czwartek, 8 marca 2007

Bursa.

Czułam się źle, ale kiedy Natalia zaproponowała popołudniowe wyjście do Verte wiedziałam, że spóźniona jak zwykle, z zaczerwienionymi od szybkiego marszu policzkami stanę w drzwiach mojej ulubionej kawiarni z duszą i zamówimy gorącą czekoladę z likierem wiśniowym. Kupiłam kwiatka, a później dwa tulipany w szklanym wazoniku przysłuchiwały się cichym rozmowom. Tak im to zasmakowało, że ostatecznie postanowiły zostać tam do końca swojego zawsze, zapomniały więc k. i Natalię.
.
Było jeszcze wcześnie, to znaczy jasno na zewnątrz, miesiąc temu stwierdziłabym, że późno już i czas się zbierać. Ale to marzec, więc mimo siąpiącego deszczu postanowiłam odwiedzić bursę.
Jechałam znaną na pamięć trasą, 78 utknęło w zwykłych korkach na Zachodniej. Drewnowska wcale się nie zmieniła, jeśli nie liczyć Manufaktury, powstałej jeszcze za moich czasów tam. Ale Manufaktura, otwarta w przeddzień matury z francuskiego pojawiła się zbyt późno, by odegrać jakąkolwiek rolę w tamtym życiu. Dlatego została minięta obojętnie, jako nic nie znaczący element krajobrazu.
Jakiś mężczyzna pachniał jak on, dawno, nieświadomie obudził wspomnienia. Powiało nostalgią. Wysiadłam z autobusu ze wzrokiem wbitym w mokre chodnikowe płyty. Kątem oka zauważyłam znajomą, lekko przygarbioną postać. W efekcie spędziłam w bursie nadprogramową godzinę, rozmawiając z nie widzianym od wieków Danielem. Wytuliłam się z Okruszkiem na korytarzu pierwszego piętra. Czy mogę wejść do was na chwilę, mam ochotę pokatować trochę stare rany, zapytałam. 104, sto-cztery, niezmienny, wieczny burdel w 104, iskierki śmiechu w kącikach ust. Pan Henryk puścił oczko, gdy powiedziałam, że mam od tego semestru zajęcia z jego żoną. A potem pani Lucynka zaproponowała herbatę, minuty mijały jak sekundy plącząc się w kolejnych zdaniach.
Czas wracać do domu, pies czeka, kot czeka, szczur też.
Tradycyjny pożegnalny papieros na balkonie z chłopakami. Dostałam dwa serduszkowe lizaki z okazji Dnia Kobiet. Bardzo miły gest. Milszy od kilku smsów, których nie dostałam, nie łudziłam się, że przyjdą.

Stałam na znajomym do bólu przystanku. Stopami na krawędzi świata, a przede mną rozciągał się niekończący ocean upstrzonej kałużami czerni. Odgrodzona od przeszłości murem z sączącej się ze słuchawek muzyki, tej samej, która mnie z nią łączyła. Nie będę boleć, ból nie ma sensu, teraz bursa to ludzie, ciepło czasem ich odwiedzić i dobrze się przy nich wygadać.
.
Zrobiłam sobie dzisiaj dwie małe kitki, skręciłam włosy w śmieszne ślimaki.
Takie same, jak kiedyś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz