poniedziałek, 16 lipca 2007

Zapiski z podróży.

piątek, 6.07.2007 ( a właściwie, to już 2 w nocy dnia następnego )
Po pomyślnym zakończeniu zabawnych ale męczących przygód na lotnisku, po podróży między chmurami…
…dotarłyśmy do przytulnego mieszkania przy Rue de Sainte Lucile.
.
Tuż obok, przy Rue d’Eglise jest niewielka piekarenka. Kiedy w środku nocy wracaliśmy z głośnego klubu, cała okolica pachniała obłędnie świeżym pieczywem. Kilka kroków dalej, widoczna z Rue de Saint Charles, migotała rozświetlona Wieża Eiffela.
.
.
.
‘Paris, je t’aime!’ – krzyknęła wstawiona nieco Agnieszka.
.
W duchu przyznałam jej rację.

niedziela, 8.07.2007
Mieszkam w Pornichet, w różowym domu przy Avenue de la Mer. Dwie minuty spacerku i czuję mieniący się złotem piasek pod stopami. Plaża pełna kolorowych muszelek, porośnięte delikatnymi zielonymi wodorostami skały i panorama wybrzeża zapierają dech w piersiach.
.
Mam nieciekawe przejścia z Josephem. Joseph jest uroczym trzylatkiem, prawda, wychowanym na grzecznego chłopca, też prawda, ale przy mnie, kiedy nikt z rodziny nie widzi, przypomina chwilami małego diabła. Nic to, że muszę się z nim bawić przez cały dzień, latać z łopatka, babrać się w piasku, zbierać z dywanu rozgniecioną ciastolinę, itp. Nic to zaczyna ryczeć za każdym razem gdy powiem ‘nie’, nic to, że kiedy nie trafi w piłkę rzuca się na piasek i wrzeszczy. Najgorsze, że nie słucha mnie zupełnie w wodzie i pcha się w zbyt duże fale. Ogólnie rozumiem, sprawdza jak daleko sięga moja cierpliwość. Z dobrego serca radzę mu przystopować, bo już niedługo przestanę być niemal-bezstresową nianią i skończą się te hulanki i swawole.
8 miesięczna Manon to przesłodki pulpecik, ale szczerze mówiąc, dawno już się nie zajmowałam tak małym dzieckiem. Nie mam problemu ze zmienianiem pieluch czy przebieraniem jej, ale nie bardzo ogarniam rytuał karmienia butelką. Dla mnie to zupełnie obca bajka. Denerwuję się strasznie i w ramach odreagowania po całym dniu uganiania się za parą wiercipiętów (bogowie, mam nadzieję, że Jules zostanie w Nantes jak najdłużej, bo z trójką chyba polegnę…), korzystam z dobrodziejstwa wolnych wieczorów i wypuszczam się na plażę. Na fajka. Źle, bardzo źle, wszak planowałam rzucić palenie. I znów skoczyło się na zamiarach.
.
Dzieci poszły spać po 20, teściowie Florence mają gości i wszyscy są w domu, a ja padnięta na twarz po pierwszym dniu pracy podreptałam smętnie nad ocean w celu zabunkrowania się pod murkiem i spokojnego ukołysania zszarganych przez Josepha nerwów. Po półgodzinnym bezsensownym gapieniu się w fale, kątem oka zarejestrowałam zbliżającą się trójkę młodych ludzi. Właściwie nie byłam w nastroju na zawieranie nowych znajomości ani międzykulturowe wymiany poglądów w języku obcym, ale przechodząc obok nich, stwierdziłam, że nic nie tracę, bo może wcale nie będzie chciało im się ze mną gadać. Zdumienie!
Nieco później dołączyli ich znajomi, po krótkiej prezentacji mej skromnej osoby wróciliśmy do szalonej konwersacji. Praca, wakacje, języki, pochodzenie nazwisk, Polska, Francja, klimat, muzyka, polityka, ceny fajek, stereotypy i tak dalej i tak dalej… godzina minęła błyskawicznie.
Tuż po 22 powiał strasznie zimny wiatr. Z niemałym żalem pożegnałam się i wróciłam do różowego domu przy Avenue de la Mer.

czwartek, 12.07.2007
Manon przesypia popołudniową sjestę, Joseph z parą kuzynów szaleje w klubie na plaży. Gdzieś tam majaczy obiad, nic mi się nie chce. Siedzę z lapkiem na kolanach na tarasie, legalnie palę papierosa, nuda panie, nuda. Już wiem, czego zapomniałam zabrać z domu – kolekcji DVD ‘Z Archiwum X’.
Może mi to wyjdzie na zdrowie, przynajmniej z braku innych zajęć łapię od czasu do czasu książkę o historii literatury francuskiej i odbębniam pańszczyznę uniwersytecką. Wszak kampania wrześniowa czeka. Nie ma co, piękne sobie zafundowałam wakacje.

Zadzwoniłam dziś do rodziców, boże, jak cudownie usłyszeć normalny język, a nie to wściekle szybkie świergotanie. Niby dużo się tutaj uczę, jak czegoś nie rozumiem kombinuję z prędkością światła wyłapując z kontekstu słowa-klucze. Jak do tej pory nie zbłaźniłam się ani razu, a moi pracodawcy przy znajomych podkreślają, że bardzo dobrze znam francuski i świetnie sobie radzę.
Jasssne…
.
.
.
Zabawnie, gdy podczas spacerów ludzie z uśmiechem zerkają w wózek, po czym mówią, że mam śliczną córeczkę. Uhmm…
Chciałabym.
Wcale mi nie minął zew natury i szalony rozkwit instynktu macierzyńskiego. Opiekowanie się Manon tylko wszystko pogarsza. Moje chore strachy i cholernie silną chęć własnej kruszynki. Pieluchy zmieniam koncertowo, butelka i przygotowywanie obiadków zostały okiełznane i znajdują się już wśród umiejętności upchniętych pod paznokieć małego palca. Szkolę się we francuskim systemie wychowania z zamiarem częściowego przeszczepienia go na własny grunt. Kiedyś.
Gdy czarujący mężczyzna mojego życia przestanie bredzić i wreszcie dorośnie.

Tak, chciałam tym samym powiedzieć, że cholernie mi ciebie brakuje, Dominik, mój ty duży dzieciaku.
Potwornie za tobą tęsknię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz