wtorek, 28 marca 2006

Smutek codziennie noszę pod złudnym płaszczykiem obojętności.

Robię tysiące planów, wymyślam setki wersji, a wszystko po to, żeby nie spoglądać co chwilę na niewzruszony telefon, po to by powoli przyzwyczajać się, że jego nie ma, że nie będzie. 
.
‘codziennie
sekuję moje ciało
wszystkie wnętrzności
wyjmuję i oglądam
oddzielnie układam
pragnienie
tęsknotę
ból
doskonale apolityczna
aspołeczna
siedzę w kucki
nad stosem mięsa
segreguję
jak rzeźnik w jatce
pragnienie
tęsknotę
ból’
( H. Poświatowska )

.
Kicham. Chrypię, pokasłuję. Zwijam się w kłębek pod kołdrą i kocem, a nadal zimno. Dreszcze biegną po plecach w rytmie spadającego na dach deszczu. Wyłączyłam muzykę, żeby lepiej słyszeć. Pozornie jednostajny szum z którego wyławiam pojedyncze kap kap kap, od czasu do czasu kompozycję przecina jadący po ulicy samochód, warkot silnika i rozbryzgane strugi wody z kałuż wdzierają się niepotrzebnie, burzą monotonne tykanie zegara, stan podgorączkowy.
Drżę. Pęka mi głowa. Mam ochotę zapalić papierosa, porozmawiać z Magdą, z Natalią.
Porozmawiać o tym, że nie chcę znów mówić.
On milczy. Ja milczę. Milczymy.
Przecież.
- Przecież nie ma nas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz