środa, 18 lipca 2007

Wyspa.

W niedzielę przenieśliśmy się grupowo do Noirmoutier. Agnieszka mieszka z trójką swoich diabląt w domu naprzeciwko, korzystamy więc ile się da z własnego towarzystwa. Łatwiej upilnować razem bandę potworów.
Widzę znaczny postęp, Joseph przestał kompletnie olewać moje polecenia i od czasu do czasu zdarza mu się, może nieco przez przypadek, być choć trochę posłusznym.
.
.
.
Po raz pierwszy miałam wczoraj okazję skorzystać z dobrodziejstw tego miejsca. Po jako takim oporządzeniu się i zapakowaniu na dwa wózki pary dzieciaków w wieku mocno szczenięcym, sterty niezbędnego wyposażenia i podpięciu w żelazny uścisk dłoni dziecięcia trzeciego, po kilku minutach udało nam się dotrzeć do celu. Zaserwowałyśmy podwieczorek, Manon upaplała się w jogurcie, Lancelot zrobił z siebie czekoladowego chłopca, Joseph nie chciał się z nikim podzielić ciastkami, mówiąc krótko, wszystko zgodnie z przewidywaniami. Szczęśliwym trafem Florence postanowiła zerknąć jak sobie radzimy i wpadła z małą inspekcją. Zajęła się dziećmi, a my plusnęłyśmy w otchłań Atlantyku. Dawno nie miałam takiej radochy z pływania i przeskakiwania przez fale. Było by do końca świetnie, gdyby nie głupi pomysł postawienia się fali ostatniej. Mały błąd w obliczeniach, a efektem są poobdzierane i obolałe nogi, sztuk cztery. Sprawdziły się ludowe porzekadła – stare, a głupie, bo żeby kózka… Co nie zmienia faktu, że jutro mają się zacząć prawdziwe upały i z pewnością nie odpuścimy sobie plażowo-oceanicznych przyjemności.
.
Trochę mi przykro, bo mój kochany myśli chyba, że my tu mamy co najmniej spa, Bahamy i drinki serwowane bezpośrednio na hamak pod palmami. Nic bardziej mylnego, kotku… Życie la jeune fille au pair usłane płatkami róż wcale nie jest. I jeśli komuś się wydaje, że to nic wielkiego, zapraszamy, niech Wielki Brat popatrzy jak się zapieprza ze zgrają smarków od rana, atrakcje z myciem upapranych kupą tyłków dorzucimy gratis.
.
.
Bardzo bardzo późnym wieczorem, kiedy wreszcie udało się położyć spać naszych małych podopiecznych, wymknęłyśmy się cichaczem na rowery i pomknęłyśmy do miasta. Ciemnoskóra dziewczyna w czerwonych ciuszkach na stoliku w Cafe Noir, tuż obok starego portu, hipnotyzowała płynnymi ruchami i mową ciała, rytm arabskiej muzyki porywał. Sierp księżyca zatańczył z gwiazdami nad Wyspą.

I takie chwile wynagradzają nam wszystkie problemy i codzienne zmęczenie, dla takich chwil - warto. Magia żyje zaklęta w kalejdoskopach wspomnień. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz