wtorek, 30 sierpnia 2005

Do widzenia się z państwem.

Kawałek mnie zapakowany w trzy pudła, torbę, plecak, szczurzą klatkę i lodówkę. 
Pokój domowy w stanie idealnym, żeby nie było, że zostawiam burdel.
Myśli nieuczesane i wariacje na temat dwóch nowych współlokatorek, które nie wiadomo jakie, nie wiadomo skąd i nie wiadomo co ( sądzą o takich szczurach chociażby ), nie mówiąc o wszelkich możliwych kleptomaniach, psychozach i maniach prześladowczych. Nie lubię straszliwie 4 osób o okropnej indywidualności na zdecydowanie zbyt małej powierzchni, zmuszonych do tolerowania swoich najdziwniejszych przyzwyczajeń i odchyłów. Dobrze, że jest Magda, czyli zgrany od 2 lat team, chociaż o Joasię uszczuplony, to z pewnością nie damy sobie w kaszę dmuchać. Ciężkie życie czeka te nowe, niczego się nie spodziewające istoty. I nas też (matura na horyzoncie).

Mam tylko nadzieję, że zwierzyna kolejny rok w wielkim nielegalu zostanie po cichu zaakceptowana przez dyrekcję, i że pani Lucynka obecna jak zawsze, przemeblowanie chociaż niby nie wolno, a babsko w okienku nie będzie się pluć o to, że ja bursowego wyżywienia kupować absolutnie nie zamierzam.
Jeszcze tylko zwolnienie z w-fu na cały rok, mundurek do odebrania z pralni po drodze i voila! Trzeci sezon łódzki czas zacząć.
/oby ostatni/

‘…nim przyjedzie tramwaj.’

Bo to nie było dobre połączenie, ogórki w zalewie musztardowej, kot na kolanach, skoszony trawnik i osoba siedząca na poręczy krzesła, oparta o lodówkę z łokciem na parapecie. Osoba w czarnej bluzce na ramiączkach i krótkich spodenkach dżinsowych nabyła rano japonki niebieskie za 8 złotych polskich w rozmiarze 40 zamiast 41,  a także sweter czerwony z kwiatkiem i bieliznę białą koronkową z bardzo konkretnym planem na mało odległy, miejmy nadzieję, wieczór.
Ta sama osoba ma rozdwojenie jaźni i bardzo sprzeczne pragnienia. 
Ale bardzo życzy sobie nie mieć snów. I nie bać się już ciemności.
.
Zimno jest w pokoju, świeczka jakaś smętna drażni chwiejnym płomykiem, tak niby leżę sama z nastrojem pseudomelancholijnym, z powodu słów kilku przeczytanych za dużo, nieproszona, co gorsza niemile widziana, a najlepiej wcale. 

Zniknijzniknijzniknij z mojego życia, a  s i o!
/Ale wiem, że to ja tak naprawdę powinnam, przecież.
‘więc lepiej mnie zabij, wyrzuć z pamięci, 
lepiej odejdź, pozwól mi odejść, 
lepiej zapomnij, pozwól zapomnieć…’
( ‘Alexander’ Myslovitz )


Przecież. 
No.
To może innym razem./
.
Brakuje mi ciebie, a noc dziś taka piękna. 
Miły mój.
‘Gwiazdkę z nieba tanio sprzedam.
Niebo darmo dam.’
( ‘Romans petitem’ Hey )

niedziela, 28 sierpnia 2005

Ooo, która to? Niemożliwe!

Przegadaliśmy z Piotrem 8 godzin. Nadrabiając całe wakacje, podczas których on zajęty programowaniem a ja wiecznie niewyspana. Przerwał mi pakowanie ogórków w słoiki. I przez niego miałam na kolację ohydnie zimne frytki. Ale wybaczam, bo obiecał pożyczyć ten nieszczęsny Potop. W wersji filmowej. 
/bogu niech będą dzięki./
.
Mundurek oddany wczoraj do pralni natrętnie wkrada się w myśli pikając serią przypomnień o rzeczach, które koniecznie i których absolutnie do bursy. Nie chcę wcale, ale to jeszcze tylko 8 miesięcy, że tylko i później jak najdalej od miasta dwóch klubów, co to im się jedno marzy. Wcale nie wiem, jak im to pójdzie i wcale nie wiem jak mi. Ale chciałabym bardzo za rok o tej porze napisać tu o tym, jakie jest nasze warszawskie mieszkanie.
/Och, 'nasze', jak to brzmi.
Zaraz zadzwonię, A., bardzo mam ochotę cię obudzić./

sobota, 27 sierpnia 2005

Zatrzymajcie świat, chcę wysiąść.

Oblałam. 
I nie bardzo wiem, co w związku. Jak mam się lepiej przygotować do następnego razu, jeśli normalnie na placu robię manewr na czuja z zamkniętymi oczami, bezbłędnie, a na egzaminie uwaliłam się drugi raz o to samo?
Bezsens totalny.
.
Wczoraj w nocy, z siostrą:
- k., brałaś coś…? Wyglądasz jak ta babcia z ‘Requiem dla snu’…
- Bo co?
- Nie, no nic, ale wiesz… powycierałaś kurze, posprzątałaś półki, umyłaś okna, nawet ciuchy w szafkach poukładałaś, a teraz to zostaw już tą podłogę, co, naprawdę już błyszczy…
- Bo co?!
- Nie, no nic, ale wiesz… pomyślałam sobie, że skoro już masz taką fazę, to jak skończysz tutaj to może odpuść sobie strych, lepiej zajrzyj do mojego pokoju, pozwalam ci zrobić co zechcesz i za szafą też możesz mi pozamiatać…


(a ja miałam po prostu przeogromną potrzebę wyjrzenia na świat zza czystych szyb i chęć uporządkowania na zewnątrz, żeby nie było widać tego brudu co we mnie siedzi).
.
.
/Proszę, pozwólcie mi już jechać. Obiecuję, że nie pokażę się w domu przez cały wrzesień./
Już wiem, skąd te wszystkie kłótnie - oni nauczyli się żyć beze mnie. I jak jestem za długo, przeszkadzam. Irytuję samą obecnością i tym, że chcę robić wszystko po swojemu. A co gorsza próbuję ustawiać innych. I nie słucham dobrych rad.
Z mamą ciągła wojna. W końcu tata nie wytrzymał i wydarł się na nas obie, że to jest czysty obłęd, w ogóle paranoja jakaś, i jeśli natychmiast… natychmiast go przekrzyczałyśmy.
Mama ze mną zbytnio nie rozmawia, ja generalnie nie wchodzę jej w drogę. Mam nieładny zwyczaj i do ‘przepraszam’ przymierzam się jak pies do jeża, a jeśli przekonana jestem o swojej racji to już w ogóle przez gardło mi nie przechodzi.
Informujemy się rzucając słowa w przestrzeń.
.
Kot mlasnął. Szczury zanurkowały w możliwie najdalszy kąt klatki.
Niby czytam ‘Potop’.
Przypuszczam też, że wróciło moje zapalenie ścięgien, bo nadgarstek paskudnie boli.

W parku po drugiej stronie ulicy drzewa zaczęły gubić liście.

czwartek, 25 sierpnia 2005

Kocham żyć.

Wiesz jak bardzo bolą słowa najbliższej ci osoby?
Klasyczny scenariusz, czyli - najlepszą obroną jest atak.
.
Drogi rodzicu,
jeśli wiemy, że coś spierdoliliśmy, to najłatwiej jest po prostu się drzeć w celu tak zwanego odwrócenia kota ogonem. Spodziewamy się znanej od dawna reakcji i jesteśmy przekonani o kolejnej wygranej bitwie. I tu mały siuprajs, bo dziwnym trafem może wyjść przy takiej okazji na jaw, że niepostrzeżenie dziecko dzieckiem już dawno nie jest i przestało chować się za książką kiedy zaczynają na nie krzyczeć. Co gorsza, dziecko straciwszy znaną powszechnie właściwość łączącą je z rybą, zaczyna krzyczeć również. Głośniej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. I tu pojawia się pewien problem. A konkretnie, co z przykrością trzeba stwierdzić, to nie-dziecko ma rację! Ale o tym sza, żeby broń boże się nie zorientowało, że my wiemy, że ono wie, że my wiemy, że właśnie tak.
.
Proszę, wyjaśnijcie mi, czy ja jestem tak tępa, że pojąc nie potrafię, czy to jest po prostu dziwne?
Jazda po Piotrkowie z panem znajomym taty była. Niestety pojawiło się przy tej okazji kilka drażniący kwestii. Widać łódzkie życie przyzwyczaiło mnie już do pewnych standardów, tam gdzie jestem poza zasięgiem rodzicielskich wpływów. I jeśli się umawiam z kimś na 2 godziny jazdy od 7.00 do 9.00, to spodziewam się być potraktowaną poważnie i z sensem. I bynajmniej nie bawi mnie, gdy ktoś olewczo łaskawie pozwala mi zacząć jeździć (na zmiany z kimś innym) o 9.30 (do 12.00, toż to się wściec można). Miało być 2 godziny, a jak wyszło cudem półtorej, to dobrze. Sytuacja w połączeniu z poranną wojną z ojcem zaowocowała ni mniej ni więcej tym, że opierdoliłam instruktora. Bo ja przepraszam państwa, ale co to jest za instruktor, który zmienia mi bieg w momencie, w którym ja właśnie to robię, lub też łapie za kierownice, bo ‘w lewo, w lewo!’. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek była upośledzona umysłowo i wymagała tak łopatologicznego traktowania. Że już prawie nie wspomnę, jak to pod koniec rzucił uwagę, że za szybko puszczam sprzęgło i gdyby nie to, że on mi je przytrzymuje, to by gasł silnik. Że-co-kurwa-proszę?! Kwestia przestawienia się na opcję z sandałków na glany wymaga chwili, skoro cały czas było w porządku, uznałam, że już ok., a on mi mówi, że gdyby nie jego łaska…! No i nerwy mi puściły. /Tadam! k., ty głupia łajzo, wstyd rodzinie przynosisz!/
.
Standardowy ciąg dalszy.
W domu najpierw wszyscy grzeczni. Ale pada pytanie ‘jak się jeździło’, więc odpowiedź, że źle i że instruktor jak z koziej dupy trąba budzi rodzicielski instynkt, czyli zgnoić gnoja.
Jestem, cytuję ‘taka, taka…’ no do cholery jaka, mamo?! Tak tak, oczywiście, przecież ja wiecznie muszę być niezadowolona, przecież nic nowego, no jak zawsze, bo przecież ja jestem taka zarozumiała, najmądrzejsza i najlepsza i wszyscy są głupi tylko ja nie. Tylko zupełnie nie wiem, skąd nowe oskarżenie, że niby szantażuję. Bo powiedziałam, że byłam pewna, że to się tak skończy (chodziło mi o to, że mama godzinę wcześniej trzymała moją stronę, a ostatecznie jak zawsze o 180 stopni, ale ona tego zupełnie nie zrozumiała…)? Bo w końcu nie mogłam już naprawdę i zaczęłam ryczeć (co mi się normalnie przy ludziach nie zdarza) i wyszłam z kuchni nie pokazując się więcej na dole? Szantażuję o co i w jaki sposób? Zaraz zaraz, czy ja jestem psychiczna, czy ze mną jest coś nie tak? Jejku, ja znowu nie-ro-zu-miem!
.
.
Koniec bajki, dziecko łeb boli. Nastawiona na zdecydowane NIE przysięgam, że nigdy w życiu nie pozwolę rzucać sobie w twarz więcej takich słów. I ja nie potrzebuję szantażować, jak nie potrzebował Kamil. Ja to po prostu zrobię, jeśli już bardzo będę musiała. Jeden jego błąd naprawię, bo listu zostawić nie zapomnę, na pewno. Żeby tym razem wiedzieli za co. I dlaczego. Może wtedy wreszcie cokolwiek do nich dotrze.
.
Bo ja kocham żyć. I naprawdę nie chcę.
Ale czasami naprawdę, coraz bardziej mam tego DOSYĆ.
Są jakieś granice niezrozumienia własnego dziecka?

środa, 24 sierpnia 2005

To już nawet nie jest śmieszne.

Moje szczęście działa, jak zwykle, bez zarzutu. Perfekcyjnie idealne, zawsze w drugą stronę. 
Intuicyjnie wyczuwa moment, w którym najbardziej błaha rzecz jest w stanie doprowadzić mnie do szału swoją przewrotnością.
.
I jeśli obawiałam się, że Magda nie będzie z nami w tym roku dzielić bursowej niedoli, to dowiaduję się dziś, że Joanna wynajmuje od września mieszkanie wspólnie ze starszym bratem i olewa pokój 302, co w praktyce oznacza dwie całkiem nowe i diabli wiedzą jak denerwujące współlokatorki.
A piątkowe prawo jazdy podejście drugie, tym razem w Piotrkowie, staje nagle pod znakiem zapytania, bo pan u którego miałam wykupioną jazdę bierze niespodziewanie urlop.
Tatuś, rzecz jasna, nie miał czasu upewnić się wcześniej, że wszystko gra. Bo przecież ja to tylko ja, córka jego, pierworodna nawiasem mówiąc, najmniej udana, ta, co to zwykle radzi sobie sama, toć to już duża dziewczynka. Gdybym była synem jego brata, synem kolegi lub chociaż synem kolegi znajomego przyjaciela stryjecznego kuzyna jego byłego plutonowego z czasów wojska, miałabym zagwarantowany pełen serwis, z możliwością uszkodzenia skrzyni biegów naszego prywatnego samochodu włącznie.
A tak, to co, nic ano, jedynie, że kurwica mnie bierze i rzeczywiście zagadka niesłychana, czemu to ja, córa wyrodna, mam do taty żal.
.
Szkoda nerwów, czas spać, pomysł przeniesienia papierów do Piotrkowa był poroniony, chcę do Łodzi, tam mogę oblewać z honorem i następne pięć razy.
No ale teraz to już pozamiatane.

wtorek, 23 sierpnia 2005

Paznokcie bordowe.

‘Mam na imię Kasia, dla przyjaciół…’
- gdzie są moi przyjaciele?
Odpowiedź brzmi: mają cię w dupie, k.
/Se możesz. Pomarudzić. Tu, gdzie nikt cię nie usłyszy.

Ha! Chciałabyś./
.
Świeczka, świeczki, ciepło-światło, pod kocem, pod-spodem, ponadprzeciętna szarość dzisiejszej nocy.
.
Oczy od monitora bolą.
Idę przeprosić się z książką.

środa, 17 sierpnia 2005

Bążur, ma petit ami, czyli Francuzi na horyzoncie.

Doszłam dziś do wniosku, że mówienie po francusku przy ludziach wcale nie boli. Co z tego, że za cholerę nie wiedziałam jak brzmi ‘zioło’ czy tam ‘przyprawa’, zawsze wydawało mi się, że ‘oregano’ jest jakieś w miarę uniwersalne językowo i na tyle mało ważne, żeby nie znajdować się w podręcznym słowniczku… Aha – ‘origan’, oriżą znaczy się. No, wytłumaczyłam jakoś na okrętkę, przywołując kolor zielony, roślinę i jedzenie. 
A teraz podstępem wymknęłam się z terenu radioaktywnego, skazując tatę na pastwę Katiany i Sebastiena. Zmyłam się po angielsku, gdyż, państwo wybaczą, ale mam dosyć na dziś.
Bogowie, litości! Ileż można zwiedzać takie K. z jedną główną ulicą ze sklepami (i to nie jest, zaznaczam, nawet namiastka łódzkiej Pietryny)?! Ja przepraszam, ale w K. bywam tylko z okazji odwiedzin rodzinnych i dentystycznych, mam prawo nie wiedzieć, gdzie tam jest sklep wędkarski, a gdzie można kupić pistolet gazowy (po czym kretyńsko wyskoczyłam z tekstem, że szkoda, że nie pojechaliśmy do Łodzi, znam Łódź i… i szkoda że mnie wcześniej jakaś pszczoła nie ugryzła w język)! Toteż solidnie obłaziliśmy wszystko, od sklepu obuwniczego przez rynek, pizzerię, po salon sukien ślubnych i przedstawicielstwo firmy Husqvarna.
Równe pół dnia. Padnięta i w pełni gotowa by rzucić się na łóżko (noc była zła), kiedy objawiła się Katiana, bo Sebastien zgubił portfel w autobusie, bagatela, 600 zł i wszystkie dokumenty. Nogi się pode mną ugięły. W domu pustka, a ja, do diabła, oblałam to cholerne prawo jazdy, i_co_ja_mam_zrobić, gonić może na piechotę?! Telefon do mamy i informacja, że tata powinien mieć numer do pana kierowcy okazały się zbawienne. Kierowca portfel znalazł i podrzucił w drodze powrotnej, a ja zostałam uraczona propozycją wycieczki do Łodzi, jutro.
O 7.08. Propozycja z gatunku tych, co to zrezygnować nie sposób. Podobnie jak ze wspólnej wyprawy na zakupy do Tuszyna.
A ja nie mam najmniejszej ochoty na jedno ani drugie. Do Tuszyna, po diabła, byłam niedawno, nie potrzebuję żadnych ciuchów (jedynie jakaś interesująca bielizna na inaugurację roku szkolnego z A. by się przydała, ale tam i tak nie kupię), a do Łodzi, czemu nie, miła odmiana, ale… proooszę, nie z nimiiiii…
Bo Katiana jest sympatyczna, ale całkiem nie z mojej bajki… I ten Sebastien, miły, ale jaki beznadziejnie metroseksualny, kolczyk w języku, brwi, w uszach jakieś pseudobrylanty, palce w sygnetach i srebrny łańcuch z wielkim FiftiSent uwieszony na szyi. Chyba jestem staroświecka, ale dla mnie mężczyzna powinien zachowywać się i wyglądać nieco inaczej.
.
Hmm, a co, jeśli jutro bardzo będzie bolał mnie ząb? Albo zje mnie w nocy niedźwiedź grizzly? 

Gdybym mogła jeszcze raz…

‘- Nie umiałam stanąć na jej drodze. Przyzwoity człowiek coś by zrobił. Przymknął ją. Poszedł na górę. Pomówił z Daisy.
- Melvin mówił, że poszłaś na górę.
- Za późno.
- Co byś jej powiedziała?
- Nie wiem. Że mi przykro. Że nie mam pojęcia co czuje. Ale wiem, jak to jest, gdy chce się umrzeć. Jak boli uśmiech. Jak próbujesz się dopasować, a nie możesz. Jak ranisz się zewnętrznie… by zabić wewnętrzny ból.'


Nie jestem pewna z jakiej to ksiązki, znalazłam w notesie, który miałam kilka lat temu podczas wakacji na Węgrzech. Chyba czytałam wtedy ‘Świat według Garpa’ Irvinga.
A przed chwilą obejrzałyśmy z młodą film. ‘Efekt motyla’.
.
Nie umiałam stanąć na jego drodze. Tak naprawdę byłam wtedy zła na niego, za to dziwne zachowanie, wydumane pretensje do mnie, niezrozumiały brak porozumienia. Bo przecież wydawało mi się, że kto jak kto, ale ja, ja WIEM. Ja wiem, w przeciwieństwie do nich, ja wiem, ja go rozumiem, ja mogę mu pomóc. Bo to ja, a to Kamil. Bo kto jak kto, ale my, my damy radę. My się rozumiemy, nie, brat?
Nie pomogłam.
Rozmawialiśmy przecież dzień przed. Ja naiwnie obiecałam, nie zastanawiając się za bardzo nad sensem tych słów. Bo co mogło znaczyć ‘tylko nie zrób tego co ja’? Ok., Kama, nie zrobię, okej.
Okej, kurwa…!

Przyzwoity człowiek coś by zrobił. Przymknął go. Poszedł na górę. Porozmawiał z nim. Z nimi.
Nie poszłam na górę. Były zrobione przez jego siostrę naleśniki z dżemem, on oparty o szafkę, była jakaś banalna gadka szmatka o niczym. Wyszedł z kuchni.
Przecież wcale mi się nie spieszyło wtedy, sobotnie popołudnie, mogłam… Ale nie poszłam na górę. Tylko do domu.
A później wracałam z mamą z kościoła, i że się martwią, bo go nie ma, ale pewnie pojechał w nocy z Tomkiem na giełdę. I żebym z nim pobyła, bo oni nie wiedzą, a przecież my zawsze. ‘Dzieje się coś niedobrego.' Obiad, babciu, nie gadaj głupot, co miało się stać, pojechał z Tomkiem, ale go opieprzę, niech tylko wrócą!.
I może siedziałam wtedy przy komputerze, a może stałam przy półce z książkami, słońce, tak ciepło, w swoim pokoju, otwarte okno i krzyk mamy, krzyk i…
NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!
Tata tam pobiegł. Zostałam z roztrzęsioną babcią, wołającą Jezusa, Boga, Kamila. Co za idiotyczne słowo, jak to wisi, wezwijcie karetkę, zabierzcie go, ratujcie, PRZECIEŻ ON ŻYJE, KŁAMIECIE WSZYSCY KŁAMIECIE ON ŻYJE!!!
Tam na pewno jest już lekarz, zabiorą go do szpitala, wszystko będzie dobrze…
On nie mógł umrzeć…

.
.
.
‘Dajcie mi wszyscy spokój. Nie mówił nic wczoraj. Nic. Ja nic nie wiem, nic nie wiem, nie wiem, nie. Nic mi nie powiedział. Nie chcę rozmawiać.
Bo wy zawsze wiecie wszystko najlepiej! Gówno wiecie! Nie macie pojęcia! Teraz?! Teraz pytacie?! Gdzie byliście zawsze, wcześniej, do cholery, gdzie wszyscy byliście?!
Nieee, wy wiecie zawsze najlepiej…’

.
.
Czasami wyobrażam sobie, co było by inaczej, gdyby wtedy…
Gdyby ktoś mógł cofnąć to i dać chociaż jedną szansę.

wtorek, 16 sierpnia 2005

Pierwsza notka wystukana na moim cudnym HP pavilion ze4900.

Wizyta na warszawskiej giełdzie komputerowej zakończyła się sukcesem. I wszyscy są zadowoleni. A najbardziej ja. Aneta jeszcze nie wie co ją czeka w związku z odziedziczeniem po mnie starego komputera. Przez ładny kawał czasu opędzałam się od zgrai dzieciaków, to teraz ona może. Na osłodę dorzuciłam jej biurko. A sobie ukradłam stary stolik z korytarza.
.
Musiałam pozbierać myśli. I już wiem, czemu mogę naprawdę się uspokoić.
- Ona jest od niego starsza.
Podczas rozmowy z nią, jeszcze nie wiedziałam, dlaczego i co do mnie w którymś momencie trafiło. Ale teraz rozumiem…
Janusz jest dla niej wrażliwym, delikatnym i zagubionym chłopcem. A ona jest dorosłą kobietą. I ma rację, że te jej 2 lata więcej dają im szansę. Mi, zbyt dorosłej niedorosłej wówczas dziewczynce, ta jego chłopięcość bardzo zaczęła w którymś momencie przeszkadzać. Bo ja sama potrzebowałam, żeby ktoś mi podał rękę. Dwoje zagubionych dzieci to za dużo jak na jeden związek…
Ale Marta jest dorosłą kobietą, chociaż zazdrosną o jego pierwsze razy ze mną, nie z nią. Ja przez chwilę zazdrościłam jej tych skończonych właśnie studiów, niezależności, tego, że… jest z nim. Zapiekło pod powiekami. I bardzo chciałam schować się w Artura. Tak bardzo jak pewnego samotnego kwietniowego popołudnia.
Obiecałam, że zniknę. Że naprawdę nic.

- Ona jest od niego starsza.
Dlatego ja mogę spokojnie zaleczyć ostatnie rany.
I śnić swój własny sen o Warszawie.

piątek, 12 sierpnia 2005

‘O jak ja kocham to miejsce’…

‘bo gdzie tak jak tu z wolna sączą nam się poranki
leniwie ciekną po szybach zachody słońca

ale najważniejsze to że kiedy zamknę oczy
kiedy zamknę oczy nic nie zaskoczy mnie’
( Happysad )


Wyszłam z domu z niedorzecznym zamiarem spotkania kogoś. Kogo – nie wiem, kogokolwiek. Żeby pogadać, o czymkolwiek, że chmury ładne i chłodno jakoś. Szłam ze sztruksową torbą, w tych swoich glanach, dżinsach i trzyletnim prawie powyciąganym czarnym swetrze z kapturem, który za kilkanaście dni przypomni mi o kolejnej rocznicy. Pewnie będę płakać, pewnie w Łodzi, znowu nie będzie mnie w tym dniu przy jego grobie. Co roku mocniej czuję, że to i tak musiało się stać, że nie było innego wyjścia, coraz mocniej rozumiem, że sama bywam blisko.
Ostatnio chyba za blisko.
.
Nie spotkałam nikogo. Zostało mi towarzystwo Iskry przytulonej do mojej szyi, schowanej za przydługimi już włosami.
Na pewnej pamiętnej ubiegłorocznej łące zrobiłam kilka zdjęć biedronce, a rozbawione i widoczne rozochocone towarzystwo pięciu panów zepsuło mi nastrój na dalszy spacer w kierunku lasu.
W domu podpity tata czepiający się wszystkiego, ‘on zrobi w końcu porządek z tymi szczurami!’. Tato, za przeproszeniem, nie-wkurwiaj-mnie, podyskutować możemy kiedyś, ale na trzeźwo.
.
Zupełnie nie mam ochoty na bezcelowe awantury

czwartek, 11 sierpnia 2005

Pedagogika.

'z dziećmi trzeba surowo
zamiast płaszcza łach
ubierz łach
zapnij łach
szanuj łach
ten łach to moja praca
moje wyprute żyły
ten łach
moje stracone złudzenia
moje niedoszłe posłannictwo
moje złamane życie
moja martwa perspektywa
wszystko ten łach
ubierz łach
zapnij łach
szanuj łach’

( ‘Pedagogika’, Andrzej Bursa )


Znasz zapach starej książki, w wieku prawie moim, z antykwariatu? Na suficie zaświeciło słońce kiedy miły starszy pan w okularach powiedział, że owszem, gdzieś na pewno ma tomik Bursy wierszy (poszukiwany bezskutecznie od trzech lat), a nawet ‘Antologię poetów wyklętych’, którą sobie sprezentuję przy najbliższej okazji.
Trochę poprawiło mi to nastrój, trochę pozwoliło ochłonąć, trochę zebrać myśli po wykładzie zaserwowanym dziś w drodze do Łodzi, 90 km, przez rodziców.
Ja naprawdę znam jak nikt inny wszystkie swoje wady. I naprawdę NIE CIERPIĘ, kiedy ktoś wkłada mi w usta moje własne słowa, z tą drobną różnicą, że przejaskrawione i wyolbrzymione tysiąc razy, z doklejonym komentarzem własnym, a rzekomo moim. Czuję się zupełnie bezradna, kiedy słyszę rzeczy, owszem, wypowiedziane niegdyś, ale tak podane, że aż wstyd przed sobą, bo w życiu by mi do głowy w takiej formie nie przyszły. I co ja mam wtedy powiedzieć? Przecież nie zaprzeczę, bo myślę i mówię, że nie zgadzam się z opinią cioci M., że uważam, że ona nie ma racji, że nie podoba mi się to a owo, że Jaś ma, moim zdaniem, nieodpowiednie towarzystwo i przecież nie czepiam się bo nie zależy mi zupełnie, by dalej był chowany pod kloszem i zgoda, potrzebuje kolegów, a nie same baby, ale na litość boską, odkąd się z Patrykiem zaprzyjaźnił to nie jest to samo dziecko – arogancki, przemądrzały, nieposłuszny, głośny i leniwy, tylko patrzy żeby włóczyć się bóg wie gdzie, on ma 7 lat! Z mojego inteligentnego i żądnego wiedzy braciszka zamienił się w tępego głąba ganiającego za piłką! I to jest ewidentne przegięcie. A tata z ogromnymi pretensjami o moje ‘nawet jakbyś mi zabronił i tak bym nie posłuchała’, które w kontekście właściwym brzmiało normalnie, w jego wykonaniu – jakbym była najbardziej wyrodnym i niewdzięcznym dzieckiem na świecie. I jeszcze, że nie znam zupełnie wartości pieniądza, bo przecież w życiu nie pracowałam, bo przecież ja nic nie robię, bo przecież jestem_do_niczego. Nic. Niczego. Bo nawet nie potrafię się dogadać z własnym rodzeństwem, bo traktuje ich jak ‘zło konieczne’, bo wrzeszczę, warczę, bo wiecznie mi wszystko nie pasuje, zawsze jestem niezadowolona.
.
I że im więcej się uczę, tym jestem głupsza. I nie mam pojęcia o życiu. A najlepsze – ŻE JESTEM TAKA PODOBNA DO KAMILA. A jak Kamil skończył? Tak, powiesił się. Tak, nie żyje. Tak, odbiła mu szajba, zawsze był dziwny i nie pasował do rodziny. TAK, KURWA, NIKT GO NIE ZAPYTAŁ CO JEST NIE TAK!!! Teraz za to wszyscy są bardzo mądrzy i wiedzą najlepiej, oni wszyscy zawsze wiedzą najlepiej. Boże, gdzie jesteś? Ja NIE ROZUMIEM!!! Słyszysz?! Nie-ro-zu-miem!
...
Że czasami jestem jak gradowa chmura i nie głaszczę ludzi po buźkach, tylko powiem ‘a dajcie mi wszyscy święty spokój, nie, nie dostaniecie TERAZ komputera, teraz ja śpię, wynocha’. Fakt, ostatnio trochę było nie tak z Anetą – ona wie za co, i wie, że racja po mojej stronie – i właściwie już wszystko ok., obu nam przeszło. A Karolina wpatrzona w mojego Artura jak w obrazek i rybki jej i roślinkę do akwarium po kryjomu przywieźliśmy i najchętniej to by się od nas na krok nie odlepiała, a jak jej podrzucam po cichu książki zawsze z miną szelmowską puszcza oko, to nasza tajemnica, nikt nie widział, ćśśśś... Janek, istotnie, koncertowo mnie olewa, bo kategorycznie poprosiłam, by nie zapraszał Patryka do mojego pokoju. A Ewa, Ewa nawet ‘sisi’ ze mną chodzi i przy byle okazji i bez okazji pakuje mi się na ręce i do nikogo prócz mamy ode mnie nie pójdzie. A jak zapytasz ‘czyja jesteś, Ewuniu?’, masz odpowiedź, cytuję: ‘mami, Kasi i Atuja’.
Nie rozumiem, bo to nawet nie jest śmieszne, że mama wrzeszczy, bo niby mam bałagan w pokoju, a na uwagę, że kiedy u mnie ostatnio była, pada: ‘dawno’ ( proponuję zaktualizować dane ).
Nie rozumiem, bo słyszę wrzaski i pretensje o rachunki, o brak poszanowania pieniądza, wyrzuty, że potrzebuję 100 zł na naprawę aparatu i 50 zł na książki do historii, a 30zł reszty które honorowo mamie oddaję ląduje z powrotem w moim portfelu i na giełdzie co chwilę słyszę ‘masz ochotę na jabłka, kupić ci kukurydzę, zrobimy sałatkę z tych śmiesznych owoców?’. Nie rozumiem, naprawdę.
.
Tak – jestem do niczego.
Tak – nikt mnie nie lubi.
Tak – jestem beznadziejna.
Tak – jestem nikomu niepotrzebna.
.
Proponuję zabić mnie jutro jak przyjdzie rachunek za Internet.
A jak nie, to darujcie kolejną porcję wrzasków – załatwię to sama.
Kamila przepraszam za złamanie obietnicy, ale to chyba jedyne rozsądne wyjście z sytuacji. Moje chore marzenia, żeby się porządnie rozchorować, najlepiej z jakimś szpitalem, to pomysł zbyt lekkiego kalibru i całkiem do niczego, bo z doświadczenia wiem już, że usłyszeć mogę jedynie, że to kolejna fanaberia, wszystko moja wina i jeszcze co za idiotyzm, kasę na leki trzeba będzie, ja nie szanuję pieniędzy.

‘Cały mój świat potrzebuje psychologa…’
( Happysad )


Czasami bardzo chcę zniknąć.

wtorek, 9 sierpnia 2005

‘Byłeś moją ucieczką...’

- powiedziałam w nocy do leżącego obok mnie Artura wpatrzonego w płomień czerwonej świeczki.
A.: …ucieczką?
ja: Wiem, to wygląda tak, jakbym rzuciła się z jednych ramion w drugie… bo tak było…
A.: Ale później się zakochałaś?
ja: Tak, później się zakochałam, chociaż obiecywałam sobie, że po tym wszystkim przez najbliższe lata nie będę się w nic takiego pakować, bo mam dosyć tak zwanych ‘poważnych związków’.
A.: Ale się zakochałaś?
ja: Mhm…
A.: A później mnie zakochałaś?
ja: Mhm…
A.: I teraz mnie kochasz?
ja: Mhm…
<ciąg dalszy rozmowy utonął wymieszany z kołdrą i poduszką pomiędzy kolejnymi och i ach>
.
Wysłałam do Janusza list. Nawet nie wiem, czy go przeczytał. Musiałam mu powiedzieć chociaż te kilka słów, to oczywiste przepraszam i banalne dziękuję. Obejrzałam sobie na deviantarcie zdjęcie jego obecnej, stwierdzam, że jest ode mnie zdecydowanie ładniejsza, i że naprawdę do siebie pasują. Wyciągnęłam z zakurzonego pudełka zielonego kota w pomarańczowe paski, wylądował na półce. Nie wiem czy przeczytał, ale chciałabym móc spojrzeć mu kiedyś w oczy (które kiedyś kochałam, które kiedyś mnie kochały) i nie zobaczyć w nich nienawiści.