wtorek, 21 grudnia 2004

W chłodzie swojego pokoju.

Uciekłam dziś wieczorem. Nieplanowane. Zamierzałam przyjechać do domu w środę, po klasowej wigilii i przedświątecznym zamieszaniu na dworcu. Artur został w bursie sam, z prezentem dla mnie i żalem, że nic mu wcześniej nie powiedziałam. Bo i jak? Nie sądziłam, że wsiądę z tatą w samochód i tak po prostu ucieknę z miasta. 
Rybka, obrażona, pływa w słoiku. Zmęczone podróżą szczury, w transporterku pogryzają chrupki. Maleństwo kupione dla Anety śpi w fałdach mojego swetra.
Ciekawe, że do tej pory nikt z rodziny nie zauważył mojej bordowej czerni na głowie. A miał być jasnobrązowy kasztan...
I nienawidzę bursy. Śnię o przytulnym mieszkanku. Nie musi być duże. Byle tylko moje. Nasze. Bez zbędnych osób, czepiających się o byle bzdurę. I tych słuchających od rana Radia Eska Łódź. I tych chichoczących. I tych, co nie wynoszą śmieci. i tych co się drą, że po 20.00 panie na górę, panowie na dół. Chciałabym mieć święty spokój. Z Arturem?
Sama nie wiem. Chyba nie umiem dzisiaj pisać. Znowu nazbierało się za dużo rzeczy.
Z nastrojem zimowo depresyjnym leczę się Heyem. W ramach antidotum na ten dół, co dopadł mnie w czasie koncertu. Tak, było świetnie. Tylko w którymś momencie zachciało mi się napisać smsa do Szymona. O, jak ja kocham robić z siebie idiotkę.
Nie odezwał się.
.
Żyję.
.
Już wiem, że nigdy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz