wtorek, 28 marca 2006

Smutek codziennie noszę pod złudnym płaszczykiem obojętności.

Robię tysiące planów, wymyślam setki wersji, a wszystko po to, żeby nie spoglądać co chwilę na niewzruszony telefon, po to by powoli przyzwyczajać się, że jego nie ma, że nie będzie. 
.
‘codziennie
sekuję moje ciało
wszystkie wnętrzności
wyjmuję i oglądam
oddzielnie układam
pragnienie
tęsknotę
ból
doskonale apolityczna
aspołeczna
siedzę w kucki
nad stosem mięsa
segreguję
jak rzeźnik w jatce
pragnienie
tęsknotę
ból’
( H. Poświatowska )

.
Kicham. Chrypię, pokasłuję. Zwijam się w kłębek pod kołdrą i kocem, a nadal zimno. Dreszcze biegną po plecach w rytmie spadającego na dach deszczu. Wyłączyłam muzykę, żeby lepiej słyszeć. Pozornie jednostajny szum z którego wyławiam pojedyncze kap kap kap, od czasu do czasu kompozycję przecina jadący po ulicy samochód, warkot silnika i rozbryzgane strugi wody z kałuż wdzierają się niepotrzebnie, burzą monotonne tykanie zegara, stan podgorączkowy.
Drżę. Pęka mi głowa. Mam ochotę zapalić papierosa, porozmawiać z Magdą, z Natalią.
Porozmawiać o tym, że nie chcę znów mówić.
On milczy. Ja milczę. Milczymy.
Przecież.
- Przecież nie ma nas.

poniedziałek, 27 marca 2006

Upadłe anioły i jasny blond, znaczy – będę żyć.

W planach była półgodzinna nauka rekolekcyjna dla młodzieży. W efekcie wyszło trzy razy tyle na górce i przystanku z niejakim Przemysławem G., w pewnych kręgach bardziej znanym jako Grzybek. Wieki się nie widzieliśmy, a konkretnie – od Bożego Narodzenia, kiedy to podczas przypadkowego spotkania na dzień dobry wypaliłam mu, że jest głupi i że wcale go już nie lubię. Grzybek spuścił oczy i powiedział wtedy ‘wiem’, po czym oddalił się w bliżej niezidentyfikowanym kierunku, a najpewniej w którąś z bram, w celu wypalenia z kolegami szluga, a ja z Arturem poszliśmy w swoją, zupełnie przeciwną stronę. 
Byłam na niego wściekła, że tak zwyczajnie i chamsko mnie olał, kiedy go potrzebowałam, odprzedszkolny przyjaciel od siedmiu boleści. Ale dzisiaj, perspektywa smętnego siedzenia i myślenia o tym o czym zdecydowanie myśleć nie powinnam w kościelnej ławce, jakoś mnie przeraziła i ostatecznie wolałam włóczyć się i gadać, nadrabiając ostatnie naście miesięcy zdawkowych pozdrowień.
‘I powinnaś mu pokazać, niech wie co stracił!’ - niech wie. A pewno. Łatwo powiedzieć - i tu nieprzypadkowo wyciągnęłam Martę, po której on sam leczył się długo, długo, o wiele dłużej niż można by się tego spodziewać po Grzybku.
.
To półtoragodzinne spotkanie z pajacem w spodniach z krokiem między kolanami, luźnej bluzie i czapeczce z metką jednej z hiphopowych firm zdecydowanie pozytywnie wpłynęło na mój stan psychiczny.
Co więcej, ze zdumieniem odkryłam, że trochę mu się w głowie poukładało od czasu naszej ostatniej poważnej rozmowy. 'Ż. to taka dziura, tu nie ma żadnej przyszłości, o, widzisz, taka twoja bursa na wolnym powietrzu… już mam dosyć, chcę stąd wyjechać, na studia, wyjść na ludzi, zacząć oddychać z dala od tego miejsca…’
…oj, Grzybie, a o czym ja mówiłam 3 lata temu, kiedy kończyliśmy to poronione gimnazjum i kiedy usiłowałam wyciągnąć cię z podwórkowego bagienka? Ale nie, wtedy było, że ‘tutaj są ludzie!’ - jacy ludzie? Ci sami na których teraz nie możesz patrzeć.
I oczywiście, że miałam rację.
.
.
.
Obserwując wczoraj żonę wujka, czyli jedną z licznych i wspaniałych ciotek (nie dam się wrobić w wakacyjne dawanie korepetycji z francuskiego jej ćwierćinteligentnemu synowi, o nie, nie dam, mowy nie ma!), doszłam do wniosku, że Boska ma do niej łudząco podobną twarz, jeśli nie liczyć tych dziestu lat różnicy wieku.
Mój rodzony tata o ciotce D. w zależności od kontekstu mówi bardzo obrazowo - ‘ta podła-wredna-głupia suka’. Wysuwam więc ogólny wniosek oparty na życiowym doświadczeniu – farbowane blondynki o imieniu Dominika są moim wrogiem.
.
Znajoma fryzjerka robi mamie ekstrawaganckie pasemka, babcia lamentuje wieszcząc spodziewane reakcje nieobecnego aktualnie taty (tata się wczasuje, w sanatorium, śle smsy z prośbą, żeby go smsami nie wkurzać, bo on nie umie odpisywać), ja rzucam coś o planach zmiany imidżu i farbnięcia się na jasny blond, na co mama kategorycznie stwierdza, że żadnych cudów przed maturą, a ja, że to konieczne, konieczne bo tylko wtedy będę Boska, i to konieczne, konieczne, a babunia z rozpaczą, że nie powinnam się wygłupiać, zapada konsternacja, jedynie mama patrząc na mnie wybucha śmiechem i wycierając wierzchem dłoni ubawioną łzę mówi
‘mamo ona żartuje, jak dobrze… córko, będziesz żyć!’

niedziela, 26 marca 2006

Deszcz, jakby po dachu biegały ptaki.

‘Hej, nie wiem czemu, ale pomyślałem, że coś nie tak u ciebie...’ - smsnął późnym wieczorem Chmiel. A godzinę wcześniej Kamil pytał, co robiłam koło 15, bo widział mnie w półśnie i zastanawiał się, czy wszystko w porządku. Widział mnie w czarnych dżinsach i swetrze, czyli dokładnie tak, jak byłam ubrana kiedy siedziałam przy stoliku, leżałam z książką i kręciłam się jak nieprzytomna ćma po całym domu. 
Wypłakałam oczy, ale myśli zostały.
Zadzwoniłam do Niego, żeby powiedzieć dobranoc, i że deszcz u mnie pada, wymieniliśmy się słowami podziwu dla Natalii – Laureatki, a później odezwała się cisza.
.

Ciągle naiwnie śnię, że zasypiam w nim kiedy deszcz gra kołysankę na dachu, a my w pokoju na poddaszu, w moim łóżku, które przestało być tylko moje podczas jednej z tamtych nocy razem z jego słowami, głosem, dotykiem i rzucającym cienie na ścianie chwiejnym płomykiem czerwonej świeczki.
.
- ‘Ty zawsze wydajesz mi się taka dorosła, o wiele bardziej, niż inni’.
Chmiel obiecuje szeptać zaklęcia za moje suche rzęsy i szczęście.
.
Artur nagle tej niby ‘dorosłości’ się przestraszył, i niby że on jest jeszcze ciągle ‘dziecinny’. Szkoda, że nie powiedział tego dwa lata temu, kiedy wybrałam właśnie jego, bo wydawał mi się poważniejszy niż wszyscy –     i był taki. Co takiego się stało, że nagle czuje się mniej dojrzały niż rok, dwa lata temu?
.
Może jestem starą duszą. A może chodzi o to, że
‘Ty i ja, ofiary
przedwcześnie odciętej pępowiny…’
( ‘O nas’ Nosowska )


/chcę dziś milczeć.

sobota, 25 marca 2006

Nataliowa olimpiada, telefony i rzekome urojenia.

k.: Mamo, trzymamy kciuki za Natalkę, przeszła pisemny i ma dziś ustny!
Mama: To super, trzymamy… k., płakałaś?
k.: Niee, a skąd… Artur zadzwonił, rozmawialiśmy kilka minut o tej pracy z polskiego.
Mama: No mówię, płakałaś.
.
Ale nikt nie słyszał. Bo ja gardło mam przeziębione. Dlatego łamiący się głos można było wcisnąć pod przykrywkę bolącego gardła. I udając, że nie mam mokrych oczu, rozmawiać spokojnie o lekturach i motywach literackich.
.
k.: Artur, i czy ta dziewczyna z twojej klasy z którą ostatnio cały czas siedzisz na przerwach, to jest ta taka świetna z matmy, która też chodzi na kurs…?
A.: Ale która…?
k.: No ta, nie wiem jak ona ma na imię… śniłeś mi się z nią ostatnio.
A.: Kasia… proszę, nie wymyślaj…
.
No ciekawe, cie-ka-we…
Nie wymyślam.
Wolałabym nie śnić.
.
I chciałam się z nim podzielić manadarynką, ale przypomniało mi się, że to kolejny sms, na którego nikt nie czeka.
To już ponad miesiąc, powinno zacząć mijać?
- Nie mija.

piątek, 24 marca 2006

Kiedyś zobaczysz…

‘Skończyło się
miało wiecznie trwać
skończyło się

już nie ma cię
ach jaka szkoda nas
już nie ma mnie…’
( ‘Odezwij się’ E. Stachura )

.
W Winampie wskoczyło nagle SDM, które zrzuciłam na dysk z płyt Damiana kiedy siedzieliśmy wczoraj w bursie przy portierni, a Artur z Rolandem wracali właśnie ze szkoły. Więc rozłożyłam się dziś na swoim domowym łóżku, z plakatem z ‘Mistrza i Małgorzaty’ i wielkimi puzzlami ( ułożonymi razem z Nim ) na ścianie po prawej stronie a plakatem Kultu i moim rysunkiem ‘Dziewczynki z dzbankiem’ i półkami z książkami naprzeciwko, z kubkiem pełnym gorącej herbatki na przeziębienie i szyją okręconą buraczkowym szalikiem, taka zatopiona w ‘Tangu’ Mrożka, kiedy w Winampie wskoczyło SDM i usłyszałam dziwnie znajome słowa:

‘Posłuchaj, porzucona przezeń,
nieznana mi przyjaciółko:
w rozpaczy swojej
nie wychodź na balkon, nie wychodź,
do bruku z góry nie przychodź, nie przychodź,
na smugę cienia nie wbiegaj,
zaczekaj, trochę zaczekaj!

Przysięgam wam, że płynie czas!
Że płynie czas i zabija rany!
Przysięgam wam, przysięgam wam,
przysięgam wam, że płynie czas!
Że zabija rany – przysięgam wam!

Tylko dajcie mu czas
dajcie czasowi czas.
( Zwólcie czarnym potoczyć się chmurom
po was, przez was i między ustami,
i oto dzień przychodzi, nowy dzień,
one już daleko, daleko za górami! )
Tylko dajcie mu czas,
dajcie czasowi czas,
bo bardzo, bardzo,
bardzo szkoda
byłoby nas!’
( ‘Czas płynie i zabija rany’ E. Stachura )


Stachura. No oczywiście, że Stachura. Jak mogłam zapomnieć, w te dni?
.
‘Ach, kiedy ona cię kochać przestanie:
zobaczysz!
Zobaczysz noc w środku dnia,
czarne niebo zamiast gwiazd;
zobaczysz wszystko to samo,
co ja.

Ach, kiedy ona cię kochać przestanie:
zobaczysz!
Zobaczysz obcą własną twarz,
jakie wielkie oczy ma strach;
zobaczysz wszystko to samo,
co ja…’
( ‘Zobaczysz’ E. Stachura )


…pomyśl wtedy o mnie i przypomnij sobie, A.
.
Dobrze, że wiosnę wreszcie czuć. Umyję okna. Podleję kwiatki. Potem pojadę do Łodzi, jakoś przeżyję samotną podróż z dworca do bursy, będę czekać na kwiecień, na urodziny, słuchać wieczorami Dżemu i usypiać przy muzyce, a kiedy już zrobi się ciepło, powtarzać słówka z francuskiego w fotelu na balkonie. Gdy wreszcie przyjedzie Arsen, zaczniemy wychodzić razem na spacery po mieście i straszyć ogonem starsze panie w tramwajach.
Kiedyś zobaczysz.

czwartek, 23 marca 2006

Monotematycznie.

Odwracam głowę. Nie obchodzi mnie jak na nie patrzy. Nie chcę wiedzieć o kolejnej Dominice. 
.
Jestem zwyczajnie smutna, znów źle sypiam, poranki spędzam marznąc na balkonie, czasami widzę go jak na stołówce nalewa sobie do kubka z Garfieldem herbaty, potem bawię się zapalniczką, wychodzę. Leżę jeszcze chwilę na łóżku, opanowując zawroty głowy, do szkoły specjalnie jadę innym autobusem, nie chcę widzieć, nie chcę słyszeć jak w szampańskim humorze rozmawia na korytarzu z jakąś rozbawioną nią ze swojej klasy, nie chcę żeby czuł moje spojrzenie.
.
Przyklejony uśmiech rozpieprza się o podłogę w szatni, kiedy mijamy się obojętnie, a on woła za nią ‘poczekaj!’…
.
Proszę, proszę cię, niech to się już skończy.
Chcę do domu.
Uciekam.
Z Gilbertem Bécaud w uszach i nieznośnym snem pod powiekami.
Snem w którym on śpi z inną na moich oczach.

/Niezdrowa przesada.

środa, 22 marca 2006

Szkolnie wieczornie.

Zasnęłam wczoraj nad ‘Zdążyć przed Panem Bogiem’, które wylądowało za łóżkiem, od piątej rano pisałam expose, na matmie doczytałam książkę, na długiej przerwie dopisałam resztkę wypracowania, którego nauczyłam się na angielskim i ostatecznie zmyłam się z drugiej religii, bo siedzenie w szkole od 8.15 do 16.40 zdecydowanie nie jest tym, co nieco zdołowana k. lubi najbardziej. 
.
Natalko,
trzymam kciuki już od dziś. Myślami jestem przy tobie z niezachwianą pewnością, że wrócisz z ogromnym uśmiechem i informacją, że możemy się tobą oficjalnie chwalić, Laureatko.
Niech moc Wieszcza będzie z tobą!
.
Smsów od Teodora uczę się na pamięć, na boku francurzę pisząc dialogi dla zatopionej w WOSie Madzi i dokształcam gramatycznie Kaśkę z 306. Arturowi obiecałam, że jeśli zechce, pomogę mu z pracą na ustny polski.
Jeśli zechce.
Z uśmiechem wstępnie zechciał.
.
Mam dziś bardzo smutne oczy.

wtorek, 21 marca 2006

Chaos. Wszędzie.

Łyżeczka kawy, dwie kostki cukru, gorąca woda, mleko z lodówki. Papieros na balkonie, moje rytualne ‘Madź, ale nie idźmy na razie do pokoju, posiedźmy tu jeszcze’ i niekończące się rozmowy o bieżących wydarzeniach, planach, w tym obowiązkowo Artur, wakacyjny wyjazd nad morze i rozmyślania łódzko-warszawskie. 
.
Dookoła wszechobecny bursiany burdel, do którego zresztą sama przyczyniam się ostatnio w stopniu mistrzowskim. Rozmemłane łóżko z rzuconym niedbale mundurkiem i zmiętoloną piżamą, ręcznik na oparciu krzesła, parapet zawalony książkami i niezliczoną ilością kserówek, do tego zdjęcie rodziców, rodzeństwa, zasuszona róża od Artura i walentynkowa świeczka, kwiatki, na szafce słoik z majonezem, dwa jabłka, butelka mineralnej, zeszyty, książki, kserówki, kserówki, kserówki, długopisy, aparat, mapa Warszawy, szczotka do włosów perfumy pusty kubek krem do rąk balsam nawilżający, czarny tusz do drukarki, wapno w tabletkach na alergię, discman i pół tabliczki czekolady, wydruk z bankomatu, paragon ze sklepu, rozwalone płyty, burdel, burdel, burdel. Pod spodem zepsuta szuflada z której wywalają się tampony subtelle i proszek do prania. Do tego przywiędły hiacynt. Czekająca na Arsena klatka. Kable. Reklamówka. Misiek. Poduszka. Glany. Plecak.
Cały mój kącik, plus ściana i szafa pozalepiane rzeczami ważnymi – rysunkiem Anki sprzed ponad dwóch lat, Nosowską, Grabażem, pocztówkami z wystawy Erwina Olafa, biletem z grudniowego koncertu Heya, sceną z ‘Nieba’, ‘Pokojem samobójcy’ Szymborskiej, nieaktualnym planem lekcji, czymś tam jeszcze.
I na środku łóżka z plecami przykrytymi kołdrą ja, laptop, kubek z kawą, w tle muzyka której nie mogę słuchać, nie mogę bo albo lubiliśmy słuchać jej razem, albo on ją lubił, albo lubię ją ja ale kojarzy mi się z nim.
I jak mam nie myśleć?

‘I hurt myself today
to see if I still feel
I focus on the pain
the only thing that's real…’
( ‘Hurt’ NIN )
.
Po szkole pędem na korki. Katuję francuski.
Siebie przy okazji.
.
Jest mi zimno.

poniedziałek, 20 marca 2006

Zostanę twoim kotem, będziesz mnie głaskał, a ja będę mruczeć i nie zrozumiesz, kiedy powiem, że Cię kocham…

Już wczoraj wieczorem, kiedy rozmawialiśmy stojąc tak pod oknem na korytarzu, identycznie jak wtedy kiedy mnie zostawił, wiedziałam, że nie skończy się na pocałunku i tym, że kiedy się do niego przysunęłam, odwzajemnił to i przytulił głowę do mojego policzka. 
Zgodnie z umową, przyszedł na balkon o 7.30, niezadowolony że powiedziałam ‘zapalić papierosa’, bo ‘czy ten papieros konieczny?’, przyganiał kocioł garnkowi.
Przyszedł bez kurtki, tylko w bluzie i zaproponował, żebyśmy wyszli na korytarz, zimno tak, więc dorzuciłam, że w sumie moglibyśmy iść do pokoju. Do niego.
Przytuliliśmy się. Całowaliśmy, dotykaliśmy i nagle, nagle zaczął całować mój brzuch, siedząc na krawędzi łóżka, a ja stojąc tak przed nim i myśląc tylko o tym jak bardzo nie chcę żeby ta chwila się kończyła chowałam palce w jego włosach. Płakałam kiedy się kochaliśmy, bo wiedziałam, że to przecież nic nie zmienia, to przecież nic nie zmienia… Przestraszył się i zaczął mnie tulić, i że jeśli nie chcę, boże, chciałam, tak strasznie chciałam żeby był ciągle żeby jak zawsze, a później leżeliśmy i był taki czuły jak kiedyś wieki temu zanim jeszcze na horyzoncie pojawiła się Dominika i inne boskie stworzenia.
‘Co z nami będzie…?’
Całował delikatnie i mówił, że za dużo się już zepsuło, że już nigdy nie chce mnie skrzywdzić, i że się boi, i właśnie dlatego nie możemy być razem, chociaż tęskni, chociaż ciągle widzi mnie jak taka śliczna rozmawiałam z nim na świetlicy, a nad jego łóżkiem na ścianie jest napisane zielonym długopisem moje imię i założę się, że nie było go tam nigdy wcześniej, nie mogłam tego nie widzieć przez pół roku odkąd tam mieszka.
.
A Dominika? Wygarnęłam mu Dominikę. Stwierdził, że przecież ona jest beznadziejna. Kiedy zapytałam, czy się z nią całował, odwrócił się i poprosił, żebym nic już nie mówiła.
I jeszcze, że nigdy mnie nie zdradził. I że nie ma i nie było żadnej innej.
Teraz wierzę.
Wściekł się na ludzi, kiedy opowiedziałam mu jakie wieści do mnie docierały. Widziałam, jak go zabolało. Nie mógł – zwyczajnie nie mógł kłamać.
.
Mama była u mnie, dowiedziałam się o wczorajszej awanturze w domu, o wielkiej wojnie z tatą. Później rozmawiałyśmy o Arturze i że znów mam trochę psychicznego doła, bo to wszystko jest zwyczajnie bez sensu. Ale pozbieram się, znowu, znowu będę chodzić z podniesioną głową, lekko umalowana, ładnie ubrana, zerkająca kątem oka na przerwie, czy zauważył.
Czekająca na cud, modląca się o koniec tego koszmaru, z jednoczesną ochotą przedłużania go w nieskończoność, bo zdaję sobie sprawę, że kiedy już wyjedziemy oboje z bursy, nasze drogi się rozejdą i wtedy ‘już wiem, że nigdy nie będziesz mój’
.
.
.
Popołudniu zajrzałam do 104, bo nie mogłam znaleźć Daniela, a miałam coś dla niego od rodziców. Artur obiecał, że przekaże. Ale był zły, że przyszłam, bo mu nie wychodziło zadanie z matmy, więc nerwy przerzucił na mnie.
Cudownie.
To spojrzenie.
Ten głos.
‘Idź już, muszę się uczyć.’

/‘Ciągle widzę, jak ślicznie wyglądałaś wczoraj na świetlicy, tak bardzo za tobą tęsknię…’

Brak słów, nadmiar myśli, konieczność wzięcia się za słówka z francuskiego, niewyspanie i samoopadające powieki.
Co jeszcze?
Aha, nie odpisał na smsa.
Taki zły.
.
.
.
Oczywiście musieliśmy minąć się na korytarzu, on w drodze na stołówkę, ja do kafejki żeby dodać notkę.
…ten jego uśmiech…
Paranoja.
.
Boska siedzi.
Chamsko nie powiedziałam ‘cześć’.
/Do-bra-noc.

niedziela, 19 marca 2006

O wszystkim.

Z Damianem planowałam wyskoczyć gdzieś tylko na godzinkę, pół godzinki, bo byłam zmęczona po szkole i korepetycjach. Wyszło ze dwie i pół, przegadane w Bibliotece w miłej atmosferze, przy fajnej muzyce i coli. Damian, kiedy już przebił się przez mój mur ochronny jeszcze podczas szpitalnych rozmów na gg, i kiedy wreszcie zdecydowałam się odwiedzić jego i szczury w akademiku, stał się nagle bardzo potrzebny i bliski, taki do pogadania i do walnięcia mnie kijem po głowie w ramach terapii antynikotynowej. 
I kiedy opowiadam o nim Madzi, Madzia śmieje się, że w sumie szkoda, że jest ode mnie trochę niższy i tak bardzo kocha swoją Justynę.
A ja się cieszę, że to jest właśnie tak.
Po kumpelsku jasne od samego początku.
.
Podróż do Warszawy minęła w mgnieniu oka, dzięki Robertowi, który obiecał się mną zaopiekować i wyszło mu to pierwszorzędnie. Obcy mężczyzna w ciągu dwóch godzin stał się znajomym byłym wicemistrzem Polski w rzucie dyskiem, a obecnie cenionym inżynierem pracującym w Irlandii, a przy okazji znawcą męskiej natury i specjalistą w dziedzinie relacji damsko-męskich.
Ciepło mi się zrobiło, kiedy usłyszałam z jego ust miłe słowa pod swoim adresem i kiedy obiecał odpisać na maila. I mam nadzieję, że kontakt się nie urwie, kiedy on wróci do swojej kobiety, obowiązków, psa i służbowego telefonu.
.
Spotkanie z Tosią było niesamowite. Nie wiem, zmieniłam się chyba, kiedyś przeżywałam każde pierwsze spotkanie z ludźmi, teraz zwyczajnie się cieszę, że wreszcie poznam tego kogoś, kogo do tej pory miałam tylko wirtualnie.
Od pierwszej chwili czułam, że znamy się wieki i to kolejne, od dawna wyczekiwane siedzenie naprzeciwko siebie, picie Kubusia i coli, dym z Tosinych papierosów, jej warkocz, głos i połączenie czarnego z zielonym.
Do 7 kwietnia niedaleko, Tosiu…
.
Dzisiejsze zakupy w towarzystwie Madzi jak zawsze, udane. Kupiłyśmy sobie dwie identyczne bluzki i spodnie. Wyglądamy w nich prawie jak siostry. A biedna Madzia przeżyła szok, kiedy z maślanymi oczami rzuciłam się na ciemnobrązowe spodnie z haftowaną aplikacją i stwierdziłam, że muszę je mieć. To samo przy pomarańczowej bluzce.
Nie mój styl?
…czas na zmiany.
.
I tylko przygoda w autobusie z rana wyprowadziła mnie z równowagi. To nie jest wcale tak, jak powiedziała Madzia, że ‘jakaś ty dobra, k.’, nie, nie chodzi o to, bo wcale nie jestem dobra. Ale zwyczajnie nie umiem patrzeć spokojnie, kiedy z siedzenia spada kiwający się facet, kiedy spada i przywala głową o podłogę, staczając się ze schodka, nie umiem i czuję, że moim moralnym obowiązkiem jest wstanie i podejście do kierowcy autobusu, żeby go o tym poinformować. Nawet jeśli ten leżący nieprzytomnie na podłodze mężczyzna jest zwyczajnie pijany i obrzydliwie cuchnący. I zwyczajnie wkurwia mnie, kiedy współpasażerowie patrzą ze śmiechem w oczach, bo pijany. Pijany, obrzydliwie cuchnący, do którego można czuć zwykłą pogardę, i w porządku, ale to nie znaczy, że można pozwolić mu umrzeć na podłodze autobusu linii 70 jadącego rano do Centrum Handlowego ‘Ptak’ i pozwolić by obojętnie przespacerował po nim rozemocjonowany tłum wysztafirowanych damulek i dostojnych starszych pań, co do których daję głowę, że siedzą pobożnie rozmodlone na coniedzielnym nabożeństwie a nie pamiętają, co Jezus mówił o takim chociażby miłosierdziu.
Dobrze, Madź, że byłaś, bo miałam przeogromną ochotę puścić soczystą wiązankę kierunku pewnych osób.
.
Wychowawcy w bursie stoją za mną murem (no, jasne, tajemnica poliszynela bo jakże by inaczej…). O Arturze mają jak najgorsze zdanie. To od nich wiem, że przesiadywał u niej zanim jeszcze mnie zostawił.
I od nich, że coś im tam chyba jednak nie wyszło, bo Artur, chociaż miał jechać do domu, został na weekend,    i że ona sobie jest na drugim piętrze, a on okupuje świetlicę i siedzi sam, albo z Danielem.
To wszystko takie dziwne teraz, i nie wiem co myśleć, bo on zaprzecza że cokolwiek między nimi było.
Rozmawialiśmy.
Związałam włosy w kucyk, ubrałam nowe spodnie i bluzkę, którą później skomplementował, i poszłam do niego siedzącego samotnie na świetlicy przed telewizorem, zanieść mu tą ulotkę z Uniwersytetu ze stoiska wydziału ekonomicznego. Usiadłam w fotelu. Na chwilę. Zapytał jak było w Warszawie, co w domu, bla bla, na co ja że wszystko świetnie, że super i ogólnie jest w porządku, co zresztą widać. I co u niego, czy jest szczęśliwy? Odpowiedź, że nie, nie jest, wywołała szczere zdumienie na mojej twarzy, więc powiedziałam, że wydawało mi się, że teraz przecież powinno być mu dobrze, a w ogóle, co u Dominiki? Nie wierzę mu. Nie wierzę, bo kolejny raz wyparł się wszystkiego, mówiąc, że to nieprawda, że przecież ona jest beznadziejna, że w ogóle czemu o nią pytam. No do cholery, jak czemu, myślałam… Źle myślałam? Nie wierzę. Nie po tym jak stała przed nim taka idealna, wypacykowana i ‘piękna’, poprawiając te swoje zawsze perfekcyjnie ułożone włosy, nie po tym, jak popatrzył na mnie z pogardą ‘idź już’ po tym jak któregoś dnia zrobiłam mu awanturę o to, że zamiast ruszyć dupę do szkoły siedzi z nią godzinę na śniadaniu, nie po tym jak nawrzeszczał na mnie, że oceniam ludzi po pozorach i że nie mam prawa, kiedy rzuciłam coś niemiłego na temat niektórych mieszkanek drugiego piętra, nie po tym, jak widziałam ich tyle razy, nie po tym jak wiem od tylu osób, że łaził do niej ciągle ostatnio, nie po tym jak ona już we wrześniu spuściła głowę, kiedy wchodziłam do pokoju chłopaków, a wcześniej siedzieli tam sami. Nie wierzę. Chociaż widziałam jego minę i… wilgotne oczy? Twardy facet. Och, och, A. ...
Niech widzi, że mi jest dobrze, że ja sobie radzę, że bez niego. I z premedytacją włączyłam któregoś wieczoru kiedy do nas zajrzał (a ‘zagląda’ od jakiegoś czasu nadzwyczaj często…) ‘Z rejestru strasznych snów’. To nic, że sama potem płakałam. I z premedytacją powiedziałam dziś, że mam nadzieję, że będzie szczęśliwszy niż był ze mną, z tą jakąś Dominiką czy inną, wychodząc ze świetlicy z włosami związanymi w kucyk, w nowej bluzce i spodniach w których podobno tak świetnie wyglądam.

Nie rozumiem go…
.
A to, że tak bardzo chciałam żeby mnie przytulił, nie ma znaczenia.
To że śnię go tak często, że za nim tęsknie.
Bo to minie, kiedyś to minie.
Wszyscy tak mówią, i to nic, że na razie… jeszcze nie do końca wierzę.
.
.
.
Aaa…! Co za urocza niespodzianka. Wchodzę do bursianej kawiarenki, bo modem w naprawie, a ja cierpię bez netu pod ręką. Przy kompie kto? Urocza Dominika. Za chwilę wchodzi kto? Wspaniały Artur. I co dalej?
Artur podchodzi do mnie i mówiąc ‘hej, co robisz?’ siada na blacie obok, pyta jeszcze, czy może sobie coś sprawdzić, wspaniałomyślnie się zgadzam chowając dostukiwaną notkę. Sprawdził co chciał. Gapię się oparta brodą o ręce. ’To ja już pójdę.’
To idź.
.
Mówią na nią ‘Boska’.
Dostałam ataku śmiechu.
Krztuszę się w rękaw.
O, więc teraz już nie dziwi mnie nic.
Że zostawił mnie dla niej.
Bo przecież ona jest taaaka 'Boska'...

czwartek, 16 marca 2006

‘Nie mam siły na zabawę w miłość…’

Ładnie mi z namalowanymi czarną kredką i tuszem oczami. Ładnie mi w rozpuszczonych włosach.
Nie wiem czy on to widział, kiedy przyszedł do nas na chwilę oddać coś Madzi. Kiedy przyszedł w tej koszulce, którą ma ode mnie. I kiedy siedział przy moim laptopie, a ja zakopana pod kocem nie mówiłam nic poza zdawkowymi odpowiedziami na rzadko padające pytania.
Bo to takie denerwujące, kiedy on tak po prostu siedzi i pyta czy byłam dziś w szkole, bo mnie nie zauważył nigdzie.
Byłam.
5 z polskiego dostałam.
I myślałam, że jego nie ma.
.
.

Na rozmowy z Cezarym nie mam najmniejszej ochoty. Nie będę już nic wyjaśniać, bo to nie ma sensu. Przyjaźń rozbiła się przez jego niedawne zainteresowanie Madzią. I żeby nie było – ostrzegałam od samego początku, że to się może źle skończyć. Decyzję podjął on. A ja zrozumiałam wreszcie o co mi chodzi.
Nie lubię być jedną z wielu.

I wolę wyjść jutro na colę i pogaduchy z Damianem. Albo wciągnąć znów na górę Okrucha i Natalkę, w celu zrobienia kolejnej szalonej sesji zdjęciowej. Cezary jakoś przybladł i zniknął. Dziwne, ale nie mam ochoty na ratowanie tego co być może jeszcze zostało. Znów wyjdę na zimną sukę.
Przykre, ale prawdziwe...
Ale dosyć mam zabiegania o względy ludzi.
Nie będę się prosić o odrobinę zainteresowania.
Ani nie będę udawać że potrzebuję czegokolwiek, jeśli tak nie jest.
Zwyczajnie nie mam w tej chwili ochoty.

‘Nie dobijaj się
Nie otworzę Ci

Nie mam siły na zabawę w przyjaźń...’
( ‘sic!’ Hey )

niedziela, 12 marca 2006

Shiny happy me i nagły wybuch wściekłości.

Włączony telewizor i moja delikatna aluzja, coś o odczuciu niepohamowanej konieczności nabycia stoperów, bo ja chcę się uczyć a do tego potrzebuję ciszy, więc żeby się odciąć, koniecznie. Aluzja skwitowana milczeniem. Reakcji brak. Decyzja o jak najszybszym zakupie stoperów podjęta.
.
Dużo weekendowych rozmów z wieloma osobami, mniej i bardziej bliskimi, jeden wspólny wniosek – jego strata. Świadomość, że to musiało się tak skończyć nie jest pocieszająca, ale pozytywne, że już przyjęłam całość do wiadomości, przewałkowałam wzdłuż i wszerz, wszystko sobie wymyśliłam i wiem co dalej.
Dalej – do przodu!
Cel - świadectwo ukończenia szkoły z czerwonym paskiem. Mało realne, ale nie niemożliwe. A jako że powtarzam sobie często teodorowe afirmacje… ‘Zawsze staję na wysokości zadania.’. I uda się!
(Tak, tak, tu chodzi o to żeby zobaczyć najpierw minę Artura. A potem rodziców. Babuni. I swoją własną.)

Organizm uspokojony wrócił do starego rytmu, czego dowodem są dzisiejsze dwie kawy z mlekiem i ziewanie nad przepysznym babcinym jabłecznikiem. Jestem… śpiąca, bo nie było popołudniowej drzemki. Trzeba to będzie jutro nadrobić, gdzieś między wizytą na Lumumbowie u Zamtuza, expose z francuskiego a ‘Innym światem’.

Wzięłam się dziś wreszcie za przygotowania do ustnej z polskiego. Zamurowało mnie z wrażenia kiedy zobaczyłam półki z książkami w pokoju Gosi. Błyskawicznie złapałyśmy nić porozumienia, wymyślenie lektur do mojego niebanalnego tematu – ‘Literackie motywy i obrazy samobójstwa w twórczości wybranych pisarzy europejskich’ (nikt się nie dziwi, prawda?) nie trwało długo, wstępny plan działania został nakreślony, teraz tylko piorunem przeczytam co trzeba (do smaku ‘Zagadnienie śmierci w filozofii analitycznej’ rozdział ‘Moralne aspekty samobójstwa’ oraz ‘Racjonalność i irracjonalność lęku przed śmiercią’) i wio.
Nieznany wcześniej ‘Pokój samobójcy’ Szymborskiej wylądował w trybie natychmiastowym na ścianie przy bursianym łóżku.

A wieczorem, wieczorem ogromna niespodzianka, informacja na gg, że Arsen już jest wiadomy, pewny, że będzie… Tak, proszę państwa! Zakochałam się!
Odbiorę go dzień po urodzinach, będzie moim prezentem. Ode mnie. Dla mnie. Mój cudowny, słodki i najprawdziwszy facet…

Dziwnie się czuję, bo ludzie ostatnio mnie lubią i… mówią o tym. A naprawdę ciepło, kiedy słyszę tyle miłych słów. I jeśli chociaż połowa jest prawdą, to powinnam się cieszyć, bo mam przyjaciół…

Siedzę od dobrej godziny z laptopem na kolanach i słuchawkami w uszach. I śmieję się. Śmieję się do monitora. I oczy mi się śmieją. I usta.
I… kiedy ja się ostatnio tak cieszyłam i uśmiechałam?
.
.
.
.
.
…Artur puścił sygnał. Dlaczego zaczęły drżeć mi dłonie?
Spierdalaj, spierdalaj, spierdalaj, A., po prostu spierdalaj!
Nie martw się już o mnie! Nie martw się już, nigdy więcej! I wynoś się z mojego życia, po prostu wynoś się, razem z nią, wynoś się z moich snów, wynoś się z moich myśli, i do cholery pozwól mi zapomnieć i pozostawić tylko dobre wspomnienia których tak pełno w archiwum tego bloga, których mam prawie 2 lata, i do cholery wynoś się żebym już nie pamiętała o tym jak to zrobiłeś i o tym że chwilami kiedy nieopatrznie pozwolę sobie na świadomość że może teraz właśnie dotykasz jej siedząc z nią piętro niżej, że czuję się jak dziwka, że kiedyś mnie tak dotykałeś, że kiedyś…
…po prostu spierdalaj, A.
Spierdalaj.
I nie waż się już nigdy psuć mi dobrego nastroju.
Nigdy więcej.

Gdzie Ty tak naprawdę jesteś?

'...za ludzi których Bóg wystawia na próby, by nie wątpili w Jego opiekę.’
.
Wątpię, bardzo wątpię.
/Za dużo pytań, na które brak odpowiedzi.

piątek, 10 marca 2006

To takie głupie.

Wchodząc do swojego pokoju złapałam się na tym, że odruchowo wyjmuję telefon z kieszeni chcąc napisać ‘kochanie jestem w domu, zadzwonię wieczorem, już za Tobą tęsknię…’
Uświadomienie sobie, że nikt na tego smsa nie czeka wywołało, mimo wszystko, strasznie bolesny skurcz i nagłą falę smutku.
Mimo wszystko – czyli to, że staram się widzieć go jak najmniej i unikać możliwości zobaczenia ich razem, mimo wszystko czyli to, że mam do niego ten ogromny żal, chociaż nie chcę nic wiedzieć, chociaż…
Chociaż odpycham od siebie wszystkie myśli i wspomnienia.
I uczę się żyć na nowo.
Bez smsów na które nikt nie czeka.
.
To takie głupie…

środa, 8 marca 2006

A energia, energia zawsze do nas wraca…

Dobranoc miłych snów, a przede wszystkim spokojnych. Spróbuj odnaleźć sama siebie ukrytą głęboko w twoim serduszku, a świat odnajdzie ciebie i sprawi, że dostaniesz swoje przeznaczenie tak czyste jak łza, bez zakłóceń od innych ludzi. Nie pozwól aby ktoś w pływał na ciebie gdy przekaz zostanie zafałszowany przez emocje. A czy coś jest dobre czy złe można ocenić tylko z perspektywy czasu, o ile nauka może być zła lub dobra.
Dobranoc’
Teodor napisał, kiedy już lekkomyślnie bujałam w snach.
Energia do nas wraca. Więc wysyłam dużo ciepła.
Wszystkim nam się musi udać.
.
Gdzieś tam w środku bardzo staram się w to wierzyć.
A szukając siebie, próbuję nie zwariować.
.
I nie chcę słyszeć życzliwych uwag o nim, wolę nie wiedzieć strzępów zasłyszanych z cudzych ust.
Niech to wszystko potoczy się własnym biegiem.
I niech się znieczuli.
Z czasem.

wtorek, 7 marca 2006

Sztuczny sen. W brązowej polewie.

Tak bardzo chcę normalnie spać!
Zawsze kochałam sen, kocham nadal, czemu nagle i on mnie nie chce…?
.
Jeszcze 57 dni. Z czego 50 do rozdania świadectw. W tym 30 dni szkolnych, reszta w domu. 50 dni to 1200 godzin, 720 godzin w Łodzi, planowo 172 godziny w szkole.
A potem jeszcze 5 dni przez mękę.
I będę wolnym człowiekiem.
Wielki spokój.
.
Doponiedziałkowe rozstanie z hematytem przeżywam boleśnie. Wwąchuję się w białego hiacynta od mamy, masuję łokieć. Zarobiłam dwie piątki na francuskim. Artur wpadł na chwilę oddać książkę, pochwalił się oceną z polskiego. Naprawdę się ucieszyłam.
Naprawdę.
I nawet na chwilę uśmiechnęłam.

Spokojniej dziś, kolejny kryzys minął po rozmowie z czarodziejskim Teodorem.
’…spakuj jego i ją do pudełek, osobnych, i pozwól im odpłynąć z prądem rzeki. Pozwól im. A to jak dalej potoczą się ich losy, to już będzie dalekie…’
…dalekie.

poniedziałek, 6 marca 2006

…i może jeszcze kiedyś?

Noc nieprzespana tytoniowym dymem w płucach i gonitwą myśli.
Źle zrobiłam. Chciałam, żeby go zabolało, jak mnie, kiedy wchodząc po swój zbiór zadań z chemii zobaczyłam ją pewną siebie, poprawiającą włosy. Źle zrobiłam, bo po pierwsze wcale nie jesteś zwykłym skurwysynem, A., a po drugie, chyba zabolało mnie to mocniej niż ciebie.
A jeszcze bardziej źle, że palę jak głupia, że przeze mnie Natalia kolejny raz nie zrobiła wszystkiego co zrobić powinna, i że miotałam się znów bezsennie całą noc.
.
Po naszej porannej i długoprzerwowej rozmowie byłam koszmarnie rozbita. Nieistotne, że zaliczenie sprawdzianu z fizyki na które nie poszłam miało być na którejś tam lekcji o czym dowiedziałam się tuż przed, bzdura, że ogólnie zwaliło się na mnie znowu wszystko na raz w szkole, idiotyzm, że chyba naprawdę wpadłam już w jakąś nerwicę i że tak strasznie bolała mnie głowa.
Już wracając po schodach do bursy wiedziałam, że znów się rozpieprzę. Zdejmując kurtkę wiedziałam, że bardzo. Chowając głowę w poduszkę bałam się, że tym razem stanie się coś, czego nawet ja nie jestem w stanie przewidzieć. Zadzwoniłam do mamy, zasmarkanym głosem mówiąc, że chyba znów jest źle. Obiecała oddzwonić, później. Później wysłałam mokrego smsa, pisząc, że sobie po prostu nie radzę. Że im bardziej się staram, tym bardziej nie potrafię. Czekałam zakopana pod kocem na telefon, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Przylepiłam się do niej, płacząc, mówiąc o wszystkim, o tym jak bardzo. I że wiem, co powinnam a czego nie, a jednak nie potrafię tak po prostu.
Rozmawiała, najpierw ze mną, później z Arturem. Bo przecież się lubią, więc spokojnie. Więc powiedział to samo - że nie wie co się stało, ale że nie chce i nie będzie ze mną. Po prostu. W tym czasie ja załzawiałam firankę na bursianym korytarzu. Wyszłyśmy na powietrze, w którym pływało tak wiele słów. Nie chciałam, żeby prosiła Cezarego o pomoc, ale przyjęłam wszystko z rezygnacją. Z Cezarym przemarzliśmy później w parku, dochodząc do wniosku, że daruję sobie psychologa.
Poradzę sobie, sama.
.
Do Artura musiałam zajrzeć chociaż na chwilę, bo jakże by inaczej…
Staliśmy tak na korytarzu. Chciałam się przytulić. Ruch ograniczyłam do niezauważalnego ułamka dotyku i karcącej myśli. Że lepiej będzie siedzieć obok siebie na fotelach pod oknem. Oczywiście, że dopytywałam o to czy jest jakaś inna. Zdenerwował się wyraźnie kiedy oznajmiłam, że doszły mnie słuchy o jego domniemanej sympatii. A ja przecież ciągle ufam mu i wierzę – bo czemu miało by być inaczej, skoro tak było zawsze? I że on teraz chce być sam. Na co ja, że przecież jesteśmy wolnymi ludźmi i zdaję sobie z tego sprawę, że ma pełne prawo i że chcę żeby był szczęśliwy, na co on że myśli, że już nigdy nie będzie. Przesada… ależ oczywiście, że będzie, z inną, i kiedyś pewnie nawet się z tym pogodzę ( ale nie teraz, proszę jeszcze nie teraz… ). Powiedział, że się martwi, że powinnam się uczyć i jeść i być silną, i że muszę, dla siebie i dla mamy. Nie chciałam obiecywać, że będę, bo przecież staram się ciągle a efekty są marne. Nie chcę stracić roku, matury. Wiem że muszę zwyczajnie i prozaicznie się uczyć.
Poprosiłam, by choć trochę był. Jak kiedyś wieki temu, zanim jeszcze cokolwiek się między nami zaczęło. Żeby był po prostu, normalny i zwykły, żeby można było pogadać czasem i zjeść razem obiad.
Tyle chyba może dla mnie zrobić. - Chyba może.
Rozmawialiśmy tak zwyczajnie i czułam się tak dziwnie. Bałam się, żeby nie wypalić kilku słów za dużo. A jednak nieśmiało powiedziałam, że ‘może jeszcze spotkamy się kiedyś…’. Roześmiał się, stwierdzając, że właśnie chciał powiedzieć to samo.
.
Może jeszcze spotkamy się kiedyś.
Może jeszcze, spotkamy się kiedyś. I może jeszcze.
Kiedyś…
A nawet jeśli nie.
To i tak wierzę, chcę wierzyć, że może jeszcze spotkamy się kiedyś…
.
.
.
/bardzo Cię kocham, Mamo…

niedziela, 5 marca 2006

‘Nie mówić juz więcej że kocham. Zamykać drzwi i bez słów odchodzić.’

‘chowam cię pod poduszkę 
i śnię o tym co niby było
twój zapach, twe myśli
i twoja wielka miłość…

chowam cię pod poduszkę,
by nie śnić o tym co było
twój zapach, twe myśli
i ta okłamana miłość

mówiłeś "na zawsze" a jednak opuszczasz,
nie ma Cię nawet we śnie…’
( ‘O wszystkim’ Łzy )


Serce załomotało, kiedy zobaczyłam go siedzącego naprzeciwko wejścia na świetlicę. Zajrzałam do pokoju wychowawców, z trudem dźwigając dwa plecaki i torby. Wyszedł, uśmiechnięty, w tej swojej świetnej koszulce którą kupiliśmy razem, nie chciałam patrzeć mu w oczy. Zapytał czy pomóc. Powiedziałam chyba ‘nie, dzięki’ czy też może ‘poradzę sobie’. Nie patrząc mu w oczy, powoli i ze źle ukrywanym wysiłkiem poszłam na górę. On – do siebie. Widzę ten jego uśmiech.
Czuję ten swój trzepot. To drżenie rąk na myśl o nim.
A teraz siedzę.
Czekam na Natalię.
I będę uczyć się chemii.
.
Nieładny zachód słońca nad blokami Kozin i niedbale rzucona na szafkę paczka papierosów.
Krokusy i tulipany posadzone na bursianym parapecie zazieleniły się podczas mojej nieobecności.

Czy tu się dzieje… coś złego?

O 22.00 już leżałam z mocnym postanowieniem wyspania się i nabrania sił, wyłączone światło, świeża pościel
(tamta jeszcze pachniała nim, nami, z ostatniego razu podczas ferii), i ja w czarnej koszulce zadowolona z ostatecznego zmycia reszty szpitalnego zapachu. Rodzice wrócili z imienin wujka, mama zajrzała zdziwiona, że u mnie już laptop pod łóżkiem i ja z zamkniętymi oczami. Pocałowała na dobranoc, przykryła kocem i z troską zapytała o te moje uparcie sine od jakiegoś czasu oczy. Po cichu zamknęła drzwi gasząc światło na korytarzu. Przez jakiś czas słyszałam jeszcze Anetę kręcącą się w łazience i pokoju obok.
Postanowiłam zasnąć.
.
Razem z wychodzącą mamą wyraźnie poczułam czyjąś pojawiającą się obecność, którą uparcie próbowałam ignorować.
Ignorowałam, leżąc pod kołdrą w pozycji embrionalnej, fruwając gdzieś w okolicach dzisiejszego dnia, Natalii, poniedziałku, francuskiego, wielkiego małego planu i nieobecności Artura. Zerknęłam na zegarek. Minuty wlekły się, płynęły, a ja ignorowałam coraz bardziej, powoli zatapiając się w sen. Ale stare i znane mi od dawna uczucie czyjejś obecności nie mijało. Gorzej. Zaczęło się zbliżać. Usiadło na łóżku.
Zacisnęłam powieki.
Przylepiło się do mnie i już byłam pewna, że czeka nas kolejna zła noc.
Znów nie wiedziałam, czy śpię, czy po prostu oddycham. Nie można go już było ignorować, bo zaczęło intensywnie działać, wciskając mnie w materac, przygniatając kocem, zaczęło dusić, gadać, gadać, gadać jakieś straszne bzdury o niczym. Na pewno chciałam się obudzić i podnieść, żeby dało mi spokój i wreszcie sobie poszło. Były w tym jakieś chore sny, jakieś poranione od ścian dłonie.
Otworzyłam oczy, wiedząc, że muszę być czujna. Nie mogę pozwolić, by znów mnie ogarnęło.
Kolejną godzinę przeleżałam gapiąc się w okno.
I znów nie wiem czy i kiedy, ale byłam przekonana, że ze mnie kpi, mając świadomość tego, że wiemy oboje, tylko ja w żaden sposób nie będę mogła tego udowodnić. Telefon nie chciał się włączyć, głos nie chciał brzmieć, szarpiąc się, bezskutecznie próbowałam się podnieść, wgnieciona w poduszkę walczyłam z niewidzialnym czymś, co bawiło się moim kosztem, smakując bezsilność i przerażenie, upajając się moim strachem i chęcią ucieczki, drwiąc.
Cudem zerwałam się, wybiegłam na korytarz zostawiając za sobą wszystkie światła i tak przeleżałam skulona w sypialni rodziców, między donośnie chrapiącym tatą i wiercącym się Jasiem z kolanem jak zawsze perfekcyjnie wycelowanym w moją nerkę.
.
Nad ranem, kiedy wreszcie zrobiło się jasno, wróciłam do siebie.
Nie było go już.
Zakopałam się więc pod kołdrę, i w pozycji embrionalnej pozwoliłam sobie jeszcze na chwilę zasnąć…
.
I tak się dzieje, do dawna, coraz częściej.
A potem mama pyta, dlaczego mam takie niewyspane i zmęczone oczy.
.
Czy tu naprawdę dzieje się, czy może się dziać... coś złego?

sobota, 4 marca 2006

Reaguję agresją.

Kiedy tylko ktoś pojawia się na horyzoncie i przez skórę czuję, że padnie pytanie ‘jak się czujesz?’, z odległości kilometra wypalam, że dobrze, dobrze, dobrze, że wszystko jest już dobrze. Spinam się w sobie i instynktownie chowam, chowam dziurawe ręce w rękawy, chowam podrapaną szyję pod włosy i powtarzam, że po prostu dobrze. Maskuję nerwowe drżenie twarzy i gwałtowny trzepot głosu, żeby przypadkiem nie dało się w nim wyłapać niepewności, myślę o tym jaką mam ochotę zapalić papierosa, którego nawiasem mówiąc palić naprawdę nie potrafię, więc łapię butelkę coli, która jakoś dziwnie smakuje inaczej i napełniam się kofeiną, niezdrową kofeiną niewskazaną przy moim obecnym stanie podwyższonej agresji i niecierpliwego oczekiwania na coś, czego sama nie potrafię sprecyzować ani nazwać.
Wsłuchuję się w szybkie dźwięki muzyki.
Sprzątam.
Tańczyć chcę.
Ukryć nerwowe drżenie, napięcie i niepewność.
.
A jutro niedziela i 212, i czas
- start!

piątek, 3 marca 2006

Snuję się jak własny cień.

5 kilogramów ubyło niespodziewanie, ale zauważalnie. Dziwnie luźno. Podkrążone oczy straszą. Niechcący drapnięty policzek razi ognistą kreską. Żyły, jak to żyły – bolą pod okładem z olejku kamforowego. Obiecują, że się zagoją. Chciwie wierzę.
.
Tą nagłą wiarą karmię się zachłannie. Kryptonim 212 przyświeca jasnym celem – za dwa miesiące matura. I będę wolnym człowiekiem, z dala od pracowni chemicznej, z dala od matematyki, fizyki, za to szczelnie i ciasno zagmatwana w odmiany, wyjątki, łacinę i subjonctif nad głową.
Znów odlatuję za daleko. Niepotrzebnie się tak wyrywam w przyszłość, bo zderzenia ze szklaną ścianą rzeczywistości bywają coraz bardziej bolesne i wcale się nie uodparniam.
Ale mimo wszystko marzę, myślę.
Ciepła kuchnia, herbata z pigwą, mirt na parapecie. Szczur – Arsen, już w drodze.
Madź? Natalia?
Mam nadzieję. Czy w Łodzi – nie wiem. Chyba bym chciała, żebyśmy wszyscy zostali, tam. Przynajmniej na razie. Nagle zaczęłam się bać, i jakoś kurczowo przylepiać do chodników Piotrkowskiej, Drewnowskiej, Łagiewnickiej, Więckowskiego… Ale zobaczymy, jakoś to będzie. Musimy dać radę, N.

‘- A co, jeśli przestanę Wierzyć? - Podniosła oczy na Pana Królika. - Jeśli przestaniesz Wierzyć, to znaczy, że jesteś Dorosła - odparł Pan Królik poważnie.’
( ‘Alicja…’ )

.
I jeśli tak – to ciepła kuchnia i twórczy nieład w pokoju, pigwa, szczur, mirt na parapecie. Teatr i dużo książek.
Dużo… myśli.
.
O nim.
.
.
.
O Tobie.

czwartek, 2 marca 2006

Płaczę.

W poduszkę.
Bo ‘jutro’.
Bo Ciebie tu nie ma, A.
Bo nie chcesz być.
A ja tęsknię.
.
Bo drżące palce.
Bo tęsknię.
Bo Ciebie nie ma.
Bo tęsknię.
I płaczę.
.
Płaczę.

środa, 1 marca 2006

Zachłysnąć się powietrzem.

Mdły, mdlący, słodkawy zapach maści z łóżka obok. Niedobrze, niedobrze się robi. Zamknięte okno, lodownia na zewnątrz, w pokoju smrodek szpitalnej sali.
Wieczorem telefon mamy, budzący, chociaż tak wcześnie.
‘Martwię się o ciebie, k.’
…wiem.
Sama zaczynam się martwić. To miało się już skończyć, miało się już skończyć. Przeraża mnie słabość. Nagle wysiłkiem jest podniesienie głowy znad poduszki, prześlizgiwanie się wzrokiem po papierze drażni, bo litery zlepiają się w niezrozumiałą papkę, zgięcia rąk bolą, bardzo, okłady nie pomagają, bo jak mają pomóc jeśli co chwila, mimo wcześniejszych zapowiedzi końca igieł pakuje się w nie kolejne, bo w tyłek też już nie bardzo jak, skłuty, zsiniały, przeszkadzający w leżeniu, przeszkadzający w siedzeniu, męczący. Chciałam już stąd wyjść. Ubrać czarne dżinsy i brązową bluzę, wskoczyć w glany i zachłysnąć się powietrzem na podjeździe dla karetek.
.
Na razie trochę kręci mi się w głowie. Z mamą poszłam na spacerek do wind, do kiosku, dostałam dzisiejszą Politykę, w drodze powrotnej na oddział zrobiło mi się słabo, ale ani słowa, ani słowa, bo jeśli ktokolwiek wypaple, że czuję się źle, to zamorduję.
Dobrze jest, proszę państwa.
Jest zajebiście dobrze, jutro wychodzimy.
Nie będzie żadnego duszenia się, żadnej wysypki.
I takiej wersji uparcie będę się trzymać.
Jutro wychodzimy.
Bo tutaj z każdym dniem jestem słabsza.
Jest gorzej.
.
A tak naprawdę, to chcę wrzeszczeć i walić głową w ściany, z wściekłości, z bezsilności, dlatego że jest mi niedobrze, że chce mi spać, że nie mogę, że mnie boli, że Iskra nagle nie żyje a ja już zdążyłam ją pokochać, że wszyscy się przejmują, a ja po prostu chcę stąd wyjść, chcę wyjść, i dajcie mi zachłysnąć się powietrzem na podjeździe dla karetek, pozwólcie mi upaść od zawrotów głowy, pozwólcie mi płakać, bo muszę się znieczulić bólem, bo muszę…
Muszę stąd wyjść i wziąć się za życie.
Życie – ciąg dalszy.
Nastąpi.

Miejmy nadzieję.
.
Zrezygnowałam z wyjazdu do Francji. Nie chcę, czy może raczej – boję się. Tak.
Zwyczajnie się boję.