wtorek, 20 marca 2007

Kolejne rozstanie.

Eskel pojechał do nowego domu.
Poryczałam się, kiedy wróciłyśmy z Iskrą do mieszkania. Nie przywitał nas jak zwykle, nie siedział na szafce w kuchni przy drzwiach, nie zaatakował moich sznurówek ani szalika, nie wskoczył na kolana ani nie wpychał się tyłkiem na klawiaturę, gdy tylko usiadłam do komputera.

Tłumaczę sobie, że to konieczność, że tak najlepiej. Nie musi już zostawać sam na weekendy i przeraźliwie miauczeć. Teraz zawsze ktoś przy nim będzie, nowa pani, jej dziadkowie albo rodzice. Wiem, że decyzja słuszna i prawidłowa.
Ale bardzo źle, bo jednak przywiązałam się przez ładnych kilka miesięcy do tego buro białego szatana, mającego zwyczaj budzić mnie w środku nocy, uwielbiającego wciskać się wszędzie gdzie go nie proszą, miziastego, mruczącego małego diabła.

Trzeba zaraz sprzątnąć z parapetu jego miseczkę i poduszkę… umyć szybę wymazaną eskelowymi łapkami…

Już nie wtulę twarzy w kocią sierść.
.
Zagłuszam się, uspokajam, wyciszam. Próbuję przynajmniej.
Czytam Kinskiego. ‘Ja chcę miłości!’

Ja chcę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz