niedziela, 28 maja 2006

Koraliki, kolorowe, migoczące szkiełka...

Ręce przemarzły mi od palenia z głową za oknem. Wiatr świszczy kołysząc lekko gałązkami fikusa. Nitka i Falka przekopują ściółkę w klatce, Triss i Milva z głębokim poważaniem dla świata śpią wtulone na półce. Regis myje Arsena, Arsen wydaje się być wniebowzięty. Tymczasem w pokoju bałagan, resztki nie rozpakowanych pudeł nie słyszą pospieszającego tykania zegara. Rzucony na ścianę cień leniwie stuka w klawiaturę leżącego na kolanach laptopa.
Chciałabym być blisko, bliżej.
Tak wiele się zmieniło.
.
Zerkam od czasu do czasu na kolorową bransoletkę z koralików. Bransoletka z koralików stała się nowym symbolem. Symbole mają to do siebie, że czasem stają się relikwiami, czy może – reliktami przeszłości, jak to archiwum smsów w komórce, do którego nie mam odwagi zaglądać. Smsy przepełnione czułością. Smsy pachnące tamtymi dniami, intensywny smak kiedyś. Za dużo wspomnień.
.
Czekałam ponad trzy miesiące. Każdego ranka budziłam się bardzo wcześnie i uspakajałam serce, trzepoczące naiwnie na dźwięk niczego nie świadomych, przesuwających się po korytarzu kroków. Każdego ranka budziłam się bardzo wcześnie i miałam nadzieję, że przyjdziesz, A., że może właśnie dziś.
Każdy kolejny ranek zabijał wiarę. Powoli. Systematycznie. Każdy kolejny był łatwiejszy do przetrwania, łatwiejszy od poprzedniego. Czasem tylko ściskał gardło bezsensownym łkaniem chowanym w pluszowego misia i poduszkę.
Nie chciałam przyznawać wszystkim racji, wszystkim, którzy mówili, że to kiedyś minie, że to umiera.
.
Ale stopniowo przestawałam być czekaniem. Chociaż jeszcze chciałam, jeszcze myślałam, że wystarczyłoby, żeby dał nam szansę.
Mimowolnie zaczęłam lubić ciągnące się w nieskończoność rozmowy z Damianem. Niepostrzeżenie wtapiałam się w jego oczy i na chwilę umiałam już zapomnieć o piekącym bólu, goryczy ciągłego roztrzaskiwania się o mur obojętności. Coraz częściej łapałam się na tym, że chcę Damiana zobaczyć, że to lepsze niż smutne spojrzenia, spojrzenia którymi ślizgałam się po arturowym pokoju, kradnąc fragmenty do których nie miałam już prawa.
Pokochałam jego uśmiech i ciepło. Siedzenie na korytarzu. Wspólne robienie spaghetti. Jakoś dziwnie dobrze zaczęło być. Znów pewnie.
.
I właśnie wtedy zniknął rzemyk, robiąc miejsce koralikowej bransoletce, Artur obudził mnie rano, a potem powiedział to, na co czekałam każdego ranka przez ponad trzy miesiące. Spóźniłeś się o 12 godzin, wyszeptałam spokojna i opanowana jak nigdy, jak często ostatnimi czasy, opanowana i spokojna. Tak naprawdę ciągle mi przykro, ale nie wiem, czy i jak mogłabym kiedykolwiek zaufać.
Może, może kiedyś.
Na razie nie chcę, żeby znów tak bardzo bolało.
Bezpieczniej, dużo bezpieczniej mi teraz wśród słów i dotyku Damiana.
‘Kocie.’
- Lubię być kotem.
.
Trochę boję się przyszłości. Czekam na nią, ciekawa co przyniesie. Co postawi przed nami i ile wysiłku będzie chciała w zamian za szczęście.
…ale dam radę. Dam sobie radę z życiem.
.
Czytałam archiwum z ostatnich trzech miesięcy. Widziałam skrzywdzoną kobietę. Stała z twarzą ukrytą w dłoniach. Wyciągnęłam do niej rękę.
- Chodź – pójdziemy dalej. Pamiętaj, tam musi być światło, gdzieś za kolejnym zakrętem. Tylko nie bój się iść. I nie zgub po drodze skrzydeł. Przydadzą się, kiedy znów zaświeci słońce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz