wtorek, 27 lipca 2004

Jeżeli chodzi o mnie i Dominika:

'Jeśli czegoś nie wolno, a bardzo się chce, to można'
( rosyjskie przysłowie )

hm hm hm.
Zobaczymy się za rok.

niedziela, 25 lipca 2004

Ręce mam zimne.

Trudno mówić nie, gdy myśli się tak.

Jesteśmy przyjaciółmi. Chociaż do czwartku nie widzieliśmy się pięć lat, a on mnie kiedyś nie lubił. Miejscówka na łące, piwo i dużo rozmów. W towarzystwie krowy, pań komarowych, dziwnych gwiezdnych kształtów i leflektora.
(Dominik, pamiętaj, za 70 lat w tym samym miejscu, jesteśmy umówieni!)

...mamy glany, pada deszcz, słychać dyskotekę w Ż. (dźwięki wydawane przez zepsutą pralkę), obiecuję, że jutro przyjdę wcześniej i za chwilę idę spać. W sumie... 'pozytywistycznie'.

wtorek, 20 lipca 2004

Kobieta szcz***iwa.

Nie mam czasu pisać, chociaż chwilami strasznie ciągnie mnie do klawiatury. Między sklepem, Ewą, znajomymi Francuzami, wypadami do ż-wskiego parku i conocnym wiszeniem na telefonie brak czasu na siedzenie przy komputerze. Na czytanie też. I tu boli. ‘Biesy’ harcują na półce od dwóch tygodni, a Dziadek Dostojewski odgraża się, że jak sama nie czytam, to innym bym dała i jak na przykładną obywatelkę przystało, odniosłabym książki do biblioteki. Z tym, że tam nikomu nie są potrzebne. Sprawdzałam. Przede mną wypożyczył je ktoś w 1993 roku.
*
Siedzę przy otwartym oknie w cienkiej koszulce i białych majtkach z napisem ‘angel’, co jest chyba drobnym nieporozumieniem. Po dzisiejszej akcji w parku w Łodzi, A. z pewnością utwierdził się w przekonaniu, że kocha diablicę. I będzie teraz powtarzał, że nigdy więcej nie pozwoli się sprowokować, namówić za nic nie da, bo najlepiej jest za bezpiecznymi zamkniętymi drzwiami. Na pewno będzie.
...aż do następnego razu.
*
Boję się dwóch słów. Nigdy nie uważałam, by do mnie pasowały – zbyt były puste i naciągane. A teraz. Odniesione do rzeczywistości wydają się mieć sens. I chyba powinnam je sobie wytatuować w uchu.
Dobrze mi. Tak zwyczajnie i po prostu. Spokój w domu, ciepło w sercu. 


W chwili obecnej przyszłość maluje się w barwach całkiem jasnych, jak ulubione kredki mojej siostry.

piątek, 9 lipca 2004

Wracam za 3-4 dni.

Od 5.30 na nogach. Wizyta w szpitalu. Igła. Strzykawka. AUĆ.
*
Piotrków. Spotkanie z A., nad miastem przelotne opady deszczu, czyli burza i gradobicie. Ale my jak najbardziej pozytywnie. Frytkożerca w akcji. Tolubię. Tylko ludzi za dużo dookoła. I już tęsknię. "Pokochajmy się". Jejkujej.
*
Nie chce mi się jakoś jechać do tej mojej wytęsknionej Francji. I wcale nie to, że pobudka o 5.00, ponad 20 godzin w samochodzie + moja choroba lokomocyjna. I wcale nie to, że 23.00, a u mnie burdel w pokoju, pusta torba i połowa ciuchów mokrych na balkonie. I nie to, że oglądając mecz Polska - Francja rozcięłam palec plastikową butelką coca coli. A rodzice standardowo pokłóceni warczą czując swój zapach.
*
Nie. Ja tylko chcę do łóżka z Tobą, A. Tak jak lubisz. I jak ja. Żadna Francja nie zastąpi twoich pocałunków na wewnętrznej stronie mojej dłoni.  

środa, 7 lipca 2004

Opinia lekarza.

A właśnie że nie wyglądam jak zielonoprzezroczysty ufoludek!!! WCALE NIE!

Może faktycznie nie jestem jakaś super opalona itp., ale to jeszcze nie powód, żeby mi zaraz wmawiać wszystkie choroby świata. 

niedziela, 4 lipca 2004

Radio Ma Ryja.

Od rana toczę z babcią wojnę podjazdową. Bo poszłam do kościoła nieodpowiednio ubrana ( a kazanie było wyjątkowo interesujące, geje i lesbijki to pedały i zboczeńce, aborcja, seks, golizna i młodość są be, a Radio Maryja katolicki głos w naszych domach otwiera ludziom oczy i głosi Dobrą Nowinę Padre Rydzyka z misją zbawienia świata ), bo wstyd, bo jak sowa ( JA_SOWA ), bo co ludzie powiedzą, bo palcem wytkną, bo ja mam to w dupie. Bo mam. Bo jestem głupia, bo Artur, bo pewnie ma tam u siebie pięć innych, a ja sobie bóg wie co myślę, bo ja też powinnam mieć najmniej pięciu, bo jestem młoda, bo co ja sobie myślę, bo po co on miałby tutaj przyjeżdżać, bo co nie wytrzymam 2 miesięcy, bo co się chce pochwalić koleżankom, że mam, taaak, bo jestem głupia, bo sobie myślę, że co, że jaka ja jestem, pełno lepszych i ładniejszych ode mnie, bo... 
Spokojnie, tylko spokojnie, oddychaj, powoooli, spokoooojnie...

Za 3-4 dni jadę do Francji. Nie wiem ani gdzie, ani na jak długo, wiem, że do domu Katiany, którą znam bardzo pobieżnie, bo półtora roku temu nie mogłyśmy się zbytnio dogadać, gdyż ja po francusku rozumiałam oui, merci i bonjour. I boję się. Bo co ja potrafię po roku nauki, cóż z tego, że 5 lekcji tygodniowo + praca własna...
Ale. Mimo wszystko. Odrzucając swoje słynne czarnowidztwo. Mam nowe hasło:

'wyczuć taką chwilę,
w której kocha się życie
i móc w niej być stale na wieczność w zachwycie'
( 'Przebudzenie' Buzu Squat )


Chcę wierzyć, że będzie ok.