wtorek, 14 lutego 2006

‘Dziś 14 lutego,

święto chorych i poddanych systemowi pseudo-romantyków budujących haremy próżności. Mam nadzieję, że w tym dniu nie zapomnisz co to MIŁOŚĆ…’
.
.
.
Nie było idealnie. Nie było nawet doskonale pięknie.
Było – po naszemu.
Kilka niepotrzebnych słów rano, dużo ciepła między szkołą a kursem, bardzo trafione prezenty i nieporozumienia wymieszane z czułością wieczorem. To wszystko jest dziwne, jest niepojęte dla mnie, poza granicami poznania, jak etyka Schweitzera i Kotarbińskiego na klasówce z filozofii.
Chwilami nie wiem czy mam go witać z uśmiechem, bo to źle, jeśli on akurat nie ma dobrego nastroju, nie wiem, czy mogę być smutna, bo wtedy on myśli że to przez niego, że się gniewam, że coś nie tak.
…niech zrozumie, że czasami muszę trochę płakać, że to nie zawsze żal, smutek, ale czasami po prostu jego bliskość i chwila wzruszenia, bo jestem szczęśliwa.

A może ja się czepiam?
.
Roz-dy-go-ta-nie.
Emocjonalne.
Chyba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz