wtorek, 18 lipca 2006

Eyes like an open book.

Tylko patrz.
I czytaj.

Będziesz wiedział wszystko.
.
.
.
Damian, Damian, Damian.
Zezłościł mnie rano, dzwoniąc, żebyśmy spotkali się dziś, nie jutro, bo jutro nie będzie jak. Zezłościł, bo musiałam zmienić plany, szykować się w dzikim pędzie i biec na przystanek bez perfum, o których zapomniałam, a autobus i tak się spóźnił.
Czekał w parku przy Fabrycznym, z bukietem czerwonych róż. W niebiesko-granatowej koszuli, obłędnie pachnący Pumą. I to spojrzenie spod idealnych brwi, i ten uśmiech.
Dreszcz przebiegł przez całe ciało. I już wcale nie byłam zła.
/ach, więc to tak wygląda randka! - mimo braku lekkiej dziewczęcej sukienki.
Odebrałam wyniki DELFa, pojechaliśmy ze szczurami do lecznicy, w której mają urlop, a później dziko głodni wybraliśmy się na pizzę.
Zdjęłam pod stolikiem sandały, stopa powędrowała sobie gdzieś-tam.
/jesteśmy oboje tacy grzeczni! – a co widziała i słyszała męska toaleta wiemy tylko my i jej ładne beżowe kafelki.
Siedzieliśmy w parku na Pietrynie, przed Siódemkami, w tym samym miejscu pod drzewem, na murku, tam gdzie zatrzymaliśmy się na chwilę przed Nocą Muzeów na którą miałam pójść wtedy z Amandą i Marcinem, a zamiast tego pojechaliśmy do akademika robić sałatkę z kurczaka i winogron, a później oglądaliśmy film, kochaliśmy się pierwszy i drugi raz, kiedy nastąpiła miedzy nami niekontrolowana i zupełnie szalona chemiczna eksplozja, pamiętam doskonale, jak chciałam żeby nie przestawał mocno tulić.
Więc siedzieliśmy tak, w tym samym, gdzie w maju po moim ustnym francuskim paliliśmy papierosy i jedliśmy lody truskawkowe, a ja już na przystanku 78 dostałam od niego konwalie.

Teraz – przylepieni, mój nos-twój nos, oko-usta, powieka-język, język-ucho-szyja.
.
Słowa to za mało by opisać chociażby chwilę, w której chciałeś wziąć sobie trochę moich piegów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz