wtorek, 20 lipca 2004

Kobieta szcz***iwa.

Nie mam czasu pisać, chociaż chwilami strasznie ciągnie mnie do klawiatury. Między sklepem, Ewą, znajomymi Francuzami, wypadami do ż-wskiego parku i conocnym wiszeniem na telefonie brak czasu na siedzenie przy komputerze. Na czytanie też. I tu boli. ‘Biesy’ harcują na półce od dwóch tygodni, a Dziadek Dostojewski odgraża się, że jak sama nie czytam, to innym bym dała i jak na przykładną obywatelkę przystało, odniosłabym książki do biblioteki. Z tym, że tam nikomu nie są potrzebne. Sprawdzałam. Przede mną wypożyczył je ktoś w 1993 roku.
*
Siedzę przy otwartym oknie w cienkiej koszulce i białych majtkach z napisem ‘angel’, co jest chyba drobnym nieporozumieniem. Po dzisiejszej akcji w parku w Łodzi, A. z pewnością utwierdził się w przekonaniu, że kocha diablicę. I będzie teraz powtarzał, że nigdy więcej nie pozwoli się sprowokować, namówić za nic nie da, bo najlepiej jest za bezpiecznymi zamkniętymi drzwiami. Na pewno będzie.
...aż do następnego razu.
*
Boję się dwóch słów. Nigdy nie uważałam, by do mnie pasowały – zbyt były puste i naciągane. A teraz. Odniesione do rzeczywistości wydają się mieć sens. I chyba powinnam je sobie wytatuować w uchu.
Dobrze mi. Tak zwyczajnie i po prostu. Spokój w domu, ciepło w sercu. 


W chwili obecnej przyszłość maluje się w barwach całkiem jasnych, jak ulubione kredki mojej siostry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz