niedziela, 29 października 2006

Kaloryfery są ciepłe, ale...

...nie szepczą miękko do ucha i nie można bezpiecznie chować twarzy w ich rozgrzanych ramionach.

sobota, 28 października 2006

‘Czasem oprócz marzeń trzeba mieć papierosy’.

Gadugadowy opis koleżanki z roku idealnie wplata się w aktualny sens mojej egzystencji.
.
Długa nocna rozmowa z Damianem.

Nie potrafię wyrazić słowami jak bardzo i naprawdę się cieszę, że tak po prostu jesteś.
I chociaż nic nie układa się tak jak miało, jak powinno…
- dziękuję ci.
Za wszystko.

czwartek, 26 października 2006

Psycholingwistycznie.

Amo - amare, indicativus praesentis activi, to przecież nic nie znaczy, to 105 smsów zapisanych w archiwum wiadomości, ani kolejne 40 w skrzynce odbiorczej, to przecież nic nie znaczy, ‘kochanie’ przysłane mi 2 dni przed rozstaniem, nic, że przejmująca cisza przerywana szczurzym hałasem zbija z nóg i nic, że ta cisza, ta obojętność przetykana gdzieniegdzie cieplejszymi słowami wprowadza chaos w mózgu, w sercu, że straciłam zdolność bycia logiczną, że krzywdzę sobą innych, że nie potrafię, że boli.
.
Ama! – imperativus praesentis activi.
.
/Czy będziesz szczęśliwy gdy zniknę?
.
Zabłądziłam w snach.

Amo znaczy kocham.

Snuję się po mieście odbita w szybach sklepowych wystaw, podniosłam do góry głowę, rozsypany mały kok, chustka na szyi owija szczelnie, broni dostępu do środka, dźwigam tony kserówek i wejściówki do kina, mrugam zielonymi powiekami obserwując ludzi, patrzę szeroko szarymi tęczówkami, mam czujne źrenice.
Czy można minąć się za bardzo?
- Wiem, że można, ale gdzieś tam w środku brzmią we mnie słowa, że podobno ‘należy też w coś wierzyć i ufać…’, chociaż dawno już zapomniałam co to znaczy, modlić się.
.
.
.
Czasami myślę, N., że kiedyś umarł ktoś wielki, a jego dusza rozbiła się w wędrówce przez gwiazdy na maleńkie kawałeczki. Część z nich trafiła do nas i pewnie dlatego zauważyłaś dziś w Verte, że od jakiegoś czasu długopis trzymamy w ten sam sposób.
.
Zasypiam nad łaciną.

wtorek, 24 października 2006

Kobieta w proszku.

Ostatnio coraz częściej zapominam o jedzeniu, trwam sokiem pomarańczowym, francuskim, muzyką i powietrzem, w przerwach zaciągając się papierosem.
.
Ograniczam życie.

sobota, 21 października 2006

Wszystko się plącze.

Rosół z kaszą manną przypomniał mi dzieciństwo, stary dom dziadków, bliźniaki sąsiadów, z którymi łaziłam po drzewach i płotach, tamtego czarnego kota z krótkim ogonem.

Nasza ulubiona lipa została ścięta jesienią kilka lat temu, czarny kot zaginął, kiedy się przeprowadziliśmy, dom dziadków to prawie ruina, a bliźniaki tylko w biegu rzucają zdawkowe powitanie.
Rosół z kaszą manną też smakuje inaczej.
.
.
.
Śniłam ostatnio Kamila.
Był taki zwykły. Rozmawialiśmy długo w nieokreślonym miejscu. Budząc się uparcie chciałam zatrzymać go pod powiekami.
/Zniknął.

Zaniosę mu jutro rano jeden ze stroików z magnolii.
Siedzę nad nimi od rana.
.
Nie wiem kiedy wrócę do Łodzi i jakim cudem przeczytam ‘Romans de la table ronde’ na poniedziałek.

środa, 18 października 2006

Od pewnego czasu męczy mnie bardzo zła myśl.

‘A jeśli to właśnie Ona i On…?’
.
Stojąc na przystanku przy Piłsudskiego wyjęłam z torby zeszyt i długopis, napisałam wielkimi literami jedno zdanie, po czym podarłam kartkę na bardzo małe kawałeczki i rzuciłam ją z wiatrem.
Zniknęła pod kołami rozpędzonych aut.

wtorek, 17 października 2006

Czas rdzawych liści.

Ciasno zawijam się w polarowy koc. Czytam ‘Le Petit Prince’ i myślę o róży.
Zagubiony książę błądzi wśród obcych asteroidów.
.
Straciłam wszystkie kolce, jestem bezbronna.
Ostre słowa wbijają się w każdy milimetr słabego ciała.
Uodparniam się powoli.
.
.
.
Chciałabym znów usłyszeć to samo co kiedyś. W tamtym życiu, które odeszło razem ze znajomym zapachem marzeń.
.
‘Jesień trwa, szpetnej aury czas
pod płaszcze się pcha
wyziębia nam serca wiatr…’
( ‘Byłabym’ Hey )


Wychodząc rano na zajęcia, cicho nucę.

środa, 11 października 2006

Świat na nie.

Ryjasty dostał kolejne 3 zastrzyki, tłukliśmy się do lecznicy tramwajami, wracaliśmy po ciemku. Pielęgniarka miała problemy ze znalezieniem miejsca do wkłucia się, a biedny młody piszczał i wciskał mi się w kurtkę. Zakład, że będą martwice?
Będą, Ryjasty czuje się pewnie jak sitko.
Trzymamy się obietnicy pana doktora, że jutro już ostatnia porcja leków.
Po tym wszystkim ludzie dziwią się, że mój szczur bywa agresywny i nie lubi dotyku rąk…
.
Jestem zmęczona, zarwana noc wychodzi bokiem, na stoliku czeka ksero z fonetyki, dobrze, że chociaż hiszpańskiego nie będzie, bo istnieje ryzyko, że wyląduję jutro na wykładzie pod ławką.
.
Smutam ciągle.
Znów czuję się jak w lutym. Czekam na te pieprzone smsy których nie ma, uszczelniam się słuchawkami w uszach, chowam pod kołdrę i liczę w nieskończoność mijające sekundy.
A czas płynie, milczy. Bosko obojętny.
Nie jest wcale dobrym lekarzem.
Udaje sprzymierzeńca zabierając dni pozostałe do być może kolejnego spotkania. Mijając, oddala pustymi godzinami.
To tu to tam.
Niech go szlag.

wtorek, 10 października 2006

Ciszej. Ciemniej.

‘Mam wrażenie, że żaden z nich nie jest tym właściwym. Jeśli kochasz, to jedna osoba staje się całym światem – poza nią nie ma nikogo innego.’
( 24.08.06, Teodor )
Jak zawsze Teodor miał wtedy rację.
Szkoda tylko, że ja już przekonałam się o mądrości tych słów, a Artur robi to samo co kiedyś.
Teraz już nie matura – teraz studia są ważniejsze niż ja.
.
W tej chwili powinnam intensywnie ryć, jutro kolos.
Odwaliłam hiszpański, zerkam smętnie to na telefon, to na Bescherelle’a.
Coś mi się nie chce.

Potrzebuję chyba solidnej motywacji.
/może sprzedają na allegro…?

poniedziałek, 9 października 2006

Ot, życie.

Nie lubię wykładów z literatury ani wstępu do literaturoznawstwa, ponieważ po pierwsze niewiele rozumiem, po drugie – ta kobieta chyba mówi do nas w jakimś dziwnym dialekcie zalatującym tylko chwilami prawdziwym francuskim.
Zastanawiam się nad ostatecznym wyborem między poezją a prozą. Nie wiem, czy poradzę sobie z przeczytaniem oryginału Pieśni o Rolandzie na poniedziałek.
Boję się kolokwium z gramatyki praktycznej w środę, drażnią mnie każdorazowe wejściówki z hiszpańskiego. Przerażające widmo gramatyki opisowej i łaciny spędza sen z powiek. Nie jestem przekonana, czy poradzę sobie na pisaniu. Teksty są wiernym odbiciem ostatniego roku w liceum, a deja vu wiąże się z kolejną częścią Panoramy, co w sumie daje ogromny ukłon w stronę pani profesor Sz.
.
Studenckie życie to jak na razie poranne zrywanie się na zajęcia i ostre stany depresyjno-lękowe kończące każdy dzień, X-files oglądane po nocach w towarzystwie Maćka i nabytek – rasowa starsza siostra ukryta pod przykrywką wiecznej jedynaczki – Amanda. Prowadzimy więc handel wymienny, ja na inaugurację pożyczyłam od niej spódnicę, ona polubiła mój polarowy bezrękawnik z kapturem i żakiet. W supermarkecie zapłaciłam za nowe miski dla Ursusa i Vogla, a ona wysupłała drobne w lecznicy za wizytę i zastrzyki dla Ryjka (Ryjek, jak to Ryjek, nie byłby sobą gdyby przez dłuższy czas coś się z nim nie działo i aktualnie podniósł mi adrenalinę ropniem – prawdopodobnie reakcją alergiczną na pozostawione po kastracji szwy wewnętrzne).

W kwestii ludzi pozostałych, mam problemy z dostosowaniem planu do możliwości rekreacyjnych. Ciągle jestem z kimś umówiona i chwilami zastanawiam się, czy aby na pewno stawię się w odpowiednim miejscu i czasie.
Na wszelki wypadek nabyłam w księgarni kalendarz, na dzień dobry załadowując go ważnymi notatkami.
Żeby nie zagracać nagłymi myślami przypadkowych skrawków papieru, w torbie wożę zawsze czerwony zeszyt, w motyle.
.
Gdzieś tam w środku boli mnie bardzo pewien drobny szczegół – to, że Artur idzie na rodzinne wesele z Natalią. Wiem, że tak pewnie będzie lepiej, ale boli. Bo o tym weselu była mowa już rok temu i w zasadzie miałam je za pewnik, jako okazję do wspólnego spędzenia ciekawej nocy.
Ale oczywiście wszystko musiałam spieprzyć.
Wszystko.
Ostatnio coraz bardziej jestem tego pewna.
.
‘A niebo znów na głowę spada mi
I nadziei coraz mniej na słońce…’
( ‘List’ Hey )

Do końca miesiąca czeka mnie bieda. Wieści o enigmatycznym stypendium brak, a głupia ja wydałam ostatnie pieniądze na mp3 playera.
Szlag mnie trafia bez muzyki pod ręką.
.
Wieczorami intensywnie dołuję się Heyem.
Co widać.

niedziela, 8 października 2006

Wiersz dla A.

'Mężczyźni którym podoba się moja twarz
nie wiedzą że to twoja twarz
kobiety którym podoba się twoja twarz
nie wiedzą że

wymienieni bez reszty
na każdym skrawku skóry odciśnięci
odebraliśmy sobie wszystko
wyraz twarzy
dźwięk głosu
gest

ja jestem twoim śladem
ty jesteś moim echem

ja jestem twoim cieniem
ty jesteś moim lustrem

ja jestem książką którą czytasz
a ty zeszytem w którym piszę

ja mam ciebie na wargach
ty masz mnie na dłoni


ja jestem twoim tętnem
ty jesteś moim oddechem

ja jestem twoim słowem
ty jesteś moją melodią

kiedy od ciebie uciekam
gonię za tobą

zdradzam cię
z tęsknoty za tobą

mężczyźni którym podoba się moja twarz'
( Katarzyna Groniec )
...
Uspakajam się jego smsem.
.
.
.
Czeka mnie kilka poważnych rozmów.
To nie będzie łatwy czas.

‘Znów płakałam, wczoraj znów płakałam…’

A dziś mam opuchnięte powieki.
Wszystko jest nie tak.
.
Najpierw koncert Piżamy i długa, bardzo długa rozmowa z Cezarym, późniejsze spotkanie z Arturem.
Uświadomiłam sobie, że czas najwyższy z tym skończyć.
Dosyć już, nie mam prawa ranić innych. Siebie – mogę, tu akurat mam powody i wiem co robię. Ale nikt i nic nie upoważnia mnie, by cierpieli przez to ludzie dla mnie ważni.
.
Przyznajmy się – kocham Artura. Nie potrafię być z innym mężczyzną, bo kończy się według schematu – i tak ostatecznie dochodzę do wniosku, że to nie to. Że gdzie jest Artur.
Artur tymczasem uczy się żyć w Warszawie, co poniekąd mogę uznać za swoją zasługę. Nic bardziej bezsensownego nie dało się wymyślić.
.
Być może jestem idiotką.
/tak cholernie tęsknię za chwilą, w której bardzo mocno mnie przytulił.

wtorek, 3 października 2006

Zapiski urywane.

Byłam w 104.
Łóżko Artura stoi w innym miejscu. Ściana, na której napisał zielonym cienkopisem moje imię jest zakryta biurkiem.
.
Rozmawiałam z Okruszkiem i panią Lucyną, w przelocie pozdrowiłam wychowawców, na ławce za bursą (tam, gdzie 2 lata temu między drzewami zachodziło słońce, a ja i Artur robiliśmy zdjęcia) prowadziłam monolog z Natalią, dziwiąc się między innymi, że Łódź stała się nam obu bliska.
I że pół roku temu wracałam późnymi wieczorami z mieszkania Amandy do bursy, a teraz odwrotnie.
.
Tą notkę piszę na odwrocie planu zajęć, na kolanie, w starym, jak zawsze rozklekotanym 65.

Mam ładne oczy, bo Amanda wyleczyła mnie z czarnej kredki i cienia do powiek.
Maluję się na zielono.
Jak to napisane przez Artura moje imię, wtedy nad jego łóżkiem.
.
Z rozbiegu wpadłam do 9 ze zmienioną trasą, niemal gubiąc ulubiony parkerowski długopis od cioci Marysi.
W tym czasie czarno-biały kot wyszedł przez uchylony lufcik i po gzymsie przespacerował się na ważne kocie rozmowy do zerkającego na mokre domy i ulice kota burego.
.
Nowa torba też jest zielona.
Mówią, że to kolor nadziei.

Wieczorem miewam dziwne myśli.

Wróciłbyś zmęczony po zajęciach, a ja czekałabym w mieszkaniu, bo dziś kończę wcześniej i nie umówiłam się z nikim na popołudnie. Zjedlibyśmy obiad - intensywnie uczę się gotować. Iskra też dostałaby swoją miseczkę. Później wyszlibyśmy z nią na długi spacer. Po powrocie wzięlibyśmy prysznic, a w łóżku, przy świetle nocnej lampki wtuliłabym się w ciebie bardzo mocno. Rozmawialibyśmy jeszcze chwilę szeptem, potem… 
…potem, rano, objąłbyś mnie ramieniem i pocałował w czubek nosa, jak kiedyś, jak…
Kiedyś.
.
Ale tego nie ma.
Jesteś tak daleki. I obcy.
Za oknem świeci szara lampa, a na mnie kurz zwykłej codzienności. To tylko ja.
Tylko.
Niedługo ‘przez noc zasypie śnieg nasz park…’
…czas płynie, pewnie zapomniałeś już jak pachną moje włosy.
Wspominam chwile, w których byłeś.
/Śpij spokojnie.
.
- Wiesz, tak naprawdę nadal za nim tęsknię…
- Wiem. - odpowiedziała Amanda.
.
Teraz pada deszcz.

poniedziałek, 2 października 2006

Coś się, ewidentnie, zmieniło.

Od przedwczoraj jestem pełnoprawną studentką romanistyki. Świadczy o tym indeks i leżąca jeszcze w dziekanacie legitymacja. I może to rzucane od czasu do czasu w moim kierunku sztucznie i obco brzmiące ‘pani’.
.
Mieszkanie z Amandą wychodzi nam póki co całkiem nieźle, szczury fukają na psy, kiełki rosną w słoikach na mikrofalówce, a w ‘moim’ pokoju Internet bezprzewodowy od Orange działa według własnego widzimisię za zasadzie – w łóżku pod palmą nie ma, ale w jednym miejscu chwilami bywa, na stole bliżej drzwi nie ma, za to na środku już tak.
Wyniosłam śmieci i zapchałam lodówkę zamrożonym bigosem i pierogami od babci, a w Maćku odkryłam genialnego kompana do wspólnego dygotania przy ‘Z Archiwum X’.
Jako że błogosławionym trafem zajęcia zaczynamy od wtorku, czyli właściwie z okazji wtorkowego tylko wfu (albo aż, po 3 latach zwolnienia w liceum…) od środy, planuję obskoczyć kilka interesujących miejsc, odwiedzając zaniedbanych przez wakacje znajomych.

A, słabo mi trochę na myśl o tych wszystkich wykładach po francusku i dodatkowymi hiszpańskim, łaciną.
Przypuszczam, że będzie bolało.
.
Smutno jakoś.
Czuję się jak beton, mam też uzasadnione obawy, że dzięki swym wybitnym zdolnościom i niezwykłemu wręcz talentowi do komplikowania życia, właśnie jestem w trakcie wysmażania kolejnego pasztetu.

Na razie nie płaczę, dogrzewam stopy pod kołdrą podziwiając upór wiszącej na prętach klatki Milvy.