sobota, 21 kwietnia 2007

Home, sweet home.

Primo - na wejście tradycyjnie wywołałam burzę w szklance wody, popisując się impertynencją i chamstwem. Jak na wyrodka przystało, bezczelnie odpowiedziałam na wszystkie uwagi najukochańszej z mych ciotek. Jej żmijowaty uśmieszek i zaciśnięte usta w akcie bezradności wywołanym brakiem argumentów doprowadziły mnie do niekontrolowanego wybuchu dobrego nastroju. Spontaniczna satysfakcja strzelała mi snopem iskier spod wymazanych na czarno powiek. I och jak mi przykro, będę istną suką i mimo, iż głównym tematem moich studiów jest język francuski, odmawiam udzielenia jakiejkolwiek pomocy jej synalkowi, gdyż – wkurwia mnie interesowność, obrabianie mi dupy po kątach przy jednoczesnym lizaniu tyłka, bo nagle przydały by się moje magiczne znajomości w branży romanistów.

Secundo – szykuję się do wojny z ojcem i przysięgam, tym razem nie odpuszczę i bardzo gorzko pożałuje, jeśli faktycznie zawiezie tego głąba do Łodzi w następny weekend. Owszem, mogę pojąć, że ten ćwierćinteligent jest zbyt pusty, żeby poradzić sobie z podróżą autobusem i przejściem przez park naprzeciwko dworca, by trafić do Alliance, ale! Czemu dla taty nie jest problemem zawiezienie kogoś specjalnie i całkiem nie po drodze, a ja mogłam prosić przez całe święta i w efekcie kwitnąć dwie godziny w deszczu na przystanku z tobołami, psem na smyczy i stadem chorych szczurów, klnąc i mantrując, żeby jakikolwiek autobus nas zabrał?
To nie jest w porządku, tatusiu, bardzo dobitnie ci pokażę, bo to, wiesz, boli.

Tertio – lubię siedzieć w kuchni na poręczy plastikowego krzesła, z plecami opartymi o lodówkę, rozmawiać z mamą, posypywać oponki cukrem pudrem, gdy dookoła jest ciepło, domowo, tak zwyczajnie i po prostu.
Mogę sobie wkręcać, że wcale mi tego nie brakuje, ale tak naprawdę, to tylko znieczulenie, żeby nie zwariować. Kocham ich wszystkich bardzo mocno i rozpływam się, kiedy późnym wieczorem Ewa drepcze w piżamce do mojego łóżka, po czym stanowczo żąda nowej bajki, w trakcie zasypia, oddychamy równo, głaszczę niesforne kosmyki i wiem, że najwięcej znaczy jej dziecinna łapka obejmująca mnie z ufnością.

Quarto – jak tak dalej pójdzie, zginę zupełnie zamotana we własnych sprawach. W poniedziałek zostawiłam na parapecie sali 314 wszystkie swoje notatki z łaciny. W środę zapomniałam dopisać się do listy obecności na wykładzie z historii Francji. I nie poszłam na kolokwium z hiszpańskiego, bo mimo dwóch dni nauki w głowie czułam tylko przerażający chaos. Ciągle coś gubię, wiecznie gdzieś się spóźniam, uciekają mi tramwaje, wyrzucam do kosza baterie wyczerpane w połowie drogi. I chociaż czasem rozmawiając z mamą przez telefon muszę kłamać, że ‘w porządku jest’ – to damy radę, nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz