sobota, 18 lutego 2006

Harmonet, Rowatinex i witamina Be sześć czy może do polityków słów kilka.

Razem równiutka stówa miesięcznie. Równiutka stówa na leki – bo okazało się, że ta moja nerka to jednak nie jest żaden schiz, ale najprawdziwsza choroba, w dodatku długofalowa - do stówy na leki równiutkie cztery stówy na dodatkowy francuski, to razem okrągłe pięć stów. Dodajmy do tego dziewięć dych na czesne w bursie. Z sześciu stów, które lądują na moim koncie na miesięczne utrzymanie w Łodzi zostaje dziesięć złotych. Dziesięć. Jeden bilet do domu (ulgowy, uczniowski, z wielką łaską od PKS) to dziewięć złotych i sześćdziesiąt groszy. Budujące wnioski?
Tak. Na życie w Łodzi zostaje mi kanciaste czterdzieści groszy.
Za czterdzieści groszy kupię sobie bułkę na Barlickim.
Bułkę za czterdzieści groszy, raz na miesiąc.
.
Dziękuję, Panie Prezydencie. Dziękuję, Panie Premierze. I wam, pierdoleni panowie (p)osłowie.
Niniejszym udławcie się waszą zasraną polityką prorodzinną, wsadźcie sobie w dupę wasze genialne becikowe. Wsadźcie sobie w dupę. Tudzież zakrztuście się własnymi rzygami po tym rodzącym patologie becikowym, jakby wam przypadkiem wyszło z drugiej strony.

Dziękuję ci, Rządzie Rzeczpospolitej III, IV czy III i ½. Dla mnie numerek to i tak wszystko jedno, mogę sobie najwyżej pomarzyć o enigmatycznym stypendium, mogę sobie pomarzyć, bo dochód na głowę w mojej siedmioosobowej rodzinie przekracza o ileś-tam groszy wasz zasrany limit. Dzięki czemu zresztą między innymi (a też dlatego, że mając przepuklinę na kręgosłupie jako kierowca jest – cytuję za specjalistą: ‘Całkowicie, a więc częściowo niezdolny do pracy’) mój tata nie dostał i nie dostanie renty w wysokości czterystu-iluś-tam złotych, które byłyby w sam raz na jego leki.
Poradzimy sobie. Jakoś poradzimy sobie, dostanę dodatkowe pieniądze od mamy, od czasu do czasu dostanę jakąś kasę ekstra od babci. A tobie, Panie Prezydencie Rzeczpospolitej z wielkimi aspiracjami do numeru IV, dziękuję, i chociaż z reguły nie jestem wredna ani mściwa, to jednak wyjątkowo życzę ci, byś miał kiedyś perspektywę czterdziestu groszy w portfelu na swoje miesięczne utrzymanie.
.
.
.
Bardzo się martwię, w domu Janek i Ewa mają zapalenie płuc, Aneta i Karolina trzymają się dzielnie, ale diabli wiedzą ile jeszcze ten stan się utrzyma, bo znając życie to i tak polecą do łóżka jedno po drugim, we wtorek babunia idzie na miesiąc na rehabilitację do szpitala, tata ostatnimi czasy regularnie pije, a mama oświadcza, że wcale nie powoli zaczyna wpadać w nerwicę.
Bardzo zajebiście dobrze nie jest.
.
I tu już nawet szerokie i mocne ramiona Artura, w których zawsze tak bezpiecznie, niewiele pomagają.
Po prostu bardzo się martwię.

/Może stąd moje pogłębiające się dziwne stany, chore sny i ogólna niezdolność do tak zwanego pozbierania się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz