środa, 28 września 2005

Deszczu!

Atropina rozszerzyła źrenice. Rozmyła widok, zlała w jedno za mgłą ulicę i niebo, tramwaj. 
.
‘Odkąd cię poznałam, noszę w kieszeni szminkę,
to jest bardzo głupie nosić szminkę w kieszeni,
gdy ty patrzysz na mnie tak poważnie, jakbyś
w moich oczach widział gotycki kościół. A ja nie
jestem żadną świątynią, tylko lasem i łąką - drżeniem
liści, które garna się do twoich rąk. Tam z tyłu
szumi potok, to jest czas, który ucieka, a ty pozwalasz
mu przepływać przez palce i nie chcesz
schwytać czasu. I kiedy cię żegnam, moje umalowane
wargi pozostają nietknięte, a ja i tak noszę
szminkę w kieszeni, odkąd wiem, że masz bardzo
piękne usta.’
( H. Poświatowska )


Tak mi przyszedł na myśl pewien niegdysiejszy ktoś.
Nadal noszę w kieszeni szminkę. Chociaż wiem, że nie schwytaliśmy czasu. Nie było nawet okazji, przez szybkę i kabelek.
To jest bardzo głupie.
Mieć ukrytą nadzieję na coś, czego nigdy nie było i nie będzie.
Mimo wszystko.
.
A tamta zima pachniała seledynową pomadką wieloowocową. Mijam teraz często w drodze na francuski przystanek, na którym zawsze czekaliśmy trzymając się za ręce, pełni szczęścia, które później zamieniło się w nic, a może jeszcze gorzej. Widzę tamten blok. Światło w oknie mieszkania (w
 pudełku na szafie leżą do niego klucze), nawet te same zasłony.
Pamięta, jacy byliśmy.
.
.
Niech już zacznie padać, to przedłużające się nienaturalnie słońce zaczyna wpędzać mnie w jesienną deprechę…

wtorek, 27 września 2005

Et autres nouvelles.

Zmyłam rzęsy z tuszu i bordo z paznokci. Usiadłam na krawędzi łóżka. Brązowy miś z kokardą na szyi patrzy na mnie z półki, zasłaniając dwutomowy słownik.
Tuż obok zmęczone oczy i reklamówka pełna śliwek pod ręką.

r o z b i e r z - s i ę.

/telefon milczy/ 

Nie proś o więcej.

Tak totalnie przykro, kiedy dziewczynka w niebieskiej pościeli w słoneczniki, żółte z zielonym, najpierw sama rani, a potem się dziwi, że i ją zaczęło boleć. 

Czego się spodziewałam? Wiem, ale nie powiem. Wstydzę się sama przed sobą.
Duszno tu.
Nastroje dekadenckie, czysty cmentarz o północy, potępieńcze wycia, bagna, moczary i klimatyczne dzwony w tle.
.
Chciałam dodać, że wręcz cię nienawidzę, bo tamte wakacje, to było najgorsze, co mogło się nam obojgu przytrafić. Nie umiem teraz, zawsze będę ginąć gdzieś na pustej łące po zachodzie słońca, kiedy oboje wierzyliśmy, że to wszystko skończy się inaczej.
/Że się nie skończy/

poniedziałek, 26 września 2005

Szeptem po klawiaturze.

Powiem ci, że normalnie nie mogę już w tej kretyńskiej bursie. Nie mogę, na samą myśl, że za chwilę pojawią się dwie współlokatorki, studentki, zęby mi cierpną, bo już wiem, że szczury za nic, że koniec przesiadywania z Arturem i gadania z Madzią do 3 w nocy.
Najchętniej obudziłabym się za rok, może być mniej więcej o tej porze. Z indeksem w kieszeni i poduszką własnego mieszkania pod głową.
.

.
.
Impreza była miła, niemniej brak snu przez calutką noc, ponad 8 godzin w drodze w ciągu jednej doby, do tego najpierw uciekł nam tramwaj, później wsiedliśmy nie w ten autobus, chociaż oczywistym się wydawało, że skoro zza zakrętu i stary grat, to musi być 65. I jeszcze 78 na Placu Wolności musiało się spóźniać, żeby ostatecznie doprowadzić nas do skrajnej rozpaczy i przeświadczenia, że już nigdy nie będziemy mogli położyć się spać. Mimo wszystko udało nam się dotrzeć do łóżka, którego nie zamierzam opuścić aż do 6.15, kiedy to zadzwoni komórka, a ja z ponadprzeciętnie zapuchniętymi oczami i świadomością, że czeka mnie urocze 7 lekcji we wspaniałym I LO... 


Słowem – obecnie chujnia.

czwartek, 22 września 2005

‘…co poczuć może człowiek ciemną jesienną nocą.’

Że siedzę na parapecie bo zimno tak i nasz park pogrąża się w nieznośnym wręcz odcieniu czerwieni i złota,
od wiosny śniegi stopniały, ale nie ma słońca, za to księżyc wisiałby nad wieżą kościoła po tamtej stronie trochę bardziej w lewo za drzewami ale, ponieważ chmury i ‘miasto’, więc dziś nie.
Czy to możliwe, że wsiąkam w Łódź, skoro przystanki nawet i ulice przestały być zagadką, a ja wiem co gdzie i chwilami prawie jak Warszawa Prusa albo Dostojewskiego Petersburg, ale jednak nie, nie, proszę. Nie masz wrażenia, że?
To nie jest moje miejsce na ziemi.

Dyskretnie podsunięty artykuł coś na temat, że zbytnia zażyłość z jego najlepszym przyjacielem może rozwalić najtrwalszy związek. Że ktoś się do mnie lepi. Że może ja nie widzę. No może. Że może nie powiem dzisiaj - Dominik wrócił ze Stanów, a ja ostatecznie skłonna jestem poświęcić mu któreś wolne popołudnie, jakąś kawę i rozmowę w ciepłej kafejce, bo daje mi słowa, dajesz mi wiele słów, ale ja nie chcę dołączyć do grona tych. No wiesz. I mam nadzieję, że tak to się skończy. Wolałabym. Bo męczy mnie cholernie, tak bardzo nie lubię dwuznacznie chorych sytuacji.
Tak, zgadłeś, w uszach Kazimierz przeplata się z Nosowską, może niekoniecznie na temat i z sensem, ale czy muszę mówić, jak bardzo nie chce mi się pisać tej pracy z polskiego?

niedziela, 18 września 2005

Kocie mruczando o dobrej nocy.

Milcząc wsuwam się pod kołdrę i ginę w twoich ramionach, milcząc, dotykamy i tylko oddech mówi, ust, piersi, milcząc nie wiemy gdzie kończy się jedno a zaczyna drugie, i tylko gorąco i pachniesz seksem, widzę w twoich oczach w półmroku latarni, taki ciepły, czuły i pocałunek na krawędzi mojego czoła, dłoń wplątana we włosy a ja zupełnie pełna myśli tylko o tobie i o tym ile nieprzespania, i wtedy szepczesz i wtedy, błysk i brzęk szkła i księżyc za oknem na wyciągnięcie ręki.

wtorek, 13 września 2005

Schisophrenic family.

Głos mamy zza słuchawki brzmiał tak, że w ciągu ułamka sekundy zrobiłam rachunek sumienia i wyszło mi, że niebiosom chwała, ale ewidentnie to nie ja jestem przyczyną tak maksymalnie przygnębionej bezradności i rezygnacji. 
‘Porozmawiaj z nią. Nie wiem, co się dzieje. Porozmawiaj z nią.’
Znowu słowa, które poniekąd przerastają moje możliwości, bo do licha, ale co ja mogę, jak mogę i na ile mogę wpłynąć na Anetę? Stąd, z innego świata? Teraz, kiedy po dwóch latach stałam się weekendowym majakiem, świąteczno-wakacyjną nawałnicą, którą przeżyć trzeba, bo tak wypada, bo nie ma innego wyjścia?
Ale dzwonię. Pytam. ‘Zawaliłam, nie wiedziałam, nie poszło mi, wiem, poprawię, już umiem, jutro, nie chciałam’, już to chyba gdzieś słyszałam… Aneta, na litość, jeśli mnie masz w głębokim poważaniu, szanuję, ale do ciężkiej cholery nie rób tego mamie!
Naprawdę się staram, ale kiedy już-już pojawia się wspólna nitka między nami, to regulaminowo musisz coś spieprzyć. Zdaję sobie sprawę, że chociaż swego czasu wypierałam się tego rękoma i nogami, to właśnie dlatego, że wbrew pozorom tak jesteśmy podobne – a nie różne – dlatego wiecznie nie potrafimy się dogadać. Ale ja czasami potrafię ustąpić. Dla niej, gówniaro.
Nie lubię, ale potrafię też powiedzieć, że proszę. Proszę, żebyś zrobiła to dla niej. Powiem ci coś. Jest taka świetna książka, pożyczę ci ją może, może nawet niedługo, chyba dobrze ci zrobi jej lektura.
Ale teraz powiem ci, że
‘Człowiek, który pragnie opuścić miejsce, w którym żyje, nie jest szczęśliwy.’
(‘Nieznośna lekkość bytu’ M. Kundera)

Teraz pomyśl, ile razy słyszałaś od niej, że najchętniej wzięłaby paszport i wróciła do Niemiec, sama? Myślisz, że jest szczęśliwa?
Mając na głowie naszą piątkę, tatę, babcię, serce, sklep, urzędy, wszystko. Teraz widzisz?
Właśnie. Nie jest.
A ty biegasz z kumpelami, jak nie harcerstwo, to sanatorium, zawsze masz wytłumaczenie, że coś ważniejsze było od odrobienia lekcji czy przygotowania się jakkolwiek, żeby nie oberwać niedostatecznej. Nie jesteś przecież głupia, choćby dlatego, żeś moją siostrą! Możesz i potrafisz, trzeba tylko zacząć i jak się wkręcisz, to dalej już samo leci!
Chociaż nie potrafię powiedzieć ci tego wszystkiego, nikt mnie tego nie nauczył i nie umiem być dobrą starszą siostrą, której zawsze tak bardzo mi brakowało…
Posłuchaj. Proszę. I weź się wreszcie w garść, bo czas umyka ci i ani się spostrzeżesz, kiedy przyjdzie okres ważnych decyzji, a jak się przygotujesz - wszystko zależy tylko od ciebie…
.
Ciężko. Nikt mnie nie nauczył, a teraz ktoś wymaga, żebym stanęła na wysokości zadania i wyręczyła kogoś. Ale nie wiem czy robię dobrze, nie wiem, czy tak i czy przypadkiem nie wyjdzie zupełnie źle, bo skąd i jak ja mam wiedzieć! Jak przekazać Anecie, że nauka nie boli, a Karolinie wytłumaczyć rzeczy, które powinna powiedzieć jej mama, jak ja mam…

Staram się, tylko czasami sama jestem jak zagubione dziecko we mgle.

poniedziałek, 12 września 2005

‘Zobaczysz, uduszę cię kiedyś, tym papierem toaletowym!’

(Truskawkowym, w truskawki, biało-różowym, marudzisz, Madź, ja tylko powiedziałam, żeś podła, bo jesteś, no!)
.
.
.
‘ - Bo jeśli nie ma się już do kogo iść, jeśli iść już nie ma dokąd – to koniec! Przecież tak powinno być, żeby każdy człowiek miał przynajmniej dokąd pójść! Bywają takie dni, że koniecznie chce się gdzieś iść!’
( ‘Zbrodnia i kara’ F. Dostojewski )


Bywają też takie, że koniecznie chce się napisać coś, cokolwiek, byle wreszcie oderwać oczy od tego, co niekoniecznie napawa chęcią działania. I na spacer bym wyszła. Tylko ciemno trochę i sama to tak może jednak na Kozinach niekoniecznie.

A przede wszystkim pada deszcz, który z reguły wpływa znacząco na mój nastrój, wywołując smętne myśli i uruchamiając niewyczerpane pokłady pesymizmu.
To leżę na łóżku przy otwartym oknie, Magda że niby się uczy, jak zwykle historii czy innego wosu, jakieś smsy ślę niby, bez konkretów i niepotrzebnych słów, pełna ostrożności. Naiwna. Gapię też w lustrze naprzeciwko łóżka na stopy własne wystające spod koca, światło w blokach za oknem, minę kwaśną i rozpuszczone włosy, które wreszcie naturalny kolor odzyskiwać zaczęły.
Powinnam ryć gramatykę na jutrzejsze dwie godziny francuskiego, podczas których z całą pewnością nie da się ukryć nieprzygotowania, a tłumaczenie niedyspozycji umysłowej może wypaść blado w zestawieniu z faktem, że to powtórzenie to bynajmniej nie wczoraj było zadane…
Jestem dziś zwyczajna do bólu, tak zwykła i szara, w tej nijakiej otoczce przeciętności, że zgubiłam się z pewnością w tłumie przechodniów na chodniku przy Rynku Barlickiego, popołudniu.
/wrócę może rano/

sobota, 10 września 2005

Radosna twórczość i marne perspektywy.

Najprzyjemniejszym elementem pierwszych obchodów tzw. dni mojej rodzinnej miejscowości (skądinąd rocznicowych, bo równo 940 lat temu pojawiła się pierwsza wzmianka o prężnie rozwijającym się grodzie, dorównującym ówczesnym znaczącym polskim miastom, a gdyby nie wredni Szwedzi w 1655 i później car Aleksander II w 1869… ech, historia…) był jak dla mnie kiermasz książek z biblioteki, na którym nabyłam w sumie 20 pozycji za całe 19 zł. I teraz coś ciężko zabrać się za ‘Zbrodnie i karę’ (czytaną po raz n-ty, chociaż prof. A. i tak będzie niezadowolona), bo wciągnęła ‘Radosna twórczość’ Afanasjewa. A ci tam, na zewnątrz, co się jeszcze bawią, to mogliby naprawdę o parę tonów ciszej, bo trochę przeszkadza ich wycie mieszające się ze szczurzymi harcami i Nosowską w winampie. 
.
Macica wykręca mi się we wszystkie strony.
To będzie bardzo dobra noc, naprawdę, bardzo dobra noc.

piątek, 9 września 2005

Do utraty sił.

Zaimki osobowe słabe, mocne, zaimki spełniające funkcję podmiotu, zaimki zastępujące dopełnienie bliższe, dalsze, kolejność zaimków, zaimek przymiotny wskazujący, zaimek rzeczowny wskazujący, zaimek przysłówkowy, zaimek y, zaimek en, zaimek względny prosty, złożony, zaimki qui, que, dont, ou, zaimek przymiotny dzierżawczy, zaimek rzeczowny dzierżawczy, zaimek pytający, zaimek przymiotny pytający, zaimek przymiotny wykrzyknikowy, słowem – dzisiejszy upojny wieczór sponsorują zaimki, ponieważ (uwaga, to nie żart) k. wybiera się na romanistykę. Jak bóg da.
/ale jak ta romanistyka będzie szła jak zdawanie prawa jazdy, to nie pozostanie nic innego, tylko się pociąć/
.
.
.
A wczoraj dzień był pyszny, lub wyborny, jak powiedziałby z pewnością Dominik (który ogólnie wraca niebawem ze Stanów i chce się ze mną spotkać, co - bądźmy szczerzy – widzi mi się raczej średnio).
Jak już wreszcie po dwóch godzinach prażenia się w nerwach na słońcu oblałam po raz trzeci, tym razem na mieście, poklęłam sobie w duchu na egzaminatora, podziękowałam sympatycznemu chłopakowi za propozycję wspólnego wyjarania połowy papierosa, poprzysięgłam, że jak już kiedyś uda mi się zdać – w życiu nie przejadę nawet przez parszywe miasto zwane Piotrkowem Trybunalskim, szybkim marszem przebyłam w 40 minut drogę z ulicy Glinianej do śmierdzącego szczynami alkoholika dworca (ok. 4 km, przy czym rzecz jasna komunikacja miejska jeżdżąca średnio raz na godzinę zdążyła mi pomachać przed nosem i zwiać zanim zdążyłam dobiec do przystanku, na co wpływ niebagatelny miały przyciasne trampki i obciążenie w postaci załadowanego plecaka, torby i reklamówki, która oczywiście rozwaliła się przy pierwszej okazji, rozpaćkując wśród świeżo wypranych ciuchów nektarynkę), do dworca skąd chwilę wcześniej odjechały dwa autobusy do Łodzi, posiedziałam więc godzinę ze słuchawkami w uszach, a wysiadając na Fabrycznym nie wiedziałam śmiać się płakać czy co tam jeszcze, a żeby było całkiem fajnie w bursie zarządzono spotkanie informacyjne grupy, z odczytaniem statutu i regulaminu włącznie.
Aż dziw bierze, że nie musiałam jeszcze kwitnąć ze trzy godziny w łazience w oczekiwaniu na wolny prysznic.

czwartek, 8 września 2005

8.09.2002 – 8.09.2005.

‘Ja również mogę zrozumieć, że człowiek chce ze sobą skończyć. Że nie może dłużej znieść cierpienia. Ani ludzkiego zła. Że chce odejść, odejść na zawsze. Każdy ma prawo się zabić. Taka jest nasza wolność. Nie mam nic przeciw samobójstwu, jeśli jest ono sposobem odejścia.’
( ‘Nieśmiertelność’ Milan Kundera )


Łatwiej już mówić, pisać. Chociaż ciągle boli.
Staram się sama sobie wytłumaczyć. Czasem jeszcze szukam odpowiedzi, bardziej dla mnie niż dla niego.
(Tamtego dnia o tej porze jeszcze tkwiłam w nieświadomości zabijając złe przeczucia, usilnie wierząc, że wszyscy muszą się mylić.

On już nie żył.)
.
.
.
Nie idę dziś na cmentarz.

Spierdalaj, to moja lodówka!

...czyli k. uczy się mówić ‘nie’.
W gruncie rzeczy nie lubię być chamska, ale z ludźmi inaczej się nie da. Wystarczył tydzień, żeby całe piętro zorientowało się, w którym pokoju jest lodówka, żelazko, czy nawet tak elementarny element wyposażenia jak suszarka. Trudno mi to zrozumieć, bo osobiście wolę trzymać jedzenie na parapecie albo wyjść w pogniecionych spodniach niż się prosić obcej osoby. Nie lubię pożyczać i nie lubię, kiedy ktoś ode mnie pożycza. Dlatego na byle wyjeździe uginam się pod ciężarem plecaka, ale później nie potrzebuję niczyjej łaski.
Wiem, przesadzam, cholernie aspołeczny ze mnie gad.
Czuję się emocjonalnie związana ze swoimi rzeczami.
I nie lubię. Moje.
Znosiłam cierpliwie pielgrzymki do naszego pokoju przez tydzień. O tydzień za dużo. Koniec dnia dziecka, mili państwo, mieszkanki trzeciego piętra informuje się, iż pokój 302 nie jest wypożyczalnią sprzętu RTV, AGD, tudzież czegokolwiek, i osobiście wyproszę każdego, kto ośmieli się pukać z pytaniem ‘czy mogę…?’
‘Mówię nie gdy myślę nie.’
Poszły won.
.
Jest źle.
Szczurzyska łypią smętnie, obrażone, że oberwało nam się za niewinność. W efekcie one muszą być w domu.
Ja w bursie. I nijak się tego nie da na razie zmienić.
Smutno coś. Bardzo.
.
A poza tym jeszcze gorzej.
( Już nawet nie chodzi o tą przerażająco paraliżującą wizję matury, co to wielkimi krokami, już ją za drzwiami prawie słychać i oddech to zimny to gorący na plecach ściga nas bezlitośnie i jawi się całość widmem klęski. )
Może to moja wina, a może tak po prostu. Potrzebuję chyba chwili samotności i ciszy, do tego prawdziwej tęsknoty i uczucia, żeby odzyskać zachwianą równowagę. Znowu tracę grunt pod nogami, zaczyna brakować powietrza i pewnie skończy się moralnym kacem i chęcią bycia jak najdalej. A w gruncie rzeczy nie umiem sobie tego nawet wyobrazić. Zwłaszcza, że wiem, jak bardzo nie potrafię się później posklejać.
/Bo ja uzależniam.
Siebie też./


(Nie chcę już nigdy więcej odchodzić, nie chcę znowu być tą złą, której się nienawidzi.)
Wina pigułek, zmęczenia, znudzenia czy czegoś. Może moja. Nie wiem.
Chcę się obudzić z tego snu, nie podoba mi się wcale.
Nie-po-do-ba.
Ale jeszcze nie zamierzam się poddać.
Tylko bądź cierpliwy.