piątek, 1 czerwca 2007

'Skaż to ciało na śmierć przez zapomnienie'...

Siedzieliśmy w zagraconym pokoju Michała w Ż., katując skaner książką o public relations. Przeglądałam album ze zdjęciami. Nagle...
- Zaraz zarazzz, Michaś... Jak miała na imię ta dziewczyna? Tutaj, blondynka?
- Nie pamiętam!
- Hmm... Boska!! Ona wygląda zupełnie jak Boska! Czy to nie była przypadkiem Dominika?
- A, faktycznie, całkiem możliwe. Dominika. Zresztą popatrz, tu jest Artur.
- Artur!!! I Roland! O rany... Kiedy to było? Kurwa... Pamiętam... Pamiętam tamtą noc... Impreza. Artur. Boska. - (Mój dziki schiz, bo ja byłam w domu, daleko.)
- Eee... Ale wtedy przez cały czas przystawiała się do niego jakaś brunetka. Ta.
- Kurwa!!! Laska z mojego LO... Z bursy! Jak ona miała na imię, do cholery! Monika? Kołacze mi Monika.
- A, może i Monika. Tak, chyba Monika.


k. na chwilę ukryła twarz w dłoniach.
.
Ale dziś, to przecież już bez znaczenia... Bez jakiegokolwiek znaczenia. To już tylko przeszłość. Dawno minęła.
.
.
.
'Skaż to ciało na śmierć, przez zapomnienie.'
Skaż wspomnienia na śmierć. Zapomnij, k. Daruj sobie pełne wściekłości i żalu niepotrzebne smsy.
.
.
.
Wracaliśmy z Ż., powoli zapadał zmrok.
- Zmęczony jestem... - Ziewnął Dominik.
- To możemy się zamienić... Mogę jechać.
- Na pewno?
- Nno... Mogę. Chcę. Ale trochę się boję. Nie siedziałam za kółkiem dobre półtora roku.
- Jak chcesz. Stanę na stacji, poćwiczysz sobie trochę i spróbujesz. Ale po drodze nie palisz!
- Zgoda.
(...)
- Jak zdawałem prawo jazdy, to koleś odpalał w samochodzie fajkę od fajki. Chyba już wiem dlaczego.
- Luz, kochanie, poradzę sobie.
- Wrzuć czwórkę. Dociśnij gaz! No nie bój się, depnij! Zjedź na lewy pas! Ciągnij! Sprawdź w prawym lusterku! Dociśnij gaz! Wrzuć piątkę!
- Spokojnie kochanie, muszę go wyczuć, nigdy nie jeździłam Yarisem...

( Łódź, zaczynają sie światła, k. nieco panikuje, bo nie bardzo pamięta, jak to się robiło, żeby zahamować, ruszyć i żeby silnik nie zgasł... ale szalenie zadowolona z siebie daje radę. )
- Pięknie to zrobiłaś, kochanie.
- Widzisz, muszę się tylko przyzwyczaić! Coraz lepiej!

Dojeżdżamy pod blok, Dominik parkuje, bo ja nie jestem jeszcze na tyle odważna, by wciskać się w niewielką lukę między samochodami.
Nasz kawałek Rzgowskiej obłędnie pełny akacji, ulotnego wspomnienia deszczu.
Zdjęłam buty, stoję przed nim bosa, mam zarumienione policzki.
- Jestem z ciebie dumny... - mówi i obejmuje mnie bardzo mocno.
.
.
.
- Chyba się upiłam... - Dodaję kilkanaście minut później, całując go, wyłapując iskierki w jego oczach, spokojna, szczęśliwa, roześmiana, a potem idziemy do łóżka, a ja 'skazuję to ( tamto ) ciało na śmierć przez zapomnienie', to już tylko przeszłość, nawet jeśli w momencie, w którym schowałam twarz w dłonie, bolało...
.
/Papieros przez chwilę smakuje jak na bursianym balkonie.
Potem już nie myślę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz