piątek, 12 sierpnia 2005

‘O jak ja kocham to miejsce’…

‘bo gdzie tak jak tu z wolna sączą nam się poranki
leniwie ciekną po szybach zachody słońca

ale najważniejsze to że kiedy zamknę oczy
kiedy zamknę oczy nic nie zaskoczy mnie’
( Happysad )


Wyszłam z domu z niedorzecznym zamiarem spotkania kogoś. Kogo – nie wiem, kogokolwiek. Żeby pogadać, o czymkolwiek, że chmury ładne i chłodno jakoś. Szłam ze sztruksową torbą, w tych swoich glanach, dżinsach i trzyletnim prawie powyciąganym czarnym swetrze z kapturem, który za kilkanaście dni przypomni mi o kolejnej rocznicy. Pewnie będę płakać, pewnie w Łodzi, znowu nie będzie mnie w tym dniu przy jego grobie. Co roku mocniej czuję, że to i tak musiało się stać, że nie było innego wyjścia, coraz mocniej rozumiem, że sama bywam blisko.
Ostatnio chyba za blisko.
.
Nie spotkałam nikogo. Zostało mi towarzystwo Iskry przytulonej do mojej szyi, schowanej za przydługimi już włosami.
Na pewnej pamiętnej ubiegłorocznej łące zrobiłam kilka zdjęć biedronce, a rozbawione i widoczne rozochocone towarzystwo pięciu panów zepsuło mi nastrój na dalszy spacer w kierunku lasu.
W domu podpity tata czepiający się wszystkiego, ‘on zrobi w końcu porządek z tymi szczurami!’. Tato, za przeproszeniem, nie-wkurwiaj-mnie, podyskutować możemy kiedyś, ale na trzeźwo.
.
Zupełnie nie mam ochoty na bezcelowe awantury

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz