sobota, 29 stycznia 2005

Nie wszystkie gryzonie moje są.

‘Nie jestem z tych, co bez lęku patrzą w ciemność, 
co słysząc szmer, jak w filmach schodzą do piwnicy.
Ja jestem z tych co nakrywają głowy kołdrą,
z tych którym strach uniemożliwia oddychanie.
Ja jestem z tych którzy się boją zamknąć oczy
by przetrwać noc zapalają wszystkie światła.
Jestem z tych co sami ze sobą rozmawiają
by nie lękać się cichuteńko sobie nucą’
( ‘Puk puk’ K. Nosowska )


Dziwne trochę, że szczury dosłownie i w przenośni wchodzą mi na głowę, a na widok małej szarej myszy biegnącej pod fotel odezwał się mój morderczy instynkt. Ale przynajmniej wiem teraz, co tak dziko chrobotało w nocy.
Kota!!!

Zimno zimno zimno zimno zimno zimno...

sms od Cezarego, 22:23
'...koce są za cienkie na schowanie się przed światem.'

A nawet koc i dwie kołdry.
Wojna domowa alkoholowa. Odcinek dwa miliony dziewięćset osiemdziesiąty czwarty.

piątek, 28 stycznia 2005

No to cześć!

Spotkały się trzy stare baby, które nie mają o czym rozmawiać.
‘Co u ciebie?’
‘To co zwykle – szkoła, bursa, Artur, weekendy różnie. Nic wielkiego. A u was?’
‘Nic nowego.’
Aha.
.
Zamarzłam i żałuję, że dałam się wyciągnąć z domu.

czwartek, 27 stycznia 2005

Na dworcu hulał wiatr, a świdrujące płatki śniegu wciskały się pod szalik.

Zmęczona, niewyspana i głodna.
Sprawdzian napisany na 3+, ostatecznie trójka na semestr, matematyczka postanowiła być łaskawą. Średnia na chwilę obecną 4,07 ale (jeszcze i na razie) wytrwale dążę do optymistycznej 4,33.
Targi zaowocowały interesującą znajomością z Bartkiem z I b i dziwnym wrażeniem, że ludzie traktują zamundurkowanych uczniów I LO co najmniej jak trędowatych, acz nieszkodliwych wariatów. I jednak nakłamałam trochę, czy tez może – nie powiedziałam całej prawdy.
Rozklekotane pudło na szynach wlokło się niemiłosiernie. Potrącałam przechodniów w biegu rzuciwszy w tłum hurtowe ‘przepraszam’. Na Placu Wolności nieoczekiwanie wpadłam na Joasię, świeżo pogodzoną z popołudniową stratą telefonu. Spieszyłam się, więc oczywiście autobus linii 78 musiał się zepsuć gdzieś na środku drogi, między przystankami, zdecydowanie za daleko od bursy by wypuszczać się na pieszą wycieczkę. Ostatecznie zdążyłam się spakować i dotrzeć z Arturem na Fabryczny, gdzie kolejną atrakcją dnia była Pauka. Prawie nie gadałyśmy od wakacji, dlatego podróż do domu minęła dziwnie szybko, przepełniona opowieściami o studniówce - Adamie – kabarecie – maturze – Krakowie (tu Paulina), facetach i co z czego wyszło – wróżkach i historiach dziwnych – szkole jako takiej (tu ja).
Dwa kroki z rozpalonymi policzkami przez zaśnieżony park i śpiące ‘miasteczko’, z mroźnym powietrzem kłującym nieco jeszcze kaszlące płuca. Uśmiech pod bramą.
I cieszę się, że po całym tym szkolnym szale jestem w domu, mam sok porzeczkowy i czeka na mnie łóżko z czerwonym kocem.

środa, 26 stycznia 2005

Źle sypiam, źle śnię.

Obcięłam włosy, ponoć mi ładnie. 
A. stwierdził, że wyglądam jak 'mała Francuzeczka'. Ehe. Mała.
.
Zaliczam po dwa przedmioty dziennie, a fizyka mnie zabije. Od trzech tygodni facet truje, że przy moim numerku w dzienniku widnieje goła niedostateczna. Chryste, ile razy mam tłumaczyć, że pisałam poprawę, a on nie ma czasu sprawdzić?!!
.
Jutro zrywam się z polskiego i na targach edukacyjnych 'zachęcać' będę ludzi do wspaniałego I LO.
Nie-do-cze-ka-nie. 

wtorek, 18 stycznia 2005

Napisać nie potrafię.

I po co dałam mu ten adres? 
- żeby sobie nie myślał, że jest tu o nim nie wiadomo co.
Zwijać śmieci i znikać?
- o nie! Za dużo siebie w to miejsce włożyłam tym razem.

Szymon, chcesz, czytaj sobie, wcale mi nie przeszkadza...
.
A gówno prawda.
.
Kobieto rozsądna, trzaśnij się w głowę.
Panie Cezary, poproszę porcję elektrowstrząsów.
Arturze, poproszę łóżko. Tak, jestem już zupełnie zdrowa, pragnę pożądam i zabierz mnie stąd.
Oni znowu się kłócą.
.
Nie wiem czy chcę. Nie. Tak. Nie. Tak. Chcę. Ale bez żadnych poronionych kontekstów, nie mam już czternastu lat, na litość boską.
A jeśli to jakaś perfidna ściema, znajdę Cię i będę okrutna.
.
.
Na dobranoc życzę sobie bajkę o księżycu.

niedziela, 16 stycznia 2005

Grzeczna dziewczynka.

No dobra. Mogę jeszcze nie jechać do Łodzi, poleżę sobie do środy. Ostatecznie wcale mi się nie spieszy na ten sprawdzian z fizyki.

piątek, 14 stycznia 2005

...

‘...cisza, przyjacielu, nie przynosi słów, cisza zabija nawet myśli.’
( H. Poświatowska )

Wsłuchuję się więc w szelest swojego oddechu czując lekko furkoczące bąbelki określone jako śródmiąższowe zapalenie płuc. Nie lubi mnie styczeń. Nieważne, śnieżny i zimny jak rok temu, czy ciepły i wilgotny jak dziś. Straszą mnie szpitalem. Każą leżeć. Pić syropy, łykać proszki. Podsuwają barszczyk, jogurcik, soczek, jabłuszko. I mam zapomnieć o poniedziałkowym pójściu do szkoły. A nawet o jakimkolwiek wyjściu z domu przez najbliższy tydzień w ogóle. Zdecydowanie zgodzić się na to nie mogę. Nieważne, że niemiłosiernie kaszlę i chrypię.
Gdyby tylko każda nieprzemyślana zmiana pozycji z leżącej na siedzącą, stojącą i odwrotnie nie powodowała tej szaleńczej karuzeli, a spacer między kuchnią i pokojem nie zmuszał serca do przyspieszonego bicia i gwałtownego łapania powietrza...
*
Pod przymkniętymi powiekami błąka się jakiś na wpół senny obraz.
Zmęczona nicnierobieniem.
Furkoczące bąbelki.
Zawrót głowy. 

czwartek, 13 stycznia 2005

Biedronka.

‘I ani mi się waż choćby nos spod kołdry wystawić!’ – ryknęła Bunia, smarując moje ozdobione czarnymi kropkami plecy i okrywając uparcie wykopane nogi. Ciotka D. słysząc suchotniczy kaszel uciekła do kuchni, wujek zabrał mi Ewkę, a mama zasypała kolorowymi tabletkami. Antybiotyki superekstramocne, czyli ten miesiąc brania pigułek poszedł się, delikatnie mówiąc, pierdolić. Nie wiem, lubi ktoś bańki, paskudne zapalenie gardła i czego tam jeszcze? 
Jestem naprawdę dzielna i marudzę tylko trochę. 

sobota, 1 stycznia 2005

‘Oto mężczyzna, oto kobieta, nikt nie uwierzy że się kiedyś kochali...’

‘...dawno przestali ze sobą rozmawiać, 
w pokoju obok z uchem przy ścianie...’
( ‘Misie’ Hey )

Miałam tak wiele słów. I przerażenie w oczach, kiedy butelka piwa rozpadła się na drobniutkie kawałeczki szkła pływające w pianie. A młoda tak strasznie krzyczała i płakała, że jeśli cokolwiek dla niego znaczymy, niech pójdzie z nami na górę, niech pójdzie już spać, niech już przestanie, proszę cię, tato...
Kazał nam wyjść. Zostawić go.
Wrzeszczałam na niego. Do niego. Ostro. Że skoro nas pięcioro tak po prostu zrobił, to nie może sobie teraz tak zwyczajnie mówić ‘jestem niepotrzebny, odejdę, umrę, zabiję się’. Że ja mu na to nie pozwalam. Młoda wyrwała mu z ręki paczkę papierosów, podarła, zdeptała, tato, tatusiu, kocham cię, tak bardzo cię proszę przestań, przestań...
Młoda łkała. Mój wodoodporny tusz pokazał, że żadne łzy go nie ruszają. On też płakał. Mama ukradkiem wycierała łzy wcześniej, kiedy się kłócili. Nie pozwoliłam mu mówić o niej złych rzeczy.
‘Kocham was, dla was, wszystko dla was, całe życie, ale ja...’
Zawsze dużo nam obiecujesz, to są tylko słowa, i co...?! Gdybyś chciał, mógłbyś przestać palić, pić, mógłbyś! Wszystko mógłbyś!!!
Przytulił zaryczaną młodą. Rzucił papierosa. ‘Przypomnij mi jutro, że nie palę... A z matką jeszcze nie skończyłem...’ PRZESTAŃ!!!
Trzask. Kubek, żółty, po kawie, o piec. ‘Na szczęście, na jutro... Dobrze, idziemy już spać...’
Nasłuchujemy skulone przy ciemnych schodach, czy pójdzie do pokoju, czy położy się, zaśnie. Czy to już koniec dzisiejszego wieczoru?
Wycieramy zasmarkane nosy. ‘Siostra, masz gdzieś wypisane wszystkie państwa i stolice Ameryki?’. Czekaj, młoda. Gdzieś mam. Śpi? Z balkonu poleciały tylko dwie sylwestrowe petardy i chyba się położył. Ja wyżyłam się, pisząc chorego maila do Szymona. Nie był potrzebny. Ale pomógł.
Młoda: ‘Ej, chodź ze mną, sprawdzimy...’ Śpi. W sypialni. Obok mamy, Jasia i Ewy.
Nie wiem, czy bardziej chcę uciec do Łodzi i nie widzieć nie słyszeć, czy zostać tutaj i czuwać.
.
Miałam tak wiele słów... Powiem tylko, że bardzo się boję.
I boli.