sobota, 13 grudnia 2003

Sweet dreams?

Chciałam jechać z Januszem na weekend do Warszawy. W ostatniej chwili powiedziałam, że jednak nic z tego. Wymówka – brak kasy i mowy nie ma, żeby on mi to fundował. Powód faktyczny – chciałam do domu. 
Tak jakoś. Posłuchać babcinego gderania, że taka jestem blada, chuda ( ta, akurat... ) i że zaraz mi tu bez marudzenia siadaj, jedz, pij i do łóżka! Przytulać policzek do maminego brzucha i czuć jak maluch się wierci. Złapać tatę za rękę, szorstką, ogorzałą i mocną, wepchnąć mu się na kolana i powiedzieć, że dostałam pałę z chemii. Pobyć z dzieciakami, posiedzieć z nimi przy kompie, posłuchać ich kłótni i szczebiotania. Cholera. Chyba zatęskniłam za domem.
.
Pojechałam do Krakowa. Byłam w akademiku, w którym mieszkał Kamil, na jego uczelni. I w bibliotece. Poprosiłam o książki, które czytał. W tej oddanej przez niego tuż przed śmiercią znalazłam notatki i list. Do mnie. Od niego. Chciałam go przeczytać. I wtedy. Zadzwonił budzik. I wtedy. Zaczęłam płakać.
Taka przeogromna ochota, walnąć pięścią w szkło, żeby była krew i żeby bolało, żeby bolało bardziej niż to w środku.
Dlatego Nirvana dlatego baaardzo głośno aż głowa pęka i zaraz ktoś się obudzi i zacznie krzyczeć, że mam przyciszyć i że późno i w ogóle dlaczego jeszcze nie śpię, podobno byłam zmęczona. Jestem.
Dobrze tatusiu, już, przepraszam, posłucham sobie muzyki z discmana, którego mi dziś dałeś, pomimo tego, że będę mieć dwóje z fizyki i chyba trochę was zawiodłam, bo oceny na semestr pozostawiają wiele do życzenia, a może to moja pieprzona ambicja, którą powinnam schować do kieszeni i cieszyć się tym, co mam.
Tak, będzie lepiej. Wiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz