piątek, 30 marca 2007

Potrzeba bycia w ciszy.

Co z tego, że się przy was uśmiecham, całkiem zgrabnie maskuję drżenie.
Mam wprawę w udawaniu kogoś, kim nie jestem.
.
Ulotny dźwięk głosu, zapach i dotyk.
Miliardy kawałeczków rozrzucone w tysiącach miejsc.
Nie posklejasz mnie najczulszym gestem.
.
Tamta mała płakała w drugiej części wagonu, zerkałam na nią i chciałam zapytać, co się stało, wyjąć chusteczkę, żeby nie musiała wycierać rękawem kapiących łez. Wysiadła nagle, zanim zdążyłam podejść.
.
Kłębek nic nie znaczących dla ciebie nieszczęść, prywatne dno schowane pod kołdrą, papieros za papierosem.
To tylko ja.
.
.
.
Czuję się cieniem.

czwartek, 29 marca 2007

Zostaw mnie, odejdź.

Nie dotykaj. Sięniezbliżaj. Nie próbuj poznać ani zrozumieć.
Nie pojmiesz, nie obejmiesz.

Tylko przyjdą bezsensowne pretensje, rozczarowania, rozpadającymi się ‘przyjaźniami’, nieudanymi ‘związkami’. Może mam dosyć. Albo pokochałam samotność i teraz przeszkadza mi nawet czyjaś obecność w mieszkaniu kiedy śpię.

Chcesz, to pobaw się w domorosłego psychologa, powiedz, czego się boję.
.
‘Moje prawo to jest pańskie lewo.
Pan widzi: krzesło, ławkę, stół,
a ja - rozdarte drzewo.’
( ‘Na zakręcie’ A. Osiecka )

.
Muzycznie kołysze Sigur Rós.
Odpływam.

Bardzo daleko.

środa, 28 marca 2007

Ona.

Widziałeś ją na pewno.
Stała na przystanku z papierosem w palcach, z pomalowanych bezbarwną pomadką ust wyfrunęła strużka dymu. Rudawe włosy, chyba do ramion, spięte z tyłu w niewielki kok. Ubrana zwyczajnie, dżinsy, glany, bluzka z nadrukiem jakiegoś rockowego zespołu, lekka kurtka. Kabel ze słuchawkami biegł z czeluści brązowej torby przewieszonej przez ramię. Kilka piegów na nosie wygrzewało się w wiosennym słońcu. Może nawet ominęła cię spojrzeniem, zupełnie nieobecnym, patrzącym inaczej. W szaronijakich oczach odbity niewielki fragment nieba, kawałek ruchliwej ulicy.
.
Wsiadła w tramwaj i odjechała, stopiona z tłumem ludzi.
.
.
Druga ławka przy oknie, sala 208. Osiemnasty wiek, awantura francusko-hiszpańska, w Polsce mieliśmy wtedy wojnę północną. Srebrny długopis ślizgał się po kartkach zeszytu z kolorową mozaiką na okładce. Klasyfikacja komunikacji według Romana Jakobsona, półtorej godziny później podkreślona na pomarańczowo. Jeszcze prezentacja o języku suahili, ninakupenda znaczy tyle co je t’aime.
.
Przerwa spędzona w Verte, jakoś beznamiętnie, cicho. Głosy innych poza nią. Ulubiony zestaw, kawa z lodami i czekoladą, dziękuję, do widzenia, do następnego razu, jutro.
.
Tekst, jak przetłumaczyć ‘En habit de soirée, accoudé à la cheminée et maniant un revolver dans un geste de théâtre, j’interrogeais par désœuvrement l’eau verte et dormant de ces glaces très anciennes; une rafale plus forte parfois l’embuait d’une sueur fine comme celle des carafes, mais j’émergeais de nouveau, spectral et fixe, comme un marié sur la plaque du photographe qui se dégage des remous des plantes vertes’, jak rozumieć, jeśli mamy métaphores, gdy nic nie jest przekazane dosłownie?
.
.
.
Wróciła i zmęczona usiadła na krawędzi łóżka, pies oparł głowę na jej kolanach. Marzyła już tylko o jednym, żeby przyszła, przyjaciółka – noc…
‘…soudain elle était là, assise toute droite dans ses longues étoffes blanches.’
.
Widziałeś ją na pewno.
Byłam tam.

poniedziałek, 26 marca 2007

PaniKa, idiotka.

Cierpię na syndrom braku jednego dnia. Weekendy za krótkie, tak jak noce. Problemy ze wstaniem z łóżka i wyjściem na uczelnię od samego początku. Zwyczaj wyniesiony z liceum. Żadna nowość.
Jestem na siebie zła, dobrze wiem, jakie są skutki i konsekwencje. Potem żałuję i nic z tego nie wynika, że trzeba było. Martwienie się na zapas to moja specjalność, ale dziwnym trafem w kwestii własnej edukacji wykazuję daleko posunięty debilizm.

Tak tak, na pewno, jeśli dziś zostanę w domu, nadrobię zaległości i się wszystkiego pięknie nauczę, potem pójdę na konsultacje, elegancko zaliczę.
Pytanie, kogo chcę oszukać.
.
.
.
‘Codzienne torowanie sobie drogi w kleistej masie,
która siebie nazywa światem’
( J. Cortazar )


Nie wychodzi mi ostatnio.

sobota, 24 marca 2007

Bez słów rozmowy.

Odbijałam się w czarnej płycie nagrobka. Wiatr parzył mi palce, chwiejąc płomieniem zapałek. Czerwoną różę wstawiłam do wazonu obok kolorowych tulipanów.
Pies siedział spokojnie obok ławeczki. Zsunęłam kapelusz, żeby zasłaniał szklane, mokre oczy.

- To ten twój nietoperz, z którym byłaś u mnie ostatnio? Urosła i wyładniała, jeśli w ogóle można użyć tego słowa w kontekście jej wyglądu.

Setki myśli i jedna wielka pustka. Chciałam opowiedzieć mu tyle, a wyszło bez ładu i składu.

- Nie przejmuj się, mała. Przecież wiem. Nie przepraszaj.

Mała… zawsze byłam dla niego mała. I pewnie taka pozostanę, tak samo jak on dla mnie do końca świata będzie miał 26 lat.
.
.
Na chwilę podeszłam do półki. ‘Nieznośna lekkość bytu’. Moja. Stara, zniszczona, czytana dziesiątki razy. Szukana bezskutecznie od dłuższego czasu.

Wertowałam kartki.
‘…bo umarli są niewinni jak dzieci.’ - zaznaczyła kiedyś k. w Małym Słowniku Niezrozumianych Słów pod hasłem ‘Cmentarz’.

piątek, 23 marca 2007

Dorosłość jak początek umierania.

Przyglądam się splątanym kablom komputera stojącego na stoliku pod oknem. Stolik zagracony stertą płyt z bajkami. Nie moje to.

Pokój coraz wyraźniej użytkowany przez innych. Brata, siostry. Ja, przelotnie. Funkcja hotelowo-sypialniana ścian białych, podłogi drewnianej bordowej, jasnego sufitu z boazerii. Gości mnie granatowa pościel w słońca, księżyce i gwiazdki.
.
Chciałabym spakować najbliższe książki, zabrać fikusa, muszelki z okna, mapę-puzzle, plakat Wojaczka. Sentymentalne bzdety.
Formalnie powiedzieć, podzielcie się resztą. To dla was. Weźcie. Przynieście inne. Zmieńcie.

Ale nie zrobię tego, bo nadal nie posiadam własnego mieszkania. W mieście ciągle nie mam prawa wbić gwoździa w ścianę, by móc powiesić ulubione zdjęcie Paryża w antyramie.
Nadal na ‘swoim’ nie-swoim.
.
Za każdym razem, gdy będąc w Ż. stoję w progu niby-mojego pokoju, bardziej w nim obco. I wyraźnie czuję, że to już czas. Ofiara przedwcześnie odciętej pępowiny dorasta i powinna mieć osobistą przystań.

Chciałabym.
.
.
.
Przechodzę kryzys, emocjonalno-psychiczny, dwudzieste urodziny zbliżają się, nic tak naprawdę nie zmienią, bo przecież za dwa tygodnie po przekroczeniu magicznej daty nie stanę się mądrzejsza-dojrzalsza niż dziś jestem, a ja nagle zapragnęłam zupełnie własnego kąta, zamarzyłam całkowitą wyprowadzkę z rodzinnego domu, choć jednocześnie przeraża, że to się już dzieje, że dla mnie zaczyna brakować tu miejsca, że…

… się boję.

czwartek, 22 marca 2007

Uśmiech, k., uśmiech, machamy kurwa łapką.

Podsumować można jednym słowem:

b o s k o.

Jeśli ośmielę się cokolwiek zaplanować, chociażby w zarysie, to oczywiste, że wyjdzie z tego jedna wielka dupa.
.
Pod górkę i wiatr w oczy.
Taki standard.

środa, 21 marca 2007

Kałużami i mgłą.

Nieprzytomnie wyłączam budzik, kilka minut przeciąga się, czas kurczy. Nie zdążę już na historię Francji. Językoznawstwa nie ma, gramatyki praktycznej nie ma, pojadę dopiero na teksty. Jutro wolne, można będzie wstać w południe bez wyrzutów sumienia. Potem udawać, że funkcjonuję normalnie.
.
.
.
‘After summer came winter
it all went cold and black
the sun is shining somewhere else and never coming back
that was then and this is now’
( Lipnicka&Porter )


Dopijam zimną kawę z mlekiem.
That was then, this is now.

Dopalam papierosa.
That was then, this is now.

Muzyka.
…this is now.
.
The journey seems endless, but I’ll carry on.

Dobranoc.

W maleńkiej kawalerce na czwartym piętrze gaśnie światło. Szczur wraca do klatki, pies układa się w fotelu. PaniKa przykrywa ramiona kocem.

W powietrzu nurkują niedokończone zdania.
Powieki opadają.

wtorek, 20 marca 2007

Kolejne rozstanie.

Eskel pojechał do nowego domu.
Poryczałam się, kiedy wróciłyśmy z Iskrą do mieszkania. Nie przywitał nas jak zwykle, nie siedział na szafce w kuchni przy drzwiach, nie zaatakował moich sznurówek ani szalika, nie wskoczył na kolana ani nie wpychał się tyłkiem na klawiaturę, gdy tylko usiadłam do komputera.

Tłumaczę sobie, że to konieczność, że tak najlepiej. Nie musi już zostawać sam na weekendy i przeraźliwie miauczeć. Teraz zawsze ktoś przy nim będzie, nowa pani, jej dziadkowie albo rodzice. Wiem, że decyzja słuszna i prawidłowa.
Ale bardzo źle, bo jednak przywiązałam się przez ładnych kilka miesięcy do tego buro białego szatana, mającego zwyczaj budzić mnie w środku nocy, uwielbiającego wciskać się wszędzie gdzie go nie proszą, miziastego, mruczącego małego diabła.

Trzeba zaraz sprzątnąć z parapetu jego miseczkę i poduszkę… umyć szybę wymazaną eskelowymi łapkami…

Już nie wtulę twarzy w kocią sierść.
.
Zagłuszam się, uspokajam, wyciszam. Próbuję przynajmniej.
Czytam Kinskiego. ‘Ja chcę miłości!’

Ja chcę.

poniedziałek, 19 marca 2007

O smutku.

Słowa są niezgrabne.
Plączą się. Powtarzają. Nie oddają myśli.
.
Ja - zamotana.
Przemieszczam bezcelowo z kąta w kąt. Odbijam od ścian. Nie wstaję z łóżka.
.
Pierdolę, nie robię.
Dzień poświęcony użalaniu się nad sobą. Mokrym oczom.
Tęsknocie.

niedziela, 18 marca 2007

Warszawa Centralna - Łódź Fabryczna.

Dworzec, pociąg.
Pierwszą rzeczą, którą chciałam zrobić po zajęciu ostatniego wolnego miejsca w przedziale, było – wysiąść.
Wrócić do jego mieszkania, schować pod kołdrą, wtulić nago. Zapalić papierosa. Mówić, milczeć.
Zamiast tego głaskałam leżącą mi na kolanach Iskrę i z całych sił hamowałam łzy.
.
Tak naprawdę nadal nie rozumiem tego, co się stało, mimo długich rozmów w Przystani.
Kilka dni temu coś pękło we mnie, zmieniło, coś pojawiło, a inne zniknęło. Nagle przytłumione uczucia. Próbowałam zrozumieć siebie, zdefiniować. I nie umiem nawet konkretnie nazwać własnych obaw. Nie wiem czy chodzi o to 16 lat różnicy, czy o zazdrość, oczekiwania, a może zupełnie inne problemy.

Przekonałam się tylko kolejny raz, że nie potrafię stworzyć normalnego związku. Odeszłam chyba na wszelki wypadek.
Płaczę, bo…

boli.

czwartek, 15 marca 2007

Stuku puku.

Brzmię inaczej w nowych pantofelkach na niewielkim obcasie. Iskra jeszcze nie poznaje, szczeka, gdy wracam, póki nie usłyszy zgrzytu klucza w zamku.

stuku-puku.

Mam robaczka w głowie, robaczka, co czasem mówi brzydkie rzeczy, czasem robi stuku-puku i zżera od środka. Ktoś tak kiedyś do mnie mówił, - robaczku, pieszcząc głosem, wplatając palce w moje włosy, głaszcząc.

stuku-puku.

Zaśnij, robaczku, zaśnij, paniKa.

Bez nocnych strachów.

Baczność, już pora!

Pobudka, zwierzyniec przewala się po mnie, przepychanki i mizianie. Pod prysznicem Eskel próbuje złapać strumień chłodnej wody. Iskra asystuje wtykając pychol do wanny. Suszymy się hurtem. Maluję powieki, pociągam usta błyszczykiem, wskakuję w kolorowe szmatki, na chwilę porzucam czerń.
Taki scenariusz dla moich sąsiadów, pilnujemy opinii grzecznej dziewczyny. Z torbą przewieszoną przez ramię szybkim krokiem uśmiechnę się do pani na trzecim piętrze, dowiem, że nazwała Iskrę Księżniczką, zatrzasnę drzwi.
Bezcelowe łażenie po sklepach w galerii, uczelnia.
Forma ponad treść.
.
Dwadzieściaczterysmutki, to zwykła nasza doba.

środa, 14 marca 2007

Słońce razi w oczy.

Kopcę jak komin, wszystko zbiera się pod sufitem, pod czterema żarówkami. Przepalam ostatnie grosze, ciągle pod kreską.

Przepisuję wykłady, mam piękne kolorowe zeszyty, mam pustkę w głowie. W koszulce ze strachowym duszkiem, z potarganymi włosami, słomiany zapał.

Poza tym po staremu, wiosna przyszła i uczymy się jej bardzo dokładnie, samotnie. Zapamiętujemy fotograficznie, chłoniemy zmysłami, zza uczernionych rzęs.
Wzorcowa kobieta niezależna.
.
Kot podrapał mi dłonie.

wtorek, 13 marca 2007

Świat się nie skończył.

Poranna kawa z mlekiem, papieros, zajęcia, spacer z psem.
Powtarzalnie.
.
Było mi potrzebne to popołudnie. Spotkanie w Parku Staromiejskim koło zegara słonecznego, Kamil w chabrowej koszuli. Nie widzieliśmy się od matury i nie wiedziałam nawet, że ma długie włosy. Spacer Pietryną, poznanie Artura, kojarzonego dotychczas tylko przelotnie z korytarzy I LO. Rozmowy w Verte, nad herbatą i czekoladą z irishem. Powrót tą samą trasą, nieco mi nie po drodze, ale miło maszerować, trzymając dwóch facetów pod rękę, śmiać się. Na koniec trochę zasmucić, drżącym głosem.
.
W mieszkaniu czeka moje stado, biegniemy jeszcze z Iskrą na dwór, ciepło. Wczoraj widziałam gwiazdy, ale już ich nie ma i nieprzyjemnie na zewnątrz, kiedy patrzę w puste niebo.

Siadam, wstęp do językoznawstwa czeka, nie przygotuję się na teksty. Kolejny dzień walki na uczelni. Znowu będzie ciężko wstać na myśl o wykładzie z historii Francji. Bo chroniczny leń ze mnie. Nieuleczalny.
.
.
.
Minął rok i trzy tygodnie, nie tęsknię już i nie płaczę. Tylko chwilami wpadam w dziwny stan. Wtedy najlepiej, jeśli mogę pobyć sama.
Tylko ‘cisza ja i czas’.

niedziela, 11 marca 2007

'Dlaczego jesteś smutna, Kocie?'

Nie wymagaj ode mnie niczego, nie każ się uśmiechać. Nie pytaj o powody, powodów jest tyle, że ich nie ma. Są zdjęcia, są wspomnienia. Są migoczące w głowie okruchy.
Zapamiętane strzępy zdań. Urywki, fragmenty. Całe tysiące.
To miasto.
.
‘I want the sky to fall in
I want lightning and thunder
I want blood instead of rain
I want the world to make me wonder
I want to walk on water
take a trip to the moon
give me all this and give me it soon’
( The Cure )


Daj mi lekarstwo z twoich dłoni, nakarm swoim oddechem.
Wypij ze mną wino. Delikatnie rozbierz. Pozwól płakać. Pozwól jeszcze raz opowiedzieć stare historie, które siedzą głęboko, drzazga w mózgu.

Ulep raz jeszcze. Kurzem wymieszanym łzami.
Bez słów, bez obietnic.
.
.
.
‘drink more dreams more bed more drugs
more lust more lies more head more love
more fear more fun more pain more flesh
more stars more smiles more fame more sex
but however hard I want
I know deep down inside
I'll never really get more hope
or any more time...’
( The Cure )

Wszystko.
Nic.
Cokolwiek.

O niczym.

Za oknem chłód i słońce.
Kot śpi przy mnie zwinięty w kłębek.
Jedna piosenka w playliście.
Odchudzam się, uczę łaciny.
Palę, kaszlę, nie mam pieniędzy.
Bez wzlotów i upadków, życie na niby.
Pani k., studentka, neurotyczka.
W oczekiwaniu na urodziny, na nowego szczura.
Na przełom, pokonanie złego czasu.
Los się musi odmienić.
Le Fleur – Want.
.
.
.
Wyskrobuję paznokciem kawałeczki Księżniczki Potłuczonej, spod parapetu.

Mogłabym stworzyć poemat prozą o nieszczęśliwej kobiecie, którą kiedyś ktoś skrzywdził ale sama nie wie o co chodzi, nikt nie wie o co chodzi, a ona pracuje, studiuje, ogólnie jest zajebista, masturbuje się przed lustrem, może ma najnowszy model wibratora, dla zabicia smutków pije i budząc się rano z kacem odkrywa trzecie czwarte i piąte nogi, które nie należą do niej, tylko do facetów przewijających się stadami przez jej łóżko.

Tylko po co.
.
‘oswajanie słów
jest trudniejsze
niż oswajanie tygrysów
one własną zwinnością zdumione
przeciągają wśród traw
wpełzają kocio na drzewa
poruszają wargami
z bliska
zapach mięsa i pierza
ostry zapach krwi
trzeba pokochać je wszystkie
aby popis
wypadł pomyślnie’
( H. Poświatowska )


Niebo zasnuły stada chmur. Pies zaszczekał słysząc łomot na klatce schodowej.
Charakterystyczne pyknięcie zapalniczki.
Powietrze zgęstniało od dymu.

piątek, 9 marca 2007

'Nie żałuj przeszłości, nie bój się przyszłości.'

Powiedziałeś do mnie wczoraj. Ale ja, leżąc w łóżku na brzuchu, z laptopem na stoliku przed nosem, wtuliłam na chwilę twarz w Eskela. Kocia sierść schowała zmęczoną głowę i zasnęłam, zamilkłam, nagle zniknęłam.

'uciekam od życia
zamykam marzenia w wieży
nie zbudujesz
schodów z butelek

po nadziei'
(***)

czwartek, 8 marca 2007

Bursa.

Czułam się źle, ale kiedy Natalia zaproponowała popołudniowe wyjście do Verte wiedziałam, że spóźniona jak zwykle, z zaczerwienionymi od szybkiego marszu policzkami stanę w drzwiach mojej ulubionej kawiarni z duszą i zamówimy gorącą czekoladę z likierem wiśniowym. Kupiłam kwiatka, a później dwa tulipany w szklanym wazoniku przysłuchiwały się cichym rozmowom. Tak im to zasmakowało, że ostatecznie postanowiły zostać tam do końca swojego zawsze, zapomniały więc k. i Natalię.
.
Było jeszcze wcześnie, to znaczy jasno na zewnątrz, miesiąc temu stwierdziłabym, że późno już i czas się zbierać. Ale to marzec, więc mimo siąpiącego deszczu postanowiłam odwiedzić bursę.
Jechałam znaną na pamięć trasą, 78 utknęło w zwykłych korkach na Zachodniej. Drewnowska wcale się nie zmieniła, jeśli nie liczyć Manufaktury, powstałej jeszcze za moich czasów tam. Ale Manufaktura, otwarta w przeddzień matury z francuskiego pojawiła się zbyt późno, by odegrać jakąkolwiek rolę w tamtym życiu. Dlatego została minięta obojętnie, jako nic nie znaczący element krajobrazu.
Jakiś mężczyzna pachniał jak on, dawno, nieświadomie obudził wspomnienia. Powiało nostalgią. Wysiadłam z autobusu ze wzrokiem wbitym w mokre chodnikowe płyty. Kątem oka zauważyłam znajomą, lekko przygarbioną postać. W efekcie spędziłam w bursie nadprogramową godzinę, rozmawiając z nie widzianym od wieków Danielem. Wytuliłam się z Okruszkiem na korytarzu pierwszego piętra. Czy mogę wejść do was na chwilę, mam ochotę pokatować trochę stare rany, zapytałam. 104, sto-cztery, niezmienny, wieczny burdel w 104, iskierki śmiechu w kącikach ust. Pan Henryk puścił oczko, gdy powiedziałam, że mam od tego semestru zajęcia z jego żoną. A potem pani Lucynka zaproponowała herbatę, minuty mijały jak sekundy plącząc się w kolejnych zdaniach.
Czas wracać do domu, pies czeka, kot czeka, szczur też.
Tradycyjny pożegnalny papieros na balkonie z chłopakami. Dostałam dwa serduszkowe lizaki z okazji Dnia Kobiet. Bardzo miły gest. Milszy od kilku smsów, których nie dostałam, nie łudziłam się, że przyjdą.

Stałam na znajomym do bólu przystanku. Stopami na krawędzi świata, a przede mną rozciągał się niekończący ocean upstrzonej kałużami czerni. Odgrodzona od przeszłości murem z sączącej się ze słuchawek muzyki, tej samej, która mnie z nią łączyła. Nie będę boleć, ból nie ma sensu, teraz bursa to ludzie, ciepło czasem ich odwiedzić i dobrze się przy nich wygadać.
.
Zrobiłam sobie dzisiaj dwie małe kitki, skręciłam włosy w śmieszne ślimaki.
Takie same, jak kiedyś.

środa, 7 marca 2007

Powrót do świata żywych. (?)

Po ponad dwóch tygodniach oczekiwań i obiecanek blondpani z serwisu HP ‘jutro, jutro będzie na pewno’ wyjęłam wreszcie z portfela 6 stów, zapłaciłam, uśmiechnęłam przy do widzenia. Dotarłam do mieszkania trochę błądząc nie tym tramwajem co trzeba, wyskoczyłam szybko z Kudłatą i cała w skowronkach włączyłam lapka. I myślałam, że będzie och ach, nacieszyć się nie mogę.
A tu dziwnie.

Włączyłam gg i milczę. Przejrzałam ulubione blogi. Odebrałam spam z poczty.
Zamyśliłam się.
Co dalej? Co ja tutaj robię?
.
.
.
To, co działo się ostatnio to jakaś kiepska farsa.
Niby bez wielkich tragedii, bo cóż takiego, człowiek uzależniony od internetu bez komputera, pół mieszkania zdemolowane przez kota, niezrównoważony emocjonalnie pies, co tam, uczelnia z nowymi przedmiotami i wykładowcami, choroba i gorączka, które rozwaliły niespodziewanie, komunikacja miejska bez przerwy robiąca na złość, odległości przystanków pokonywane w locie, brak pieniędzy, duchy przeszłości, nerwy w strzępach.
Nic wielkiego, w sumie.
.
.
.
Wiosna idzie, rano śpiewają ptaki, gołębie kopulują w parku. Obserwuję ludzi na ulicach, przeprowadzam dokładne studium wyglądu, mimiki i gestów.
Iskra szczęśliwa szaleje po zieleniejącej trawie. Oleander na parapecie zapączkował, niedługo zakwitnie i na chwilę zapachnie mi węgierskim latem.

Postanowiłam być kobietą poważną, rozsądną, uczęszczającą na zajęcia, pilnie notującą, przygotowaną na kolejne kolokwia. Postanowiłam i na tym się skończyło.
Chyba.
.
Jestem melancholijna do szpiku kości. W lekkiej kurtce, w kolorowej chustce na szyi. Szarpię się z minionymi sprawami tak samo jak zawsze.
Czasem szukam odpowiednich słów, jak Naoko z powieści, którą właśnie połykam.

‘Wkrótce nadszedł sen i zamknął za mną ciężką, ołowianą bramę – po drugiej stronie snów nie było.’
( ‘Norwegian wood’ Haruki Murakami )

czwartek, 1 marca 2007

Głęboki oddech.

Eskel przez chwilę próbował złapać krople spływające po drugiej stronie szyby.
.
Ostatnie dni minęły w mgnieniu oka. Ciągły bieg, spóźnione tramwaje. Brak laptopa. Walczyłam resztką siły, którą podobno gdzieś głęboko w sobie mam. Zaliczałam nic nie umiejąc. Pisałam bzdury. Mówiłam, nie mając nic do powiedzenia. Piłam następna kawę i wypalałam nieświadomie kolejne półtorej paczki fajek. Niewyspana tonami kserówek, wielogodzinnymi telefonami. Kotem szalejącym w środku nocy, psem chcącym do parku z samego rana.

Nowy semestr rozpoczęłam ostatnim wpisem w indeksie. I nieobecnością na pierwszych zajęciach.

Zwycięstwo.
Wygrałam.
.
.
.
Dlaczego jest pani taka smutna, z ustami wtulonymi w poduszkę...?