajl truskawkowy. I ktoś powiedział dziś, że robi się coraz bardziej podobna do mnie. Hm?
I tak sobie myślę, że kocham tego brzdąca, moja najmniejszą siostrzyczkę, która pewnie będzie niewiele starsza od moich dzieci.

*
To wszystko na dziś, dziękuję za nieuwagę, idę do łóżka szukać Artura. Przez telefon.

niedziela, 6 czerwca 2004

Waniliowo.

Słodka Chwila z geografią, czyli fizyczne zero. Nienawiść w oczach and FAK JU, SZYBA. Nogi mi zmarzły. Ale ja tu jeszcze wrócę. I pogadamy inaczej.

sobota, 8 maja 2004

Nieprzyzwoita.

Popisałam się inteligencją i zostawiłam brudne spodnie w bursie. Czyli nie mam co na siebie włożyć. Będę latać z gołym tyłkiem. 

+ zauważyłam brak ludzi, z którymi mogłabym w tej właśnie chwili porozmawiać, na takim gadu gadu chociażby. I w ogóle również.

+ chciałabym, żeby A. mógł mnie teraz objąć. I uśpić. Mizianiem. Hmm...
No dobra, mam na niego ochotę. 

piątek, 7 maja 2004

‘Styczeń luty maj gdzieś zgubiłam marzec’...

Trwam sobie w Łodzi, belle ville, ble. To tu to tam. Czas przecieka mi między palcami. Sama nie wiem co kiedy się dzieje, i przecież ‘wczoraj był wrzesień’. Przegapiłam pierwsze ząbki Ewy. Zapomniałam o blogu. Muszę zwolnić.
.
Zbieram do pudełka po butach rzeczy z inicjałami J.L. tak żeby w jednym miejscu na zawsze na niepamięć były. ‘Oto mężczyzna oto kobieta, nikt nie uwierzy że się kiedyś kochali’.
.
Obecnie i od miesiąca pełna Arturowych myśli. Zataczam się pijana szczęściem. A mój stosunek do alkoholu nieuregulowany. Rozbieram. Rozbieram wszędzie, wzrokiem sobą myślami. Błądzę. Palcem. Po skórze. Wszędzie. I pamiętaj, że ‘tego dnia czystość została pogrzebana, razem z nią legł wstyd’, więc nie dziw się, że tak a nie inaczej postrzegam pewne sprawy, bo dla mnie seks, to jest...
.
Czarna. Od stóp. Bo lubię i bo żałoba. Dziadek miał 90 lat. Ale każdy dzień byłby zły i według mnie nieodpowiedni, chociaż w sumie każdy był równie dobry a może nawet najlepszy. 3 maja. Nie sądziłam, że będę płakać.
.
Mam więc usprawiedliwienie swej nieobecności na Paulinowej osiemnastce, która właśnie trwa. Tak serio, to obca mi jesteś i taka nie ty, a może zawsze byłaś, tylko ja myślałam inaczej. Kiedyś chyba by mnie bolało. Teraz raczej obojętne.
.

Ostatnio przylepiłam na swej słynnej ścianie kartkę z tekstem Pidżamy Porno:

‘Naprawdę raz zobaczyłem anioła
Podziurawiłem mu skrzydła
Brzydła mu twarz od kolejnych uderzeń
Aż wokół stłukły się lustra’

I tylko czasami chce mi się krzyczeć. Ale jest dobrze, jest tak dobrze, że chwilami boję się obudzić. Niech trwa.
.
Nie zwracam uwagi na fizyczny ból, którym moje ciało sygnalizuje, że coś w nim nie gra.
Bo ja lubię, lubię...? 

niedziela, 25 kwietnia 2004

poniedziałek, 12 kwietnia 2004

Gdybyś kiedyś chciał mnie kochać...

Wiedz, że:

'obiecywałam niebo
ale to nieprawda
bo ja cię w piekło powiodę
w czerwień - ból

nie będziemy obchodzić rajskich ogrodów
ani zaglądać przez szpary
jak kwitnie georginia i hiacynt
my – położymy się na ziemi
przed bramą czarciego pałacu
zaszeleścimy anielsko
skrzydłami o pociemniałych zgłoskach
zaśpiewamy piosenkę
o ludzkiej prostej miłości

o promyku latarni
świecącej stamtąd
pocałujemy się w usta
szepniemy sobie – dobranoc

rano – stróż nas przegoni
z odrapanej parkowej ławki
i śmiejąc się okropnie
wskaże – ogryzek jabłka
leżący pod pniem jabłoni'

( H. Poświatowska )

Koniec i początek.

'nie wiem co kocham bardziej
ciebie czy tęsknotę za tobą
czy pocałunki czy pragnienie pocałunków
(...)’
( H. Poświatowska )


Koniec. 13 okazało się liczbą ostatnią, chociaż chyba nie pechową – nie dla mnie. Nie będzie więcej wspólnych miesięcy. Nie będzie więcej. Wystarczy. K. i J. przekreślone grubą kreską. Nie ma nas.
Jestem ja i... on? Jeszcze nie do końca nowi my, ale już, już... może jutro okaże się początkiem? Może teraz będzie inaczej, może oboje będziemy chcieli i zaczniemy poznawać się w ten najbardziej bliski sposób, może w jego ramionach odnajdę swoją kobiecość i ciepło, które zagubiły się jakiś czas temu, gdzieś między chorą zaborczością a kłótniami, brakiem zrozumienia i pozornym ‘wszystko świetnie!’.
Być może jestem podła, perfidna, przebiegła, kłamliwa, zepsuta i pełna zła. Masz prawo tak myśleć, ‘oceniaj mnie, niech jad strumieniami leje się’... Ale pamiętaj, że to twoje subiektywne zdanie i tak naprawdę wcale mnie nie znasz. I to nie tak miało być. Ja tylko... naprawdę chciałam dobrze. I tak będzie lepiej. ‘Możesz płakać, możesz krzyczeć, mój cień nie zna twojego cienia’. I zrozumieć musiałam, że ‘z nas dwa anioły są, nie jeden’... Ty też zrozum. Tak naprawdę nie pasujemy do siebie.

piątek, 9 kwietnia 2004

I’ve got the picture in my head...

‘Czy nie masz wrażenia, że
Odkąd ty i ja to my
Znajomym do nas za daleko
I jakoś dziwnie nie po drodze...’
( ‘Że’ Hey )

Już NIE!
Odżyłam. Tu spacer, tam wyjście na miasto, to znów przesiadywanie w towarzystwie. I nagle tak dużo czasu na wszystko, na ludzi, na naukę. Nikt mi nie marudzi, że wymazałam rzęsy czarnym tuszem, pociągnęłam paznokcie bezbarwnym lakierem, albo że widać mi kawałek brzucha. I chociaż jesteśmy razem, ja = absolutnie niewidzialna i wolna. W urodziny ( 6.04. ) przemyślałam kilka spraw, sprecyzowałam nieco plany na najbliższą przyszłość, podsumowałam ubiegły rok, wyciągnęłam wnioski.
Jest dobrze. Odzyskuję równowagę. Nabieram ochoty na coś nowego. Czekam na okazję, by powiedzieć ‘I can’t be with you’. Być może ‘na moich plecach kształt dłoni ubranej w twoje linie papilarne’. Nie twoje. Jego. Być może... A.? Nie wiem, no nie wiem. Bo ja tak lubię te słowa. Nie nie nie nie wiem. ‘Nie mam siły na zabawę w miłość’. Nie chcę pakować się w kolejny tzw. poważny związek. Ale chcę cię pocałować, A. I być może scena hotelowa z ‘Podwójnego życia Weroniki’- I’ve got the picture in my head, in my head, it’s me and you, we are in bed, we are in bed…
Lubię kiedy trzymasz mnie za rękę.
Ciepło.

niedziela, 4 kwietnia 2004

Człowiek człowiekowi.

Wcale nie tak, że jestem jakaś młodociana Matka Teresa, mnie tylko kurwica bierze, kiedy widzę wypindrzoną lalunię, jak patrzy pogardliwie na staruszkę, stojącą przed nią w kolejce, na jej koszyk z bułką i opakowaniem margaryny, na zniszczoną torebkę przyciśniętą do boku, kurwica mnie bierze, kiedy lalunia uśmiecha się drwiąco widząc powykrzywiane palce nie mogące wysupłać drobnych, jak prycha na widok rozsypujących się monet, potrząsa swoimi tlenionymi włosami jęcząc ‘o dżizas!’, kiedy spłoszona kobieta przepraszającym tonem szepcze coś w kierunku zniecierpliwionej kolejki pakując drżąco swoje mizerne zakupy. 

Tak mi się przypomniało, że przedwczoraj po południu.

'Il faut voyager loin, en aimant sa maison.'

'Dalekie trzeba podejmować podróże, kochając swoje domostwo.'
( G. Apollinaire )
.
Ewunia.
I ja chciałam, żeby jej nie było?
Cudna jest.

sobota, 3 kwietnia 2004

‘Pamiętam tylko, że była wtedy wiosna...’

‘...uwiodła mnie przepaść jednego spojrzenia,
runęłam w nią rozkładając ramiona...’
( ‘4 pory’ Hey )

.
J. wrócił do Warszawy. Na dobre. Na złe? Sama w Łodzi zostałam. I niby racja, że są przecież inni ludzie, racja, że sama tego chciałam, wszystko prawda, ale jednak... jednak tęsknię za nim, już, teraz, dopiero zaczynając zdawać sobie sprawę z tego, że znowu będziemy widywać się okazyjnie i kombinować, gdzie znaleźć trochę spokojnego miejsca, żeby móc się sobą nacieszyć.
Chociaż może tego nam właśnie trzeba.
.
Wstań, umyj się, ubierz, spakuj plecak, wsiądź w autobus, zmień buty, załóż mundurek, czekaj pod klasą, uważaj na lekcji, przerwa, lekcja, przerwa, gadu gadu, lekcja, lekcja, bla bla bla, zdejmij mundurek, autobus, bursa, ludzie, nauka, przerwa, spacer, miasto, nauka, pigułka, ludzie, nauka, nauka, kawa, książka, nauka, muzyka, rozbierz, umyj, nauka, muzyka, łóżko, sleeping well – no bad dreams.

‘electric blue eyes always be near me,
electric blue eyes I need you

If you should go you should know I am here
Always be near me guardian angel
Always be near me, there's no fear'
( The Cranberries )


Nie myśl, nie zastanawiaj się, nie analizuj, spokój to rozsądek, rozsądek to dystans!!
Damy radę, nie?

środa, 31 marca 2004

.

Nie wiem kiedy będę. Nie wiem, kiedy napiszę coś sensownego.
Na razie bujam się między snami o J. a P. z przewagą P., wpadłam w rytm sprzątaniowo - naukowy i udaję, że wcale za domem nie tęsknię.

Nowe dwa kolczyki w uchu lewym i rude włosy. O.

wtorek, 23 marca 2004

Chyba.

‘Po-da-ruj mi coś cze-go nie 
zdobę-dę sama,
a wte-dy ja sze-pnę ci
możesz mnie dotknąć

może pozwolę ci byś ze mną budził się
może powiem ci jakie lu-bię wino
może pozwolę ci zapalić świeczkę gdy
w pewna zimową noc
zga-śnie światło.’
( Hey )

Naprzemian z Nosowską, która, jak twierdzą niektórzy, wprowadza mnie w psychodeliczny nastrój.

Jest dobrze jest dobrze jest dobrze jest dobrze jest...

...super, więc o co mi chodzi?

Wściekłam się, że wszystkie długie spódnice, które mi się podobały z ledwością sięgały moich łydek. I ta czarna, na którą się tak strasznie napaliłam, że tylko ta i żadna inna, była świetna, ale jakieś 20 cm za krótka. Dlatego zamierzam wysmażyć odpowiednie pisemko i zaapelować do krawieckiej braci – proszę, szyjcie ciuchy dla ludzi mających ponad 175 cm wzrostu ( długie nogi, długie nogi! )...
Joasiu, Madziu – informacja, którą podało radio kilka dni temu, tą z której miałyśmy taki straszny ubaw – że niby w tym sezonie modny będzie róż, pomarańcz, zieleń i żółć i wszystko, byle jaskrawe – to prawda! Nawet czarne bluzki oszpecone są jakimiś jarzeniowymi wstawkami. Makabra.
Żeby wygrzebać coś bardziej normalnego i w swoim nijakim stylu przegoniłam babcię przez kilka hal ( mama odpadła po dwóch pierwszych i kolejny raz powiedziała, że ostatni raz robi ze mną zakupy ), wymęczyłam psychicznie kilkunastu sprzedawców i przy okazji siebie. Bo to jest tak, że ja nie wiem czego chcę ale zdecydowanie wiem czego nie chcę!
*
Zamierzam się podobać. Sobie. Jaśkowi? No, może. P. Tak, P. Jemu szczególnie. Chociaż to i tak bez sensu, bo skoro jesteśmy przyjaciółmi, to chyba wszystko jasne i w miarę oczywiste. Co nie zmienia faktu, że zależy mi na jego opinii. Może dlatego śni mi się ostatnio. Za często trochę jak na przyjaciela. Niemniej cieszę się, bo przynajmniej wtedy mam u niego jakieś szanse.
Nie! Nie myślę o zdradzie J.! Ale... Niekonsekwentna jestem. Jak już z nim zerwałam, to mogłam się trzymać. A nie. Mięczak. To nie jest łatwe. Odejść od człowieka, z którym przez ponad rok dzieli się siebie. ‘Dajmy sobie jeszcze jedną szansę!’ Daj-my.
*
I jutro farbuję włosy. I do kosmetyczki idę – dodatkowy kolczyk w uchu. A może dwa.
Mama: aleś mi się rozbrykała w tej Łodzi.


No ba.

środa, 17 marca 2004

.

glanyszmacianatorbapustekarki.
'Dwa nie wysłane listy trzy nie napisane słowa'

niedziela, 14 marca 2004

Plątanina.

Zostałam na weekend w Łodzi. Że niby się uczę. Dwa razy w tygodniu korki z chemii, z fizyki, do tego matma. I proszę efekty - ( humanistka ) 3 z odpowiedzi z polskiego, ale pewne 4 z klasówki z chemii i 4+ z biologii. Świat się kończy.
.
Kryzys został chwilowo zażegnany. Pozornie. Bo jak powiedział kiedyś niejaki Szymon, ja muszę zrobić sobie centralną dramaturgię. Och. Mężczyźni.
Janusza zachowanie doprowadza mnie do szewskiej pasji. Nie będę tolerować szantażu emocjonalnego. Mam dosyć jego chorej zazdrości i usilnych prób kontrolowania mnie na każdym kroku. Chociaż z drugiej strony... W piątek mieliśmy rocznicę. Dostałam bukiet czerwonych tulipanów, poszliśmy do kina, później spałam u niego... Przypominałam sobie jak było kiedyś, na początku, jak chcieliśmy siebie zachłannie, jak wykorzystywaliśmy każda chwilę, żeby tylko być bliżej i czuć się bardziej. Nie wiem. Zaplątałam się. Nie ufam mu jak dawniej, okłamał mnie wiele razy, nie powiedział, że wagaruje i zupełnie olewa szkołę. Chyba jednak chcę, żeby pojechał do Warszawy. Może tam się obudzi i zacznie coś robić. Może powinnam za nim zatęsknić i wtedy wróci mi zdolność kochania go. A teraz... teraz pojawił się ktoś. Nazwijmy go na razie Iksem. Iks właściwie jest od dawna, ale przyciąga moje spojrzenie od pewnego poniedziałku. Renata radzi mi zaprzyjaźnić się i wybadać sytuację. Ale ja już mam wrażenie, jakbyśmy się znali od tak dawna, tak, że żadnych zahamowań, 100% szczerości. Nie wiem. No nie wiem. Nie będę działać pochopnie i bezmyślnie.
.
Tak naprawdę to ja boję się być sama.
I spać sama też się boję.

niedziela, 7 marca 2004

Poddaję się.

Jeżeli w ciągu najbliższych dwóch tygodni dostanę niedostateczną z matmy, chemii i fizyki, i jeśli dostanę tróję z biologii, ze sprawdzianu, na który się NAUCZYŁAM – pierdolę I LO i przenoszę się do innej szkoły. I szkoda mi będzie tylko francuskiego.

Nie daję rady być w tej szkole. Za dużo mnie to kosztuje zdrowia i nerwów. Bo nigdy w życiu nie byłam tyle chora, co przez ostatnie pół roku. Nie warto chyba.
Przeliczyłam się. Wcale nie jestem silna. Ani mądra.
Najwidoczniej Łódź nie jest moim miejscem. I jeśli kiedyś będę miała wybierać studia, jedno jest pewne – wszędzie, tylko nie TAM. Nigdy więcej tego koszmarnego miasta.
I nazwij mnie tchórzem. Nazwij. Ale najpierw postaw się na moim miejscu. I będąc normalnym człowiekiem przeżyj tą szkołę. Wtedy postawie ci pomnik i publicznie przyznam, że jestem idiotką. A teraz pozwól mi się pogrążyć. Bo muszę wrzucić kilka rzeczy do plecaka i wyjść na przystanek. I dojechać do Dworca Łódź Fabryczna. I mieć w sobie tyle samozaparcia, żeby wstać i pójść w poniedziałek do szkoły, ze świadomością, że na drugiej lekcji jest fizyka. A we wtorek sprawdzian z matmy.

Do widzenia się z państwem.
Wrócę, jak będę. Jeśli.

Poddaję się.


Jeżeli w ciągu najbliższych dwóch tygodni dostanę niedostateczną z matmy, chemii i fizyki, i jeśli dostanę tróję z biologii, ze sprawdzianu, na który się NAUCZYŁAM – pierdolę I LO i przenoszę się do innej szkoły. I szkoda mi będzie tylko francuskiego.

Nie daję rady być w tej szkole. Za dużo mnie to kosztuje zdrowia i nerwów. Bo nigdy w życiu nie byłam tyle chora, co przez ostatnie pół roku. Nie warto chyba.
Przeliczyłam się. Wcale nie jestem silna. Ani mądra.
Najwidoczniej Łódź nie jest moim miejscem. I jeśli kiedyś będę miała wybierać studia, jedno jest pewne – wszędzie, tylko nie TAM. Nigdy więcej tego koszmarnego miasta.
I nazwij mnie tchórzem. Nazwij. Ale najpierw postaw się na moim miejscu. I będąc normalnym człowiekiem przeżyj tą szkołę. Wtedy postawie ci pomnik i publicznie przyznam, że jestem idiotką. A teraz pozwól mi się pogrążyć. Bo muszę wrzucić kilka rzeczy do plecaka i wyjść na przystanek. I dojechać do Dworca Łódź Fabryczna. I mieć w sobie tyle samozaparcia, żeby wstać i pójść w poniedziałek do szkoły, ze świadomością, że na drugiej lekcji jest fizyka. A we wtorek sprawdzian z matmy.

Do widzenia się z państwem.
Wrócę, jak będę. Jeśli.

piątek, 5 marca 2004

Dziadek Dostojewski wprowadził mnie w Idiotyczny klimat, Nastasjo Filipowna!

Stukam w klawiaturę. I tak. Zdanie. Jedno, drugie. 
Backspace.

‘Kiedy poobcinam paznokcie albo umyję głowę, albo nawet teraz, kiedy pisząc, słyszę burczenie w brzuchu, znowu mam uczucie, że moje ciało zostało za mną ( nie popadam w łatwe dualizmy, ale mimo to widzę różnicę między mną a moimi paznokciami )
że jakoś niedobrze jest z moim ciałem, ze za dużo go lub za mało ( to zależy ).’
( rozdz. 80 ‘Gra w klasy’ )


A na kolację tabletka ciemnozielona, biała i dwie pomarańczowe. Można by z nich twarz ułożyć. Tylko kolory nie takie.
Chyba dietę mam nieodpowiednią. Dziś od rana pół tabliczki czekolady i butelka pepsi - jako że w ramach oszczędności nie wykupiłam na piątki bursowego wyżywienia ( książek kilka wypatrzyłam. Drogie są, o. ). Ale ćśśś....!
Blada jestem. Oblej mnie syropem poprawiającym odporność, wywinęłam się zapaleniu płuc, taki słodki. I bądźmy cudownie niepoważni. Kochajmy się w kuchni, przypalmy frytki, przepytaj mnie z francuskich słówek, oglądajmy razem Scooby Doo, co nowego u niego, co nowego u nas, a nic, stare dzieje wszystko, strona o podanym adresie nie istnieje, co było a nie jest nie pisze się...
Z rejestru strasznych snów.

Nie dziś, kochanie,
boli mnie głowa.

niedziela, 29 lutego 2004

‘A l e m i ł o ś ć, t a k i e s ł o w o...’

Coś nie gra. Kamyk wypadł poza pole. Ktoś stracił punkty, ktoś stracił kolejkę, ktoś traci cierpliwość...! 

‘Lubisz rządzić, a ja powoli mam tego dosyć i twoje rządzenie sprawia mi coraz mniej przyjemności. Jesteś młodsza i oczekujesz czegoś innego. A skoro ty rządzisz...’
( J. )


Osobowość autorytarna. Zgadza się.

Widział ktoś kota chodzącego grzecznie na smyczy?

‘Tak to sobie żyli Punch i Judy, przyciągając się i odpychając jak należy, o ile nie chce się aby miłość stwardniała na metal albo zamieniła się w romans bez słów. Ale miłość, takie słowo...’
( Rayuela )

sobota, 28 lutego 2004

Warto. Teatr Nowy.

'Mistrz i Małgorzata' - M. Bułhakow

przekład - Irena Lewandowska, Witold Dąbrowski
adaptacja i reżyseria - Andrzej Maria Marczewski
scenografia - Anna i Tadeusz Smoliccy
muzyka - Marek Dyjak 

piątek, 27 lutego 2004

Myśli bezładne oplatają głowę.

Mama się martwi. Bo blada taka jestem i jakaś nieswoja i narzekam, że nadgarstek boli, że brzuch. Dodając do tego fakt, że w niedzielę marudziłam, że mi niedobrze, mama wysnuła przypuszczenie amożetywciążyjesteś?
No, nie, nie jestem. Chyba. Raczej. A nawet na pewno, przecież biorę pigułki. Tylko obawiam się, że one takie nie do końca trafione. Apetyt mam po nich ogromny. Nastrojową huśtawkę również. Do tego prawie zerowa ochota na seks, czy w ogóle cokolwiek. Tylko bym się przytulała i spała przy nim. A jak już coś się dzieje zmuszam go, żebyśmy się dodatkowo zabezpieczali. Boje się, że te pigułki nie działają. Boję się ciąży. W ogóle wszystkiego się znowu boję. Na ciemność reaguję alergicznie i przejście w nocy przez pokój od ściany do łóżka stanowi nie lada problem. I między nami mówiąc, tęsknię za domem. Czuję się zupełnie obca w szkole. Chociaż lubię większość ludzi. To jednak obca, z zewnątrz, gdzieś z daleka, zza szybki jestem. Dodatkowo niektóre lekcje przyprawiają mnie o dreszcze. Co z tego, że będę mieć 5 z francuskiego, polskiego, geografii, jeśli nie zdam z fizyki i chemii? Czuje się jak kompletna idiotka. Bo oni wszyscy tacy mądrzy i świetni. Tak naprawdę niewiele jest osób, przy których potrafię być sobą. POPRAWKA - przy których nie czuję potrzeby udowadniania, że jestem inna niż w rzeczywistości. Lepsza i fajniejsza. Albo odwrotnie. Ostatnio miałam wielka ochotę wsiąść w autobus i schować się w SWOIM pokoju. A kiedy zadzwoniłam do DOMU i usłyszałam maminy głos, pełen troski, kochaniecosiędzietakajesmutnajesteś, a w tle babcię tatę dzieciaki ( Jaś wrzeszczący na całe gardło mamoooo daj mi telefon muszę powiedzieć Kasiuni że ją bardzo kocham! A do tego kwiląca przy słuchawce Ewa. ... ), to po prostu musiałam płakać, musiałam, chociaż nie chciałam wcale. Ale przecież nie powiem, że tak czuję, że aż ściska chwilami, że to nie jest do końca takie jak być powinno, że ja znowu cały czas uciekam w snach, bo znam ich treść, i wiem, co będzie dalej, więc chcę się obudzić i uciec. I wcale nie jestem silna. I bez twojej ręki nie pójdę dalej, raczej skoczę z tego pieprzonego mostu, w dół droga jest bardzo prosta i szybka. Zobacz, stoję przy barierce, taka kruszynka o wzroście 176 cm i wadze 68 kg, trzymaj mnie mocno i powiedz, że będzie dobrze, wbrew pozorom, to działa...

niedziela, 22 lutego 2004

Zeroekran.

“Parfois je semble un peu morose et timide, renfermee et alors je pese chaque mot. Mais en realite avec mes amis je suis bavarde. Certains pensent que je suis egoiste, insolente et presomptueuse. Je sais que j’ai les defauts – je suis tres tetue, impatiente et paresseuse...”
( W przybliżonym tłumaczeniu:
"Czasami wyglądam na trochę ponurą i nieśmiałą, skrytą i ważę każde słowo. Ale w rzeczywistości,
z przyjaciółmi jestem gadatliwa. Niektórzy uważają, że jestem egoistyczna, bezczelna i zarozumiała. Wiem, że mam wady - jestem bardzo uparta, niecierpliwa i leniwa..." )
… i za cholerę nie mogłam sobie wymyślić, jakie mam zalety. Bezlitośnie odrzucałam wszystkie podpowiedzi dziewczyn, bo właściwie wcale nie jestem taka szalenie responsable czy bienveillante. Ostatecznie przytknęłam przy ambitieuse i franche, chociaż pewności nie mam, czy chorą ambicje i zbytnią niekiedy szczerość zaliczyć można do cech, którymi warto się chwalić.

*

‘Kochanie, wydaje mi się, że ty lubisz myśleć, że inni myślą o tobie źle, i to myślenie w gruncie rzeczy sprawia ci przyjemność. Mam rację?’
( Janusz )

sobota, 14 lutego 2004

'Późno już, chodźmy spać...'

Znów otwarte okno. Drżę sobie w koc zawinięta. Oczy mnie pieką, dym to, monitor, czy okulary mam nie wiem gdzie. 
Znów spotkanie w trójkąciku. Podstępnie potraktowałyśmy Przemka wywarem z lubczyku podanego w szklance coli ( cel –> Przemysławie, kochaj i pozbaw Paulinę dziewictwa, koniecznie przed osiemnastką ). Przeżyłam też mały szok, wchodząc do pokoju i widząc rodzonego ojca w towarzystwie moich przyjaciół, wszystkich z fajkami w dłoniach, rozpromienionych i dyskutujących przy akompaniamencie Boba Marleya o rzucaniu palenia. Grzybek gadał z tatą, ja szeptałam w łóżku z Pauką, a pozostawienie małego Jasia w pobliżu okazać się miało wysoce tragiczne w skutkach ( Jaś wykorzystał usłyszane informacje i ujawnił je nieco później, utwierdzając Grzybka w przekonaniu, że Paulina mówi inaczej, niż myśli ). Gra w skojarzenia zajęła nam niespodziewanie dużo czasu. Znamy się jednak. Przenikanie, łączenie kontekstów, prowokacje, ciepło – zimno, myślenie jakże odmienne, a jednak wiele nas łączy. Zabawne. Gadam z nią – o nim, gadam z nim – o niej. Wiszę miedzy nimi, taka pieprzona dobra wróżka na pół etatu. Tymczasem sama jestem chamska w stosunku do Janusza, ponieważ wysłałam Szymonowi kartkę. Chociaż ta kartka zupełnie nie miłosna była. Czysto koleżeńska, bez głębszej treści, na celu miała jedynie okazanie szczerej sympatii. Ale. Ja wszystko nie tak zawsze zrobię. I niepotrzebnie. Dystans! W Łodzi oprzytomnieję. Szkoła da mi ostrego kopniaka, narzekanie na brak zajęć pozostanie w sferze marzeń, witaminki kawa i pigułki chlebem powszednim się staną, cienie pod oczami nie będą niepotrzebnym wydatkiem, ale bonusem do bólu głowy, niewyspania i zmęczenia, a nad wszystkim unosić się będzie atmosfera bursowych pogaduszek, nerwów przed fizyką, filmów pod kocykiem w towarzystwie Janusza, poranków oderwanych od rzeczywistości, zapchanych autobusów, odrapanych kamienic i dresiarzy ze Śródmieścia. 
* Tool –> ‘Schism’

środa, 11 lutego 2004

‘Usypiam w sadzie krzyków przekwitłych’

Wietrzę pokój. Na parapet wpadło trochę śniegu. I zimno się zrobiło. Wizyta Pauliny i Grzybka była, jak zawsze, bardzo miła i obfitująca w dwuznaczności, podteksty, niedopowiedzenia, papierosy i coca colę. Przyznać muszę, że kiedy tak siedzieli razem na moim łóżku, wyglądali bardzo... Bardzo. Aż nabrałam ochoty na coś bliskiego z Januszem. Tak, że w pewnej chwili chciałam zadzwonić, powiedzieć mu jak bardzo tęsknię i chociaż ‘jedyny mój to zaledwie kilka dni’ ja już ‘dotykam się tak jak to zwykłeś robić ty wyczuwam wyczuwam cię w zapachu ubrań’...

Nie wiem, co będzie. Mimo tego, że mama już o wszystkim wie, chociaż rozmawiałyśmy wczoraj tak szczerze jak nigdy, i najpierw wzajemne obwinianie botynigdyniemaszdlamnieczasu a
botysięzamykasziniechceszwcale, później przyznawanie sobie racji w stopniu mniejszym lub większym, i nerwy i złość i łzy i żal, i dużo dużo słów, i przepraszam i już będzie lepiej, zawsze, od teraz, i inaczej i... cieszę się. Ale jakoś nadal pełna obaw jestem, że coś pójdzie nie tak, że ją zawiodę, że... A może to ten Therion w głośnikach. Może nocny chłód, nieobecność Janusza albo wczorajsza ( skądinąd zupełnie sympatyczna ) rozmowa z Szymonem wprowadzają mnie w tej dziwny nastrój, kiedy mam wrażenie, że ‘niebo znów na głowę spada mi i nadziei coraz mniej na słońce’... I chyba znów się boję. 

niedziela, 8 lutego 2004

Why don’t you tell me little girl, why are you so... sad?

Dlaczego nie potrafisz znaleźć dla mnie chwili właśnie wtedy, kiedy potrzebuję i jestem skłonna porzucić przylepioną do twarzy obojętność, znudzenie, pewność siebie tak bardzo pozorną i moje słynne już bojamamtowszystkowdupie, a w dodatku świetnieradzęsobiesama?

Ewka płacze, brzuch ją boli, zapowiada się dłuższy koncert.
Ale mamo, ja też krzyczę, MAMOOO!!! MAMO! Spójrz, no popatrz na mnie, zobacz! Zauważ wreszcie, że chcę porozmawiać, sama przyszłam, skoro nie masz siły wchodzić do mnie na piętro z Ewą, to ja przyszłam do was, jestem, widzisz! Wiem, że nieudolnie próbuję zacząć temat, wiem! Ale, do jasnej cholery, pomóż mi jakoś!!! W ciemności łatwiej, więc nie zapalaj światła, nie wołaj jeszcze taty do sypialni, nie... No ej, mamuś... ...MAMO!!!

MAMO.
Mamo.
ma - mo.
ma mo.
m. a. m. o.
m a m o m a m o m a m o m a m o m a m o m a m o !
.
tak.
więc właśnie.
świetnieradzęsobiesama.
.
.
.
You will never cry again.
Wciąż chłodno.

sobota, 7 lutego 2004

Kolejna osoba, która zna mnie jak nikt inny.

Ponuro. Niebo ciemne, zachmurzone, drzewa potargane, wiatr świszczy wściekle wdzierając się przez nieszczelne okna do pokoju pełnego zapachu tej czerwonej świeczki z powtapianymi muszelkami, która pachnie wakacjami nad morzem dwa lata temu, kiedy ciocia M. wyprowadzona z równowagi moim zachowaniem i stosunkiem do świata wygarnęła mi jak bardzo jestem nieodpowiedzialna, egoistyczna, introwertyczna, przekonana o swojej wyjątkowości, bo z nikim się nie zaprzyjaźniłam, i tak dalej i tak dalej. Zapiekło wtedy. Tym bardziej, że podczas całego pobytu zajmowałam się 4letnim wówczas Jasiem na tyle dobrze, że ludzie brali mnie za jego matkę. 
Dzisiaj, kiedy wróciłam z P., wzięłam na ręce marudzącą Ewę. Ciocia z uśmiechem na ustach zabrała mi małą, dodając ociekającym słodyczą głosem ‘ona przecież ciebie wcale nie zna!’. Ja ją kiedyś zabiję. Ciotkę, oczywiście.

Z herbatą u Cortazara.


Gram w klasy. 
Czytam we wszystkie strony, nie patrząc na numerację rozdziałów, otwieram książkę w miejscach najzupełniej przypadkowych i czytam dalej, bazgrząc ołówkiem na marginesach, zaznaczając fragmenty
takie jak ten:

‘Bywają życia, jak artykuły literackie w periodykach i czasopismach, wspaniałe na pierwszej stronie, lecz z ogonami ciągnącymi się wstydliwie gdzieś na stronach trzydziestych, wśród ogłoszeń i reklam pasty do zębów.’
( rozdz. 85 )

U mnie też tak? In a family portrait we’re pretty happy...  

środa, 4 lutego 2004

Nim zapałka się dopali.

Nie czytam książek. Nie odpisuję na maile. Nie wychodzę do znajomych ( *głos* yyy przepraszam cię bardzo, ale o jakich znajomych ty mówisz, skarbie?? ) Nie. Ja się nie zamykam. Okno na oścież i waniliowa świeczka mieszająca się w kocu z miętową herbatą. Do tego Tom Petty potyka się o Debbie Harry. ‘Wieje tylko tam gdzie mam ochotę’. Od jutra ( hm. dzisiaj. ) w P., nadrabiać będę swój francuski ( *głos* zdaje mi się, że nie dalej niż dwie godziny temu rzucałaś podręcznikiem i wspominałaś coś o stosunku płciowym w sposób ordynarny i prostacki, więc może się określ, jedziesz w wakacje do tej Francji wytęsknionej, czy nie? ). A WŁAŚNIE ŻE POJADĘ! ( *głos* po to, żeby wysłać stamtąd Szymonowi kartkę? Czy też może zamierzasz po raz kolejny coś komuś pokazać? udowodnić? a mówili ci już, że psychiczna jesteś? ). ... 
.
Proszę państwa, świeczka się wypala. Znak to, że czas najwyższy podnieść miotłę, zrzucić resztki garderoby i ruszyć na bal. To jest, chciałam powiedzieć, do łóżka ( *głos* idiotka. ).
.
.
branoc.
.
pyk. płomyk gaśnie.

poniedziałek, 2 lutego 2004

Hej, Kamil, przyśnij mi się, tęsknię, nie widzisz?

Unikam miejsc, które mogły by mi mówić, że 
‘- zapomniałam, że mam pamiętać, żeby zapomnieć’
( ‘Hotel New Hampshire’ J.Irving )


Czy nie lepiej karmić się wspomnieniami i uporczywie traktować całą sprawę tak, jakby nie było 8 września 2002?
Czy nie lepiej wierzyć, że on wróci? Jak kiedyś. Przyjedzie do Ż., stanie przy schodach i zacznie się drzeć, że mam złazić i szykować coś do jedzenia, żebyśmy nie padli podczas reanimacji mojego kompa. Jak zawsze.
Nie chcę na cmentarz.  

niedziela, 1 lutego 2004

„Szkoooło, nasza szkooooło, śpiewem ci składaamyy czeeść....!”

Kupiłam siostrze nową część Harrego Pottera. Znam słabość Anety do tego rodzaju literatury... Postanowiłam więc wykorzystać fakt jak wysoce przez nią pożądany jest Mr.Potter i zapowiedziałam, że dostanie na własność „Zakon Feniksa” kiedy poprawi matmę i polski. By wiedziała, na co pracuje, pozwoliłam jej przeczytać początek. Mama, słysząc dyskusję, rzuciła nieco złośliwie: „a Kaśce damy pieniądze na książki dopiero jak poprawi te dwóje z fizyki i chemii”.
Świetnie, kurwa, świetnie!
Ale ja to zrobię. I żadna prof. Szyb(...), żadna prof. Stal(...) ani inna/y SS mi w tym nie przeszkodzi. Ha!
Co by nie być gołosłowną, spadam zagłębiać się w obliczenia molowe i procentowe, które nigdy w życiu do niczego potrzebne mi nie będą!  

Kazanie.

Słuchałam w kościele o czystości przedmałżeńskiej i mnie zmroziło. Będę się smażyć w piekle! Ale może poznam tam Wolanda? I sporo innych osobistości...

sobota, 31 stycznia 2004

Żałosne.

Chorowałam. Kolejny tydzień minął w łóżku. Dając kolejne 5 godzin zaległości z francuskiego ( a w sumie już 20... ). Nie chciało mi się pisać, nie tylko z powodu kiepskiego stanu fizycznego. Gadałam z przyjacielem Janusza i podałam mu adres bloga. To raczej nie był dobry pomysł... Może Maro ma racje – żałośnie musi wyglądać takie wypisywanie swoich smutków, żalów i pretensji, i jeszcze czytanie komentarzy obcych ludzi. W dodatku uważa, że pisząc, nie jestem w porządku wobec Janusza. Przykro mi się zrobiło. To jest moje miejsce, do którego wstęp mają tylko ci, którym pozwolę, albo tacy, którzy trafili przypadkiem i chcą się przy mnie na chwilę zatrzymać. Wcale nie przeczę, że lubię, kiedy zostają na dłużej. I nie robię przecież krzywdy Jaśkowi, pisząc nie robię chyba nic złego! Potrzebuję tego, wolę je w formie bloga, niż jako np. pisanie do kogoś maili. Bo już to przechodziłam. Z Szymonem. Nie chcę znowu zaczynać. Za bardzo przyzwyczajam się do ludzi. I później nie potrafię się pogodzić z ich odejściem. Wolę pamiętnik, nawet jeśli pisany w Sieci na czyichś oczach wygląda śmiesznie, pusto i beznadziejnie.

***

W piątek tata podrzucił mnie do Łodzi:
.
Byłam w szpitalu. Znowu USG i inne cuda. Cieszę się, bo operacji jajnika jednak nie będzie ( na razie ). Torbiel znacznie się zmniejszyła i nie jest groźna. Ale zostały mi skłonności do zawirowań hormonalnych. Raczej do końca życia będę się musiała pilnować – obserwować i regularnie robić badania kontrolne. I pani ginekolog nareszcie przepisała mi pigułki. Koniec z nerwami!
.
Odwiedziłam znienawidzone mury I LO. Chyba stęskniłam się za ludźmi z klasy, fajnie mi się zrobiło kiedy ich zobaczyłam. Skserowałam notatki, cóż to jest, 97 stron! Jeśli nie dam rady nadrobić, to zawsze mogę przepisać się do szkoły w Ż., by rozpocząć błyskotliwą karierę nieroba, łobuza i dyskotekowej pijaczki kurwiącej się w bramach.
.
Wieczór i noc spędziłam u Janusza. Przytulanki i kochanie ze świadomością, że nie będziemy musieli zrywać się za chwilę z łóżka, bo ja muszę wracać do bursy. Lubię tak. A później, długo czytałam mu na głos notatki z ‘państwa i prawa’ ( skąd taki przedmiot na grafice, pojąć nie mogę ), a J. rysował, w czym przeszkadzałam wpychając się od czasu do czasu na jego kolana. Dopóki nie usnęłam. Obudziłam się, kiedy kładł się obok ( ‘...i tak niepostrzeżenie wślizgnąć się by ukraść trochę ciepła...’ ). Nie wiem, czy było mu wygodnie, kiedy wczepiłam się w niego. Mi było.

I nie chciało mi się dzisiaj wracać do domu.

piątek, 23 stycznia 2004

Cześć, tu Kaśka, wbrew pozorom jeszcze żyję, ale jestem raczej nienormalna.

To chyba dziwne dosyć. Że ja taka niezdecydowana, niezadowolona, wiecznie czekająca na coś, co okazuje się nie tym, czym chce, kiedy już jest i wiem. 
Kto normalny liczy godziny i cały czas myśli, żeby wrócić do domu, a jak już jest w nim parę minut –w środku cały wyje i chce jechać do miasta, na które klął ledwie pół dnia wcześniej?

Zaczynam mieć podejrzenia, że to nie jest wina ludzi. Ale to wszystko siedzi we mnie.
Chociaż w sumie – co za różnica...
.
Szpitale przyjemne nie są. Sama nazwa oddziału ‘ginekologia operacyjna’ zapaliła mi w mózgu czerwoną lampkę. Ale tylko na sekundę - za bardzo bolało, żeby się na tym zastanawiać, tym bardziej, że za złowieszczymi drzwiami znajdował się obiecujący zestaw środków przeciwbólowych. Było mi nawet zupełnie obojętne, ilu obcych ludzi gapi się, dotyka, wpycha we mnie palce. Chciałam tylko, żeby przestało boleć. Zrobili tak, że przestało ( i udało im się bez operacji ). I za to jestem wdzięczna. Ale później, kiedy świadomość nie była tak do końca ogłuszona – wszystkie rurki i pseudowibratory budziły we mnie natychmiastowy sprzeciw. Zresztą, po cholerę o tym piszę! Nie chcę tam wracać. Tyle.
.
Szymon. Gadaliśmy. Puścił sygnał kilka razy, nawet wysłał mi jednego smsa. Tak jakoś. Może chciałabym się z nim spotkać, ale właściwie nie wiem, zobaczymy się, i co wtedy? Pokażę mu, że w realu jestem jeszcze większą idiotką?
.
No, jestem. Bo mała Ewa to śliczna jest. I miedzy nami mówiąc, wydaje mi się nawet, że ją kocham. Tak czy inaczej. Tyle tylko, że nie zamierzam specjalnie się obnosić, udowadniając w jakiś chory sposób, jaka ze mnie cudowna najstarsza siostra. Mam żal do mamy. Oficjalnie nie chcę się Ewą zajmować. Nie mam ochoty podniecać się jej pieluszkami, krzykami i tym, że urosła, bo szczerze mówiąc nie pamiętam jak wyglądała wcześniej, całkiem możliwe, że była nieco mniejsza. A w ogóle co z tego, że po cichu to mam ochotę wziąć ja na ręce, pogłaskać, czy coś w tym stylu. W sumie całkiem fajnie, tak się patrzeć niby wrogo, jak zza szybki, z odpowiedniej odległości.
Uzbrojona w ironiczne uwagi i kpiący uśmiech.
I nikt nie wie co naprawdę myślę.

niedziela, 4 stycznia 2004

I widzę, i widzę, od lat nieprzerwanie, PODRÓBKĘ SZCZĘŚCIA z fabryki na Tajwanie!!!

Wieczorem, mój ojciec wiedział, że mama może zacząć rodzic w każdej chwili, bo jest już sporo po terminie. Wiedział, że musi być w pełni sprawny, by odwieźć ją do szpitala. Mimo to. Upił się. Zaczęli się kłócić. Przepychać. On, jak zwykle pieprzył, że się zabije, że się powiesi, bo on już nie może wytrzymać, nie może żyć, bo ta rodzina jest chora. Mama bardzo się zdenerwowała. Niedługo po tym, zawołała, żebym szybko przyniosła torby przygotowane na piętrze, bo ona rodzi. Szanowny pan tatuś nie był w stanie prowadzić samochodu. Do szpitala zawiózł mamę wujek. Babcia się modliła, Karolina czytała książkę, Aneta negocjowała z Jaśkiem warunki na pójście spać, a ja powiedziałam J., że będę go nienawidzić do końca życia, jeżeli zrobi mi dziecko. Ojciec siedział rozłożony przed telewizorem, z butelką piwa w ręce. Co jakiś czas trułam mu, żeby zadzwonił do szpitala i naprawdę nienawidziłam go w tamtych momentach, całego, razem z ta kanapą, telewizorem, papierosem i piwem. Tłukłam się po pokoju, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. W końcu Aneta przylazła z sensacyjną wiadomością – jest, duża, zdrowa. Dziewczynka. I wtedy... zauważyłam, że ja nic nie czuję! Przeszła mi cała złość, wściekłość, gdzieś uleciał agresywny nastrój, strach, niepokój, wszystko. Leżałam w łóżku z masą jakichś nieokreślonych myśli, kłębiących się jakby w zwolnionym tempie. Rozmawiałam z Januszem, później długo z jego mamą. Wyciągnęłam wspomnienia. 
Rok 1991, powrót mamy z Niemiec, zabite w sobie uczucia (łatwiej nie czuć, niż tęsknić 2 lata), chęć nacieszenia się jej obecnością, a za chwilę młodsza siostra, obok choinki na kocyku 4letnia ja pochylam się z mamą nad niemowlakiem i myślę sobie, jak bardzo nie lubię tego wrzeszczącego dzieciaka który jest ‘czystą Elą’ (ja dla odmiany jestem wykapanym Ryśkiem), rok 1995 i 8letnia ja w towarzystwie Anety i zaprzyjaźnionych bliźniaków z radości wdrapujemy się na stara lipę wrzeszcząc na całe gardła ‘hurra!!! mamy siostrę!!!’, zrywamy na łące kwiatki i dewastujemy ogródek szykując bukiety dla mamy, a niedługo po tym przychodzi dzika zazdrość, bo dziecko_jest_najważniejsze, rok 1999 – wystarczyło jedno moje ‘mamo, ja nie chcę rodzeństwa, już jest nas dużo, ja nie chcę tego dzidziusia’ i już zostaję oskarżona o brak uczuć i okropne zachowanie, ale Jaś niejako podbija mnie faktem, że jest chłopcem.
I dziś. 2004. Mam 17 lat. Nie chcę tego dziecka. Mogłabym być jej matką. Nie chcę. Nie kocham jej. Znowu zaczynam się wkurwiać. Wiem, sama się nakręcam. Jestem potworem bez uczuć, skrajną egoistką, ale nie kocham jej. Nie interesuje mnie, ile waży, jakie ma włoski, jaka jest ciepła i mięciutka. Nie wyobrażam sobie domu z nią. Nie chcę jej widzieć, nie chcę nawet o niej słyszeć, nie ma u mnie miejsca dla niej. Podła. I zimna.