niedziela, 26 lutego 2006

Boli, boli. Do potęgi eNtej.

Manifestacyjny bunt popękanych żył. I jeśli jeszcze kiedykolwiek miałabym wątpliwości, czy bocian aby na pewno wrzucił mnie pod właściwy adres, to po tej zabawie już wiem. Przypadłość wszystkich kobiet tej rodziny. Żyły jak kruche szkiełka. Żyły cienkie jak pajęcza nitka. Żyły trzaskające od najcieńszej igły podpiętej pod monstrualną strzykawkę pełną szczypiącego płynu. Żyły typowe dla kobiet w mojej rodzinie. Żyły, żyły, żyły. Sinofioletowo, bordowożółtobrązowe. I miejscami jeszcze trochę zielone. A chwilami w ostatnich porywach pozornej normalności, niebieskie. 
Bolące.
Marzy mi się prysznic. Marzy mi się noc w jego ramionach. Się. Marzy.
Marzyć może, najwyżej.
Nieważne, że nawet dziś zadzwonił. Że czuję w jego głosie obawę, lęk, smutek. To nic nie zmienia. Wiem.
Naiwna. Wrócę któregoś dnia do Łodzi, jak już znikną ze mnie te piekące plamy, kiedy lekarze powiedzą, że to był ostatni zastrzyk i że mam się wystrzegać witaminy B6. Wrócę, mijać go znowu co chwila. Karmić się prochami na sen. Karmić się chorą nadzieją tego, że się o mnie martwi. Że ma smutne oczy. Będę wyglądać ładnie w nowych hematytowych kolczykach, będę wiedzieć, że podobam mu się i chciałby pójść ze mną do łóżka, jak zawsze. I zaniosę wreszcie do jubilera ten cudny hematyt, który kupił mi któregoś dnia w galerii, miałam go zawsze w kieszeni mundurka. Dodawał sił. Poproszę o doczepienie mu ładnej zawieszki i będę go nosić na srebrnym łańcuszku. Pasują do siebie, hematyt od Artura w kształcie łzy i moje nowe hematytowe kolczyki. Będę wyglądać ładnie. I będę często malować oczy czarną kredką. Czarna kredka pasuje do hematytu. I do mnie.
Do moich szaronijakich oczu.
.
Któregoś dnia w październiku zamieszkam znów w Łodzi albo w Warszawie. Jeśli w Łodzi, to pewnie z Magdą, która zgodziła się, by towarzyszyła nam mała Iskra. Iskra urodziła się wczoraj, a ja wiem, że moja sędziwa już Kika nie będzie miała więcej szczeniąt. Dlatego bardzo chcę, by tak podobna do niej Iskra była ze mną w mieście. Może któregoś dnia miniemy na spacerze Artura. Będzie widział nas obie i będzie wiedział, że to my, z hematytem, namalowanymi oczami i ładną czarną smyczą.
Myślę, że będzie też wiedział, że ciągle go kochamy. Niezależnie od tego, kto będzie gościł w naszym łóżku.
I kogo on będzie trzymał za rękę.
Myślę, że będzie nam razem dobrze.
Hematytom, Iskrze i mi.
.
A gdyby ktoś nadal miał jakieś wątpliwości, to rozwiewam. Tak, leżę w szpitalu. Tak, wbijają we mnie po kilka igieł dziennie.
To bardzo boli.
Ale staram się już nie płakać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz