sobota, 24 marca 2007

Bez słów rozmowy.

Odbijałam się w czarnej płycie nagrobka. Wiatr parzył mi palce, chwiejąc płomieniem zapałek. Czerwoną różę wstawiłam do wazonu obok kolorowych tulipanów.
Pies siedział spokojnie obok ławeczki. Zsunęłam kapelusz, żeby zasłaniał szklane, mokre oczy.

- To ten twój nietoperz, z którym byłaś u mnie ostatnio? Urosła i wyładniała, jeśli w ogóle można użyć tego słowa w kontekście jej wyglądu.

Setki myśli i jedna wielka pustka. Chciałam opowiedzieć mu tyle, a wyszło bez ładu i składu.

- Nie przejmuj się, mała. Przecież wiem. Nie przepraszaj.

Mała… zawsze byłam dla niego mała. I pewnie taka pozostanę, tak samo jak on dla mnie do końca świata będzie miał 26 lat.
.
.
Na chwilę podeszłam do półki. ‘Nieznośna lekkość bytu’. Moja. Stara, zniszczona, czytana dziesiątki razy. Szukana bezskutecznie od dłuższego czasu.

Wertowałam kartki.
‘…bo umarli są niewinni jak dzieci.’ - zaznaczyła kiedyś k. w Małym Słowniku Niezrozumianych Słów pod hasłem ‘Cmentarz’.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz