poniedziałek, 30 lipca 2007

I się było spierdoliło. Na amen.

Wiedziałam, że powiedzenie na głos zbyt dużej ilości słów pociągnie takie a nie inne konsekwencje. Trzeba było nie trąbić o złudnej chwili spokoju, głupia dupo.

Cudownie, nie ma to jak zapierdol w pracy, ząbkujące niemowlę ryczące godzinami tak, że nie mam jak iść się wysikać, bo na każdą próbę zdjęcia dziecka z ramion reaguje ono zanoszącym się szlochem i wspaniały mężczyzna mojego życia, który oznajmia mi, że mój pies jest chory ale do weterynarza zabierze go 'później', a po ponowieniu prośby o to, z wściekłością odpowiada, że już wszystko załatwił, a ja, jeśli mam pisać wyłącznie dlatego, że martwię się o psa, to mogę nie odzywać się wcale.

No, bo przecież to nie ja wysłałam mu nieco wcześniej kilka smsów i nie ja spędziłam z nim cały czas wolny w wymiarze niemal godziny popołudniu na gg, przysięgam, że nie było nic o psie, dopiero, gdy dowiedziałam się, że mój pies jest chory a on zabierze go do weterynarza 'później' idiotycznie zaczęłam dopytywać o psa, bo pies, jakby nie patrzeć, jest psem bezwarunkowo moim własnym, toteż chyba normalne, że będąc te ileś-tysiąc-tysięcy kilometrów od tego psa dzwonię zębami w parapet nie wiedząc, co się z owym psem dzieje.

Kurwa japierdolę, po prostu miodzio. Na pociechę strzelamy dobranocne fochy, spierdalając raczkiem każdy w swój kącik, mantrujemy, zły zły Dominik, zła zła k.

Miłych snów, kochany, miłych snów.
.
Ja po prostu mam dosyć.
I idę sobie terapeutycznie wyjarać mentolowego Marlborasa z paczki za 5 euro.

Rzygam tym wszystkim.

niedziela, 29 lipca 2007

…zmienną jest.

Francuskie białe wino, potem wino czerwone, Florence, Alexandre, Eric, Catherine, Guillaume, Thomas, ja, śmiech, śmiech i jeszcze śmiech, nawet jeśli nie rozumiem wszystkich słów. Kuchnia z półokrągłym stołem pełna ciepła, czułość w spojrzeniach Flo i Alexa. Zazdroszczę im po cichutku, myślę o tobie, odpowiadam z radością ‘Dominique va venir’, Flo śmieje się perliście, Alex rubasznie, a ja odpowiadam z radością, ‘Dominique va venir!’, Eric dolewa wina, na krawędzi kieliszka świeci mała gwiazda. 

Rozmawiam z tobą i mówię, jak bardzo cię kocham, jak chcę kochać się z tobą, w tej chwili, zawsze, nie skarbie, nie-jestem-pijana! Ale…
s z c z ę ś l i w a.

( sza! )

Kobieta z przeszłością.

Niebieskie okiennice domku naprzeciwko są zamknięte. Agnieszka wyjechała ze swoją rodziną w Alpy. Dziwnie pusto.

Moi wybyli na kolację do restauracji, ja rzecz jasna zostałam z małą, wykąpałam ją, nakarmiłam, uśpiłam i wreszcie mam święty spokój. Gdzieś mi się plątają nie nazwane uczucia, potargana grzywka zasłania czoło, odgarniam ją nieświadomym ruchem ręki siedząc na progu. Po lewej hortensje, po prawej leśna paproć. Wiatr pachnie lawendą z deszczem.
Melancholijnie się zrobiło, obrzydliwie melancholijnie.
.
'K., nie zapominaj przeszłości. Człowiek bez przeszłości jest... niczym?' - napisała Natalia w bardzo krótkim mailu. Kim jest kobieta z przeszłością?

‘biały sad tęsknot
oczarowanie
ulic i ogrodów
młodość zbudzona

biała sól rozpaczy
ucięte głowy
rajskich ptaków marzeń
młodość zdradzona

sad kwitnący i soli gorycz
rajskich ptaków złudne kolory
wino czerwone’
( ‘Wino’ Andrzej Bursa )


Kobietą pamiętającą, odwracającą głowę z żalem, z bladym uśmiechem w kącikach ust, bo co mi pozostało? Patrzenie w przyszłość z lękiem i inne bzdury tego pokroju.
Co jeszcze -
Świadomość, że ktoś mnie nienawidzi, nienawiść do kogoś innego, pamiątki po depresji, nałóg palenia ogromnej ilości papierosów, pierwsze doświadczenia z mocniejszymi używkami, blizna nad lewą kostką, co jeszcze… smutek w oczach, które podobno potrafią się pięknie śmiać.

/Nie dzisiaj, nie dzisiaj, dziś przytul mnie mocno.

sobota, 28 lipca 2007

Praca, praca...

Mam wrażenie, że powinnam zażądać dopłat albo podwyżki, za atrakcje w stylu - wspinanie się na parapety i śmietniki w celu ściągnięcia z dachu butów, które same wpadły tam 'przypadkiem'.
.
Refleksja na przyszłość - życzę sobie mieć dwie córki. I ewentualnie jednego syna.
Tylko jednego.

piątek, 27 lipca 2007

Niech szlag trafi operatorów sieci komórkowych.

Mama zadzwoniła, pogawędziłam chwilę z babcią, zażądałam Ewy przy telefonie, usłyszałam ciche ‘cześć kasiuniu’ i nastała cisza. Na pytanie o prezent, jaki życzy sobie z dalekiej Francji, ledwie dosłyszałam ‘przyjedź’, coś mnie ścisnęło w gardle, a telefon zapikał ostrzeżeniem, że pieniędzy na karcie wystarczy jeszcze na minutę połączenia…
.
To będzie bardzo długi miesiąc.

czwartek, 26 lipca 2007

W głowie mam francuski zamęt.

Kiedy piszesz wieczorem ‘opowiedz mi coś’, walę czołem w klawiaturę. Tutaj życie płynie po prostu stałym rytmem wyznaczanym przez żelazne punkty programu. 
Na śniadanie butelka dla Manon, jej krótka drzemka o 11 i przygotowanie obiadku o 13, sjesta od 14 do 15.30, o 17 podwieczorek, o 19 kąpiel, mleko na kolację o 20 i utulenie jej do snu gdzieś przed 21. W tak zwanym międzyczasie stanowcze i zabawne tony kierowane do małej i do reszty, bieganie za piłką, rysowanie, oglądanie bajek, pogawędki z Flo, spacery z dziećmi na plażę, szybkie wypady na rowerach do miasteczka, zachody słońca nad oceanem, cuda na kiju.
Kiedy mówię ci, że tego wieczoru padłyśmy z Agą niezdecydowane czy bliżej nam w tym momencie do komedii czy tragedii, wiem, że się nudzisz. Niemal nic dla ciebie nie znaczą imiona piętnastu rozgadanych osób, które siedziały razem w niewielkim domku z niebieskimi okiennicami, nad dwoma pudełkami z pizzą.
Ja, Agnieszka, Florence, Stephanie, Virginie, Olivier, Manon, Joseph, Jules, Zachary, Armond, Emma, Lancelot, Gaspard, Luis... To moje chwilowe życie, tymczasowy ekosystem. Wiem, że choć jesteś blisko, w sercu, to jednak strasznie daleko.

Chciałabym móc zaśpiewać ci szeptem, trzymając cię ufnie za rękę, że ‘wreszcie jest, czego więcej chcieć… najświeższe doniesienia, kurs funta, polityka – niepotrzebna mi ta wiedza, tylko ty i ta ulica’.
Brakuje mi naszego świata.

środa, 25 lipca 2007

...

Długo nie mogłam zasnąć, aż w końcu… Całą noc śniłam prababcię. Byłam w jej mieszkaniu. Rozmawiałyśmy, robiłyśmy zdjęcia, choć wiedziałam, że nie żyje. Wiedziałam, że nie mogła żyć przez cały ten dziwny sen, ale była tak prawdziwa i rzeczywista, jak wtedy gdy byłam mała, kiedy opiekowała się mną po wyjeździe mamy do Niemiec. Świat na zewnątrz się zmienił, ja dorosłam, ale ona pozostała taka jak ją zapamiętałam. Jej kuchnia nie była pełna obcych nam ludzi. Na parapecie pachniało geranium, stół stał tuż przy oknie, nosem dotykałam aromatycznych mechatych listków. Czułam ciepło babci. Przytulała mnie i mówiła swoim spokojnym głosem, choć bez snu zupełnie nie pamiętam jak brzmiał. 
.
Zniknęła, rozpłynęła się, w powietrzu unosił się tylko zapach geranium. Zostałam sama, paliłam pozostawione przez kogoś papierosy, leżąc na podłodze i oglądając stare wyblakłe fotografie. Szukałam rzeczy spakowanych po jej śmierci do kartonowych pudeł. A potem, gdy je wreszcie znalazłam, książki z bajkami, które czytała mi tak często, zaczęłam płakać. Obudziłam się z tymi łzami w oczach. 
.
Anioł Stróż czuwa. Wiem, że jesteś, babciu.
.
.
.
Czekam na obniżki połączeń w roamingu, żeby zadzwonić i posłuchać Ewuni.
Tęsknię za domem.

wtorek, 24 lipca 2007

Dwóch Polek – operek przy pracy dialogi:
Aga: Où est Lancelot?
k.: Il est là.
Aga: Ah oui, bien, d’accord.
- po czym wybuchamy śmiechem, orientując się, jak bardzo przestawione jesteśmy na obcą mowę, która wkrada się między nas niepostrzeżenie i dominuje naturalnych odruch rozmawiania ze sobą po polsku.

sobota, 21 lipca 2007

Zła.

Wszystko mnie drażni, denerwuje.
Czyżby k. kolejny raz gubiła życiową ścieżkę?
Nie.

Tym razem to tylko echo przeszłości odbija się w głowie bolesnym krzykiem.
.
Za każdym razem, gdy pomyślę, że może ona i on, wbijam kolejne szpilki pod paznokcie.
Tylko nikomu o tym nie mów. To tajemnica.

środa, 18 lipca 2007

Wyspa.

W niedzielę przenieśliśmy się grupowo do Noirmoutier. Agnieszka mieszka z trójką swoich diabląt w domu naprzeciwko, korzystamy więc ile się da z własnego towarzystwa. Łatwiej upilnować razem bandę potworów.
Widzę znaczny postęp, Joseph przestał kompletnie olewać moje polecenia i od czasu do czasu zdarza mu się, może nieco przez przypadek, być choć trochę posłusznym.
.
.
.
Po raz pierwszy miałam wczoraj okazję skorzystać z dobrodziejstw tego miejsca. Po jako takim oporządzeniu się i zapakowaniu na dwa wózki pary dzieciaków w wieku mocno szczenięcym, sterty niezbędnego wyposażenia i podpięciu w żelazny uścisk dłoni dziecięcia trzeciego, po kilku minutach udało nam się dotrzeć do celu. Zaserwowałyśmy podwieczorek, Manon upaplała się w jogurcie, Lancelot zrobił z siebie czekoladowego chłopca, Joseph nie chciał się z nikim podzielić ciastkami, mówiąc krótko, wszystko zgodnie z przewidywaniami. Szczęśliwym trafem Florence postanowiła zerknąć jak sobie radzimy i wpadła z małą inspekcją. Zajęła się dziećmi, a my plusnęłyśmy w otchłań Atlantyku. Dawno nie miałam takiej radochy z pływania i przeskakiwania przez fale. Było by do końca świetnie, gdyby nie głupi pomysł postawienia się fali ostatniej. Mały błąd w obliczeniach, a efektem są poobdzierane i obolałe nogi, sztuk cztery. Sprawdziły się ludowe porzekadła – stare, a głupie, bo żeby kózka… Co nie zmienia faktu, że jutro mają się zacząć prawdziwe upały i z pewnością nie odpuścimy sobie plażowo-oceanicznych przyjemności.
.
Trochę mi przykro, bo mój kochany myśli chyba, że my tu mamy co najmniej spa, Bahamy i drinki serwowane bezpośrednio na hamak pod palmami. Nic bardziej mylnego, kotku… Życie la jeune fille au pair usłane płatkami róż wcale nie jest. I jeśli komuś się wydaje, że to nic wielkiego, zapraszamy, niech Wielki Brat popatrzy jak się zapieprza ze zgrają smarków od rana, atrakcje z myciem upapranych kupą tyłków dorzucimy gratis.
.
.
Bardzo bardzo późnym wieczorem, kiedy wreszcie udało się położyć spać naszych małych podopiecznych, wymknęłyśmy się cichaczem na rowery i pomknęłyśmy do miasta. Ciemnoskóra dziewczyna w czerwonych ciuszkach na stoliku w Cafe Noir, tuż obok starego portu, hipnotyzowała płynnymi ruchami i mową ciała, rytm arabskiej muzyki porywał. Sierp księżyca zatańczył z gwiazdami nad Wyspą.

I takie chwile wynagradzają nam wszystkie problemy i codzienne zmęczenie, dla takich chwil - warto. Magia żyje zaklęta w kalejdoskopach wspomnień. 

poniedziałek, 16 lipca 2007

Zapiski z podróży.

piątek, 6.07.2007 ( a właściwie, to już 2 w nocy dnia następnego )
Po pomyślnym zakończeniu zabawnych ale męczących przygód na lotnisku, po podróży między chmurami…
…dotarłyśmy do przytulnego mieszkania przy Rue de Sainte Lucile.
.
Tuż obok, przy Rue d’Eglise jest niewielka piekarenka. Kiedy w środku nocy wracaliśmy z głośnego klubu, cała okolica pachniała obłędnie świeżym pieczywem. Kilka kroków dalej, widoczna z Rue de Saint Charles, migotała rozświetlona Wieża Eiffela.
.
.
.
‘Paris, je t’aime!’ – krzyknęła wstawiona nieco Agnieszka.
.
W duchu przyznałam jej rację.

niedziela, 8.07.2007
Mieszkam w Pornichet, w różowym domu przy Avenue de la Mer. Dwie minuty spacerku i czuję mieniący się złotem piasek pod stopami. Plaża pełna kolorowych muszelek, porośnięte delikatnymi zielonymi wodorostami skały i panorama wybrzeża zapierają dech w piersiach.
.
Mam nieciekawe przejścia z Josephem. Joseph jest uroczym trzylatkiem, prawda, wychowanym na grzecznego chłopca, też prawda, ale przy mnie, kiedy nikt z rodziny nie widzi, przypomina chwilami małego diabła. Nic to, że muszę się z nim bawić przez cały dzień, latać z łopatka, babrać się w piasku, zbierać z dywanu rozgniecioną ciastolinę, itp. Nic to zaczyna ryczeć za każdym razem gdy powiem ‘nie’, nic to, że kiedy nie trafi w piłkę rzuca się na piasek i wrzeszczy. Najgorsze, że nie słucha mnie zupełnie w wodzie i pcha się w zbyt duże fale. Ogólnie rozumiem, sprawdza jak daleko sięga moja cierpliwość. Z dobrego serca radzę mu przystopować, bo już niedługo przestanę być niemal-bezstresową nianią i skończą się te hulanki i swawole.
8 miesięczna Manon to przesłodki pulpecik, ale szczerze mówiąc, dawno już się nie zajmowałam tak małym dzieckiem. Nie mam problemu ze zmienianiem pieluch czy przebieraniem jej, ale nie bardzo ogarniam rytuał karmienia butelką. Dla mnie to zupełnie obca bajka. Denerwuję się strasznie i w ramach odreagowania po całym dniu uganiania się za parą wiercipiętów (bogowie, mam nadzieję, że Jules zostanie w Nantes jak najdłużej, bo z trójką chyba polegnę…), korzystam z dobrodziejstwa wolnych wieczorów i wypuszczam się na plażę. Na fajka. Źle, bardzo źle, wszak planowałam rzucić palenie. I znów skoczyło się na zamiarach.
.
Dzieci poszły spać po 20, teściowie Florence mają gości i wszyscy są w domu, a ja padnięta na twarz po pierwszym dniu pracy podreptałam smętnie nad ocean w celu zabunkrowania się pod murkiem i spokojnego ukołysania zszarganych przez Josepha nerwów. Po półgodzinnym bezsensownym gapieniu się w fale, kątem oka zarejestrowałam zbliżającą się trójkę młodych ludzi. Właściwie nie byłam w nastroju na zawieranie nowych znajomości ani międzykulturowe wymiany poglądów w języku obcym, ale przechodząc obok nich, stwierdziłam, że nic nie tracę, bo może wcale nie będzie chciało im się ze mną gadać. Zdumienie!
Nieco później dołączyli ich znajomi, po krótkiej prezentacji mej skromnej osoby wróciliśmy do szalonej konwersacji. Praca, wakacje, języki, pochodzenie nazwisk, Polska, Francja, klimat, muzyka, polityka, ceny fajek, stereotypy i tak dalej i tak dalej… godzina minęła błyskawicznie.
Tuż po 22 powiał strasznie zimny wiatr. Z niemałym żalem pożegnałam się i wróciłam do różowego domu przy Avenue de la Mer.

czwartek, 12.07.2007
Manon przesypia popołudniową sjestę, Joseph z parą kuzynów szaleje w klubie na plaży. Gdzieś tam majaczy obiad, nic mi się nie chce. Siedzę z lapkiem na kolanach na tarasie, legalnie palę papierosa, nuda panie, nuda. Już wiem, czego zapomniałam zabrać z domu – kolekcji DVD ‘Z Archiwum X’.
Może mi to wyjdzie na zdrowie, przynajmniej z braku innych zajęć łapię od czasu do czasu książkę o historii literatury francuskiej i odbębniam pańszczyznę uniwersytecką. Wszak kampania wrześniowa czeka. Nie ma co, piękne sobie zafundowałam wakacje.

Zadzwoniłam dziś do rodziców, boże, jak cudownie usłyszeć normalny język, a nie to wściekle szybkie świergotanie. Niby dużo się tutaj uczę, jak czegoś nie rozumiem kombinuję z prędkością światła wyłapując z kontekstu słowa-klucze. Jak do tej pory nie zbłaźniłam się ani razu, a moi pracodawcy przy znajomych podkreślają, że bardzo dobrze znam francuski i świetnie sobie radzę.
Jasssne…
.
.
.
Zabawnie, gdy podczas spacerów ludzie z uśmiechem zerkają w wózek, po czym mówią, że mam śliczną córeczkę. Uhmm…
Chciałabym.
Wcale mi nie minął zew natury i szalony rozkwit instynktu macierzyńskiego. Opiekowanie się Manon tylko wszystko pogarsza. Moje chore strachy i cholernie silną chęć własnej kruszynki. Pieluchy zmieniam koncertowo, butelka i przygotowywanie obiadków zostały okiełznane i znajdują się już wśród umiejętności upchniętych pod paznokieć małego palca. Szkolę się we francuskim systemie wychowania z zamiarem częściowego przeszczepienia go na własny grunt. Kiedyś.
Gdy czarujący mężczyzna mojego życia przestanie bredzić i wreszcie dorośnie.

Tak, chciałam tym samym powiedzieć, że cholernie mi ciebie brakuje, Dominik, mój ty duży dzieciaku.
Potwornie za tobą tęsknię.

czwartek, 5 lipca 2007

Do zobaczenia we wrześniu.

Rytuał zdejmowania kwiatków z parapetu. Odsuwanie muszelek nawleczonych na rzemyki, wiszących zamiast firanki. Jak w wakacje, pamiętasz?

Mój ostatni papieros wypalony w domowym oknie.
.
.
.
I jeszcze tylko gorączka porannego pakowania. Zrzucenie zdjęć na iPoda. Pożegnanie z rodziną, Dominikiem, szczurami i psem.
/Nie lubię pożegnań.


Samolot o 17.55.

poniedziałek, 2 lipca 2007

...

Ledwie zdążyłyśmy dotrzeć z Anetą z przystanku i zdjąć w ganku buty, gdy zagrzmiało rozdarte błyskawicą niebo.
.
W kuchni czekali rodzice. Zrzuciłam z siebie stertę toreb, puściłam luzem uradowanego Kudłacza i rozsiadłam się wygodnie za stołem. Tata, wykorzystawszy mnie do ściągnięcia z kredensu pudełka z kluczykami, wyszedł do garażu kontynuować rozbebeszanie naszego grata, czysto kurtuazyjnie zwanego od czasu do czasu samochodem. Z mamą zatopiłyśmy się w rozmowy. Kobieco-kobiece, matko-córkowe.
(…)
Na dworze pociemniało, deszcz szumiał, świat zamruczał w oddali.
.
Noc -
w domu,
pokoju (nie)swoim, w łóżku, na poddaszu, z bębniącymi kroplami, w dach, w szyby, z niezachwianą pewnością, że tam, powyżej nabrzmiałych chmur, świeci mój przyjaciel Wielki Wóz.

niedziela, 1 lipca 2007

Uwaga, gryzę.

Chcę do domu. Mam dosyć sesji, zwyczajnie olewam jutrzejszy egzamin z literatury i przekładam go sobie na wrzesień. Nie zamierzam przekopywać się przez stosy kserówek w poszukiwaniu jednej głupiej kartki, która i tak niewiele mi pomoże.
.
Im bliżej piątku, tym mniej mnie cieszy perspektywa najbliższych miesięcy.
Co z tego, że tak chciałam do Francji, do wytęsknionych wąskich uliczek w spokojnych miasteczkach, magicznych zakątków, antykwariatów pełnych zapachu starej farby i kurzu, do melodii języka.
Nie chcę wyjeżdżać na tak długo. Nie wiem co zrobić ze szczurami i nie mam komu zostawić psicy. Wszystko-nie-tak.
.
.
.
Jasna i pieprzona cholera.
/Cały zapał i entuzjazm poszły się, najdelikatniej rzecz ujmując, pierdolić.

(idzie na burzę. idzie na deszcz.)

Utul.

‘Podaj mi płaszcz, deszcz pada 
koniec z pogodą, niestety...
To nie deszcz?
Nie, to łzy spadły z jakiejś odległej planety...’
( M. Pawlikowska – Jasnorzewska )
 


Całowałeś mokre policzki.
‘Rozmawiaj ze mną, nie z blogiem’
– próbowałam, tylko gdzieś po drodze zgubiłam sens.

A może nie ma sensu, może trzeba wierzyć, może ufać więcej, wierzyć mocniej, kochać.
.
Bardzo jasna noc zasnęła nad miastem.
Za chwilę wsunę się pod kołdrę i zniknę zasłuchana w tykanie zegara i rytm twojego oddechu.