niedziela, 1 stycznia 2006

Obmyślam świat… wydanie kolejne, niepoliczone.

I tak sobie żyjemy, każde z nas, na własnych planetkach zwanych ładnie ‘Ułuda’. Tkwimy przekonani o swojej wyjątkowości, misji, roli. Zapatrzeni w siebie, zatopieni w dalekosiężne plany. Odcięci od rzeczywistości. Zaplątani w konteksty, zamotani w różne wersje. Zamyśleni, zaczytani. Marzymy o nieosiągalnym. 
Kiedyś, trzaśniemy o Ziemię, rozbijemy głowy o twardą skałę i zdziwimy się, że tak mocno boli.
/zeskoczyłam, w ostatniej chwili, tuż przed katastrofą. Uczę się żyć wśród ludzi. Uczę się działać nie mówiąc o tym, robić, nie okazując tego, że wiem, że to bez sensu, a jednak wierzę, że coś w tym jest i warto, bo gdyby nie było – nie istniałabym przecież ciągle, na próżno i po nic. Straciłam złudzenia, nie zbawiam już świata, ale wbrew wszystkiemu, w miarę swoich możliwości staram się, by nie stawał się gorszym, niż jest/
.
Kolejny raz będąc po drugiej stronie kabla próbuję spłacić część długu wobec Kamila, odkupić błąd, pomóc. Jestem tylko obecnością obcego człowieka.
To mało.
A może na tyle dużo, by przekonać, że warto podjąć wyzwania, którymi raczy nas życie.
Mam nadzieję, że się uda.
.
…a poza tym czeka na mnie masakra tygodnia nadchodzącego, milion szkolnych, olimpijskich i studniówkowych spraw, starcia z telewizorem, batalia w kwestii nie kupowania bursianego wyżywienia z grubą panią z okienka, a także złe samopoczucie wywołane nadmiarem półmroku, wszechobecną śnieżno-błotną pluchą i macicą tańczącą flamenco.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz