piątek, 15 września 2006

Co w trawie piszczy, albo – standardowe opowiastki.

W domu tak grzybowo, grzyby się suszą, marynują, gotują w sosie na obiad. Grzybową harmonię kuchni zburzył na chwilę jabłecznik, wykonany przeze mnie, z babciną pomocą w postaci ugniatania ciasta i dobrych rad. Moją własną inwencją twórczą w przepisie był dżem wiśniowy, rodzynki i migdałowe płatki. Całość wyszła intrygująca, ale i tak najlepsza była mina mamy, kiedy powiedziałam, że właściwie lubię gotować - nie umiem, to jedno, ale mimo wszystko lubię. I kolejny raz wyszło, że właściwie czasami trochę mało się, mamusiu, znamy…
.
.
Jestem totalnie zmęczona. Przesiaduję całymi dniami w piwnicy, klecąc stroiki na Wszystkich Świętych. Zrobiłam na razie jakieś 300 sztuk, do końca zostało więc, bagatela, 900. I wyrobić się muszę października,
bo później trzeba znów rozpocząć kolejny sezon wielkiej emigracji łódzkiej...
I było by mi przy tych stroikach niemiłosiernie nudno, gdyby nie towarzystwo rozgadanej Anety, rozśpiewanej Niny albo zaczytanego w komiksach Jaśka, oraz, rzecz jasna - Ewuni, która zagląda na dół do czasu do czasu w przerwach między chorowaniem i gorączką, opowiada śmieszne historyjki, chwali się nową super koszulką z Montim (tym od Monte Drinków i innych mleczno-czekoladowych uciech), później daje mi miliardy bakterii razem z buziaczkami i zmyka na górę, a efektem jest mój nasilający się kaszel. W przypływie dobrego humoru Aneta wpuszcza do nas psiska, Iskra z rozbiegu wskakuje mi na kolana i z zazdrością warczy i szczeka obwieszczając całemu światu, że pańcia jest jej, kolanka są jej, mizianie i tulenie tylko jej się należy, toteż lepiej się trzymać od jej pańci z daleka, bo inaczej ona, krwiożercza Iskra, będzie gryźć. Kiedy już odgoni wszystkich potencjalnych wrogów (czyli swą rodzicielkę Figę, tatę Urwisa, babcię Kikę, wujka Tygrysa i brata Smoka, a także tę wiecznie podejrzaną łajzę, Anetę) układa się jak małe dziecko, wtula w przykurzony polar i śpi, grzejąc rozczuloną pańcię.
.
.
.
Boskim zrządzeniem losu mam rozładowany telefon, udaję więc że mnie nie ma i po cichu planuję się wyspać. Jeszcze tylko kolejna porcja intensywnie łagodzącego balsamu wklepana w obolałe dłonie.
Wyłączenie światła, wyłączenie świata.
.
Pstryk.
I już.
…sza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz