piątek, 29 lipca 2005

Zbieram puzzle i dopisuję kolejną część układanki.

Z okazji wczorajszej drugiej rocznicy istnienia mojego bloga, życzę sobie dużo szczęścia na maturalnych (i nie tylko) wypracowaniach, laptopa, stałego łącza i mniejszych rachunków za komórkę.
.
.
Powietrze tak gęste, że można by jeść je łyżeczką jak roztapiające się na talerzyku lody śmietankowe. Burza jakaś niezdecydowana, aż ciarki po plecach.
Ktoś znający się na rzeczy powiedział mi późnym wieczorem, że jestem ładna, miła, zgrabna. I inteligentna. I że mam syndrom porzuconego dziecka. A najlepsze, że już to kiedyś gdzieś słyszałam.
.
.
.
W samochodzie wieluńsko-warszawskiego Michała usłyszałam znajome dźwięki. ‘Mirror, mirror…’. Blind Guardian, rzecz jasna. Skojarzenia jednoznaczne i jednoosobowe. Janusz. Wszystkie godziny spędzone razem, jego koszulki, bluza wiecznie mi ‘pożyczana’. Głos. Śmiech. W głowie zapach perfum, które dostał ode mnie, które tak lubię i których Artur nie chce nigdy w życiu, bo wie. A wcześniej nawet rysunki Anki tak stylistycznie i tematycznie podobne do jego, chociaż myśli odpycham czym się da. Nie wysłana w jego urodziny książka i zielony kot z drewna.
Zabolało jak jasna cholera.
.
…dziewczynka z brzydkimi skłonnościami do rozdrapywania ran idzie dalej.

środa, 27 lipca 2005

Z wieluńskim krajobrazem w tle.

Wczorajsze imieninowe piwo Anki i wieczorny spacer po parku z Marynią w poszukiwaniu kogoś, kogo pewnie nie będzie, ale może na wszelki wypadek sprawdźmy. 
Szczurowa banda sztuk 7 od dziś w zmodernizowanej z pomocą dwóch facetów, machających najpierw siekierą i kilofem a później szczotkami, (plus gwoździe, płyta pilśniowa, gałęzie i magiczna maszynka do cięcia) klatce, odstawia homoseksualne gwałty, na które aż miło popatrzeć.
Znaleziona w ogrodzie nieco martwa nornica świadczy o tym, że demonicznej i pięknej Mruni nie należy zaprzyjaźniać z ogoniastymi, a arystokratyczna Atlanta i tak ma wszystko w nosie.
Za chwilę spotkanie z przyjaciółmi Anki, wieczorem ciąg dalszy opowiadań Cortazara.
I jest dobrze. Musimy się częściej widywać, sis. Może następnym razem u mnie?

wtorek, 19 lipca 2005

‘Tak strasznie leje i mokro wszędzie’.

Łódzcy znajomi – cisza.
Tutejsi – cisza.
.
Pauka wpadła przelotem jakiś czas temu. Wycmokała, wyściskała mnie na przywitanie i wyciągnęła pogadać, połazić. I przypadkiem udowodniła kolejny raz, jak to tak naprawdę jest.
ja: A czemu nie poszłaś do Kasi W.?
P.: Kaśka jeszcze nie przyjechała z Łodzi.
ja: Aha. Czyli zawdzięczam to spotkanie jej nieobecności, bo jakby już była, to pewnie nawet nie zajrzałabyś do mnie.
P.: Nieee…! No coś ty!
Siedzimy na łące, Grzyb puszcza Pauce sygnał. Wracamy. Po drodze spotykamy Kaśkę z wesołą gromadką. Rzuciwszy obojętne ‘pa’, Paulina znika w mroku z resztą grupy. Na mesa z pytaniem, kiedy będzie tak miła i odda mi książki, odpowiedzi nie dostaję.
I co, to wcale nie tak, Pauka?
…jasne.
.
Wyniosła jestem ostatnio. Denerwują mnie ludzie. Oschle traktuję każdego, wychodząc z założenia, że skoro się do mnie odzywa, to musi mieć w tym jakiś interes. A ja już dosyć mam, do jasnej cholery, pseudoprzyjaźni i udawanego zainteresowania.
Nieliczni, których ‘co słychać’ ciekawi naprawdę i nie jest podszyte fałszem, żyją gdzieś setki kilometrów stąd.
- A może znowu się mylę.

niedziela, 17 lipca 2005

Kosmiczny niedosyt.

/zawołaj mnie po imieniu a przyjdę/
Czasami lubię tęsknić.
Gdzieś rozsypały się słowa, schowały w sierści burych kotów.
Pojechał. Szeptu dziś nie usłyszę.
Za rok, mieszkanie, my, do-ros-łość. Warszawa? Im więcej myślę, tym mniej wiem.
Zawsze mi się spieszyło…
Poczekam.
A ty, A.?
.
.
.
Na spacery wybieram - cmentarz?
Wśród zarośniętych alejek tworzę historie ludzi. I żałuję ciągle, że maszyny do przenoszenia w czasie nie ma.
Pochylam się nad grobem 7-miesięcznej, ‘kochaiączej czurce żałośni rodzice te pamiątke kładą’. I proszę się ze mną nie kłócić, A., że to pisał analfabeta – szacunek do historii (rok 1906).
Najbliższe wydają mi się czasy takiego ‘Nad Niemnem’ czy ‘Lalki’, które – klasie się nie przyznając – przeczytałam z prawdziwą przyjemnością. Atmosferę starych dworków chłonę wręcz maniakalnie.
I uparcie będę twierdzić, że reinkarnacja bzdurą wcale nie jest.

środa, 13 lipca 2005

Nie denerwuj mnie.

Dwa przemeblowania w ciągu kilku dni. Rewolucje w pokoju zazwyczaj wieszczą zmiany. No i wywieszczyły. Przyniosły zdecydowane pogorszenie stosunków na linii ja – Aneta. Białe zimno i jak zwykle wszystko moja wina, bo to ja się czepiam szczegółów i mam przyjemność być tą głupią, niedobrą i paskudną najstarszą siostrą. 
.
Nerwy mam ostatnio. Doprowadziłyśmy z Karoliną podwórko do błysku ( no, prawie że ). Rozwalone gałęzią wnętrze dłoni jako pamiątka po przycinaniu wierzby, ręce i nogi podrapane ponadprzeciętnie mahonią w trakcie odchwaszczania. I co słyszę? Że ładnie, dzieci, się postarałyście i w ogóle jest fajnie, dostaniecie drobne na lody? Nie. Otóż słyszę, że miałam spryskać winogrona, bo się przyplątały mszyce, i że jak już się wzięłyśmy, to mogłyśmy spuścić z oczka brejowatą wodę, wyłapać ryby, całość wyszorować i doprowadzić do porządku.
O-jak-miło.
.
I wcale nie chodzi o to, że Aneta dziś łaskawie wróciła z 2,5 tygodniowego obozu na dzień dobry oznajmiając, że jest taaaka zmęczona, że jutro rano babcia z Jasiem i Niną jadą na 10 dni nad morze, a jak oni wrócą, Aneta jedzie znów na obóz jakiś Bóg raczy wiedzieć gdzie. I nic to, że opiekuję się jej szczurami, a kasy za żarełko dla nich nie dane mi chyba będzie oglądać (i kupić za nią pewnej upatrzonej dawno książki…). Bo przecież jak Ewę mam na głowie cały dzień to nic nie robię.
A chała! Dosyć! W piątek wieczorem ściągam na cały weekend Artura i niech tylko ktoś powie, że coś-bardzo-ważnego-do-zrobienia-jest.
I pojadę później do Anki i niech sobie zatęsknią i docenią, jaką mają dobrą najstarszą córkę!
Najlepszą, jak jej nie ma.
.
W zapchanym odpływie wanny znalazłam piłeczkę ping-pongową. W piwnicy myszy przechadzają się jak turyści po Parku Łazienkowskim, a koty z zadowoleniem ganiają za wymiętolonym piórkiem.
Szymon ma dziś urodziny.
Wujek Kazik też ma urodziny.
Za 2 dni Gosia ma urodziny.
17 lipca Maffiq ma urodziny.
Janusz za tydzień ma urodziny. I Agata.
21 Duśka ma urodziny.
22 lipca mam egzamin na prawo jazdy, który obleję, a Joanna ma urodziny.
Nie zadam nigdy więcej głupiego pytania facetowi spodziewając się odpowiedzi.
I w ogóle ekstra.
A najlepszy jest książę Lew Nikołajewicz Myszkin.

czwartek, 7 lipca 2005

No to sprawa się rypła.

Za idiotyzm mam harcerstwo i nadziwić się nie mogę, co też musiało się przytrafić mej siostrze, że zasiliła szeregi tych pomyleńców. Już się dziś spowiadałam rodzicom z antypatii do szacownej organizacji i powtórzę raz jeszcze – to chyba wynik tych wszystkich harcerzy z I LO, tych, co to wyją przy gitarze na przerwach, kiedy ja między sprawdzianami z fizyki a chemii nerwy mam zszargane i jedyne o co proszę, to, do licha, odrobina spokoju. 
Nie lubię harcerstwa. Nie lubię mojej siostry w harcerstwie.
.
Wiem, że się głupio czepiam i w ogóle jestem wredna.
.
.
.
Zajrzałam przed chwilą na stronę Uniwersytetu Warszawskiego w celu aktualizacji danych. I co widzę? Nie ma magicznego słówka ‘LUB’ między historią a WOSem, które taką nadzieję wlało w me serce kilka miesięcy temu. Nie ma. Sprawdziłam z dziesięć razy. Dla pewności nawet poszukałam okularów. Klęska. Jest złowrogie ‘I’. ‘I’, które przekreśliło moje plany, szanse, nadzieje, i co tam jeszcze mi się kłębiło ostatnimi czasy w tym głupim pustym łbie. Wychodzi na to, że
a) kretyńsko beznadziejnie olałam tą niegdyś ukochaną historię.
b) kretyńsko niepotrzebnie uczyłam się za to geografii, w którą mogę się wysmarkać.
c) kretyńsko idiotycznie jestem głupia.
d) a najbardziej kretyńsko to wkurza mnie, że nie wiem, co teraz. 

poniedziałek, 4 lipca 2005

I w ogóle JA PIERDOLĘ.

Melania swoim kocim krokiem funduje szczurom napady paniki. Psy, na widok Melanii dostają ataku wściekłości i trzeba zarządzać natychmiastową ewakuację kota. Rybki Karoliny nie czują się zbyt pewnie gdy Mela przygląda się im z zaciekawieniem zza akwariowej szybki. Tata wrzeszczy, że kot zniknął z kuchni i pewnie pożarły go już psy, tymczasem Mela spacerując po mojej klawiaturze domaga się pieszczot i dręczy szczury upartym miauczeniem. Rodzeństwo kłóci się, w czym pokoju kot będzie na noc. Babcia pilnuje, by Melanii przypadkiem nie przekarmić. Antykocia mama krzyczy ‘a kysz!’. Melka gania się nawet z własnym lustrzanym odbiciem i cieniem mojego palca na ścianie.
Awantury na czternaście fajerek.
I tylko koza zachowuje w tym wszystkim stoicki spokój.
.
Wyznaczona na egzamin (prawo jazdy) 22 lipca, uszczęśliwiona spotkaniem z A., zmęczeni długaśnym spacerem po Łodzi i maratonem w poszukiwaniu podręczników do WOSu, ze zdychającymi roślinkami wodnymi dla młodszej siostry w plecaku.
I było tak pięknie, aż do chwili, w której rodzice postanowili wyprowadzić mnie z równowagi i permanentnie wkurwić standardowym systemem zmian decyzji najmniej sześćdziesiąt razy na minutę. Czarę goryczy po powrocie do domu przepełniła mama, z uśmiechem na ustach dyskutując ze znienawidzoną przeze mnie ciotką na arcyciekawy temat – och, jakąż to ma nieudaną i generalnie beznadziejną najstarszą córkę, co to ręce obie lewe, pojęcia o interesach zero, bezużyteczność totalna i jedyne co, to tylko pieniądze koncertowo tracić potrafi, mimo chęci i zdolności do pracy żadnych, aż strach się bać jak sobie toto w życiu poradzi.
O, jak miło usłyszeć o sobie kilka słów prawdy. Dobrze, że chociaż Anetka wspaniale im się udała i reszta też już w miarę nienajgorzej, to ma kto honor rodziny ratować.
Bo ja to chyba wyemigruję do Szwecji zbierać kokosy na fiordach. Rzucę prestiżowe i elitarne Pierwsze El O, po chuj mi matura, po chuj studia, skoro w bezmyślności swojej i tak pójdę na jakieś badziewne i do niczego nieprzydatne, a później i tak nie znajdę pracy. Lepsza wątpliwa kariera zbieracza na emigracji niż zamiatanie ulic w rodzinnej miejscowości, na przekór ciocinym słowom, która zna Życie i wie, że ci co to się tak do miasta wielkiego wyrywają, najczęściej lądują ze zbita dupą i podkulonym ogonem na garnuszku rodziców.
I w ogóle to ciekawe, czemu ja tak głupio bywam zazdrosna o swoje młodsze rodzeństwo. A w słowa przypadkowo wczoraj spotkanej mało znajomej, która gratuluje i twierdzi, że rodzice tak dumni ze mnie i w ogóle och-achy, wierzyć się zupełnie nie chce.
Jest mi, normalnie, kurwa, przykro.
Nic więcej.