poniedziałek, 31 października 2005

Wcale-nie-jest-mi-przykro.

Stojąc nago przed lustrem, patrzą na mnie jego oczy. Kształt jego twarzy, nos, włosy. Przyglądam się i widzę go w sobie. Mojego ojca.
Mówię do siebie kilka słów, w których pobrzmiewa ton jej głosu. Patrzę na brzuch, uda, piersi, poznając znajome tendencje do tycia. Podnoszę ręce do światła, porysowane drutem i mahonią, lekko opuchnięte, zmęczone, nawet ten sam kształt paznokci. Dłonie mojej mamy.
.
Wczoraj w nocy, słowa jak żyletki tnące najczulsze miejsca. Jak zawsze nie pomyślane nawet zarzuty, rzekomo moje. Jak zawsze przekonanie o jedynym i słusznym własnym zdaniu. Bardzo gorzkie. Wyciąganie spraw odległych tak bardzo, że aż w danej chwili absurdalnych.
‘Jesteś taka… taka… zimna.’ Jak bardzo trzeba być zaślepionym wódką, żeby nie widzieć tego jak bardzo wcale-nie-jest-mi-przykro?
Zdziwiony, bo 2 lata temu z domu wyjechało potulne dziecko, które dzisiaj nie boi się powiedzieć głośno tego, co myśli. Które, co gorsza, mówi prawdę, chociaż jest ona nie do przyjęcia, więc prawdą być nie może. Nie może – więc nie jest. Dziecko kłamie. Dziecko nie ma racji, jest tylko dzieckiem. W dodatku niewdzięcznym.
Więc można krzyknąć ‘zamknij się’. Więc można wiele więcej. Więc można nie widzieć tego jak bardzo wcale-nie-jest-mi-przykro.
.
Przed zaparowanym lustrem, patrzą na mnie jego oczy, które widzę w swojej twarzy. Mówię ‘jesteś silna’. Chowam się w przyjaznej substancji. Wymieszana ze łzami powinna łagodzić.
Parzy.
.
Wanna pełna bezgranicznego smutku.
Kocham cię, ale nienawidzę.
Nienawidzę, ale cię kocham.

/Gubiąc się w pytaniach do siebie samej/
.
Tato. Musisz wiedzieć, że nie przeproszę. Będziemy się mijać urażeni, pełni oschłości i dumy. Ale nie zrobię tego mimo jej próśb i starań. Za dużo się tym razem dowiedziałam, by móc tak łatwo zapomnieć.
By móc kiedykolwiek.

A skoro jestem dokładnie taka jak Kamil, czyli nie taka jakbyś chciał, skoro zachowuję się tak samo jak on – to może tak samo skończę?

/Na ile jestem silna?/
.
Kocham cię, tato.
Nienawidzę, kiedy pijesz.

wtorek, 25 października 2005

‘Będzie tak. Oby tak nie było.’

'A oto gwiazdy.
Lśnią z dawną siłą.
Jak gdyby ciebie nigdy nie było.
Może tak było?'
( Josif Brodski )


Myślę znów o tobie, ponieważ za oknem wieje chłodny wiatr, który niesie melancholię i smutek. Ponieważ zapominam. Czasami nawet pozwalam sobie na myśli, że ta czarna płyta z napisem jest urojonym pomnikiem kogoś. Ktoś jest postacią abstrakcyjną. Nie istnieje w zakurzonych zakamarkach mózgu, nie bywa przywoływany skowytem wspomnień. Nie mami znajomym zapachem, pomyloną barwą głosu. Jego zdjęcia przestają powodować ostry skurcz. Nie plącze rozgorączkowanych myśli.
Ponieważ ktoś jest postacią abstrakcyjną. Nie jest tobą.
Świadomość tego, że ktoś składa się z oblepionej robactwem martwej tkanki nie boli. Zaplątana w koszmarze wizja nienaturalnego grymasu i sznura na szyi nie przyprawia o paniczne poczucie lęku.
Ponieważ ktoś jest postacią abstrakcyjną, obcą, odległą.

Ty –
składasz się z wielu zdań wyrytych po wewnętrznej stronie serca.

'Między nami popłyną
miesiące, potem lata. Szeroką strugą,
korytem głębokim. Mętna rzeka, gęsta jak krew.
Niespiesznie. Będzie cicho, coraz ciszej, ciemniej.

Czas nie skrzepnie.
Jest nie do zatamowania.
Wszak płynie z żywego źródła rany.

Obmywa cierpliwie grudki
pamięci. Każdą, długo, skutecznie

aż do kości
milczenia.

Ten
wiersz
jest
zamiast
krzyku'
( ks. Jerzy Szymik )


/ 'Miejsca dla niecierpliwych w niebie nie ma'...?

Ja - sowa.

‘moim sąsiadem jest anioł 
on strzeże ludzkich snów
dlatego wraca późno do domu
na schodach słyszę dyskretne kroki
i szelest
zwijanych skrzydeł

on rano staje w moich drzwiach
otwartych na oścież
i mówi:
twoje okno znowu
świeciło długo
w nocy’
( H. Poświatowska )

Jestem sową, ptakiem nocnym, nie potrafię skupić się na działaniu kiedy na stoliku obok brzęczy włączony telewizor, trzaskają drzwi, a z przeciwległego łóżka dobiegają tajemnicze głosy mamroczące coś o podziale władzy w starożytnym Rzymie lub inne dyskutujące na tematy marynistyczne (znaczy, o dupie Maryny).
Kiedy teoretyczna cisza nocna zabarwi korytarz elementami spokoju, a współlokatorki wreszcie położą się spać, ja wyciągam milion odłożonych rzeczy. Słyszę jak Paulina mówi przez sen, Magda zgrzyta zębami, a Gosia pojękuje od czasu do czasu (mi zdarza się drżeć, kiedy śnię, że spadam).
Siedzę więc do późna, po to, by rano wyłączyć dręczący budzik i zaspać na matematykę. Bywa też, że stoję na przystanku w biegu na drugą lekcję ze świadomością, że w szkole właśnie brzęczy dzwonek, a za chwilę na francuskim pani profesor rozda kartki z zadaniami. Do szatni wpadam galopem, prawie spadam ze schodów i rozwiązane sznurówki nie mają tu nic do rzeczy, barbarzyńsko zmiętolony mundurek błaga o litość,                  a przerzucony przez ramię plecak ciąży niemiłosiernie. Uff. Prawie się nie spóźniłam. Jaki cudowny początek dnia… dalej może być tylko lepiej. Prawda?
.
O godzinie 15.30 zwykłam mówić ‘dobranoc’.

poniedziałek, 17 października 2005

‘…to biegun ciepła, transcendentna energia.’

Chuchamy na skostniałe z zimna dłonie, śpimy w skarpetkach i swetrach. 
Bursa oszczędza, szkoda tylko, że odbije się to na naszym zdrowiu i trzepnie po kieszeniach porcjami antybiotyków.
.
Mały szybki seks w zamkniętym pokoju, do którego już po chwili dobija się ktoś, wymarzona noc, nierealna aż do weekendu, podczas którego i tak ze zmęczenia będzie chciało się nic. Nieważne. Dobrze, że jesteś.

Muszę zrobić na jutro ćwiczenia z francuskiego, napisać dwa wypracowania, przeczytać dwie książki, nauczyć się cudacznych rzeczy na sprawdzian z chemii, co do którego mam dziwne przeczucia na nie i na absolutną porażkę, co bawi średnio, ale nie jest aż tak ważne, by zbytnio się przejmować. Że się nie chce, to mało powiedziane. I że nic nie zrobię, bo już zaczynam zakopywać się pod kołdrę i rozleniwiać z pierwszymi przebłyskami ciepła, to pewne.
.
Tak, bo właśnie, jestem szalenie głodna, a czekolada z orzechami nie jest synonimem ciebie i dzisiaj…
to za mało.

/ ‘Wszystko nam się śni,
ja tobie a ty mi,
la la la…’
( ‘Fotografia’ Hey ) /

niedziela, 16 października 2005

Re-ne-sans.

Tak to się nazywa. Uczuć. 
Znowu potrafię się zachłysnąć czekaniem na ciebie i pocałunkiem na dworcu. Zapach czarnej Pumy, koc, bez koca, dłonie pod bluzką, bez bluzki, bez…
I tak dalej.
Dawno już tak nie było.
Trąca banałem. Ale.
- Kocham cię, A.

Jak ładnie powiedział Świetlisty, 'półtora roku to kolejny obrót w tańcu'. Tańczyć co prawda żadne z nas nie potrafi, ale mamy zamiar to zmienić. Na dobry początek będzie polonez na studniówkę, a po drodze może wymyślimy jakiś ciekawy kurs, upchnięty między jego matematykę i mój francuski.
(Chociaż najpierw zdam wreszcie to pieprzone prawo jazdy!)
.
‘k. się wyłączyła!’ rzekły odkrywczo dziewczyny zorientowawszy się, że od dobrych dwóch godzin stale im przytakuję i nie odpowiadam na pytania.
Chwała temu, kto wymyślił słuchawki i pliki mp3.
W przypadku ich braku musiałabym wystawić czyjś telewizor na korytarz. Tudzież zakneblować 100% współlokatorek.

Bo ja śnię dzisiaj, proszę państwa.
I jest pysznie.

sobota, 15 października 2005

O blogu słów kilka.

‘Pisz tak, jakby twoje opowiadanie miało zainteresować tylko małe grono twoich postaci, przyjmując, że sam jesteś jedną z nich. Tylko tym sposobem opowiadanie będzie zawierało życie.’
( ‘Ostatnia runda’ J. Cortazar )
.
Wskoczyłam przypadkiem na strony 11 i 13, między którymi rozciąga się widok na październik dwa lata temu. Coś zakłuło, coś się zaszkliło na powierzchni oka, wspomnienie pewnej nocy wywołało szybki skurcz i niepokojące kołatanie w dawno zamkniętej szufladzie.

Chwila w innej, marcowej, na stronie 45 - uspokoiła. Nagle, pospiesznie, bez zbędnych słów, gestów i min.

‘Powieść, do której nie mamy klucza. Nie wiadomo, kto jest bohaterem, ani czy jest to bohater pozytywny, czy też nie. Jest pewna ilość spotkań, ludzie, których czytelnik od razu zapomina, i inni, mało interesujący, którzy pojawiają się przez cały czas. Ach, jak źle urządzone jest życie. Człowiek usiłuje nadać mu pewien ogólny sens. Usiłuje. Ot, nieszczęśnik.’
( fragment ‘Mise a mort’ Aragona umieszczony w ‘Ostatniej rundzie’ J. Cortazara )



/klucz znajduje się
‘przy nadpalonych mostach
gdzieś pomiędzy wierszami,
na skrzyżowaniu słów niewypowiedzianych…'
( ‘Stąpając po niepewnym gruncie’ Pidżama P. )

.
.
.
Strasznie tu u mnie zimno.
Spróbujesz ogrzać?
(Może być szeptem.)

5 rano, znowu 5 rano, ubóstwiam 5 rano, 5 rano jest... piątą rano.

Dzień dobry, kocham cię… Artur, skarbie, bardzo się wyprowadzisz z równowagi jeśli zadzwonię dziś o piątej rano?

Raczej nie lubię października. Jest pełen handlu. Pełen targów. W mojej rodzinie odkąd pamiętam, czyli w zasadzie zawsze. I to cholernie, cholernie, cholernie męczące. Wstajesz na przykład o takiej piątej rano. Jedziesz, szukasz miejsca, kłócisz się o to miejsce, zajmujesz je całym sobą korzystając z najbardziej pierwotnych ( żeby nie powiedzieć – prymitywnych ) zasad, rozkładasz swój towar, rozkładasz kartoniki z cenami, rozglądasz się, spotykasz znajome od lat twarze, wypuszczasz się na mały rekonesans w celu względnego zorientowania się w liczebności i sile konkurencji, a następnie uwaga uwaga, czas start! Pierwszy klient, zgodnie z wszelkimi przesądami, ustawia ci handel na cały dzień. Musisz być przekonujący. Musisz być asertywny. Opanowany. Zdecydowany. Musisz zachować zimną krew i nie rzucać doniczką w klienta, który doprowadza cię do szewskiej pasji referując ceny i jakoś towaru konkurencji, wybrzydzając przy tym ile się da, bylebyś opuścił mu chociaż złotówkę. Bo opuściłbyś mu i ze dwie, ale jego postawa od razu utwierdza cię w przekonaniu, że wolisz zjeść tą wiązankę na obiad, niż ugiąć się pod presją owego typa ( owej typki? Bo przodują tu kobiety, płeć brzydsza z reguły jest konkretna do bólu, a po dokonaniu transakcji lubi sypnąć komplementem ).
I tak trwa ta zabawa, ja mam w głowie mini plan zajęć na popołudnie ( może pouczymy się wierszyka – ‘W pokoiku na stoliku…’ ) i tekst piosenki ‘Była sobie żabka mała ( le le kum kum… ), którą z lubością śpiewa ostatnio Ewunia. A w luźniejszych chwilach słuchawka w uchu pod czapką i np. ‘Imaginations from the other side’, co przydatne jest, bo odwraca uwagę od skretyniałych bab, według których wszystko powinno być im dane za darmo i to absolutnie oburzające, że upieram się przy minimalnej cenie, którą po prostu muszę za daną rzecz wziąć by do interesu nie dokładać.
Jak już szczęśliwie wrócimy do domu, przeliczymy kasę, obiadek, Ewka na kolanach, jakaś zdechła rybka, jakieś portretowanie kota fioletową kredką, szczur uciekający przed śmierdzącym lekarstwem - sama słodycz. Wieczór w piwnicy spędzony jako dłubanina przy kwiatkach, wiązankach - a jednak przyjemny – wreszcie chwila, żeby porozmawiać z rodzicami, siostrą, posiedzieć razem ze świadomością, że to jest nasza wspólna praca, że dzięki temu będzie lepiej. Że kupię nową płytę i w grudniu pójdę na koncert Heya i Strachów. Że mogłam wczoraj dać Arturowi mały prezent z okazji naszego półtora roku razem.
Półtora roku… Hmm. Ale o tym, to już może kiedy indziej.

/za 4 i pół godziny – piąta rano

wtorek, 11 października 2005

Niewyspana Nietzschem i pronoms relatifs.

‘Późno przyszedł sen 
przyszedł i był zły
nie mam siły na zabawę w miłość.’
( ‘Sic!’ Hey )


Napisz mi smsem. Przytul przez stałe łącze. Pocałuj kodem zerojedynkowym. Chociaż.

/Powiedz, że nie muszę iść jutro do szkoły/

Pluszak wyląduje obok zamiast ciebie.
Niewiarygodne jak potrafią dzielić, dwa piętra, osiem łóżek i szóstka współlokatorów.
.
Namiętnie Blind Guardian. Wcale się nie kojarzący.
A wcale.
’En l'hiver vient le froid, la nuit.’

poniedziałek, 10 października 2005

To ewidentnie ekspresywny barbaryzm w zakresie pola semantycznego wyjaśniony na przykładzie inercji myśli, czyli…

... test na czytanie ze zrozumieniem z języka polskiego. A ja śmiałam twierdzić, że nie jestem głupia. Byłam nawet skłonna bałwochwalczo tytułować się humanistką. Czy nadal przysługuje mi do tego prawo, mimo niejasnych 40% poleceń i przewidywanej niedostatecznej? 
Och, nigdy nie interesowały mnie mody językowe. A już jedyne słuszne i prawidłowe klucze odpowiedzi to absurd totalny.
.
Historia od I wojny światowej przez konstrukcję spadochronu do broszki w kształcie gąsieniczki wysadzanej szmaragdami.
I uwaga, bo w dekadenckich wierszach o mgle możemy natknąć się na ‘lekkie zwierzęta’, a w ogóle zaraz powiemy, że to niedźwiedź brunatny ze świstakiem pod pachą maszeruje! Ostatecznie - zawsze warto wybrać się do lasu podczas śnieżnej zamieci, by złapać jakiegoś zajączka dla głodnych dzieci i męża…

No, bo czy mamy wpływ na obiektywne cechy przynależności narodowych?
Nie! No, chyba że jesteśmy Majkelem Dżeksonem, to wtedy możemy kreować rzeczywistość.*

* k. bardzo pilnie uważa na lekcjach i skrzętnie notuje co ciekawsze kąski.
.
.
Iskra jest chora, wypieniężyłam się na weta kwotą niemal 60zł i oj… bardzo kiepsko. Będziemy spać pod mostem?

niedziela, 9 października 2005

Dziennik k.k.

A. się pogniewał, ponieważ jestem dziś zupełnie nieznośna. Straszna. Potworna wręcz, okropna, a nawet koszmarna Krytykuję go od rana, czyli godziny 4.50. Za co on się nie weźmie, czego nie zrobi, to źle, nie tak, beznadziejnie i w ogóle bez sensu. Czepiam się, wtrącam, krzyczę nawet. Do tego jestem niewyobrażalnie opryskliwa i cyniczna.
I w dodatku nie pozwalam się dotknąć.
Cóż rzec mogę na takie zarzuty?
.
.
.
.
.
.
Mężczyzno, zrozum, ja będę mieć okres.

Mimo jakże trudnego charakteru naszej bohaterki oraz ciężkich chwil, które właśnie przechodzi, dzień minął szczęśliwie, jeśli nie liczyć jednego podeptanego i urażonego męskiego ego oraz sterty rozjechanych na parkingu kasztanów.
.
Chciałam powiedzieć wszystkim, żeby nie dali się nigdy zwieść nazwie ‘handel obwoźny’. To się powinno nazywać ‘ciężka praca’. Wyobraź sobie, że pewnym momencie nogi wchodzą ci w tyłek, uśmiech zamienia się w grymas, a gardło dławi się powtarzaną milionowy raz ceną produktu, formułką z jego zaletami, jego najlepszością i wyjątkowością, bo wbrew pozorom niełatwo wypłynąć na wiejskim targowisku ze sterty badziewnych i zwyczajnie brzydkich wiązanek i kwiatów, a także niełatwo przekonać klienta, że to się po prostu w żaden sposób nie da, bo handel nie byłby handlem gdyby rozdawać za darmo, a targowanie się to element sympatyczny i kulturowo uzasadniony, ale w gruncie rzeczy to specjalnie mówię pani, że ta wiązanka kosztuje złotych 27, by móc z czystym sumieniem sprzedać ją za 25.
Czujesz?
Nie, jeśli nigdy nie stałeś po drugiej stronie lustra.
.
To jednak nie koniec, nie nie, myli się kto myśli, że po powrocie z katorgi spoczęliśmy na laurach i legliśmy na łoże. Do przystrojenia w kwiatowy szpaler był jeszcze kościół w Cz. Chciałam roztrzaskać drewnianym stelażem głowę księdza, później zatłuc kościelnego, później… Ostatecznie stanęło na zrobieniu kilku zdjęć kasztanowego ludka w trawie i nie nauczeniu się 3 stron konstrukcji czasowników francuskich. Pomijam tu oczywiście niezliczoną ilość kłótni z A., które miały miejsce w tak zwanym międzyczasie.
.
Wieczór spędzony z mamą w piwnicy, robienie wiązanek, ogromna ilość słów, pepsi w butelce i kot na kolanach, oraz zdziwione stwierdzenie ‘k., nie spodziewałam się, że taka z ciebie gaduła…’ – no wiesz, mamo! W końcu po kimś to mam…!
.
A teraz? Mysz za boazerią w pokoju młodszej siostry. Ululany i ugłaskany A.
Oczy na zapałki.
I proszę, nie pytaj dlaczego mam zniszczone dłonie.

czwartek, 6 października 2005

’Dzień w którym grzeszą nawet anioły.’

‘Jest między nami gra
gra jak świat stara, jest w głowie dziki szum…

…tacy nikczemni źli widzimy się na ekranach…’
( ‘Wirtualni chłopcy’ Pidżama P. )


Ani słowa, a-n-i słowa.
Zamilcz, zamilcz na zawsze.
’Z Dominikami nie ma rozmów o szczurach.’

Nie ma rozmów w ogóle. Nie muszę się z niczego tłumaczyć. To się stało nudne i uciążliwe. Nie będzie żadnych nas, wybij sobie z głowy, raz na zawsze, mój drogi chłopcze. Czas już porzucić utopijne mrzonki, stańmy wreszcie na ziemi, ile można latać z głową w chmurach bez zapiętych pasów?

Mam dość, gra na dwa fronty nie jest tym, co tygryski lubią najbardziej.
Tylko dlaczego znowu wychodzi, że to ja jestem ta zła?

Och, trudno.
/Żegnaj, huraganie Dominiku…

środa, 5 października 2005

Milion świetlnych lat ode mnie.

I to jest problem, że nie jestem od dawna dzieckiem, dziewczynką która niewinnie pakowała się na kolana nie myśląc wiele. Oj, nie. 
Czasami nie umiem udawać.
Więc nie prowokuj, proszę. Za bardzo mi zależy, żeby to zepsuć. Dlatego wolę tak.
.
Siostra wychodzi w piątek ze szpitala, wykluczyli wszelkie guzy, krwiaki, itp., na szczęście. Leczenie farmakologiczne kontynuowane w domu, obserwacja, badania kontrolne. Ale będzie dobrze.
Kamień z serca.
.
I zamiast pilnie pisać wypracowanie na francuski, zatapiam się w Pratchett’a, bo w przeciwieństwie do jego książek absurdalność rzeczywistości wcale nie jest zabawna i jakoś wolę przebywać dzisiejszego wieczoru tam.

poniedziałek, 3 października 2005

Krótka charakterystyka.

‘Byłam – ciągnęła – jedną z najlękliwszych i udając śmiałą, by innym dodać serca, stałam się odważna’
( ‘Cierpienia młodego Wertera’ J.W. Goethe )

Nim się spostrzegłam i pomyślałam.
Samo się.
.
A ktoś nie wierzy, kiedy mówię, że przez długi czas tkwiło we mnie zakompleksione i dzikie zwierzątko. Teraz podobno silna. A przynajmniej takie sprawiam wrażenie.
To nie zawsze wygląda tak, jak jest, a jest jak by się chciało.

sobota, 1 października 2005

...

Mam takie pytanie.
Jedno. Całkiem maleńkie.
DLACZEGO, do kurwy nędzy, pytam, dlaczego chociaż raz na dłużej nie może być u nas wszystko tak normalnie i po prostu dobrze, dlaczego?
Moja rodzina ma wyczerpany limit zwyczajności na następne tysiąc lat? Moi przodkowie byli jakoś szczególnie obdarzani łaskami, że dla nas już brakło?
Czy ktoś raczy mi odpowiedzieć? Ej, może ty?
Tak, ty. Do ciebie mówię. Siedzisz sobie ponoć tam na górze, brykasz na chmurkach, patrzysz na swoje owieczki, słuchasz ich i takie tam. Odpowiedz. Od-po-wiedz mi. Proszę.
.
Nie jest ok, zajebiście nie jest. Nie jest wcale dobrze ani miło, ani spokojnie ani w porządku.
Jak mam jutro wrócić do tej pieprzonej Łodzi, jak napisać grzecznie wypracowanie, recenzję, umyć buzię, rączki, powiedzieć dobranoc i zgasić światło, położyć się spać?

Anetaaa, siostrzyczko, pokaż im, że nie z takich rzeczy wychodziłyśmy cało, pokaż im, pokaż, udowodnij!!!
Wcale nie wklepię zaraz w google hasła ‘zapalenie opon mózgowych’. Zupełnie nie chcę znać szczegółów. Zupełnie nie interesuje mnie. Zupełnie nie.
Bo dasz radę. I nie wyobrażam sobie innej opcji. Zupełnie nie.

/i w tej chwili moje naprawdę mocno potłuczone kolano posiada zerową ważność, jest nieistotnym szczegółem, o którym nie warto nawet wspominać w domu, żeby mamine oczy nie zrobiły się jeszcze bardziej zaczerwienione/
.
Kiedy Aneta wylądowała w szpitalu po raz pierwszy, będąc małym brzdącem, wtedy kiedy jeszcze nie bardzo się lubiłyśmy, nie zdawałam sobie zupełnie sprawy z tego o co tak naprawdę chodzi. Kolejne akcje stopniowo uświadamiały mi, że to jest tak. Że ja panicznie boję się was stracić.
Panicznie.
.