czwartek, 8 grudnia 2005

Fragile dreams.

Szliśmy trzymając się za ręce. Było ciemno. Z nieba sypały się posklejane płatki, łączące się z błotem na ulicy i chodnikach w brejowatą maź. Patrząc na uciapane buty marudziłam, że zimno, że mokro i brzydko. Powiedział, żebym popatrzyła w górę. Niebo takie piękne. Nieważne, co dzieje się na ziemi.
.
Zdziwiłam się, bo to zawsze odwrotnie przecież. To ja wiecznie w jego towarzystwie z głową w chmurach nie patrzę pod nogi. A on ciągle jeszcze dziwi mnie, po cichu odkrywam kolejne fragmenty, chociaż kiedyś tak szczelnie bronił dostępu do siebie, on, zawsze tak pewny i opanowany, tak, opanowany to dobre słowo, w przeciwieństwie do mnie, do mnie płaczącej, kiedy jest smutno, i śmiejącej się kiedy można się śmiać.
.
.
.
W mikołajkowym prezencie dostałam fikusa z poskręcanymi listkami. Wiedział, że brakuje mi w bursie zieleni na parapecie. Na zarzuty, że zupełnie nie ma czasu i mijamy się, mieszkając dwa piętra od siebie, przyszedł do mojego świata, zawężonego do rozmiarów łóżka i szafki obok, oraz kawałka pomarszczonej wykładziny, przytulił, okrył kocem. Obrażona odwróciłam się do kaloryfera i oznajmiłam, że będę spać.
Na co on, że dobrze, poczeka aż zasnę i pójdzie do siebie (o już, uważaj, bo cię wypuszczę… pomyślałam, chowając się w jego objęcia i czekając, aż pocałuje mnie delikatnie w zupełnie niechcący i przypadkiem odkryte ramię). Pocałował.
Zasnął pierwszy.

’Zgasła na oknie pelargonia

Palił się tylko nade mną
twój oddech

Z głową przechyloną
przez krawędź księżyca
spadłam na dno nocy’
( ‘Chwila’ M. Hillar )


.

(Z Babunią lepiej. Głos mamy – zdecydowanie spokojniejszy. Tata zabierze mnie jutro do domu. Zwolnię się z ostatniej lekcji. I do szpitala, biegiem, biegiem. Z paczuszką herbaty i ciepłymi słowami.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz