poniedziałek, 9 października 2006

Ot, życie.

Nie lubię wykładów z literatury ani wstępu do literaturoznawstwa, ponieważ po pierwsze niewiele rozumiem, po drugie – ta kobieta chyba mówi do nas w jakimś dziwnym dialekcie zalatującym tylko chwilami prawdziwym francuskim.
Zastanawiam się nad ostatecznym wyborem między poezją a prozą. Nie wiem, czy poradzę sobie z przeczytaniem oryginału Pieśni o Rolandzie na poniedziałek.
Boję się kolokwium z gramatyki praktycznej w środę, drażnią mnie każdorazowe wejściówki z hiszpańskiego. Przerażające widmo gramatyki opisowej i łaciny spędza sen z powiek. Nie jestem przekonana, czy poradzę sobie na pisaniu. Teksty są wiernym odbiciem ostatniego roku w liceum, a deja vu wiąże się z kolejną częścią Panoramy, co w sumie daje ogromny ukłon w stronę pani profesor Sz.
.
Studenckie życie to jak na razie poranne zrywanie się na zajęcia i ostre stany depresyjno-lękowe kończące każdy dzień, X-files oglądane po nocach w towarzystwie Maćka i nabytek – rasowa starsza siostra ukryta pod przykrywką wiecznej jedynaczki – Amanda. Prowadzimy więc handel wymienny, ja na inaugurację pożyczyłam od niej spódnicę, ona polubiła mój polarowy bezrękawnik z kapturem i żakiet. W supermarkecie zapłaciłam za nowe miski dla Ursusa i Vogla, a ona wysupłała drobne w lecznicy za wizytę i zastrzyki dla Ryjka (Ryjek, jak to Ryjek, nie byłby sobą gdyby przez dłuższy czas coś się z nim nie działo i aktualnie podniósł mi adrenalinę ropniem – prawdopodobnie reakcją alergiczną na pozostawione po kastracji szwy wewnętrzne).

W kwestii ludzi pozostałych, mam problemy z dostosowaniem planu do możliwości rekreacyjnych. Ciągle jestem z kimś umówiona i chwilami zastanawiam się, czy aby na pewno stawię się w odpowiednim miejscu i czasie.
Na wszelki wypadek nabyłam w księgarni kalendarz, na dzień dobry załadowując go ważnymi notatkami.
Żeby nie zagracać nagłymi myślami przypadkowych skrawków papieru, w torbie wożę zawsze czerwony zeszyt, w motyle.
.
Gdzieś tam w środku boli mnie bardzo pewien drobny szczegół – to, że Artur idzie na rodzinne wesele z Natalią. Wiem, że tak pewnie będzie lepiej, ale boli. Bo o tym weselu była mowa już rok temu i w zasadzie miałam je za pewnik, jako okazję do wspólnego spędzenia ciekawej nocy.
Ale oczywiście wszystko musiałam spieprzyć.
Wszystko.
Ostatnio coraz bardziej jestem tego pewna.
.
‘A niebo znów na głowę spada mi
I nadziei coraz mniej na słońce…’
( ‘List’ Hey )

Do końca miesiąca czeka mnie bieda. Wieści o enigmatycznym stypendium brak, a głupia ja wydałam ostatnie pieniądze na mp3 playera.
Szlag mnie trafia bez muzyki pod ręką.
.
Wieczorami intensywnie dołuję się Heyem.
Co widać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz