środa, 17 sierpnia 2005

Bążur, ma petit ami, czyli Francuzi na horyzoncie.

Doszłam dziś do wniosku, że mówienie po francusku przy ludziach wcale nie boli. Co z tego, że za cholerę nie wiedziałam jak brzmi ‘zioło’ czy tam ‘przyprawa’, zawsze wydawało mi się, że ‘oregano’ jest jakieś w miarę uniwersalne językowo i na tyle mało ważne, żeby nie znajdować się w podręcznym słowniczku… Aha – ‘origan’, oriżą znaczy się. No, wytłumaczyłam jakoś na okrętkę, przywołując kolor zielony, roślinę i jedzenie. 
A teraz podstępem wymknęłam się z terenu radioaktywnego, skazując tatę na pastwę Katiany i Sebastiena. Zmyłam się po angielsku, gdyż, państwo wybaczą, ale mam dosyć na dziś.
Bogowie, litości! Ileż można zwiedzać takie K. z jedną główną ulicą ze sklepami (i to nie jest, zaznaczam, nawet namiastka łódzkiej Pietryny)?! Ja przepraszam, ale w K. bywam tylko z okazji odwiedzin rodzinnych i dentystycznych, mam prawo nie wiedzieć, gdzie tam jest sklep wędkarski, a gdzie można kupić pistolet gazowy (po czym kretyńsko wyskoczyłam z tekstem, że szkoda, że nie pojechaliśmy do Łodzi, znam Łódź i… i szkoda że mnie wcześniej jakaś pszczoła nie ugryzła w język)! Toteż solidnie obłaziliśmy wszystko, od sklepu obuwniczego przez rynek, pizzerię, po salon sukien ślubnych i przedstawicielstwo firmy Husqvarna.
Równe pół dnia. Padnięta i w pełni gotowa by rzucić się na łóżko (noc była zła), kiedy objawiła się Katiana, bo Sebastien zgubił portfel w autobusie, bagatela, 600 zł i wszystkie dokumenty. Nogi się pode mną ugięły. W domu pustka, a ja, do diabła, oblałam to cholerne prawo jazdy, i_co_ja_mam_zrobić, gonić może na piechotę?! Telefon do mamy i informacja, że tata powinien mieć numer do pana kierowcy okazały się zbawienne. Kierowca portfel znalazł i podrzucił w drodze powrotnej, a ja zostałam uraczona propozycją wycieczki do Łodzi, jutro.
O 7.08. Propozycja z gatunku tych, co to zrezygnować nie sposób. Podobnie jak ze wspólnej wyprawy na zakupy do Tuszyna.
A ja nie mam najmniejszej ochoty na jedno ani drugie. Do Tuszyna, po diabła, byłam niedawno, nie potrzebuję żadnych ciuchów (jedynie jakaś interesująca bielizna na inaugurację roku szkolnego z A. by się przydała, ale tam i tak nie kupię), a do Łodzi, czemu nie, miła odmiana, ale… proooszę, nie z nimiiiii…
Bo Katiana jest sympatyczna, ale całkiem nie z mojej bajki… I ten Sebastien, miły, ale jaki beznadziejnie metroseksualny, kolczyk w języku, brwi, w uszach jakieś pseudobrylanty, palce w sygnetach i srebrny łańcuch z wielkim FiftiSent uwieszony na szyi. Chyba jestem staroświecka, ale dla mnie mężczyzna powinien zachowywać się i wyglądać nieco inaczej.
.
Hmm, a co, jeśli jutro bardzo będzie bolał mnie ząb? Albo zje mnie w nocy niedźwiedź grizzly? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz