sobota, 3 lutego 2007

Przepaść na skraju chodnika.

Przyjeżdżam do uśpionej mieściny, pies merda ogonem ciągnąc przez pseudo-park. W domu czeka babciny obiad, Ewa rzucająca się na szyję zanim zdążę zdjąć plecak. O dziwo ogólna akceptacja rudych włosów.
Odwiedzam bibliotekę, snuję między przykurzonymi półkami, wymieniam uwagi z zaprzyjaźnioną panią, szukam Cortazara. Po drodze obiecuję cioci zimową herbatę.
Ciasno mi. Czas się wlecze. Ziewam.
Pożeram Pratchetta w sklepie, chowam dłonie w nową bluzę.
Aneta wraca ze szpitala, daję jej wyczekane kolczyki.
Drapię szorstkością.
W nocy mam ochotę zejść do sypialni rodziców, porozmawiać z mamą. Kończy się na przytuleniu do Iskry.
.
Jest mi tam jak w wyrośniętym płaszczu. Nie do końca wygodnie. Znoszony, pocerowany, obejmuje, trochę tłamsi. Ale znany, bezpieczny.

Rano babunia szykuje pierogi, siedzimy w kuchni, fruwa gdzieś mój indeks.
Nie zdążyłam pożegnać się z tatą przed wyjazdem.
.
W autobusie dosiada się mężczyzna. Pachnie obłędnie. Jak ktoś.
Też ma słuchawki w uszach.
.
‘Według filozofa Ly Tin Wheedle’a największą obfitość chaosu można znaleźć tam, gdzie szuka się porządku. Chaos zawsze pokonuje porządek, gdyż jest lepiej zorganizowany.’
( ‘Ciekawe czasy’ Terry Pratchett )


Za dużo myśli i zakłócenia w przekazie.
Pełna popielniczka.
Zapomniałam zabrać swój ulubiony kubek.

Mercury Rev - Goddess on a highway.

Głaszczę kota.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz