środa, 27 czerwca 2007

Kochanie,

za chwilę środek nocy. Śpisz razem z Iskrą, tuż obok. Tak blisko.
Próbowałam się w ciebie wtulić, ale…

…siedzę na łóżku paląc kolejnego papierosa.
.
Wiem, że masz do mnie żal. O to, jaka czasami jestem.
Bo ja nie potrafię tak jak ty.
Nie mam za bardzo czasu, by czuć się dzieckiem. Odkąd straciłam Kamila, odkąd opuściłam dom i najbliższych. A potem był już tylko wielki i wcale nie tak różowy jak by się chciało świat.
.
Wiem, że masz do mnie żal. O to, że za bardzo się martwię.
Bo ja nie potrafię tak jak ty.
Może masz rację, że zbyt nasiąknęłam pesymizmem. I faktycznie niepotrzebnie próbuję wybiegać tak daleko w przyszłość.
To nie jest tak, że koniecznie muszę wiedzieć, co będę robiła za 2, 5, 10 lat. Ale jeżeli chcesz, żebym przeniosła się do ciebie… zrozum, że wyprowadzka z Łodzi nie należy do decyzji łatwo odwracalnych. Ty nie jesteś pewien, co się stanie za rok, za choćby i pół roku czy miesiąc. Niczego nie możesz mi zagwarantować, niczego obiecać - nie chcę, żebyś cokolwiek obiecywał. Mimo wszystko wolałabym sprecyzować kilka tematów, żeby nie zostać któregoś dnia z niczym.
Są sprawy, o których powinniśmy pomyśleć wspólnie.
Popatrz, jeśli będzie-my, ty skończysz studia za dwa lata. Ja – dużo później. Co wtedy? Wrócisz do rodzinnego miasta, zostawisz mnie w Poznaniu? Czy może wyjadę z tobą i codziennie będę tłuc się autobusami na uczelnię? Własnego samochodu, w przeciwieństwie do ciebie, jeszcze długo nie będę miała… to tylko jeden przykład. Jest ich dużo więcej. Każdy rodzi nowe wątpliwości, budzi stare i nowe obawy.
Kiedy próbuję ci cokolwiek wytłumaczyć, stwierdzasz, że nigdy mnie nie zostawisz, że wszystko samo się ułoży. Samo? Kochany… za dużo już dostałam kopniaków, żeby w to wierzyć…
.
Wiem, że masz do mnie żal. O to, że wymyślam sobie problemy.
Już kiedyś ktoś kazał mi nie wymyślać.
(nie chcę o nim pamiętać.)
.
.
.
Lęki zaplątały mi się w cebulkach włosów.
Późno już.
Niedopałek duszę w popielniczce. 

/Proszę, nie pozwól mi kolejny raz zniknąć - jak ta strużka dymu, która właśnie odeszła z przypadkowym podmuchem wiatru.

poniedziałek, 25 czerwca 2007

W pamięci strzępki myśli.

Przypadkowo spotykam dziwnych ludzi, rozmawiam z nimi, czasem to tylko kilka, kilkanaście zdań, a potem znikamy ze swojego życia. Każdy idzie w inną stronę.
.
Przedpołudniową porą siedziałyśmy z Agnieszką w ogródku Daily Cafe, zadowolone z wpisów w indeksie ze zdanym egzaminem z łaciny. I zdołowane. Agnieszka – zachowaniem i postawą Mieszka. Ja – kolejnymi problemami ze zdrowiem i coraz mocniejszym pragnieniem dziecka.
.
Mężczyzna w średnim wieku zatrzymał się przy naszym stoliku. Zapytał, czy poczęstujemy go papierosem i przedstawił nam Hrabiego – pięknego rudo dereszowatego wyżła. On sam był wyraźnie wstawiony, ale mówił bardzo składnie i z sensem. Płynnie przeszedł na angielski. Potem dodał coś po niemiecku. Twierdził, że jest muzykiem, od kilku lat pracuje głównie w Stanach. Życie jest ciężkie. ‘Oto widzicie pijanego profesora…’ – dorzucił.

Dziwne, bo z reguły podchodzę sceptycznie do wynurzeń w tym tonie, a jednak tym razem byłam przekonana, że mówi prawdę.

Skończyłam palić, wstałyśmy, a pijany profesor muzyk na pożegnanie polecił nam nigdy nie wyjeżdżać z kraju na stałe - jemu to szczęścia nie przyniosło.

niedziela, 24 czerwca 2007

Przed-sennie.

Ciemność zza okna skrada się na palcach, owija szczelnie myśli.
Każda o tobie.
.
Pokój znika. Rozmyte kontury oddalają rzeczywistość. Po chwili zapominam, że nie ma cię tuż obok i instynktownie szukam ciepła szerokich ramion. Twarz wtulam miękko w poduszkę, wiem, że oddychasz teraz głęboko, spokojnie, wiem, że gdy wyciągnę ręce, opuszkami palców natknę się na koniuszki twoich rzęs. 

środa, 20 czerwca 2007

Encore un jour se lève.

Jeszcze jeden dzień... się kończy. 
Załamana jestem po historii Francji. Załamana jestem perspektywą łaciny. Załamana ciszą w telefonie.
.
Oddychałam głęboko, a nagle kolejna porcja powietrza utknęła w połowie drogi. Z przerażeniem otworzyłam oczy, szeroko.

Zobaczyłam ją na przystanku z kundelkiem na smyczy. Znów miała włosy spięte w niewielki kok, umalowane powieki, pachniała miastem i papierosami. Mała dziewczynka podbiegła wołając, jaki ładny piesek, czy mogę pogłaskać? Dotknęła leciutko kudłatka.
I wtedy zobaczyłam go, przy przejściu dla pieszych, w centrum.
Szli ramię w ramię, wiedziałam, co ona myśli. Dłoń, zobaczyć jego dłoń, wariactwo. Chciała powiedzieć, przepraszam, musisz pokazać mi swoją dłoń! Nie zdążyła, schował ręce w kieszeniach i wsiadł do drugiego wagonu.
Kiedy wracała, starsza kobieta zaczęła rozmowę. Opowiedziała kilka zabawnych historii, które zawsze miały dobre zakończenie, pochwaliła psa. Wysiadając życzyła im wszystkiego dobrego.
Nie sądziła, że… pojawi się, właściwie znikąd, po prostu szedł w odległości kilku kroków obok. Dłoń, musiała zobaczyć jego dłoń.
Dopiero na ostatnim przystanku, gdy poprawiał torbę na ramieniu mogła się upewnić.
Dobrze znanej blizny poniżej prawego kciuka nie znalazła.
To w ogóle nie był on, nie J.
Nie wiem, jak mogłam się pomylić, miał nawet identyczne okulary i gesty.

Przecież byłam w niej, nie będąc sobą. Byłam nią, choć ona nie była mną.
.
Dziwny ten dzień, dziwne spotkania i długie rozmowy z właściwie nieznanymi mi ludźmi. Piotrkowska, okolice Verte, uliczni grajkowie, Sebastian. Pani spotkana na Widzewie.
Potrzebowałam tego, tak po prostu.
/czy jest we mnie smutek?
czy fakt, że lubię ubierać się w czarne i szare kolory znaczy, że za czymś tęsknię?
.
.
.
Mój Smok się nie odzywa, ja się zaraz rozryczę, emocjonalny dygot. Boże, dlaczego jestem tak kretyńsko głupia i każde kilkugodzinne milczenie odbieram jako co-zrobiłam-źle i proszę-niech-nic-się-nie-zjebie, tak-jak-kiedyś.

(kilka minut później)
Zadzwonił.
Beczkę piwa temu, kto odgadnie przyczynę ciszy.

- Agnieszka ma stuprocentową rację. Smoki są z jakichś odległych planet. My, diablice – z najgłębszych otchłani.
I weź kobieto ogarnij faceta.

wtorek, 19 czerwca 2007

...

‘The function of Man is to live, not to exist.
I shall not waste my days trying to prolong them. I shall use my time.’
( Jack London )



Egzamin, znowu egzamin, codziennie egzamin, a ja już zwyczajnie zmęczona jestem i śpiąca. Wcale nie chce mi się uczyć.
Zaliczyłam hiszpański, cudem, obiecując pani doktor, że w przyszłym roku nie będzie musiała mnie dręczyć.
.
Monika płakała pod wydziałem, siedziałyśmy razem na schodkach, wiedziałam wszystko. Tigrito okazała się być kompletną idiotką, co prywatnie podejrzewałam już od października. I tylko paliłyśmy, głaskałam Monikę po plecach, a od czasu do czasu padał z naszych ust potok gorzkich słów. Ona ma zapędy masochistyczne na moją miarę, tak samo pieprznięta byłam i umierałam z miłości, dobry rok wyjęty z sensownego życia. Chuj z tym! Przestaję wchodzić na bloga lu, do szału mnie doprowadzają wstawki o Arturze. Bo może łatwiej myśleć, że skurwiel i że w dupie go mam, z całym jego wielkim wspaniałym światem Warszawą. Niech się tam pławi w chwale, nie moja sprawa, pora wrzucić na luz i nie psuć sobie nerwów przez coś, co od wieków nie powinno mieć najmniejszego znaczenia.
Dla mnie umarł, rozpłynął się i zniknął.
.
Mama zadzwoniła – Zaliczyłaś?
- Si!
- To idź na piwo.

No to poszłam, z laskami do homoknajpy, siedziałam na głośniku przy barze obiecując sobie, że się nie uchlam, co oczywiście wyszło mi średnio, bo podobno z FuFu wyjść trzeźwym nie sposób. Polubiłam z miejsca właścicielki grzesznego przybytku, Ewę i Ewelinę. Przy okazji pierwszy raz w życiu widziałam parę tulących się i całujących facetów, zerknęli na mnie obaj kątem oka, byłam tam ‘nowa’. Uśmiechnęłam się do nich i ciepło pomyślałam o Dominiku, rozczulona, rozmarzona, tęskniąca.
.
Życie galopuje, rozwiewa nam włosy, a my coraz mocniej zdajemy sobie sprawę, że wszystko tylko od nas zależy, decyzje pociągają za sobą określone skutki, nie ma tu miejsca na demony przeszłości, szkoda sił na rozgrzebywanie podgojonych ran, ważniejsze od wczoraj jest - 

dziś
jutro.

niedziela, 17 czerwca 2007

‘hei’ – napisała na klawiaturze Niteczka.

Maleńka, dzielna babuleńka, łaciata kruszynka… Cieplutkie ciałko ufnie wtulone w mój bok. Przyprószony siwymi włoskami pyszczek, słodka para czujnych uszek, czarne paciorki ślepek, cztery zmęczone łapki i długi ogonek. Cały szczur.

Poradzimy sobie z wszystkimi rankami. Wiem, że nie lubisz przemywania, smarowania, ale ty przecież rozumiesz, że tak trzeba, że to dla twojego dobra, a ja nigdy nie zrobiłabym ci krzywdy.

Śpij, myszeńko, śnij spokojnie.
Bardzo cię kocham, Nitusiu.

Silniejsze ode mnie.

Ten strach jest niewyleczalny, można go tylko czasowo zagłuszyć, chwilowo o nim zapomnieć. I tak zawsze, w którymś momencie wraca. Ogarnia, paraliżuje, buduje podejrzenia i obawy. Zwijam ciało w kłębek (z natury kłębek to forma obrony). Jeżę kolce, udaję obojętność, pozorny spokój. Drżąca kruchość w środku.
.
Czy ci ufam?
Tobie – tak.
.
Nie ufam innym kobietom.

czwartek, 14 czerwca 2007

Przepraszam, czy w tej Łodzi są wiosła?

Najpierw przedstawienie pod tytułem ‘uczelniany dzień z życia studentki romanistyki’, czyli pobudka w okolicach piątej, za dużo papierosów pod wydziałem, 3 zaliczenia i dwie części egzaminu. Później zgubiłam 50zł między bankomatem a sklepem. A na koniec w ciągu kilku minut zahuczało, zagrzmiało, niebo pękło i wysypała się z niego potężna burza. Szukając schronienia wpadłam do piekarenki w pobliżu mojego bloku żeby przeczekać nawałnicę. Widok wspaniały, panorama rzeki Rzgowskiej. Komunikacja miejska padła, samochody przedzierały się w szalonych strugach rozbryzgując dookoła fontanny burej brei. Nagle wszystko zalała jasność – w tym samym momencie deszcz, grad i słońce.
Straciłam poczucie czasu.
.
Schowałam pantofelki w reklamówce, podwinęłam nogawki spodni i odważnie wstąpiłam w otchłań. Wbrew obawom, woda była przyjemnie ciepła. Gdyby nie strach, że zaraz, by dopełnić tradycji, wpakuję się na jakiś kawał szkła lub inny mało sympatyczny w zetknięciu z ciałem przedmiot, mogłabym nawet poczuć się jak na wakacjach.
.
.
.
Przy najbliższej okazji kupię sobie ponton.

Chodzę po ciemku,

po omacku, znam na pamięć każde załamanie dywanu. Chwytam się krawędzi miękkiego koca. Bezwstydnie naga szukam cię w zapachu maleńkiej świeczki.

Zaśnij mnie.

wtorek, 12 czerwca 2007

Battlefield.

W przerwach między łaciną a językoznawstwem w żyłach telepie przedawkowana kofeina. Mam poprzepalane kabelki w mózgu, dwie butelki coli, drugą paczkę fajek, zerowy zapas energii.
Chwilowa inhalacja Blind Guardianem.
Długa noc przed nami.
.
- Zabierz mnie stąd, proszę…
- Zabiorę. Ale teraz musisz być silna.


Który to już raz? Muszę, wcale nie jestem.
Najogólniej mówiąc, szarpie mną przeogromna ochota na przypierdolenie łbem w ścianę.
.
Na tabliczce katedry przy Sienkiewicza powinno być napisane:
Uniwersytet Łódzki,
Filologia Romańska - welcome to dying!

S.E.S.J.A.

Proszę zapiąć pasy i przygotować się na poważne turbulencje.
.
Staję na głowie.
I niech bogowie mają mnie w swej opiece.

‘Penetrować spojrzeniem przestrzeń za widnokręgiem…’

Właściwie nie wiedziałam, jak będzie wyglądać to spotkanie z Cezarym. Pierwsze po długim okresie milczenia.
.
Kawa w Verte, lutowy stolik. Spacer do parku pod Siódemkami. Piotrkowską na Plac Wolności. Setki wspomnień o, skojarzeń z.
Siedzieliśmy pod pomnikiem Kościuszki, po lewej oświetlona Pietryna, naprzeciw mnie Legionów, po prawej Nowomiejska, stary tramwaj sunący po wąskich torach i słynne 78 wyjeżdżające zza rogu Zachodniej. Zupełnie jak kiedyś....
Dużo słów między nami.
.
.
.
Muszę zabrać w te wszystkie miejsca Dominika. Koniecznie jak wczoraj, bez pospiechu, w wieczornym szumie miasta.
.
Zasypiam z nadmiarem myśli o szorstkiej brodzie mojego mężczyzny pod opuszkami palców.

czwartek, 7 czerwca 2007

Patrz mi w oczy.

Świeża mięta parząca się w dzbanku, ty, seks, mięta, seks, zawrót głowy, szybki oddech, mięta, oddech, gorąco, pot, paznokcie wbite w plecy, ty, pocałunki, ty, mięta, seks, mięta, mięta, ty, ja, mięta…

…świat nagle zawirował.

wtorek, 5 czerwca 2007

Taka kolej rzeczy…

- Cześć siostra! Bo wiesz Kasia, chciałem ci powiedzieć, że od wczoraj śpię w twoim pokoju, w twoim łóżku, a Ewa zajęła moje w sypialni rodziców!
( Jasinek )


Ach… I ja mam w tej chwili wykazać entuzjazm, tak…?
.
Trzeba sobie wreszcie życie poukładać, chyba.

.
Obłędnie słodkie truskawki smakują marzeniami.

poniedziałek, 4 czerwca 2007

Anno, no i wykrakałaś!

WEZWANIE
Pani Katarzyna K. proszona jest o stawienie się z dowodem osobistym na komendzie miejskiej w O. w dniu 6 czerwca 2007 na przesłuchanie w charakterze świadka.

Czy coś tam takiego, poinformowała przez telefon poddenerwowana rodzicielka. Proszę proszę! Ha, tego jeszcze nie było!
6 czerwca w godzinach dopołudniowych, szanowny wymiar sprawiedliwości może mnie cmoknąć w czółko, moje studia i dwa kolokwia są zdecydowanie ważniejsze. Ewentualnie mogę iść na ustępstwo, zjawiając się w piątek z samego rana, bo potem niestety mam wykład i zaliczenie ćwiczeń z gramatyki opisowej w Łodzi.
Swoją drogą, zrobiłam solidny przegląd pamięci i zapewne rozczaruję panią nad-pod-czy inną komisarz, bo świadkiem żadnego ciekawego wydarzenia ostatnio nie byłam. Nic, co powinno interesować nasz drogi organ ścigania, bo moje prywatne grzeszki jak na razie raczej nie podpadają pod paragraf ( jeszcze... głęboko wierzę, że w tym kraju niebawem wszystko będzie możliwe ).

Kochana Policjo,
Nie potraficie znaleźć 4 piętrowego bloku, więc ja się zupełnie nie dziwię, że i trup przy ścieżce w miejskim parku uszedł waszej uwadze, ale na bogów, jeśli macie jakąś sprawę do mnie, apeluję o odrobinę zdrowego rozsądku! Nie dajcie żadnych wezwań w ręce mojej rodziny, mama ma chore serce, a po czymś takim już mam za sobą prywatne dochodzenie i stałam się podejrzaną o co najmniej współudział w morderstwie.

niedziela, 3 czerwca 2007

'Kolorowe życie'.

Wpieprzyłam się w przeszłość z prędkością światła, zaryłam twarzą w mur. Zadudniło głucho, gdy zaklęłam szpetnie nad pustą paczką fajek.

‘…twoje młode oczy są
takie stare…'
( Naiv )


Zbieram z podłogi pogruchotaną czaszkę. Upycham do niej drżące słowa. Cicho, cicho tam. Jeszcze przyjdzie wasz czas. Bardzo niedługo.
.
Za dużo już spraw zlekceważyłam.
- Nie tym razem.

Daleko mi.

‘Lęku pręcik, gdzieś za mostkiem, przy aorcie,
żarzy się bez przerwy…
jak w żarówce mały drutu zawijasek
co wiązkę światła sączy…’
( K. Nosowska )

Nie lubię, kiedy Dominik wyjeżdża. Gdzieś za mostkiem przy aorcie, niepokój. Taka pamiątka po ‘kiedyś’.
.
Kiedyś pozbędę się strachu, że już nie wrócisz.

piątek, 1 czerwca 2007

'Skaż to ciało na śmierć przez zapomnienie'...

Siedzieliśmy w zagraconym pokoju Michała w Ż., katując skaner książką o public relations. Przeglądałam album ze zdjęciami. Nagle...
- Zaraz zarazzz, Michaś... Jak miała na imię ta dziewczyna? Tutaj, blondynka?
- Nie pamiętam!
- Hmm... Boska!! Ona wygląda zupełnie jak Boska! Czy to nie była przypadkiem Dominika?
- A, faktycznie, całkiem możliwe. Dominika. Zresztą popatrz, tu jest Artur.
- Artur!!! I Roland! O rany... Kiedy to było? Kurwa... Pamiętam... Pamiętam tamtą noc... Impreza. Artur. Boska. - (Mój dziki schiz, bo ja byłam w domu, daleko.)
- Eee... Ale wtedy przez cały czas przystawiała się do niego jakaś brunetka. Ta.
- Kurwa!!! Laska z mojego LO... Z bursy! Jak ona miała na imię, do cholery! Monika? Kołacze mi Monika.
- A, może i Monika. Tak, chyba Monika.


k. na chwilę ukryła twarz w dłoniach.
.
Ale dziś, to przecież już bez znaczenia... Bez jakiegokolwiek znaczenia. To już tylko przeszłość. Dawno minęła.
.
.
.
'Skaż to ciało na śmierć, przez zapomnienie.'
Skaż wspomnienia na śmierć. Zapomnij, k. Daruj sobie pełne wściekłości i żalu niepotrzebne smsy.
.
.
.
Wracaliśmy z Ż., powoli zapadał zmrok.
- Zmęczony jestem... - Ziewnął Dominik.
- To możemy się zamienić... Mogę jechać.
- Na pewno?
- Nno... Mogę. Chcę. Ale trochę się boję. Nie siedziałam za kółkiem dobre półtora roku.
- Jak chcesz. Stanę na stacji, poćwiczysz sobie trochę i spróbujesz. Ale po drodze nie palisz!
- Zgoda.
(...)
- Jak zdawałem prawo jazdy, to koleś odpalał w samochodzie fajkę od fajki. Chyba już wiem dlaczego.
- Luz, kochanie, poradzę sobie.
- Wrzuć czwórkę. Dociśnij gaz! No nie bój się, depnij! Zjedź na lewy pas! Ciągnij! Sprawdź w prawym lusterku! Dociśnij gaz! Wrzuć piątkę!
- Spokojnie kochanie, muszę go wyczuć, nigdy nie jeździłam Yarisem...

( Łódź, zaczynają sie światła, k. nieco panikuje, bo nie bardzo pamięta, jak to się robiło, żeby zahamować, ruszyć i żeby silnik nie zgasł... ale szalenie zadowolona z siebie daje radę. )
- Pięknie to zrobiłaś, kochanie.
- Widzisz, muszę się tylko przyzwyczaić! Coraz lepiej!

Dojeżdżamy pod blok, Dominik parkuje, bo ja nie jestem jeszcze na tyle odważna, by wciskać się w niewielką lukę między samochodami.
Nasz kawałek Rzgowskiej obłędnie pełny akacji, ulotnego wspomnienia deszczu.
Zdjęłam buty, stoję przed nim bosa, mam zarumienione policzki.
- Jestem z ciebie dumny... - mówi i obejmuje mnie bardzo mocno.
.
.
.
- Chyba się upiłam... - Dodaję kilkanaście minut później, całując go, wyłapując iskierki w jego oczach, spokojna, szczęśliwa, roześmiana, a potem idziemy do łóżka, a ja 'skazuję to ( tamto ) ciało na śmierć przez zapomnienie', to już tylko przeszłość, nawet jeśli w momencie, w którym schowałam twarz w dłonie, bolało...
.
/Papieros przez chwilę smakuje jak na bursianym balkonie.
Potem już nie myślę.