niedziela, 19 marca 2006

O wszystkim.

Z Damianem planowałam wyskoczyć gdzieś tylko na godzinkę, pół godzinki, bo byłam zmęczona po szkole i korepetycjach. Wyszło ze dwie i pół, przegadane w Bibliotece w miłej atmosferze, przy fajnej muzyce i coli. Damian, kiedy już przebił się przez mój mur ochronny jeszcze podczas szpitalnych rozmów na gg, i kiedy wreszcie zdecydowałam się odwiedzić jego i szczury w akademiku, stał się nagle bardzo potrzebny i bliski, taki do pogadania i do walnięcia mnie kijem po głowie w ramach terapii antynikotynowej. 
I kiedy opowiadam o nim Madzi, Madzia śmieje się, że w sumie szkoda, że jest ode mnie trochę niższy i tak bardzo kocha swoją Justynę.
A ja się cieszę, że to jest właśnie tak.
Po kumpelsku jasne od samego początku.
.
Podróż do Warszawy minęła w mgnieniu oka, dzięki Robertowi, który obiecał się mną zaopiekować i wyszło mu to pierwszorzędnie. Obcy mężczyzna w ciągu dwóch godzin stał się znajomym byłym wicemistrzem Polski w rzucie dyskiem, a obecnie cenionym inżynierem pracującym w Irlandii, a przy okazji znawcą męskiej natury i specjalistą w dziedzinie relacji damsko-męskich.
Ciepło mi się zrobiło, kiedy usłyszałam z jego ust miłe słowa pod swoim adresem i kiedy obiecał odpisać na maila. I mam nadzieję, że kontakt się nie urwie, kiedy on wróci do swojej kobiety, obowiązków, psa i służbowego telefonu.
.
Spotkanie z Tosią było niesamowite. Nie wiem, zmieniłam się chyba, kiedyś przeżywałam każde pierwsze spotkanie z ludźmi, teraz zwyczajnie się cieszę, że wreszcie poznam tego kogoś, kogo do tej pory miałam tylko wirtualnie.
Od pierwszej chwili czułam, że znamy się wieki i to kolejne, od dawna wyczekiwane siedzenie naprzeciwko siebie, picie Kubusia i coli, dym z Tosinych papierosów, jej warkocz, głos i połączenie czarnego z zielonym.
Do 7 kwietnia niedaleko, Tosiu…
.
Dzisiejsze zakupy w towarzystwie Madzi jak zawsze, udane. Kupiłyśmy sobie dwie identyczne bluzki i spodnie. Wyglądamy w nich prawie jak siostry. A biedna Madzia przeżyła szok, kiedy z maślanymi oczami rzuciłam się na ciemnobrązowe spodnie z haftowaną aplikacją i stwierdziłam, że muszę je mieć. To samo przy pomarańczowej bluzce.
Nie mój styl?
…czas na zmiany.
.
I tylko przygoda w autobusie z rana wyprowadziła mnie z równowagi. To nie jest wcale tak, jak powiedziała Madzia, że ‘jakaś ty dobra, k.’, nie, nie chodzi o to, bo wcale nie jestem dobra. Ale zwyczajnie nie umiem patrzeć spokojnie, kiedy z siedzenia spada kiwający się facet, kiedy spada i przywala głową o podłogę, staczając się ze schodka, nie umiem i czuję, że moim moralnym obowiązkiem jest wstanie i podejście do kierowcy autobusu, żeby go o tym poinformować. Nawet jeśli ten leżący nieprzytomnie na podłodze mężczyzna jest zwyczajnie pijany i obrzydliwie cuchnący. I zwyczajnie wkurwia mnie, kiedy współpasażerowie patrzą ze śmiechem w oczach, bo pijany. Pijany, obrzydliwie cuchnący, do którego można czuć zwykłą pogardę, i w porządku, ale to nie znaczy, że można pozwolić mu umrzeć na podłodze autobusu linii 70 jadącego rano do Centrum Handlowego ‘Ptak’ i pozwolić by obojętnie przespacerował po nim rozemocjonowany tłum wysztafirowanych damulek i dostojnych starszych pań, co do których daję głowę, że siedzą pobożnie rozmodlone na coniedzielnym nabożeństwie a nie pamiętają, co Jezus mówił o takim chociażby miłosierdziu.
Dobrze, Madź, że byłaś, bo miałam przeogromną ochotę puścić soczystą wiązankę kierunku pewnych osób.
.
Wychowawcy w bursie stoją za mną murem (no, jasne, tajemnica poliszynela bo jakże by inaczej…). O Arturze mają jak najgorsze zdanie. To od nich wiem, że przesiadywał u niej zanim jeszcze mnie zostawił.
I od nich, że coś im tam chyba jednak nie wyszło, bo Artur, chociaż miał jechać do domu, został na weekend,    i że ona sobie jest na drugim piętrze, a on okupuje świetlicę i siedzi sam, albo z Danielem.
To wszystko takie dziwne teraz, i nie wiem co myśleć, bo on zaprzecza że cokolwiek między nimi było.
Rozmawialiśmy.
Związałam włosy w kucyk, ubrałam nowe spodnie i bluzkę, którą później skomplementował, i poszłam do niego siedzącego samotnie na świetlicy przed telewizorem, zanieść mu tą ulotkę z Uniwersytetu ze stoiska wydziału ekonomicznego. Usiadłam w fotelu. Na chwilę. Zapytał jak było w Warszawie, co w domu, bla bla, na co ja że wszystko świetnie, że super i ogólnie jest w porządku, co zresztą widać. I co u niego, czy jest szczęśliwy? Odpowiedź, że nie, nie jest, wywołała szczere zdumienie na mojej twarzy, więc powiedziałam, że wydawało mi się, że teraz przecież powinno być mu dobrze, a w ogóle, co u Dominiki? Nie wierzę mu. Nie wierzę, bo kolejny raz wyparł się wszystkiego, mówiąc, że to nieprawda, że przecież ona jest beznadziejna, że w ogóle czemu o nią pytam. No do cholery, jak czemu, myślałam… Źle myślałam? Nie wierzę. Nie po tym jak stała przed nim taka idealna, wypacykowana i ‘piękna’, poprawiając te swoje zawsze perfekcyjnie ułożone włosy, nie po tym, jak popatrzył na mnie z pogardą ‘idź już’ po tym jak któregoś dnia zrobiłam mu awanturę o to, że zamiast ruszyć dupę do szkoły siedzi z nią godzinę na śniadaniu, nie po tym jak nawrzeszczał na mnie, że oceniam ludzi po pozorach i że nie mam prawa, kiedy rzuciłam coś niemiłego na temat niektórych mieszkanek drugiego piętra, nie po tym, jak widziałam ich tyle razy, nie po tym jak wiem od tylu osób, że łaził do niej ciągle ostatnio, nie po tym jak ona już we wrześniu spuściła głowę, kiedy wchodziłam do pokoju chłopaków, a wcześniej siedzieli tam sami. Nie wierzę. Chociaż widziałam jego minę i… wilgotne oczy? Twardy facet. Och, och, A. ...
Niech widzi, że mi jest dobrze, że ja sobie radzę, że bez niego. I z premedytacją włączyłam któregoś wieczoru kiedy do nas zajrzał (a ‘zagląda’ od jakiegoś czasu nadzwyczaj często…) ‘Z rejestru strasznych snów’. To nic, że sama potem płakałam. I z premedytacją powiedziałam dziś, że mam nadzieję, że będzie szczęśliwszy niż był ze mną, z tą jakąś Dominiką czy inną, wychodząc ze świetlicy z włosami związanymi w kucyk, w nowej bluzce i spodniach w których podobno tak świetnie wyglądam.

Nie rozumiem go…
.
A to, że tak bardzo chciałam żeby mnie przytulił, nie ma znaczenia.
To że śnię go tak często, że za nim tęsknie.
Bo to minie, kiedyś to minie.
Wszyscy tak mówią, i to nic, że na razie… jeszcze nie do końca wierzę.
.
.
.
Aaa…! Co za urocza niespodzianka. Wchodzę do bursianej kawiarenki, bo modem w naprawie, a ja cierpię bez netu pod ręką. Przy kompie kto? Urocza Dominika. Za chwilę wchodzi kto? Wspaniały Artur. I co dalej?
Artur podchodzi do mnie i mówiąc ‘hej, co robisz?’ siada na blacie obok, pyta jeszcze, czy może sobie coś sprawdzić, wspaniałomyślnie się zgadzam chowając dostukiwaną notkę. Sprawdził co chciał. Gapię się oparta brodą o ręce. ’To ja już pójdę.’
To idź.
.
Mówią na nią ‘Boska’.
Dostałam ataku śmiechu.
Krztuszę się w rękaw.
O, więc teraz już nie dziwi mnie nic.
Że zostawił mnie dla niej.
Bo przecież ona jest taaaka 'Boska'...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz