środa, 17 sierpnia 2005

Gdybym mogła jeszcze raz…

‘- Nie umiałam stanąć na jej drodze. Przyzwoity człowiek coś by zrobił. Przymknął ją. Poszedł na górę. Pomówił z Daisy.
- Melvin mówił, że poszłaś na górę.
- Za późno.
- Co byś jej powiedziała?
- Nie wiem. Że mi przykro. Że nie mam pojęcia co czuje. Ale wiem, jak to jest, gdy chce się umrzeć. Jak boli uśmiech. Jak próbujesz się dopasować, a nie możesz. Jak ranisz się zewnętrznie… by zabić wewnętrzny ból.'


Nie jestem pewna z jakiej to ksiązki, znalazłam w notesie, który miałam kilka lat temu podczas wakacji na Węgrzech. Chyba czytałam wtedy ‘Świat według Garpa’ Irvinga.
A przed chwilą obejrzałyśmy z młodą film. ‘Efekt motyla’.
.
Nie umiałam stanąć na jego drodze. Tak naprawdę byłam wtedy zła na niego, za to dziwne zachowanie, wydumane pretensje do mnie, niezrozumiały brak porozumienia. Bo przecież wydawało mi się, że kto jak kto, ale ja, ja WIEM. Ja wiem, w przeciwieństwie do nich, ja wiem, ja go rozumiem, ja mogę mu pomóc. Bo to ja, a to Kamil. Bo kto jak kto, ale my, my damy radę. My się rozumiemy, nie, brat?
Nie pomogłam.
Rozmawialiśmy przecież dzień przed. Ja naiwnie obiecałam, nie zastanawiając się za bardzo nad sensem tych słów. Bo co mogło znaczyć ‘tylko nie zrób tego co ja’? Ok., Kama, nie zrobię, okej.
Okej, kurwa…!

Przyzwoity człowiek coś by zrobił. Przymknął go. Poszedł na górę. Porozmawiał z nim. Z nimi.
Nie poszłam na górę. Były zrobione przez jego siostrę naleśniki z dżemem, on oparty o szafkę, była jakaś banalna gadka szmatka o niczym. Wyszedł z kuchni.
Przecież wcale mi się nie spieszyło wtedy, sobotnie popołudnie, mogłam… Ale nie poszłam na górę. Tylko do domu.
A później wracałam z mamą z kościoła, i że się martwią, bo go nie ma, ale pewnie pojechał w nocy z Tomkiem na giełdę. I żebym z nim pobyła, bo oni nie wiedzą, a przecież my zawsze. ‘Dzieje się coś niedobrego.' Obiad, babciu, nie gadaj głupot, co miało się stać, pojechał z Tomkiem, ale go opieprzę, niech tylko wrócą!.
I może siedziałam wtedy przy komputerze, a może stałam przy półce z książkami, słońce, tak ciepło, w swoim pokoju, otwarte okno i krzyk mamy, krzyk i…
NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!
Tata tam pobiegł. Zostałam z roztrzęsioną babcią, wołającą Jezusa, Boga, Kamila. Co za idiotyczne słowo, jak to wisi, wezwijcie karetkę, zabierzcie go, ratujcie, PRZECIEŻ ON ŻYJE, KŁAMIECIE WSZYSCY KŁAMIECIE ON ŻYJE!!!
Tam na pewno jest już lekarz, zabiorą go do szpitala, wszystko będzie dobrze…
On nie mógł umrzeć…

.
.
.
‘Dajcie mi wszyscy spokój. Nie mówił nic wczoraj. Nic. Ja nic nie wiem, nic nie wiem, nie wiem, nie. Nic mi nie powiedział. Nie chcę rozmawiać.
Bo wy zawsze wiecie wszystko najlepiej! Gówno wiecie! Nie macie pojęcia! Teraz?! Teraz pytacie?! Gdzie byliście zawsze, wcześniej, do cholery, gdzie wszyscy byliście?!
Nieee, wy wiecie zawsze najlepiej…’

.
.
Czasami wyobrażam sobie, co było by inaczej, gdyby wtedy…
Gdyby ktoś mógł cofnąć to i dać chociaż jedną szansę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz