piątek, 15 grudnia 2006

Ostatnie liście.

Tym razem czekała na zupełnie innym przystanku, chciała wreszcie odwiedzić dom. Miała na sobie jesienną kurtkę i brązowy kapelutek, spięte włosy, ciężka torba z laptopem i notatkami przewieszona przez ramię, pies przy nodze na czarnej smyczy. 
- Siad, Kudłata. – powiedziała półgłosem.
Wygrzebała z czeluści kieszeni słuchawki, pstryknęła w mały guziczek, odgrodziła ścianą nie do przebicia dla wszystkich spoza. Zresztą, nikt nie próbował się do niej zbliżyć, ludzie przechodzili, mijali, zajęci własnymi sprawami, nikt nie zwracał uwagi na wysoką dziewczynę z długimi bordowymi kolczykami w uszach. Ani na to, że siedział przy niej śmieszny, szaro-czarny kundel.
Beznamiętnie wpatrywała się w ulicę, budynki, chodniki, autobusy, ogrzewały ją ostatnie promienie popołudniowego słońca.
- Patrz, Iskra. – wyszeptała, wskazując nieznacznym ruchem głowy pobliskie drzewo.
Drzewo było najzwyklejszym drzewem. Wśród jego gałęzi drżało kilka pożółkłych liści.
Wpatrywała się w nie. Tańczyły w rytm wiatru, poddawały zupełnie, nagle – wiatr pokazał swoje kaprysy
i porwał, wszystkie, poleciały, szalone, nie patrząc na nic.
Zniknęły z oczu.
- Jakie to łatwe. – myślała. – Zupełnie jak… - i w tym momencie czuła, że coś nie daje jej spokoju, woła, przyciąga. Zerknęła kątem oka na drzewo.
Ach, więc został jeszcze jeden.
Walczył.
Był zdesperowany, trzymał się kurczowo resztkami sił, wiedział, że wysyła mu ciepło, wiedział, że stała tam
i w niego wierzyła.
Ale wiatr nabierał mocy, rozwścieczony upartością liścia.
Ostatni nadal próbował, coraz słabiej, w końcu - poddał się, zapomniał chwycić oddech.
Nie pofrunął.
Zsunął się delikatnie, w szumie szyderczo roześmianego wiatru, zniknął, zatopiony powoli w brudzie kałuży.

Żegnaj…

Drzewo poczuło się przeraźliwie nagie i bezbronne.
Ona -
smutna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz