czwartek, 15 grudnia 2011

...

Gdyby mi kiedyś dawno temu ktoś starszy i mądrzejszy powiedział, jakie będą skutki siedmiu lat faszerowania się hormonami, bez chwili wahania z miejsca zrobiłabym sobie dziecko i byłabym dziś szczęśliwą matką.

A tak, to teraz mogę sobie co miesiąc chlipać dyskretnie w poduszkę, pluć w brodę i przeklinać lekarzy za te wszystkie piękne kłamstwa.

wtorek, 25 października 2011

'Przecież znasz wszystkie moje chwyty...

...życie moje'

Boję się o tym mówić, nie chcę, żeby znów skończyło się jak zawsze, jak dawniej, kiedy każde okupione wysiłkiem wyjście z doła kończyło się kolejnym widowiskowym upadkiem.

Boję się o tym pisać, bo nie rozumiem, co się zmieniło, a ponieważ nie znam i nie ogarniam przyczyny, nie wiem, czy jeśli coś pójdzie nie tak, będę potrafiła to wskrzesić.
.
Może dlatego z niedowierzaniem otwieram co rano oczy i sprawdzam, czy to nie był sen. Bo mimo, że nie mam czarodziejskiej różdżki, która kasuje codzienne problemy, chce mi się żyć.

piątek, 16 września 2011

G e n e r a l n y r e m o n t g ł o w y.

'Je te donne la plume pour que tu dessines
la plus belle ville que t'aies connue
le plus bel hymne que t'aies voulu
je te donne la plume
moi j'en veux plus
je te donne la plume pour savoir vivre
parler, écrire et danser
pour rester ivre, bien éveillé
je te donne la plume et mes conneries,
garde-les
je te donne la plume pour que t'inscrives
perpétuellement la vie à construire
ce mouvement si dur
je te donne la plume
moi j'en veux plus
voilà une heure
que je t'attends
voilà mon coeur prudence en sortant
compter les heures
depuis longtemps
est revenu mon coeur
déposé en sortant'
('La plume', Louise Attaque)

Boję się planów, plany posiadają magiczną właściwość pokazywania mi fakera za każdym razem, kiedy nieśmiało uwierzę, że zaczynam wychodzić na prostą.

poniedziałek, 12 września 2011

Z pamiętnika przykładnej żony.

Zawsze bawiły mnie opinie, że dopiero po ślubie nadchodzą najpiękniejsze dni, że wtedy pojawia się prawdziwe szczęście i pełnia miłości, że ślub zmienia wszystko, pyk, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, sielanka rodem z klasyki Disneya.

Tymczasem wychodzi na to, że przeczucia mnie nie myliły - ciuchy do prania nadal trzeba zbierać za facetem z losowo wybranych zakątków mieszkania, brudne gary jak nie zmywały się nigdy same tak dalej nie chcą, a niekończąca się opowieść pod tytułem 'kto dzisiaj wychodzi z psem' ogłasza kontynuację na kolejne sezony.

wtorek, 30 sierpnia 2011

...

- Przeraża mnie stopień trudności w tej grze. - powiedziała któregoś wieczoru moja siostra. - W sensie? - zapytałam. - W sensie, że w naszym życiu.

I nie mogłam nie przyznać jej racji.

środa, 3 sierpnia 2011

'Mówisz mi kim mam być, w czym najlepiej mi jest do twarzyyy...

...same chujowe słowa!'
- cytując klasyka.

Tabuny ludzi za wszelką cenę usiłujących udowodnić, że wiedzą lepiej, doprowadziły mnie do miejsca, z którego nie ma odwrotu.

Nie godzę się, proszę państwa, na dyktowanie warunków. Nie chylę pokornie czoła by wysłuchać, co to muszę, a czego nie powinnam. Nie interesuje mnie, co kto myśli o tym jak wyglądam, ile mam kolczyków, z kim sypiam, skąd mam pieniądze, ile mam pieniędzy, kiedy skończę studia, kiedy wezmę ślub, kiedy będę mieć dziecko.

I nie akceptuję żadnej wersji mnie innej niż moja własna.
.
.
.
obecnie spędzam czas miło i leniwie - jak zawsze! do pobudek bladym świtem można się przyzwyczaić, do poszatkowanych drutami rąk i połamanych paznokci również, a skrzynki pełne owoców i warzyw dźwiga się lekuchno, jak 20-30 kilo pierza, niekończąca się masakra spowszedniała i nie jest czymś, na co można by legalnie ponarzekać. bawię się i wypoczywam!

w tak zwanym międzyczasie organizuję też małą prywatną rebelię i już nie mogę się doczekać min szeroko pojętej 'rodziny', gdy wieść gminna poniesie iż...

[bo jakby ktoś znów się zapomniał, to uprzejmie donoszę
--
to
jest
MOJE
życie.]

sobota, 23 lipca 2011

Nie macać nektarynek.

Przyjdzie taka menda społeczna, przerzuci dwadzieścia sztuk, a kupi dwie. A za godzinę można te rozdziabane owoce wsadzić sobie w dupę, bo wszystko zaczyna się psuć.

Pobytowi na wsi jak zwykle towarzyszy światła maksyma mojej siostry -
-- gdyby połowie ludzi na świecie zrobić lobotomię, życie było by piękniejsze.

Szlachta pierdolona.
.
.
.
nie, to 'coś' na twarzy nie przeszkadza mi w jedzeniu. to kolejne w języku również nie przeszkadza mi ani w jedzeniu, ani całowaniu ani w robieniu laski mi nie przeszkadza i przysięgam, że jeśli jeszcze ktoś o to dziś z kretyńskim uśmiechem zapyta, to przypierdolę mu w ryj.

/nie lubię ludzi. bardzo.

sobota, 11 czerwca 2011

Zmienia się wszystko, nie zmienia się nic.

Chwilami odnoszę wrażenie, że czas stanął w miejscu - że ciągle mam naiwne szesnaście lat i zamiast naprawdę potrzebnych rzeczy pakuję do torby książki, które zamierzam przeczytać w wakacje. Znów będę tkwić w mojej bardzo małej wioseczce na końcu świata przerzucając ukradkiem setki stron, gdzieś pomiędzy ważeniem pomidorów, kręceniem przeklętych stroików, znienawidzonym staniem za sklepową ladą, wieszaniem na balkonie prania, pieleniem mahonii, dźwiganiem worków z ziemniakami, bla. Od czasu do czasu może uda mi się wymknąć na nocne piwo z kimś ze starych znajomych, psy obszczekają mnie przy furtce i będę mieć wyrzuty sumienia, że się włóczę, nawet jeśli moja młodsza siostra wróci później niż ja w stanie zdecydowanie bardziej wskazującym. I będę się wszystkim przejmować --
wybrykami Niny, nerwami babci, zdrowiem mamy i tym, że pewnie nie da rady wyciąć tych dni, kiedy ojciec pije i dorośli się kłócą.

Jak zwykle z uporem maniaka postaram się omijać cmentarz, w głupocie swojej wierząc, że rzeczy, których nie chcemy pamiętać nie wydarzyły się nigdy, a któregoś popołudnia znów usłyszę na skrzypiących schodach jego kroki i donośny głos obwieszczający, że za chwilę będzie. I wtedy teleportujemy się razem do czasów, kiedy mój pokój był moim pokojem, schowamy za donicą z fikusem i rozłożymy na bordowych deskach, i będziemy tak leżeć gapiąc się w sufit a on opowie mi o niebie i o gwiazdach i o tym, jak to jest być dorosłym i poukładanym i jak to jest, nie zwariować.
Bo ja nie umiem,
wciąż nie zdążyłam się tego nauczyć.

'Zdyszany szept zegarka, pęknięte lustro słowa
Sen; bezsenność rytmiczna, czternastosylabowa
Z cezurą na skurcz serca: śmierć, która sercu śpiewa.

Ale nie Tobie śpiewa.- Czyś wiedział, że gdy nawet
Zaśniesz nie zżują mi Cię mrówki minut, że zaklnę
Śmierć tak, że w rym wkręcona w klatce tercyny skona?'
(Wojaczek)

[tęsknię]


.

czwartek, 12 maja 2011

A teraz nazwijmy rzeczy po imieniu

- ZJEBAŁAM.
Zjebałam, klątwa trzeciego semestru mnie dopadła. Historia zatoczyła koło, wylądowałam w punkcie wyjścia. Błażej się wściekł. Nie wiem o co bardziej, o to, że zjebałam, czy że dowiaduje się dopiero teraz. I nieważne, jak ja się z tym czuję i co ja sama na swój temat myślę, i tak się wściekł. Miał prawo, zgoda. Niemniej wyładowanie na mnie złości to ostatnie, czego mi trzeba.
Nie oczekuję głaskania po główce i użalania się nad moją głupotą. Ten etap możemy pominąć. Osobiście czuję się pogodzona z losem. Przebrnęłam etap walenia głową w ścianę z bezsilnej rozpaczy, przeszłam już żałobne jęki i dramatyczne spazmy oraz okres utwierdzania się w przekonaniu, że jestem nikim i nic w życiu nie potrafię osiągnąć.
Dla miłej odmiany zaczęłam intensywnie myśleć i szukać jakiegoś względnie sensownego rozwiązania dla całego tego uroczego bigosu, w który, standardowo, władowałam się na własne życzenie. Może zaciągnę się na wakacje w szeregi kelnerek, dorobię trochę grosza korepetycjami, poza tym od lipca, przy pomyślnym układzie planet, wprowadzą się do nas dziewczyny, Anka i Justyna, dzięki czemu odpadnie część kosztów wynajmu mieszkania. Finansowo powinniśmy dać radę. I jest to, ogólnie, jakaś opcja. Całkiem nawet niegłupia, powiedziałabym. Plan małych kroków, tego muszę się trzymać. Na dobry początek załatwić sobie dziekankę, znaleźć pracę i wtedy przyznać się matce do kolejnej uczelnianej katastrofy. Przyznać się też do regularnych wizyt na kozetce, bo o tym również jakoś nie miałam okazji do tej pory jej wspomnieć. Może to złagodzi nieco falę uderzeniową, która - nie mam złudzeń - na pewno mnie nie ominie. Utrzymywała mnie przez ostatnie pięć lat, w czasie których planowo powinnam była właśnie kończyć studia, a że wyszło jak wyszło - trudno, życie to dziwka, moje poronione ambicje to dziwka, nadzieja - to największa dziwka z nich wszystkich.
Plan małych kroków i jak powtarza Natalia, nie należy wymagać od siebie więcej, niż jesteśmy w stanie w danej chwili zrobić. Dosyć wpędzania się w niekończące się wyrzuty sumienia. Koniec karkołomnego spełniania cudzych oczekiwań. Koniec pasożytowania na pieniądzach z domu i koniec nieustannego poczucia winy.

Jestem jaka jestem, robię co mogę, nie każdy w życiu ma farta, bo ja na przykład muszę się nieźle najebać, żeby osiągnąć połowę tego, co innym przychodzi po pstryknięciu palcem.
Tak jest i koniec.
I ja jakoś dam sobie z tym radę.

Niech tylko ktoś na chwilę mnie przytuli.

środa, 11 maja 2011

wtorek, 10 maja 2011

...

Wieczorami przesiaduję na balkonie, przeganiając ból głowy. Balkonowi daleko do zapachu i nastroju letniej łąki, ale po uruchomieniu wyobraźni, na upartego, daje radę. W tym roku posadziłam w glinianych doniczkach białą lawendę, cytryniec chiński i pomarańczową różę. Czekam, aż zakwitną. W międzyczasie doglądam ich czule, podlewam i mantruję, by przetrwały kaprysy pogody.

Opowiadam o głupotach, żeby uciec od problemu.
Problem, jak to problemy mają w zwyczaju, ignorowany - narasta. W ten prosty sposób powstaje tak zwane błędne koło, z którego nie potrafię się uwolnić. Proszę się ogarnąć, bo jeszcze tak pani na przyszłość zostanie; ostrzega moja psycholog. Z pani możliwościami, zdolnościami, stać panią przecież na więcej; dodaje.
Kiwam głową, co chyba ma oznaczać niemą zgodę, akceptację, niewerbalne przyzwolenie, by kontynuowała wątek.
Pora zacząć więcej od siebie wymagać, mniej usprawiedliwiać lęki i obawy, bardziej się starać, rozumie pani.
Rozumiem. Ale nie pojmuję, to znaczy...
...czy można poprosić tabletki na niemoc?

środa, 4 maja 2011

Czasy są niepewne sytuacja jest napięta.

Nieposkładanie
-- tak najprościej można odmalować mój obecny-i-ciągnący-się stan.
Dobrze, że waga się popsuła, to chociaż mam wymówkę by na nią nie wchodzić i udawać, że nie zauważam tych lekko licząc dziesięciu kilogramów na plusie, od lutego. To jakaś masakra, czuję się, jakby było mnie dwa razy tyle. To mnie przeraża i obrzydza, zaczęłam traktować każde napotkane lustro jak śmiertelnego wroga. Przywdziewam luźne szaty, wybieram dwa rozmiary większe niż zwykle spodnie i udaję, że jeszcze nie jest tak źle, chociaż wyglądam prawie jak na półmetku ciąży, w której nie jestem.

Jeszcze trochę i przestanę się rozbierać przy własnym facecie. Zacznę sypiać w obszernych flanelowych piżamach i wkrótce będę tak seksowna, że zacznę rzygać na samą myśl o swoim ciele.
.
Tymczasem w mojej głowie, po okresie burzliwych wojen nastał czas popiołów i zgliszczy.
Galop nieogarniętych myśli. Chaos zapanował, rozpanoszył się, pochłonął mnie bez reszty. Nie wiem, czy jest jeszcze jakiś ratunek.
W skali od zera do dziesięciu swoje szanse oceniam na minus dwieście.
Nie skupiam się.
Wegetuję.
Każda wymówka jest dobra, by to co miałam zrobić miesiąc temu zacząć pojutrze. Świadomość nieuchronnych konsekwencji nie jest żadną mobilizacją, wzmaga tylko wewnętrzny paraliż i niechęć do jakiejkolwiek aktywności. Czemu miałabym się znów starać, przecież skończy się jak zwykle.
Przegrywam swoje życie i nawet nie chce mi się nic zrobić, by chociaż przed samą sobą udawać, że starałam się temu zapobiec.
.
Po raz kolejny przeczytałam jedną z najulubieńszych książek mojego dzieciństwa. Pamiętam tamte dalekosiężne plany i marzenia i jedyne na co mnie dziś stać, to wzruszenie ramion.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

...

Nie jest tak, że mam jakieś samobójcze zapędy.
Autodestrukcyjne skłonności owszem, poniekąd namiętnie, acz niejako przy okazji, mimo woli, bo tak się jakoś składa.

Tylko bywają takie czasy, kiedy zwyczajnie mam ochotę zniknąć, w sensie, by to wszystko dookoła przestało mnie dotyczyć. I żebym już mogła się nie przejmować.

środa, 16 marca 2011

Bez-nadzieje.

Za dużo mam wolnego czasu, o.
Bezsensownie go marnuję na nic nie wnoszące do tematu rozkminy.
Dla odmiany zacznę chyba regularnie uczęszczać na zajęcia, skoro UAM w łaskawości swojej do tej pory nie wywalił mnie na zbity ryj. Pozaliczam ten pierdyliard zaległości. Nawet prace domowe będę odrabiać na bieżąco.
Wywiążę się ze złożonej Anicie obietnicy i co drugą sobotę poniańczę jej dzieciaki. Poproszę Perdo, żeby wkręciła mnie w wolontariat. A jak dobrze pójdzie, to poszukam frajerów potrzebujących pomocy z francuskiego.

Może wtedy przestanę mieć wrażenie, że jedyne co potrafię robić ze swoim życiem, to perfekcyjnie je rozpieprzać.

czwartek, 10 marca 2011

Borze, borze, borze,

albo inaczej - do chuja, niech ja dostanę ten przeklęty okres, na litość boską, wszyscy święci, czy co na świecie, bo to się w pale mieści, żeby żyć na permanentnym PMSie, żeby nie iść na zajęcia raz drugi czy trzeci, bo czuję się jak rozdeptane psie gówno i chcę umrzeć bo wszystko mnie boli, wszyscy mnie wkurwiają, nienawidzę tej całej radośnie mnie otaczającej rzeczywistości, nienawidzę siebie i mojego (constans) rozjebanego organizmu, nienawidzę tych przeklętych prochów po których czuję jak krew mi spływa żyłami i przed zaśnięciem trzymam się za głowę co spada spada spada i leży, bum, rozjebana o chodnik. Nic mi się nie chce, chcę tylko błogosławiony spokój i ciszę i niebyt, bo poza systematyczną utratą jakichś astronomicznych sum pieniędzy nic jak na razie z mojego leczenia nie wynika i w ciąży kurwa też nie jestem. . . . [Panna Katarzyna porą wieczorową odpaliwszy tablicę Mendelejewa w bibułce patrzy wzrokiem pustym, acz rozpaczliwym i wznosi okrzyk pełen boleści prosto w niebo... o, pardon, w sufit] - Borze i jak ja mam się niby ogarnąć?! [Elfy Świętego Mikołaja albo inne dobre duszki odpowiadają jej uprzejmie] - Zgi-niesz marnie, zgi-niesz marnie!!! -- kurtyna.

środa, 23 lutego 2011

Termin ważności.

Policystyczne jajniki, hiperprolaktynemia, niedoczynność tarczycy - i nagle pyk, wszystko stało się jasne. Cykle trwające miesiącami, brak owulacji, brak normalnych okresów, huśtawki nastrojów, złe samopoczucie, nasilone stany depresyjne, niechęć do wychodzenia z domu, tycie mimo braku apetytu, tony balsamów wklepywanych w ciągle przesuszoną skórę, tajemnicza wysypka na policzku. Jak to zgrabnie ujął mój ginekolog, mam mocno ograniczony termin ważności. W wyniku zaistniałej sytuacji doradza się rozpoczęcie starań o dziecko. Diabeł tkwi w szczegółach - szczegółem, że mężczyzna mojego życia nie jest gotowy i potrzebuje dystansu oraz czasu. Ja nie mam ani czasu ani dystansu, bo w przeciwieństwie do niego zostałam obdarzona mnogością schorzeń, których wspólny mianownik sprowadza się do jednego - problemy z płodnością, z zajściem w ciążę i z utrzymaniem ciąży. Mężczyzna mojego życia ma w tej chwili tysiąc planów, dziesiątki tysięcy racjonalnych argumentów, milion strachów i obaw. Ode mnie oczekuje się... Nie, to jest tak, że ja po prostu nie mam wyjścia. Nagle muszę być gotowa i jestem, mimo wrodzonego czarnowidztwa powtarzam sobie, że damy radę, że ludzie są w stanie wychować dziecko w dużo gorszych sytuacjach i że właściwie czemu akurat nam miało by się nie udać. Moje miliony obaw spycham na margines, czytam, szukam informacji, pytam lekarza i łykam przeklęty bromergon, po którym sypiam raczej źle i niespecjalnie jestem w stanie zdążyć na poranne zajęcia. I łapię na myślach, że jeszcze tydzień temu o tej porze, zanim diagnoza została potwierdzona czarno na białym, tkwiłam w przeklętym marazmie i szeroko pojętej niechęci. I nagle odkrywam w sobie pokłady siły, o jakie sama siebie bym nie podejrzewała. Cóż, zaspałam na przeklęty hiszpański, żadna nowość, ale poradzę sobie z tym i nie zostanę w domu zakopana pod kołdrą przez resztę dnia. Tak, mam mnóstwo zaległości i kawał sesji zimowej w plecy, ale wygrzebywałam się z gorszych uczelnianych kanałów. Chcę być matką. Muszę mieć motywację. I mam. Boję się tylko wielkiego zegara, którego echo wwierca mi się w zakamarki mózgu i boję się oczekiwania na decyzję mężczyzny mojego życia, nie jestem najlepsza w cierpliwości. Bo mi nikt nie pozostawił wyboru, a czas... czas działa na moją niekorzyść.