sobota, 10 lutego 2007

Nadal dom.

Słodko w ustach. Próbuję sobie wmówić, że to po prostu sernik na zimno, o jeden kawałek za dużo. A nie brak papierosa od czwartku.
.
Serek waniliowy, truskawkowa, cytrynowa, brzoskwiniowa galaretka, banan i kilka mandarynek, biszkopty, wszystko razem chłodziło się w lodówce.
Siedziałam z babunią w kuchni, robiłam notatki z łaciny, zestawienia koniugacji, trzech deklinacji, tłumaczenie słówek. Babunia pokasływała resztką zapalenia tchawicy, mama marudziła coś o moim kocie, który łaził po szafkach, a ja zrozumiałam nagle, na co mam taką potworną ochotę.

Zupełnie oczywiste,
zapalić do tej cholernej kawy.
.
.
.
Odnoszę wrażenie, że normalni ludzie od dawna są po sesji, tylko ja muszę ryć niemal do marca.

I żeby mi to było ostatni raz, kiedy przez faceta będę zawalać wszystko inne, a później tyrać, żeby tylko jakoś przetrwać nawałnice.
Nieważne, że kiedyś obiecywałam, że to się więcej nie powtórzy, bo niby już mądrzejsza i bogatsza o wnioski.

To się więcej nie powtórzy,
aż do kolejnego razu,
idiotko.
.
Strasznie boli mnie głowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz