niedziela, 5 marca 2006

Czy tu się dzieje… coś złego?

O 22.00 już leżałam z mocnym postanowieniem wyspania się i nabrania sił, wyłączone światło, świeża pościel
(tamta jeszcze pachniała nim, nami, z ostatniego razu podczas ferii), i ja w czarnej koszulce zadowolona z ostatecznego zmycia reszty szpitalnego zapachu. Rodzice wrócili z imienin wujka, mama zajrzała zdziwiona, że u mnie już laptop pod łóżkiem i ja z zamkniętymi oczami. Pocałowała na dobranoc, przykryła kocem i z troską zapytała o te moje uparcie sine od jakiegoś czasu oczy. Po cichu zamknęła drzwi gasząc światło na korytarzu. Przez jakiś czas słyszałam jeszcze Anetę kręcącą się w łazience i pokoju obok.
Postanowiłam zasnąć.
.
Razem z wychodzącą mamą wyraźnie poczułam czyjąś pojawiającą się obecność, którą uparcie próbowałam ignorować.
Ignorowałam, leżąc pod kołdrą w pozycji embrionalnej, fruwając gdzieś w okolicach dzisiejszego dnia, Natalii, poniedziałku, francuskiego, wielkiego małego planu i nieobecności Artura. Zerknęłam na zegarek. Minuty wlekły się, płynęły, a ja ignorowałam coraz bardziej, powoli zatapiając się w sen. Ale stare i znane mi od dawna uczucie czyjejś obecności nie mijało. Gorzej. Zaczęło się zbliżać. Usiadło na łóżku.
Zacisnęłam powieki.
Przylepiło się do mnie i już byłam pewna, że czeka nas kolejna zła noc.
Znów nie wiedziałam, czy śpię, czy po prostu oddycham. Nie można go już było ignorować, bo zaczęło intensywnie działać, wciskając mnie w materac, przygniatając kocem, zaczęło dusić, gadać, gadać, gadać jakieś straszne bzdury o niczym. Na pewno chciałam się obudzić i podnieść, żeby dało mi spokój i wreszcie sobie poszło. Były w tym jakieś chore sny, jakieś poranione od ścian dłonie.
Otworzyłam oczy, wiedząc, że muszę być czujna. Nie mogę pozwolić, by znów mnie ogarnęło.
Kolejną godzinę przeleżałam gapiąc się w okno.
I znów nie wiem czy i kiedy, ale byłam przekonana, że ze mnie kpi, mając świadomość tego, że wiemy oboje, tylko ja w żaden sposób nie będę mogła tego udowodnić. Telefon nie chciał się włączyć, głos nie chciał brzmieć, szarpiąc się, bezskutecznie próbowałam się podnieść, wgnieciona w poduszkę walczyłam z niewidzialnym czymś, co bawiło się moim kosztem, smakując bezsilność i przerażenie, upajając się moim strachem i chęcią ucieczki, drwiąc.
Cudem zerwałam się, wybiegłam na korytarz zostawiając za sobą wszystkie światła i tak przeleżałam skulona w sypialni rodziców, między donośnie chrapiącym tatą i wiercącym się Jasiem z kolanem jak zawsze perfekcyjnie wycelowanym w moją nerkę.
.
Nad ranem, kiedy wreszcie zrobiło się jasno, wróciłam do siebie.
Nie było go już.
Zakopałam się więc pod kołdrę, i w pozycji embrionalnej pozwoliłam sobie jeszcze na chwilę zasnąć…
.
I tak się dzieje, do dawna, coraz częściej.
A potem mama pyta, dlaczego mam takie niewyspane i zmęczone oczy.
.
Czy tu naprawdę dzieje się, czy może się dziać... coś złego?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz