wtorek, 31 sierpnia 2004

Wyjazd.

Pakować się nie potrafię.
Na nic kartka z przygotowanym spisem rzeczy absolutniedoniezapomnienia.
Sytuacja wygląda mniej więcej tak:
deszcz,
godzina 8.50,
pokój jak pobojowisko,
na śniadanie butelka coca-coli,
mokre ciuchy na balkonie, w tym spódnica galowa i ulubione dżinsy,
komp na pełnych obrotach,
dwie torby,
pudło,
plecak,
mundur i bluzka biała wiszą przy półce z książkami,
w głośnikach w chwili obecnej ‘Electrified’,
na głowie gustowny ciemny brąz ( jako dowód szacunku i miłości do drogiego rodziciela, któremu czerwona rudość wybitnie działała na nerwy, a zaczęło się od glanów i ‘co ludzie powiedzą?!’ a doprawione było aroganckim ‘nie obchodzi mnie to wcale’... ),
Katarzyna K. w stroju sennym ( czyt. koszulka i majtki ) zamiast wrzucać do pudła kolejne rzeczy pisze te oto słowa
i na mamine pytanie dobiegające z parteru bardzo przyjemnie ryczy ‘NIE, JESZCZE NIE SKOŃCZYŁAM!!!!!!’
Tak w ogóle co z tego, że o 10.00 przybywa Joanna i kilka minut później wyjeżdżamy?
I wish you were here’.
A najlepiej zabierz mnie stąd.
Jedźmy już!
Od jutra przystanek I LO. I razem, razem.
Tylko jak to wszystko się skończy...? 

piątek, 27 sierpnia 2004

A, a, a, kotki dwa...

Ewa długo nie chciała zasnąć i na wszystkie sposoby próbowała uciec z wózka. Zła byłam, bo czas leciał, a na mnie czekał ciąg dalszy wielkich porządków, z którymi chciałam się uporać przed powrotem rodziców. Jakoś się na to nie zanosiło. Mała zaczęła płakać. Bardzo intensywnie.
Zrezygnowana, wzięłam ją na ręce i zaczęłam myśleć o cudach, które mogłyby uratować sytuację. Długo się nie zastanawiałam... Mrucząc banalną kołysankę, poczułam, jak Ewa wtula buzię w zgięcie mojego łokcia. Już spała.

Panele w kuchni myłam szeptem.  

czwartek, 26 sierpnia 2004

Ser biały czy będzie?

W tym domu całkiem nie niezwykłą rzeczą jest telefon dzwoniący o 23.30.

Odbieram mocno zdenerwowana.

ja: Słucham?
nieznajoma: Czy można rozmawiać z panią Elą?
ja: Nie, nie można, od dawna śpi. To jakaś ważna sprawa?
nieznajoma: Tak, wie pani może, czy jutro będzie biały ser?
ja: No, nie wiem.
nieznajoma: Ale będzie?
ja: Nie wiem! Bardzo mi przykro, ale specjalista do spraw zaopatrzenia także śpi...
nieznajoma: A czy mogę zadzwonić rano?
ja: Ależ proszę, byle nie przed 6...
nieznajoma: Aha, dziękuję. Dobranoc.
ja: ...bra... noc...
...
Uroczo. Nie mogłam zasnąć do 4. 

Waakaacje, to wakacje!

Bardzo jestem zmęczona. Codzienne wstawanie w okolicach piątej w połączeniu z faktem, że rzadko zasypiam przed północą. I ciągle opiekowanie się małą, albo przesiadywanie w sklepie. Czy też jedno i drugie. Do tego bonusowe zadania specjalne.
.
Najbardziej drażni mnie fakt, że w poniedziałek trzeba się zrywać z łóżka, ponieważ jest poniedziałek, początek tygodnia i targ w wiosce, we wtorek też trzeba, bo jest wtorek, w środę środek tygodnia, a w czwartek mamy czwartek, w piątek – bo piątek i weekend już się zaczął, sobota - wiadomo, a w niedzielę ‘idą ludzie z kościoła’, więc do 14.00 sklep czynny dla wszystkich zapominalskich, którzy nie kupili rosołowego makaronu czy też zabrakło im cukru.
I kolejne dzień dobry, znowu się zaczyna!
Błędne koło.
.
Ewa przypadkiem rozbudziła chyba mój instynkt macierzyński.
Właściwie specjalnie się przed tym ostatnio nie broniłam.
Wiele osób bierze mnie za jej matkę. Znajomi i nieznajomi coraz częściej zauważają, że jest do mnie bardzo podobna. Chociaż ma zupełnie inny typ urody, to jednak ‘jakby twoja była’.
No. Bo jest. Moja.
I niech ktoś spróbuje powiedzieć inaczej.

Kiedy przypominam sobie, co myślałam o jej przyjściu na świat...
Teraz oddałabym dla niej wszystko.
.
Mam miedź we włosach. Czytaj – jestem ogniście czerwona i nieco ruda. Farba, którą upaćkałam wannę skojarzyła mi się z krwią, którą tracę dziś nadzwyczaj obficie. Nie dość, że jak co miesiąc, to jeszcze z samego rana pięknie wbiłam sobie drut w opuszek palca.

Tak, to doprawdy bardzo w moim stylu.  

poniedziałek, 23 sierpnia 2004

Potrafisz mówić językiem tubylców?

Stęskniłam się za Joasią. Dopiero wczoraj, kiedy się spotkałyśmy, zauważyłam jak mi jej brakowało. 
Zobaczyła wreszcie mój pokój. Zabawiałyśmy Ewę. Przespacerowałyśmy się na cmentarz. Siedziałyśmy na ławeczce w ż-skim parku, plotkując ile wlezie o naszych miłościach i całej reszcie. I że już do Łodzi. I mocne postanowienia na nowy rok szkolny. Bo nie ma to jak IV + I LO. Poza tym bursa rządzi, nie chcemy nowej tapety! A najbardziej chyba zastanawiamy się, jaka będzie Czwarta. Już niedługo. Za tydzień o tej porze zaczniemy się pakować.
Wylot z rodzinnego gniazdka na kolejne 10 miesięcy. Z przerwami na promocje i reklamy.
Autobusy i tramwaje. Takie złe i zmęczone łódzkie twarze.
Make love not war.
Nieważne, Widzew czy ŁKS.
.
LiD (18:31)
oj ty to jesteś dziwna wiesz
Ja (18:31)
serio? :)))))))))))))))))))
LiD (18:31)
jak coś ci ktoś mówi w dobrej wierze to wtedy
LiD (18:31)
odwracasz to
LiD (18:31)
i to jest wnerwiające!!


‘- Co znaczy być szalonym?
- Właśnie. Tym razem odpowiem ci wprost: szaleństwo to niemożność przekazania swoich myśli. Trochę tak, jakbyś znalazła się w obcym kraju - widzisz wszystko, pojmujesz, co się wokół ciebie dzieje, ale nie potrafisz się porozumieć i uzyskać znikąd pomocy, bo nie mówisz językiem tubylców.
- Każdy z nas czuł to kiedyś.
- Bo wszyscy, w taki czy w inny sposób, jesteśmy szaleni.’
( ‘Weronika postanawia umrzeć’ Paulo Coelho )

.
Nie pytam, czy umiesz. Ale czy potrafisz?
.
Chyba pójdę dziś wcześnie spać. 

sobota, 21 sierpnia 2004

Pomiędzy niebem a piekłem. Deszczową nocą.

Wczoraj w nocy nastrój miałam straszny, straszny. Taki, że nie podchodź, bo gryzę kopię drapię. Albo może trzymaj mnie mocno, tul głaszcz i pozwól wyparować całej złości. Czy może. Coś.
Tylko uważaj na siebie.
A później zrób ze mną co zechcesz. Będę bardzo cudowna.
Będę bardzo.
Ale najpierw...
.
‘Sabina ciągnęła swoje melancholijne rozmyślania: a gdyby miała mężczyznę, który jej rozkazuje? Który chciałby nad nią panować? Jak długo by z nim wytrzymała? Nawet nie pięć minut! Z czego wynika, że nie pasuje do niej żaden mężczyzna. Ani silny, ani słaby.
Powiedziała:
- A czemu nigdy nie używasz siły w stosunku do mnie?
- Ponieważ kochać to znaczy wyrzec się siły – odpowiedział cicho Franz.
Sabina uświadomiła sobie dwie rzeczy; po pierwsze, że to zdanie jest piękne i prawdziwe. Po drugie, że przez to zdanie Franz dyskwalifikuje się w jej życiu erotycznym.’
( ‘Nieznośna lekkość bytu’ Milan Kundera )
.
I lubię jesień. Może być wczesna.

środa, 18 sierpnia 2004

Królowa Lodu.

Przypadkiem trafiłam na pusty, jak mi się wydawało, flakonik. Nieostrożnie spróbowałam jego zapachu (jasnofioletowy, a przecież nie lubię). Poczułam go na nadgarstku. Dziwne było to szczypiące ciepło, czy może bardziej, piekący chłód. Na krótką chwilę odpłynęłam we wspomnienia ukryte w pudełku na szafie. 
.
Zawsze mogę się tłumaczyć, bo przecież ostrzegałam. Lód też parzy. A może to był ogień?
.
Nic nie powiem. 

wtorek, 17 sierpnia 2004

Coś jakby bez ładu i składu, śmierdzi mi tu brakiem polotu i smaku.

Naciągnięte podczas pielgrzymki ścięgna pod kolanem prawym wracają do normy. Jeszcze nie wiem, czy warto było.
.
Chomik podczas nielegalnej wycieczki po pokoju chyba jednak nie najadł się mysiej trutki, ponieważ żyje i aktualnie z szelmowską miną grzebie w świeżej trawie. Biedak nie zdaje sobie sprawy, co się przez niego w domu działo. Młoda rozpętała wojnę, pomstowała na chomicze klatki, dzikie myszy, ludzi, generalnie wszystko dookoła. Rozpacz w grochy, bo Toffi zaraz zdechnie. Osobiście jakoś dziwnie wydawało mi się, że nic mu nie będzie – dla takiego obżartego i rozpuszczonego chomika śmierdząca podstępem ‘karma’ nie mogła być atrakcyjnym kąskiem, zresztą, mimo wszystko głęboko wierzę, nie jest taki głupi na jakiego wygląda. Obym się nie myliła - całkiem lubię tego wścibskiego gryzonia...
.
Czytając wieczorem kolejny kryminał pani Christie stwierdziłam, że chyba znowu gorzej widzę okiem prawym, a okulary jak zwykle mam nie wiem gdzie.
Podobnie zresztą jak paszport, którego szukam bezskutecznie od wczoraj. Za szafą nawet sprawdzałam. Między nami mówiąc, bardziej zależy mi na artykule, który był w niego wciśnięty, ale głośno tego nie powiem, bo już wystarczająco oberwało mi się dzisiaj od mamy.
Tradycyjnie, rachunki. A wrzesień za chwilę, opłaty w szkole, bursie, zeszyty, książki, kurs angielskiego, francuski i jeszcze mi się niemiecki wymyślił i czy ja przypadkiem nie zapomniałam, że jedynaczką nie jestem i oprócz mnie jeszcze trójka w szkole. Pyśka do gimnazjum, Nina w podstawówce, Jasiek do zerówki, tylko Ewa w domu i ile to wszystko kosztuje. A komórka, a net, a to a tamto i mi wiecznie kasy mało. A-no-fakt. 
Oszczędzanie nigdy nie było moją mocną stroną...
.
Ale sobie myślę, że po przeżyciu fizyki z babunią S., nawet cięcia budżetowe nie są jakąś przesadnie wymyślną torturą.
.
A w ogóle, to zupełnie nie tak i nie o tym być miało.
Może za mało kofeiny na dziś.
.
Ziew.
... 

poniedziałek, 9 sierpnia 2004

Na wariackich papierach.

Kłóciliśmy się i godziliśmy, nie wiem ile razy byliśmy na krawędzi, nie wiem ile rzuciłam słów, które miały tylko i wyłącznie ranić. Płakałam, klęłam, robiłam wszystko, żeby bolało go jak najmocniej. Żeby zobaczył, jaka jestem podła i obrzydliwa. Że może racje miał ktoś, kto powiedział o mnie ‘podła zimna suka’. 
A on mimo wszystko nie dał sobie spokoju. ‘Nie rozumiem, czemu to robisz... I tak cię kocham. Przestań już!’.
Nieświadomy tego, co go czeka, dał się namówić na spacer do Częstochowy, skuszony wizją kilku wspólnych dni. Decyzja zapadła dziś między 21.00 a 23.30.
Przed chwilą wyszłam z wanny. Muszę się tylko spakować, troszkę załatać namiot, posprzątać pokój i co tam jeszcze? A, zapisać nas na tą pielgrzymkę. Artur przyjedzie do wioski koło południa, wyruszamy o 14.00. ‘Jesteś wariatką, jesteś totalną wariatką, ten pomysł jest szalony i bardzo mi się nie podoba, ale od samego początku wiedziałem, że i tak mnie na to namówisz...’
Będzie świetnie. Nie ma innej opcji.
( już ja o to zadbam! )
P.S.
‘...no też o to mi chodzi. Bądź z Arturem. Wiem, że przez najbliższe lata nie będziemy razem, ale ja będę czekał na ten moment i chce być w tym czasie twoim najlepszym przyjacielem. Kocham Cię i nie przestanę, a jak już będziemy blisko siebie za te dwa lata, będę się o ciebie starał aż mnie znowu pokochasz!’
(Dominik) 

czwartek, 5 sierpnia 2004

Brednie spod półprzymkniętych powiek.

W ciemnym pokoju. Zmęczona, śpiąca. Piję piwo Żywiec z puszki, które schłodzone było jednego z wieczorów spędzonych z Dominikiem. Wyrzucone z plecaka turlało mi się gdzieś w pokoju, stwierdziłam więc, że czas najwyższy je spożyć.
Ttak, teraz piwo i coca-cola. A w plecaku mam dwie butelki 0,5l vodki Finlandia (lime i cranberry), zakupione dziś po południu w Łodzi. Przegrałam zakład, więc wywiązuję się z umowy i proszę uprzejmie o poinformowanie mnie w sobotę, jak już będę pijana, że idąc do pierwszej komunii świętej ślubowałam abstynencję. To tak w celu pobudzenia uśpionego chyba sumienia.
Chociaż, czy ja wiem, w sumie bóg mnie nie rusza.
.
Czułości dziś w nocy i ciepła, pilnie potrzebuję.

Jest bardzo bardzo bardzo cicho.

Rozmawiałam z Arturem. Wkradła się niepotrzebna oschłość. Jakieś moje chore pretensje. Dziwny mam nastrój. Uciekłam do mamy. Jest w sypialni, Ewa śpi, tata z resztą dzieciaków nocują nad zalewem. Potrzebowałam chwili na uspokojenie. Nie trafiłam. Jeszcze bardziej się zapetłałam.
.
Nie lubię Łodzi. Powtarzam to przy każdej okazji, ale po cichu zaczynam wątpić. Przyzwyczaiłam się do nazw ulic, dzielnic, rozkładów jazdy. Mapy Poznania czy Krakowa są całkiem obce. Włączyło mi się dziwnie poważne myślenie. Matura, studia. ( ‘Masz jeszcze dwa lata’ ).
Może dlatego, że zauważyłam rok mojego bloga. Czytam o tym co myślałam kiedyś o tej porze. Jak wiele się zmieniło. Jak bardzo ja. A może wcale.
Nadal niespokoje i obawy o tej samej tematyce.
Ciągle złe sny, fear of the dark, wszystko na swoim miejscu.
Ale jednak dłuższe włosy, więcej pewności siebie.
Czuła na dotyk.
Chyba bardziej silna.
.
Chciałam, żeby podpowiedziała co dalej. ‘To twoje życie’. Tylko moje?
Oczywiście, że zrobię co zechcę.
Na dziś mogę powiedzieć tyle, że nie wiem. Tylko obiecuję sobie nie zawieść. Ich. I siebie przede wszystkim. Zastanawiam się co by jednak było, gdyby...
Chyba niepotrzebnie poruszyłyśmy pewien temat.
Córka maminej znajomej, rok ode mnie młodsza, przedawkowała. Miała wszystko. Tak? Więc dlaczego?
A dlaczego Kamil? ‘Taka bezsensowna śmierć! Popatrz, to już dwa lata...’. No, widzę, widzę, chociaż nie byłam na cmentarzu kilka miesięcy. Mocno czuję. Nigdy nie będę wiedziała dlaczego, ale chyba potrafię... nie, nie rozumiem, bo nie wiem, ale potrafiłabym zrozumieć, bo umiem sobie wyobrazić.

‘(...)
Wyrzec słowo, by stwierdzić, że głos
jest krzykiem i nikogo to nie obchodzi’
( Rafał Wojaczek )


Tak było kiedyś.
Od jego śmierci, po wielu miesiącach, moja mama odrobinę zrozumiała.
.
Kamil, dziękuję za wszystko. Za tamte wieczory, które przeciągaliśmy do nocy, nie mogąc się nagadać. Wiesz, bardzo brakuje ciebie. Między innymi po to, żebyś mógł podpowiedzieć. Wyjmując mi z ręki papierosa.
Przy tobie łatwiej było latać w chmury stojąc na solidnych fundamentach.

środa, 4 sierpnia 2004

Jak zwykła mawiać Aśka – życie komplikuję sobie w sposób niezaprzeczalnie mistrzowski.

Późno jakoś. Kiedy uciekło mi wczoraj?
Obiecałam Arturowi, że zadzwonię i umówimy się na spotkanie w Łodzi. Teraz to już nie będę chyba... dzwonić.
Spotkać się. Zobaczyć. Kochać?
To normalne jest, że nie mam żadnych wyrzutów sumienia? Zero żalu, skruchy. Wiem, że gdyby Dominik był krócej czy dłużej, nieważne, skończyłoby się tak samo. Łąka, deszcz, samochód, płyty, The Cranberries i. I. I i i. I później jeszcze pełno ludzi w domu i strych. I jeszcze i jeszcze i jeszcze więcej.
A to tylko flirt miał być. Słodka malutka ‘zemsta’ za moją szczenięcą miłość sprzed 5 lat. I miało nie być żadnego zaangażowania, żadnych uczuć. I co? Głupia jesteś, k.!