piątek, 5 stycznia 2007

Jak k. stała się zimną suką, w…

…nieważne ilu aktach.
.
Czas i miejsce akcji:
Miasto, odległe, na końcu świata, mniej więcej 2 i pół godziny pociągiem od miasta stołecznego Warszawa, szara ulica, zwykły blok, mieszkanie na 4 piętrze, kot, pies, słabe światło, fotel, laptop, mózg chyba lub serce głównej bohaterki, paskudny poranek.

Udział biorą:
- k., - lat niespełna 20, w niebiesko różowej piżamce z fajką w palcach, na razie pierwszą i na pewno nie ostatnią z nowej paczki, osoba niezrównoważona psychicznie, fizycznie, emocjonalnie, proszę dopisać jeśli coś jeszcze przyjdzie do głowy.
- głos – cholera wie jaki głos i skąd, nikt go nie zaprosił, nikt o zdanie nie pytał, mimo to uważa się za wszystkowiedzący i upoważniony do wtrącania swoich trzech groszy.

Scenariusz, reżyseria:
Jebane życie (kilka milionów Oscarów i innych takich na koncie).



- Znowu, k., siedzisz sama. Znowu inna kobieta jest od ciebie ważniejsza. Znowu olewasz wszystko dookoła. Znowu świadomie robisz sobie krzywdę. Znowu będą cię zbierać w kawałkach i sklejać.
- Chuja sklejać, tu już nie ma czego.
- Siedzisz w fotelu, więc jak widać nadal jesteś.
- Nadal, w sensie – jeszcze, dobre słowa. One znaczą tymczasowość i nieuchronne przemijanie.
- Jaki więc mamy plan?
- My, jacy my? Tu nie ma żadnych nas.
- Czepiasz się słówek, ale w porządku. Zatem jaki masz plan?
- Nie ma planów. Już nie będzie.
- Do teraz były piękne.
- Były, zaiste były. Rozpieprzyły się w drodze przez łącza. Jeszcze jakieś ambitne pytania z serii ‘kim zostanę jak dorosnę?’ – nikim, kurwa, wiadomo nie od dziś.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Pocałuj mnie w dupę.
- Wulgarna i wyuzdana jak zawsze. Cała ty.
- Cała, wszystkie komórki i atomy, wiesz, że nie da się pokroić atomów? Ja o tym zapomniałam, aż do czasu kiedy on uświadomił mi to w pewnej rozmowie. A ja teraz jestem mniejsza niż atom.
- Co ty pieprzysz?
- Przez dwa tygodnie miałam faceta z polibudy.
- Ach, no tak, oczywiście. Przez dwa tygodnie zdążyłaś wypytać go czemu jeden piksel na twoim ekranie kiedyś świecił na czerwono.
- Zdążyłam go wypytać o wiele innych rzeczy.
- I co jeszcze ładnego nam opowiesz?
- Że mam numerek 14… Zabawne, w dzienniku przez całą podstawówkę widziałam go przy swoim nazwisku. Wiesz, co znaczy moje nazwisko? W tłumaczeniu dosłownym ‘pragniesz, pożądasz’. To z łaciny.
- Na którą dziś nie poszłaś i znowu nie zaliczysz kolokwium.
- Co z tego…
- Poza tym, że najpewniej cię wyrzucą, nic.
- Ciągle ktoś mnie wyrzuca, co za problem…
- Zawiodłaś.
- Co z tego… komu zależy, kogo obchodzi. Wiesz że któregoś dnia znajdą mnie rano z sinymi wargami. Albo w nocy. Mi już będzie wszystko jedno.
- No tak, ty i twoje katastroficzne wizje.
- A co, ty wierzysz, że będzie inaczej?
- Szczerze, nie wiem, po tobie spodziewam się w tej chwili wszystkiego.
- Dobrze, przynajmniej nie będziesz zdziwiony.
- Głupiaś.
- Dziękuję. Chcę do Kamila. Muszę z nim porozmawiać.
- Jedź do domu, idź na cmentarz.
- Popatrzeć na czarną grobową płytę? Chcę taką własną. Chcę żeby ona była moja. Wtedy wreszcie na dobre będę czyjaś. Płakałam przy M. jednej nocy, tulił mnie, tak dobrze, że mi pozwolił, że rozumiał.
- Rozumiał, on wie co robi. Świadome wybory, decyzje. Ładną o nich napisał notkę niedawno.
- Tak, blogi. Wszystko przez blogi, całe zło tego świata. Chociaż pani Stasia, która zaczepiła mnie wczoraj rano na przystanku miała inną opinię. Że to ludzie są źli. Na pożegnanie kazała mi na siebie uważać i nie ufać im. Czy ona wiedziała?
- Może, może pani Stasia w starym płaszczu, z reklamówką w zniszczonej ręce… może chciała cię ostrzec, że kochasz za mocno.
- Może masz rację. Żałuję, że nie pojęłam wcześniej.
- Sugerujesz, że gdybyś wiedziała jak to się skończy, nie odpisałabyś na tamtego maila?
- Raczej. Nie miałabym teraz mnóstwa listów, załadowanego archiwum w telefonie, gadu, kilkudziesięciu zdjęć i nowej muzyki na dysku. Może byłabym spokojniejsza. Może nie odlatywałabym w chmury przy nim i może nie staczałabym się kolejny raz.
- Sama mu na to pozwoliłaś. I sobie. Masz to na własne życzenie.
- Mam, a raczej, nie mam. Niedobrze mi.
- Rzygaj, to po fajkach, zabiją cię kiedyś.
- No co ty, zanim one przyniosą pożądany efekt, dawno będę mieć nad sobą kolekcje białych hiacyntów.
- O, więc jednak jakieś marzenia ci zostały! To dobrze.
- Wybornie, nawet.
- Dlaczego ty musisz bawić się ciągle w kiepską ironię?
- Bo lubię. Wiem, że jestem beznadziejna.
- Jesteś… zgubiona.
- Znowu? Nie uważasz, że to się staje nudne?
- Zajmij się czymś, odpocznij.
- Pierdol się, kurwa.
- Pięknie wygląda w twoich ustach.
- Znam ładniejsze słowa. Możesz być pewien, dołączyły do tych, których nigdy nie wypowiem.
- I co teraz?
- Mnie się pytasz? A skąd ja mam wiedzieć. Bolę. Chowam się. Ginę. Nie chcę nikogo, tylko jego.
- Zapomnij.
- O, jakie to mądre. Powiesz mi jak?
- Sama wymyśl, ponoć bywasz inteligentna.
- Bywałam, wiele się zmieniło. Został ze mnie jakiś nędzny cień.
- Złap go za nogi, szybko!
- …za późno. Ktoś właśnie wdeptał go w błoto. Czekaj, odgaszę fajka.
- Znów nad kostką?
- Wystarczająco boli mnie wszystko inne. O, kłuje nerka. I serce.
- Serce? Czekaj, w którym miejscu? Aaa, mówisz o tym kawałku pokrwawionego lodu?
- Przyjmijmy, że mniej więcej.
- Boli?
- Tak.
- To zrób to jeszcze raz. Przejrzyj jego smsy i zdjęcia. Pokaż, że ciągle jesteś idiotką. Płacz.
- Nie umiem prawie, jak ta laska w filmie, który oglądaliśmy razem.
- Ale to podobno pomaga.
- W czym? Mi już nic nie pomoże.
- Pewnaś?
- Tak jak tego, że znów dałam sobie zrobić krzywdę.
- Ty go nadal kochasz.
- Dziwisz mi się? ‘Nie wierzę w szybką miłość i…’
- I co ci z tego zostało?
- Nic. Ja to nic.
- Nie. Jest coś. Nadal masz ten pokrwawiony kawał lodu w piersiach.
.
Nie pojmuję.
Puenty nie będzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz