poniedziałek, 5 grudnia 2005

Deszcz, deszcz pada…

Specjalnie dla mnie przyszła w piątek na górę, przyniosła kubek gorącej herbaty jabłkowo-różanej, siedziała obok na krawędzi łóżka i pytała o wszystko, a ja opowiadałam o odwołanym kursie, o Warszawie, do której w końcu nie pojechałam, o szkole i planach. W niedzielę specjalnie dla mnie stała przy kuchence, szykowała obiad, i jak zawsze narzekała, że nie spakowałam prawie nic do jedzenia. 
Marudzisz, Buniu, buziak w policzek przelotem na dowidzenia i biegiem na przystanek.
W plecaku jak zawsze mały album ze zdjęciami w ciemnoszarej okładce.
.
I dzisiaj w południe jeszcze chwaliłam się mamie smsem czwórką plus z polskiego i piątką z historii, i jeszcze było ‘super’, a wieczorem podczas wieczoru u Amandy telefon, że babcia leży na chirurgii, że atak, że trzustka.
Wbiło mnie w krzesło.
.
BaBuniu…

/tak strasznie, strasznie zimno/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz